Jedenaście
W sobotę rano budzą mnie mokre całusy na mojej szyi. Najpierw uśmiecham się szeroko, a dopiero potem otwieram oczy.
- Co chcesz dzisiaj robić? - pyta Harry przerywając całowanie.
- Nie wiem.
- Może kino?
- Nie - odpowiadam po chwili. - Spędźmy ten ostatni dzień razem. Tylko my i kompletna nuda.
- Hej, jeszcze nie ostatni!
- Ale w akademiku nie będziemy sami.
- Racja - odpowiada. - Przyjadę po ciebie w następny piątek. Spędzimy weekend razem i odwiozę cię w niedzielę wieczorem.
- Jak będziesz tak jeździł w te i z powrotem, wydasz fortunę na paliwo.
- To nie ma znaczenia - odpowiada i znów zaczyna całować moją szyję.
Po południu wybieramy się na pizzę do najbliższego lokalu. Kiedy Harry składa zamówienie, kelnerka wgapia się to na mnie to na mojego chłopaka i skanuje nas oboje pogardliwym wzrokiem.
- Dlaczego zawsze zamawiasz coś, co ma w składzie ananas? - pyta Harry.
Dzisiaj zamówiłam hawajską pizzę z ananasem. Na weselu Gemmy tonami pochłaniałam sałatkę z ananasem. W Jacksonville jadłam kurczaka z ananasem.
Wzruszam ramionami w odpowiedzi.
- Wiesz co jest najlepsze? - pytam.
- Nie wiem - uśmiecha się w moją stronę i kładzie łokcie na stoliku, żeby nachylić się bliżej mnie.
- Nie lubię ananasa.
Mój chłopak wybucha śmiechem, zwracając na nas uwagę pary obok nas i kilku dziewczyn przy stoliku za nami, które zjadają go wzrokiem, a mnie posyłają niechętne spojrzenia.
Później wracamy do mieszkania Harry'ego. Wchodząc po schodach trochę hałasujemy głośno się śmiejąc. Drzwi na piętrze otwierają się zamaszyście i pojawia się w nich starsza pani ze złą miną.
- Czy wyście rozum postradali?! Jest po ósmej, a wy drzecie się na tej klatce w niebogłosy! Nie jesteście tutaj sami! - wydziera się na nas. - Smarkacze - rzuca cicho i zamyka drzwi.
- Przepraszamy! - mówi Harry zanim kobieta całkiem zdąży zamknąć drzwi.
Mierzy nas jeszcze krzywym spojrzeniem, zatrzymując się na mnie na chwilę, po czym zamyka z trzaskiem drzwi.
- Urocza sąsiadeczka - mówię, a Harry ze śmiechem przepuszcza mnie w drzwiach do mieszkania.
Przed powrotem do Cambridge idę do łazienki, żeby poprawić mój warkocz. Staję przed lustrem jak wryta.
- Harry? - krzyczę w stronę pokoju. - Harry!
- Hm? - jego rozczochrana głowa pojawia się w drzwiach.
- Zrobiłeś mi malinkę!
- Mhm - odpowiada z lekkich uśmiechem, przeżuwając kawałek banana.
- Harry! - wznoszę oczy do nieba w geście bezsilności.
- Wiesz co jest najlepsze?
- Co?
- Że zrobiłem ją rano - uśmiecha się szeroko ukazując zęby.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top