38

Neptune

Biegłem, nie oglądając się za siebie. Słyszałem za sobą kroki Fiodora i jego krzyki. Namawiał mnie do tego, abym się zatrzymał, ale to nie miało szans się wydarzyć. 

Znalazłem się na środku ogrodu. Minąłem ciężkie łapy ogromnego smoka. Mógłby mnie z łatwością zmiażdżyć, ale w tej chwili miałem to w dupie. 

- Claudius, jesteś cały?!

Dopadłem do mojego ucznia. Mojego chłopca, którego chciałem mieć jako syna. Nie wiedziałem, co tutaj robił. To nie było miejsce dla niego. Czy król był aż takim sukinsynem, żeby porwać niewinne dziecko? 

Claudius miał ręce związane za plecami magicznym sznurem. Jego nogi także były unieruchomione. Miał na oczach opaskę, ale mu ją ściągnąłem. Gdy chłopak mnie zobaczył, był gotów rzucić mu się w ramiona. Nie mógł jednak tego zrobić, gdyż był skrępowany. 

- Neptune! Na bogów, myślałem, że umrę!

Przytuliłem chłopca, czując na ramieniu jego łzy. Claudius płakał okrutnie. Kątem oka widziałem, jak Fiodor rozmawia ze związanym Erikiem. On także był przerażony. 

Nagle nad nami pojawił się czyjś cień. Nie wypuszczając Claudiusa z ramion, spojrzałem w górę. Zobaczyłem stojącego nad nami Westona Desmonda. Król ubrany był w czerwoną jak krew szatę. Starannie zaczesał włosy do tyłu. Ręce miał założone za plecami. Był dumnie wyprostowany i patrzył na nas jak brud, po którym stąpał. 

- Neptunie, Fiodorze. Mam wrażenie, że nasze urocze niewolnice, Jade i Tillie, wam nie wystarczyły. Dlatego jako kolejny prezent postanowiłem podarować wam Erica i Claudiusa. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni. 

- Co ty, do kurwy nędzy, wyprawiasz? 

Chciałem wstać, aby stanąć z królem Desmondii oko w oko, ale wciąż trzymałem w ramionach kulącego się ze strachu Claudiusa. Mój chłopiec nie zasłużył na to, aby tutaj być. Powinien znajdować się w swoim bezpiecznym pokoju w sierocińcu. Tam, gdzie nic mu nie groziło. Może jednak nie miałem racji. Skoro Claudius został uprowadzony przez armię Desmonda, na pewno nie był bezpieczny. 

Fiodor rozwiązał Erica. Chłopak był lekko poobijany, ale na szczęście nie miał na ciele ran z wypływającą krwią ani połamanych kończyn. Mogłem uznać to za sukces w porównaniu z tym, jaki widok Erica zastaliśmy, gdy go poznaliśmy. 

- Fiodorze, Neptunie. Naprawdę sądziliście, że będę aż tak głupi? Myśleliście, że przybędziecie do Desmondii z zamiarem obdarowania mnie i moich poddanych cennymi, ale dosyć żałosnymi surowcami? Poważnie sądziliście, że uwierzę w wasze głupiutkie bajeczki dotyczące tego, że przybyliście tutaj w pokoju? Nie musicie się wysilać i myśleć nad odpowiedzią. Wyręczę was. Nie jestem głupi, ale wy owszem. Jesteście cholernie naiwni i żałośni. Aż wstyd, że takie demony jak wy są księciem i królem potężnych królestw. To obelga dla poddanych. 

Wziąłem Claudiusa na ręce. Chłopak płakał w moją pierś. Pocałowałem go w czubek głowy. Chciałem go zapewnić, że od teraz będzie bezpieczny, ale nie miałem pewności, że tak właśnie będzie. 

- Dlaczego więc nas nie wygoniłeś? Dlaczego przyjąłeś nas pod dach swojego pałacu? 

- Czy to nie oczywiste, Neptune? Chciałem się z wami zabawić. Pokazać wam, jak żałośni jesteście. Myśleliście, że uda wam się uwolnić Allie? Na bogów, naprawdę jesteście okropnie głupi. Kto was wybrał na króla i księcia? 

- Nie obrażaj nas. Skoro już nas przejrzałeś, pozwól nam odejść. Nie będziemy robić ci problemów. 

