3

Neptune

- Tak jest, Claudius! Dobrze ci idzie!

Uderzyłem włócznią o broń mojego czternastoletniego ucznia. Blondyn o włosach białych jak śnieg zmarszczył brwi, starając się zrzucić mnie ze smoka. 

- Nie poddawaj się! Walcz ze mną!

Chłopak cisnął we mnie uderzeniem fioletowego pogromu. Prawie spadłem ze smoka, na którym fruwałem pod niebiosami. Claudius również miał smoka, jednak był niewiele mniejszy od tego, którego dosiadałem ja. Białowłosy był skupiony na walce ze mną. Zbyt skupiony, gdyż nie zauważył szarżującego na niego Rhysa. 

Rhys, szesnastolatek z ogromną siłą, natarł na Claudiusa. Pokonał już swojego przeciwnika, którym był Oliver, dlatego teraz postawił sobie za cel, aby pokonać Claudiusa. Moim uczniom nie wolno było nikogo trwale ranić ani tym bardziej zabijać podczas treningów. Chciałem wyszkolić ich na małą, ale silną armię, która pomogłaby nam w razie kolejnego ataku. Nasze krainy chyba nigdy nie miały być w pełni bezpieczne, więc ważnym było, aby odpowiednio przygotować się do walki.

- Uważaj! Musisz mieć oczy dookoła głowy!

Claudius warknął. Był wściekły i robił wszystko, co w swojej mocy, aby wygrać ten symulowany pojedynek. Podziwiałem go za upór. Claudius stracił matkę, gdy miał osiem lat i od tego czasu robił wszystko dla królestwa Cormac. Walczył najlepiej, jak mógł, mając nadzieję, że pewnego dnia uda mu się pomścić śmierć matki. 

Rhys rzucił zaklęcie, które przemieniło Claudiusa w ducha. Chłopiec jęknął z oburzeniem. Jego magia miała przez to osłabnąć na jakieś trzydzieści sekund, które Rhys wykorzystał. Przesiadł się na smoka Claudiusa i korzystając z chwilowej bezbronności kolegi, spętał mu ręce za plecami. Smok Claudiusa wylądował na trawie, podobnie jak mój. Okazało się, że Rhys pokonał wszystkich. To była jego walka, a ja byłem z niego dumny.

- Pięknie, chłopcy. Rhys, możesz rozwiązać Claudiusa. 

Claudius był smutny po porażce, ale gdy Rhys rozwiązał mu ręce, przytulił kolegę. Uwielbiałem w moich uczniach to, że zdrowo ze sobą rywalizowali. Nie skupiali się na zemście. 

Zsiadłem ze smoka i postanowiłem zrobić to, co robiłem zawsze po każdym treningu dla chłopców z Cormac. Podchodziłem do każdego z uczniów i mówiłem im, co zrobili dobrze, a co powinni jeszcze poprawić, aby stać się lepszym wojownikiem. 

Najpierw zbliżyłem się do Yvannesa. Chłopak miał siedem lat i był moim najmłodszym uczniem. Jego rodzice zmarli, więc był sierotą. Opiekował się nim jednak dalszy kuzyn. Yvannes pragnął bronić swój kraj i chłonął naukę jak gąbka. 

Ukucnąłem przed chłopcem. Spojrzałem w jego kobaltowe oczy, po czym poczochrałem jego niebieskie włosy. Yvannes z całych sił powstrzymywał się przed tym, aby się nie uśmiechnąć, ale w końcu się poddał. 

- Byłeś wspaniały w walce z Claudiusem i Rhysem. Oby tak dalej. Jeśli mogę coś ci doradzić, popracuj nad rzucaniem zaklęć przemiany. Widziałem, że chciałeś przemienić Rhysa w galaretkę, ale ci to nie wyszło. 

- Mogę potrenować na kuzynie?

- Jasne - zaśmiałem się, kiwając głową. - Tylko potem upewnij się, że wróci do swojej postaci. Jeśli tak się nie stanie, przyjdź z kuzynem do pałacu. 

Kiedy skończyłem rozmowę z Yvannesem, podszedłem do Finnleya. Chłopak miał dziesięć lat i był kolorowym ptakiem. Dosłownie. Był odmieńcem, więc nie był ani demonem, ani syrenem, ani wróżkiem czy też smokiem. To były cztery podstawowe gatunki, jakie zamieszkiwały różne królestwa. Inne osobniki nazywano odmieńcami, co uważałem za krzywdzące, ale skoro taka nazwa się przyjęła, nie zamierzałem tego zmieniać. 

