Pięć

Z zepsutymi humorami wracamy do mojego domu. Nie chcę żeby wyjeżdżał, nie wyobrażam sobie życia bez niego. Nie będziemy mogli nawet ze sobą tak często pisać, inne strefy i tak dalej. Tyle niedogodności. Harry wyciąga z bagażnika sportową torbę i posyła mi niewinny uśmieszek. No jasne, wszystko zaplanował, skurczybyk mały. No, nie taki znowu mały...

- Czemu nic nie mówisz? - pyta, a ja wzruszam ramionami.

- Staram się to przetrawić.

- Spokojnie, może znajdę coś tutaj. Jeszcze nic nie wiadomo. Nie martw się na zapas.

- Postaram się.

Kłamstwo. Jedno wielkie kłamstwo. Będę o tym myśleć ciągle.

Harry kieruje się do dużego pokoju i rozkłada koc na sofie.

- Co robisz? - pytam zdziwiona, na co on posyła mi spojrzenie jakbym była niedorozwinięta.

- Idę spać - odpowiada i wywraca oczami.

- Daj spokój - przerywam jego czynność, łapiąc go za dłonie. - Chodź na górę.

- Na pewno?

- Tak.

- Ale...

- Mam zmienić zdanie? - przerywam mu.

- Nie - odpowiada i zaczyna się wspinać za mną na piętro.

- Przecież spaliśmy już razem -wzruszam ramionami. - Idę się umyć - rzucam i zgarniając swoją piżamę, znikam za drzwiami łazienki.

Szybko zmywam makijaż, zbieram włosy w koka na czubku głowy i wskakuję pod prysznic. Ciepła woda zmywa ze mnie cały smutek związany z najnowszą informacją. Harry ma rację, nie mogę się zamartwiać już teraz. Znajdzie coś tutaj i będzie okej. Powinnam się martwić raczej o moje studia... Wychodzę spod prysznica, szybko się wycieram i wracam do pokoju. Harry stoi obok mojej biblioteczki i uważnie analizuje jej zawartość.

- Mówiłaś kiedyś, że pisa...

- Nie - przerywam mu wypowiedź, domyślając się o co chodzi.

- Chciałbym przeczytać.

Tak jak myślałam. Posyłam mu spojrzenie spod przymrużonych powiek.

- Nie - powtarzam.

- Dlaczego?- wywraca oczami, lekko rozbawiony.

- Nie chcę żebyś to czytał -wzruszam ramionami i wskakuję pod kołdrę. - Ręcznik masz na szafce.

Skrzywia się lekko, próbując zatrzymać cisnący się na usta uśmiech i idzie do łazienki. Za chwilę słyszę jak leje się woda pod prysznicem i łapię się na tym, że faktycznie zastanawiam się czy dać mu przeczytać to, co kiedyś napisałam.
Nie ma mowy, choćby nie wiem co -wybijam to sobie z głowy i odwracam się na drugi bok. Przymykam oczy i słyszę jak woda przestaje lecieć. Chwilę później daje się słyszeć skrzypnięcie drzwi i szelest kołdry, kiedy odgarnia ją ze swojej połowy. Czuję ciepło jego ciała, kiedy przysuwa się do mnie od tyłu. Przekłada swoją rękę przez moje biodro i splata nasze palce razem. Nie wiem dlaczego, ale wsuwam swoją stopę między jego nogi. I tak leżymy, poplątani, ale zupełnie nam to nie przeszkadza.

Rano budzę się z głową na klatce piersiowej mojego chłopaka. Pierwsza myśl jaka przychodzi mi dogłowy to, czy obśliniłam mu klatę? Przecieram sennie oczy i zerkam na chłopaka. Nadal śpi. Kładę się na swoją poduszkę i ledwo zmieniam pozycję, a już dzwoni mój budzik. Chłopak zrywa się przestraszony i siada na łóżku. Przez chwilę wygląda jakby nie wiedział co się dzieje, na co śmieję się pod nosem i wyłączam budzik.

- Dzień dobry, kochanie - uśmiecha się i zgarnia mnie do uścisku, po czym kładzie się z powrotem.

- Hej - mruczę i rzucam z siebie kołdrę. - Muszę iść do pracy.

- Ja też - odpowiada niechętnie i powoli wstaje. - Mam na popołudnie.

Schodzę na dół i robię nam śniadanie w czasie, kiedy Harry się ogarnia. Szybko wcinam swojego tosta i pędzę się przebrać.

- Podwiozę cię - proponuje.

- Nie trzeba, Hazz - lekko kręcę głową i zamykam za nami drzwi. - Jedziesz w drugą stronę.

- Ale to nie problem - upiera się.

- Sama dojadę metrem. - Poprawiamtorebkę na ramieniu.

- Ale mogę cię podwieźć.

- Nie możesz.

- Mogę.

- Nie.

- Tak.

- Nie! - tupię nogą jak małedziecko.

- No, dobrze - ustępuje wreszcie zwestchnieniem.

- Kocham cię - całuję go szybko wusta i zaczynam iść w kierunku metra.

- Ja ciebie też, kochanie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top