- Wy nie będziecie robić mi problemów? 

Król Desmondii zaczął się śmiać. Można było wręcz powiedzieć, że zwijał się z rozbawienia. Jego strażnicy także się z nas śmiali. Wzrokiem szukałem Allie i Rogera, ale nigdzie ich nie widziałem. 

- Chłopcy, nie wypuszczę was. Będziecie stanowić dla mnie rozrywkę. Będę się nad wami znęcał. Erica i Claudiusa wziąłem tu sobie również do zabawy. Nie mogę się doczekać, aż będę ich łamać. Rozkażę Ericowi każdego dnia patrzeć na to, jak mąż Allie gwałci ją raz po raz. Eric będzie patrzył na to, jak jego ukochana kobieta rodzi czwórkę małych smocząt. Będzie cierpiał z powodu złamanego serca tak bardzo, że ta miłość go zabije. Jeśli natomiast chodzi o Claudiusa, chętnie zrobię z niego małą dziwkę. Oddam go do burdelu i każę mężczyznom go wyszkolić, aby brał w dupę jak mały profesjonalista. Seks z nieletnimi w Desmondii kwitnie w siłę. Kobiety i mężczyźni lubujący się w takich zabawach z pewnością ucieszą się, że będą mieli nowe mięsko do przetestowania. 

Wyciągnąłem przed siebie dłoń, drugą ręką wciąż obejmując Claudiusa. Skupiłem na niej swoją magię i po chwili strzeliłem w króla błękitnym płomieniem. Weston Desmond jednak bezproblemowo odparł mój atak. Moja magia była wobec niego bezsilna. 

- Allie... Gdzie jest Allie? 

Słyszałem za sobą głos Erica. Chłopak musiał zostać odurzony na czas porwania. Nie zachowywał się tak, jakby miał czysty obraz sytuacji.

- Czego więc od nas chcesz? Co mamy zrobić, abyś pozwolił nam odejść? 

- Odejść? - spytał król, krzywiąc się z niesmakiem. - Nie ma mowy. Nigdzie sobie nie pójdziecie. Mam pod sobą króla Cormac i księcia Quandrum. Jesteście dla mnie cennymi towarami. Wezmę was sobie jako jeńców. Zamknę was w podziemiach, gdzie będę miał z was ubaw. Straże, brać ich!

Nie zdołałem nawet zebrać myśli, gdy nagle zostałem powalony na trawę. Ktoś wyszarpnął z moich objęć Claudiusa. Gdy chciałem po niego sięgnąć, zostałem przewrócony na brzuch. Ktoś sprawnie skuł mi ręce magicznymi kajdanami, które odbierały mi siłę. 

Podniosłem wzrok i zobaczyłem Fiodora oraz Erica. Oni również zostali schwytani. Z Erikiem straże nie miały takie problemu jak z moim ukochanym. Eric był bowiem odurzony magią albo jakąś substancją, podczas gdy Fiodor walczył. Zachowywał się tak, jak na króla przystało. Z całego serca mu kibicowałem, ale Fiodorowi także nie udało się pokonać strażników. Padł bez sił na trawę i został skuty, podobnie jak ja. 

Zostałem pociągnięty na nogi. Dwóch smoczych strażników prowadziło mnie do pałacu. Claudius krzyczał, płacząc za mną. Powtarzałem mu, że go uratuję. Mimo, że nie byłem jego ojcem, czułem się jak jego tata. Dbałem o niego tak, jakby był moim synem. Nie mogłem więc przeboleć tego, że tutaj trafił. 

To był błąd. Ta wyprawa była pieprzoną farsą. Nie tak to wszystko powinno wyglądać. Musieliśmy być jednak naiwni, skoro myśleliśmy, że bez problemu uda nam się uwolnić Allie i wrócić z nią do Cormac. Domyślaliśmy się, jak okrutnym władcą był Weston Desmond. Miał w sobie ogromną siłę i dysponował dużą armią. Coś jednak kazało nam tu przybyć.