Z pleców czerwonowłosego Finnleya wyrastały skrzydła, na które składało się mnóstwo kolorowych piór. Finnley był chodzącą tęczą. Miał na policzkach delikatne piegi i był tak uroczy, że wielokrotnie miałem ochotę go porwać, aby został moim dzieckiem. 

- Byłeś dzisiaj świetny! - pochwaliłem chłopca, czochrając mu włosy. - Podobały mi się twoje ataki skierowane w stronę Yvannesa. Musisz popracować jeszcze nad technikami związanymi z walką wręcz. Od przyszłego treningu bardziej skupimy się na budowaniu twoich mięśni. Jesteś na doskonałej drodze, aby zostać świetnym wojownikiem. 

- Dziękuję, panie Neptune. 

- Mówiłem ci już,  że nie musisz nazywać mnie panem. 

Chłopiec wzruszył ramionami. 

- Jak pan chce, panie Neptune. 

Domyśliłem się, że się z nim nie porozumiem, dlatego podszedłem do Claudiusa. Chłopak głaskał po głowie swojego smoka. Był zły na siebie za to, że nie wygrał. Gdy przemienił się w ducha, jego ciało nie mogło już walczyć. Poddał się więc, pozwalając Rhysowi związać sobie ręce za plecami. Nauczyłem moich chłopców, jak wiązać, aby nie zrobić krzywdy. Taki był proceder, że po pokonaniu przeciwnika należało związać jego ręce, aby pokazać swoją wygraną. Ta czynność kojarzyła mi się z Fiodorem, który chętnie pętał mnie jak swojego niewolnika. Celowo nie pozwalałem mu przychodzić na treningi chłopców wiedząc, że gdyby tu był, rozpraszałby mnie. 

- Nie smuć się. Dotrwałeś prawie do końca. Byłeś świetny. 

Claudius przewrócił oczami. Nie tolerowałem nieposłuszeństwa i lekceważenia, ale jemu dawałem taryfę ulgową. Claudius nie miał w końcu łatwego życia. Jego brat się nad nim znęcał, a siostra kazała sprzedawać swoje ciało. Rodzice chłopca zawsze byli upojeni alkoholem, więc  nawet nie zauważyli, kiedy dziecko zostało im odebrane. Claudius mieszkał obecnie w sierocińcu w Cormac, w którym mieszkało dwanaścioro dzieci. Dbaliśmy o nie, jak mogliśmy. Fiodor często je odwiedzał, podobnie jak ja. Mimo, że mieliśmy na głowie mnóstwo obowiązków, zawsze znajdowaliśmy czas dla dzieci. 

- Claudius, spójrz na mnie. 

Chłopiec podniósł na mnie wzrok. Marszczył brwi. Nie był zły na mnie, ale na siebie. 

- Musisz cenić to, jakie postępy robisz. Może ty tego nie zauważasz, ale jesteś coraz lepszy. Nie musisz zawsze myśleć, że zrobiłeś zbyt mało. Jesteś wystarczający. Świetnie sobie radzisz. 

- To nieprawda, Neptunie. Nie jestem świetny, tylko żałosny.

- To, że ze mną przegrałeś, nie znaczy, że jesteś żałosny.

Przy nas pojawił się Rhys. Chłopak uśmiechnął się do swojego kolegi i poklepał go po plecach. Claudius walczył z tym, aby nie odsunąć się od Rhysa. Rhys był najsilniejszym z moich uczniów, ale nie był przy tym arogancki. Był dobrym przyjacielem, na którego zasługiwał każdy. Claudius wciąż miał problemy z tym, aby otwierać się na innych, ale Rhys się nie poddawał. 

- Zamieniłeś mnie w pieprzonego ducha - zauważył Claudius, na co zgromiłem go spojrzeniem. 

- Nie przeklinamy, jasne? Chyba nie chcesz, żebym przykuł cię do pręgierza i zostawił cię w słońcu na cały dzień. 

- Neptunie!

- No co? - spytałem, rozstawiając na boki ręce. Poruszyłem śmiesznie brwiami, na co moi uczniowie parsknęli śmiechem. 

Ukucnąłem przed nimi. Claudius i Rhys patrzyli na mnie wyczekująco. Finnley, Yvannes i Oliver zajmowali się swoimi smokami. Przytulali je i głaskali mówiąc, że dobrze się spisały. Miałem pod sobą cudownych chłopców. Uczenie ich walki i zaklęć było moją pasją. Spełniałem się w tym. Moje życie w Cormac przepełnione było interesującymi wydarzeniami. Każdego dnia byłem zajęty. Czy to pomaganiem lokalnej społeczności, czy też pieprzeniem mojego chłopaka albo byciem przez niego pieprzonym. W wolnych chwilach podróżowałem do Quandrum, aby spotkać się ze swoimi braćmi, ich żonami, ich dziećmi i moimi przyjaciółmi. Nie miałem prawa narzekać. Wszystko było tak piękne, że czasami miałem wrażenie, iż nie było to prawdziwe. Na szczęście dotyk ust Fiodora na moim ciele zapewniał mnie o tym, że to, co się działo, było naprawdę. 

Położyłem dłonie na ramionach Rhysa i Claudiusa. Uśmiechnąłem się do chłopców. Słońce już zachodziło, więc musiałem szybko odprawić ich do domów. Nie chciałem, aby ich opiekunowie byli na mnie źli. W Cormac byłem traktowany dobrze, choć nikt nie zapominał o tym, że byłem księciem sąsiedniego królestwa, ale wciąż wolałem mieć się na baczności. 

- Zróbcie coś dla mnie. Idźcie dzisiaj na smoczą pizzę. Pośmiejcie się. Zabawcie. Przyjdźcie na trening za dwa dni w dobrych humorach. 

- Idziemy na pizzę?!

Yvannes, gdy tylko usłyszał moje słowa, natychmiastowo do nas podbiegł. Finnley poszedł w jego ślady. Oliver dokończył potreningowy rytuał ze swoim smokiem i również się do nas zbliżył.

- Tak, idziecie na pizzę. Bawcie się dobrze, a ja zmykam do mojego chłopaka. 

Postanowiłem bardziej nie rozwlekać swojej wypowiedzi. Odwróciłem się, uprzednio machając chłopcom. Podążyłem do pałacu, w którym miałem nadzieję, że czekał mnie upojny wieczór. Chodziłem podniecony cały dzień, co nie było niczym zadziwiającym. Taki już byłem. Gdy myślałem o Fiodorze i jego zielonym języku, którym doprowadzał mnie do szału, nie mogłem reagować inaczej jak potężną erekcją. 

Podśpiewywałem sobie pod nosem, idąc przez Cormac. Mieszkańcy królestwa witali mnie ukłonami i pozdrowieniami ręki. Byli tacy dobrzy. Nie mogłem uwierzyć w to, że rodzice Fiodora kiedyś walczyli z moimi. Nasze krainy były skłócone, ale dziś żyły w harmonii. 

Dzieciaki podbiegały do mnie i przytulały mnie, po czym odbiegały ze śmiechem. Niektórzy mieszkańcy wychodzili do centrum miasta, aby zabawić się w nocy. Życie kwitło. Sam czasami miałem ochotę wyjść do jakiegoś demonicznego klubu, ale Fiodor jeszcze do żadnego mnie nie zabrał. 

Uznałem to za całkiem niezły pomysł. Postanowiłem, że dziś zaproponuję swojemu chłopakowi wyjście do miasta. Miałem nadzieję, że się zgodzi. Fiodor był typem domownika i najlepiej czuł się w łóżku, ale czasami warto było wyjść ze swojej strefy komfortu, aby doświadczyć czegoś nowego, co mogło nam się spodobać. 

Kiedy wróciłem do pałacu, w ogrodach spotkałem Ptysia. Smok buchnął z nozdrzy ogniem na mój widok. Otulił mnie swoim ogonem i ścisnął mocno, po czym podniósł z podłogi. 

- Też się cieszę, że cię widzę, kolego. Mógłbyś, proszę, mnie postawić? 

Ptyś pozwolił mi stanąć na nogach. Uśmiechnąłem się do niego, poprawiając swoją granatową szatę. Miała na sobie złote haftowania i czułem się w niej świetnie. Jako książę nie miałem dużego pola do popisu, jeśli chodziło o ubrania, ale miałem nadzieję, że pewnego dnia będę mógł wyjść do miasta w koszulce i krótkich spodenkach. Pomimo tego, że byłem księciem, wciąż byłem także zwyczajnym chłopakiem. 