Przeklinałem pod nosem ile wlezie. Po chwili zrozumiałem, że Fiodor, Claudius oraz Eric byli prowadzeni w innym kierunku niż ja. Krzyczałem za nimi, jednak nikt nie chciał mi powiedzieć, co się dzieje. Nagle, gdy chłopcy zniknęli za rogiem korytarza, obok mnie zmaterializował się ten pieprzony król. Chwycił mnie za kark i spojrzał mi w oczy. Jego białe ślepia były przerażające. Mimo, że bałem się tego demona, to nie miałem zamiaru okazywać mu uległości. Byłem gotów walczyć on życie Fiodora, Claudiusa i przy okazji Erica, ale nie mogłem przy tym zapomnieć, że byłem księciem. Musiałem przynieść dumę nie tylko moim braciom, ale również poddanym Quandrum. 

Syknąłem na króla, gdy ten mocniej wbił demoniczne pazury w mój kark. Weston zaśmiał się. Nagle złożył pocałunek w kąciku moich ust. To kompletnie zbiło mnie z tropu.

- Czego ode mnie chcesz, śmieciu? 

Weston zachichotał. 

Niech mnie. 

Ten dureń naprawdę zachichotał. 

- Neptune, skarbie. Lubisz chłopaków, prawda? 

- Powinieneś mieć w dupie to, kogo lubię. 

- Och, nie bądź taki pyskaty. To nie ja będę miał dzisiaj coś w dupie.

Parsknąłem śmiechem. Pokręciłem przecząco głową. Stojący za mną strażnik wbił mi lekko jakieś narzędzie w plecy, ale mnie przy tym nie skrzywdził. Jego celem było to, aby mnie zdyscyplinować. 

- Neptune, posłuchaj mnie uważnie. Podobasz mi się. Fiodor także jest uroczy, ale ty jesteś bardziej w moim typie. Myślę, że będziesz wspaniałym niewolnikiem. Do towarzystwa udostępnię cię Aurorę, moją dziewczynkę. Wiem, że ona nie może mówić, ale to nic nie szkodzi. Do rozmów będziesz miał mnie, śliczniutki. 

Kurwa. On chyba coś brał. Jeśli myślał, że będę jego niewolnikiem, to był w błędzie. 

- Daruj sobie, Desmond. Nie ulegnę ci. Mam swój honor.

- Mam ci przypomnieć, w jakiej sytuacji się znajdujesz, słoneczko? 

Nagle Weston chwycił mnie za kutasa. Wdarł rękę pod moją szatę i ścisnął mocno mojego fiuta. Syknąłem, na co król się zaśmiał. 

- Życie twoich bliskich zależy od twojego posłuszeństwa - wyjaśnił, masując mojego penisa, który wbrew mojej woli zaczął twardnieć. - Jeśli nie będziesz moją posłuszną zabaweczką, wówczas będę znęcał się nad twoimi bliskimi. 

- Nie wierzę, że i bez tego nie będziesz się nad nimi znęcał. 

Król uśmiechnął się, wyszczerzając wszystkie swoje zęby. Miałem ochotę skręcić mu kark i obciąć mu kutasa, a potem go nim nakarmić. Tak, miałem dziwne pomysły, ale skoro miałem jako brata Saturna, który uwielbiał znęcać się nad innymi, takie coś było jak najbardziej normalne. 

Weston Desmond pocałował mnie w szyję. Był to delikatny pocałunek, jednak nagle mężczyzna zaczął ssać moją skórę, robiąc mi malinkę. Próbowałem się od niego odsunąć, ale gdy strażnicy króla widzieli mój opór, celowo mocno mnie przytrzymywali, aby jeszcze bardziej mnie upokorzyć. 

Władca Desmondii masturbował mnie i robił mi malinkę, a ja nie mogłem nic na to począć. Czułem się jak jego niewolnik, choć nie dochodziło do mnie, że naprawdę miałem się nim stać. Nie byłem uległy. W porządku, w łóżku, jako zabaweczka Fiodora byłem uległym dzieciakiem, ale robiłem to dlatego, że mu ufałem. Królowi Desmondowi nie ufałem jednak ani trochę. Życzyłem mu szybkiej śmierci, jednak on na razie zdawał się nie wybierać na drugą stronę. 

Byłem blisko dojścia. Czułem, że lada moment moje ciało ogarnie niechciany orgazm. Wtedy jednak król puścił mojego biednego penisa i spojrzał mi prowokacyjnie w oczy. Tak więc chciał się bawić. Myślał, że mnie od siebie uzależni, sprawiając kontrolę nad moimi orgazmami. Mimo, że byłem uzależniony od seksu, nie miałem zamiaru stawać się zależny od tego skurwysyna. 

- Och, chcesz dojść, skarbie? 

- Pierdol się. 

- Pierdolił będę, ale ciebie. Mam nadzieję, że twoja dupa jest na mnie gotowa. Straże, wiecie, co macie robić!

Nagle strażnicy pociągnęli mnie za sobą. Magiczne kajdany krępujące moje ręce działały na mnie tak, że stawałem się okropnie słaby. Nie byłem w stanie się bronić. Nie mogłem pójść w drugą stronę. Nie mogłem zrobić absolutnie nic aby pomóc sobie i moim przyjaciołom. 

Strażnicy zaprowadzili mnie do pokoju, w którym wcześniej nie byłem. Nietrudno było się domyślić, że była do sypialnia króla Westona. Była na piękna i przestronna. Czułem się tutaj jak w muzeum. Sam nigdy w żadnym nie byłem, ale Mercury opowiadał mi wielokrotnie o Ziemi i jej mieszkańcach. Sprawa muzeów bardzo mnie zafascynowała. Nie mogłem jednak udać się na Ziemię. To było niedoścignione marzenie. Podczas, gdy Ziemianie marzyli o tym, aby poznać kosmos, my marzyliśmy o tym, aby zobaczyć na własne oczy, jak żyło się na Ziemi. 

Moi oprawcy sprawnie zdarli ze mnie moje szaty i przykuli mnie do dobrze znanej mi konstrukcji. Był to krzyż w kształcie litery X, z którego ramion zwisały kajdany czekające na niewolnika. 

Nie potrafiłem walczyć czując, jak silna magia pęta moje ciało. Wkrótce więc byłem już przykuty do krzyża. Ręce miałem wyciągnięte nad głowę, a moje nogi były maksymalnie rozszerzone. Szarpałem się przez chwilę z krępującymi mnie kajdanami, ale szybko zdałem sobie sprawę, że nie miałem możliwości się z nich wydostać. 

Strażnicy wyszli, zostawiając mnie samego. Spuściłem głowę, przepełniony żalem. 

Bałem się. Okropnie się bałem. Nie tylko o siebie. Siebie stawiałem na ostatnim miejscu. Najbardziej martwiło mnie to, co stanie się z moim ukochanym. Z moim chłopcem. Z moim nowym czerwonowłosym kolegą. Z Allie. 

Krzyknąłem wniebogłosy. Nienawidziłem czuć się bezbronny. Miałem wówczas wrażenie, że robiłem coś nie tak. Byłem przecież księciem. Kimś, kto powinien mieć ogromną władzę, siłę i autorytet. Wszystko wskazywało jednak na to, że byłem po prostu żałosny. 

Płakałem przez długi czas. Nikt do mnie nie przychodził. Nie, żebym tęsknił za Westonem. Najchętniej zobaczyłbym jego głowę zatkniętą na pal. 

Kiedy drzwi się otworzyły, odwróciłem głowę w ich stronę. Spostrzegłem króla we własnej demonicznej osobie. Warknąłem na niego. 

- Popatrz tylko na swojego biednego penisa, skarbie. Jest taki podniecony.

Mimowolnie powędrowałem wzrokiem w stronę swojego przyrodzenia. 

Niech go szlak. Król miał rację. Mój fiut był cholernie twardy. 

Wetson zbliżył się do mnie. Pogładził mnie z czułością po policzku. Otworzyłem usta, aby ugryźć go w dłoń, ale wtedy Desmond mnie spoliczkował. 

Zabrakło mi słów. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Wpatrywałem się więc z rozdziawionymi ustami w króla Desmondii.

- Och, Neptunku. 

- Nie waż się mnie tak, kurwa, nazywać. 

- Będę mówił do ciebie tak, jak mi się podoba. 

Weston chwycił mnie za szyję, lekko mnie przyduszając. Posłałem mu złowrogie spojrzenie. 

- Teraz, skarbie, pokażę ci, jak może być ci ze mną dobrze. Rozluźnij się i pozwól swojemu ciału czuć. Mam wrażenie, że szybko się dogadamy. Otwórz na mnie zmysły i poczuj mnie całym sobą, Neptunku.

Poprzysiągłem sobie, że go zabiję. Nie wiedziałem jeszcze jak, ale byłem pewien, że tego dokonam.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top