Nagle zobaczyłem coś, czego nie spodziewałem się ujrzeć. 

Byłem pewien, że mój ukochany siedział w salonie albo sypialni, czekając na mnie. Spojrzałem więc na niego z niezrozumieniem, gdy zobaczyłem go wypadającego z piwnicy. Fiodor zatrzasnął za sobą drzwi i oparł się o nie plecami. Oddychał ciężko, a gdy wyczuł moją obecność i poniósł głowę, jego oczy nienaturalnie się powiększyły. 

Przypomniało mi się to, co mówił mi przed kilkoma dniami Ptyś. Smok twierdził, że w podziemiach pałacu Fiodor ukrywał jakąś tajemnicę. Uznałem, że na razie odrzucę ten temat na bok, ale niepokojące zachowanie mojego chłopaka dało mi do myślenia. Zrozumiałem, że faktycznie coś było nie tak. 

- Fiodor? Co się dzieje? 

Mój chłopak odgarnął z czoła włosy. Przesunął zielonym językiem po czarnych wargach i pokręcił przecząco głową. 

- Nic, czym miałbyś się martwić, kochanie. Wszystko jest pod kontrolą. 

Podszedłem bliżej Fiodora. Chłopak chciał się cofnąć, ale nie miał gdzie. Będąc blisko niego, położyłem dłonie po bokach jego głowy, opierając je na drzwiach. Fiodor patrzył mi w oczy. Widziałem, że kłamał. Nie musiał nic mówić. 

- Powiedz mi, co skrywasz w piwnicy.

- Mówiłem ci, że nic tam nie ma, Neptune. 

- Gdyby nic tam nie było, nie wybiegłbyś stamtąd z rwącym oddechem. 

Byłem zły. Czułem narastającą wściekłość, ale postanowiłem jeszcze przez chwilę pozostać opanowanym. Już wymyślałem sposoby, dzięki którym mógłbym wyrwać z Fiodora prawdę, ale uznałem, że fantazjowanie o dawaniu mu klapsów nie było w tej chwili właściwym pomysłem. Chyba, że chciałem dźgać mojego kochanka moją erekcją. 

- Fiodor, proszę. Nie okłamuj mnie. Obiecaliśmy sobie, że będziemy mówić sobie prawdę i liczę na to, że wywiążesz się z tych słów. Kocham cię i jeśli coś ma nas poróżnić, niech stanie się to teraz. Nie zniósłbym tego, gdybyś miał jakąś tajemnicę, która zniszczyłaby nasz związek. Podaruj mi więc prawdę teraz. Rozstanie z tobą byłoby cholernie bolesne, choć jeśli tego właśnie pragniesz, zróbmy to. 

- Co?

Pod Fiodorem ugięły się nogi. Musiałem złapać go za czarną szatę, aby nie upadł. Położyłem jedną dłoń na tyle jego głowy, a drugą obejmowałem go w pasie, aby nie spadł. 

- Chcesz się ze mną rozstać? - spytał drżącym głosem. 

- Nie - odparłem miękko, całując go w czubek nosa. - Kocham cię i nigdzie się stąd nie wybieram. Po prostu jeśli ukrywasz w piwnicy jakiegoś kochanka, powiedz mi o tym teraz. 

- Nie mam żadnego kochanka! Na bogów, jak mogłeś tak w ogóle pomyśleć?! Przecież to ciebie kocham! Ty jesteś dla mnie najważniejszy! Błagam, nie zostawiaj mnie! Nie rób mi tego!

Fiodor się rozpłakał. Płakał rzewnymi łzami, a ja milczałem, nie wiedząc, co powiedzieć. 

Pozwoliłem Fiodorowi uklęknąć. Sam zrobiłem to samo. Gdy obaj już klęczeliśmy, przyciągnąłem go do siebie. Pozwoliłem, aby mój ukochany płakał w moją pierś. Jego ciałem targały spazmy, co mnie bolało, ale musiałem postawić sprawę jasno. 

- Czy jest coś, czym muszę się martwić, skarbie? 

Brunet pokręcił przecząco głową. Zaszlochał ponownie, wbijając pazury w moje plecy. Poczułem je nawet przez szatę. 

- Obiecuję, że pewnego dnia ci o wszystkim opowiem. Błagam, niech to nie będzie jeszcze teraz.

Musiałem dać mu czas. Nie mogłem go stracić, ale wiedziałem, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, wyduszę z Fiodora prawdę. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top