14
Eric
kilka dni wcześniej
Stałem w okręgu wytoczonym z magii. Nie mogłem wyjść poza niego, gdyż wówczas przez moje ciało przebiegał prąd. Wokół mnie znajdował się tłum widzów. Niektórzy krzyczeli, życząc powodzenia królowi, a inni trzymali kciuki za mnie.
Miałem przy sobie jedną sztukę broni, którą stanowił miecz. Poza nim nie miałem nic. Posiadałem również swoją magię, która miała stanowić najsilniejszy czynnik mojej walki z królem Desmondii, ale wiedziałem, że i tak z nim nie wygram. Nie, kiedy Weston Desmond ubrany był w jedną ze swoich najlepszych szat i miał przy sobie wiele sztuk broni. Chciał mnie upokorzyć przez resztą społeczeństwa i póki co świetnie mu to wychodziło.
Spojrzałem w bok. Na widowni zobaczyłem Allie. Moją ukochaną. Miłość mojego życia.
Allie miała ręce spętane łańcuchem. Tak samo było z jej nogami. Dziewczyna siedziała na kolanach strażnika imieniem Roger. Smoczy strażnik szeptał Allie coś do ucha, ręką masując jej pierś. Allie miała w oczach łzy.
Musiałem dla niej wygrać. Miałem gdzieś to, że król miał więcej broni i był lepiej przygotowany do walki. Byłem gotów zginąć dla Allie.
- Ericu, kocham cię!
Uśmiechnąłem się przez łzy do Allie. Jej oprawca chwycił ją za szczękę i na moich oczach pocałował. Pocałunek demonicznej kobiety i smoczego demona był dla mnie obrzydliwy. Jeśli taka para by się kochała, nie miałbym nic przeciwko takiemu okazywaniu uczuć. Nie mogłem jednak przeżyć tego, że Allie została zmuszona do tego pocałunku.
- Chłopcze, nie patrzysz na swojego przeciwnika? Nie wróżę ci świetlanej przyszłości.
Uśmiechnąłem się z wyższością do Desmonda. Nie zamierzałem traktować go z fałszywym szacunkiem tak, jak robiłem to wcześniej. Miałem dosyć tego demona. Był samozwańczym królem, którego nikt nie wybrał i którego wszyscy się bali.
Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, co by było, gdybym to ja został królem. Starałem się trzymać w cieniu. Wystarczało mi normalne, spokojne życie pozbawione poklasku. Teraz jednak, stojąc na arenie i czekając na rozpoczęcie walki, poczułem chęć zwycięstwa. Chciałem, aby Weston Desmond padł przede mną na kolana i przeprosił mnie za wszystkie swoje grzechy. Oczami wyobraźni widziałem go w roli swojego niewolnika. To byłby zaiste piękny obrazek.
- Ty nie wróżysz mi świetlanej przyszłości? Kim ty niby jesteś, aby cokolwiek o mnie wiedzieć?
Król powstrzymał krzywy uśmiech cisnący mu się na usta.
Zaczęliśmy wokół siebie krążyć. Obserwowaliśmy siebie nawzajem, czekając na sygnał do rozpoczęcia walki. Byłem gotów umrzeć tylko po to, aby Allie była wolna i szczęśliwa. Gdyby po mojej śmierci związała się z innym mężczyzną, nie miałbym jej tego za złe. Chciałem po prostu, aby cieszyła się życiem. Nawet jeśli mnie miało przy niej nie być.
- Podoba mi się to, jak wyszczekany jesteś.
- Cieszę się. Możemy wreszcie zaczynać? Wybacz, ale spieszę się do swojej dziewczyny.
Król zaśmiał się dźwięcznie. Poddani klaskali, nie mogąc się doczekać rozpoczęcia walki.
- Jesteś niezwykle interesującą postacią, Ericu. Tak mi szkoda, że będę musiał cię pokonać. Jestem jednak pewien, że twoja ukochana znajdzie się w dobrych rękach.
- Nie waż się krzywdzić Allie. Jeśli coś jej zrobisz, powstanę z grobu i skażę cię na najgorsze możliwe tortury.
- Och, czyli jesteś świadom tego, że dzisiaj umrzesz? Jak miło!
Miałem ochotę dźgnąć go w tą przystojną twarz, którą przyciągał do siebie kobiety.
- Lepiej zaczynajmy. Mam już dość patrzenia na ciebie.
Wtedy rozległ się ryk smoka, który był sygnałem do rozpoczęcia walki.
Nie zamierzałem marnować czasu. Rzuciłem się na króla Desmondii, jednak on uniknął mojego ataku. Wiedziałem, że musiałem skupić się na kilku pierwszych minutach walki, gdyż miałem wtedy najwięcej siły. Moim celem było odzyskanie Allie i byłem gotów zrobić wszystko, aby dziewczyna do mnie wróciła.
Kiedy znów natarłem na króla, ten odwrócił się i uderzył mnie mieczem w plecy. Zaśmiał się. Domyślałem się, że celowo nie dźgnął mnie ostrą częścią miecza, gdyż chciał się ze mną po prostu dłużej zabawić.
Wziąłem zamach i z głośnym okrzykiem wycelowałem miecz w serce króla. Ten jednak znowu uniknął mojego ataku. Był cholernie szybki. Ruszał się w takim tempie, że mój wzrok za nim nie nadążał.
Weston Desmond nagle uderzył magią w moje plecy. Krzyknąłem z bólu i padłem na kolana. Miecz wypadł z mojej dłoni. Starałem się szybko wrócić na tory walki, ale ból był niemiłosierny. Czułem się tak, jakby ktoś rozrywał mi skórę na plecach. Nie miałem na sobie koszulki. Wyraźnie czułem, jak po plecach spływa mi krew. Mimo, że chciałem umrzeć, aby nie czuć już więcej bólu, nie mogłem się poddać. Nie miałem prawa zrobić tego Allie, która we mnie wierzyła.
- Jeszcze nie masz zamiaru się poddać?
Król stanął przede mną. Spojrzałem mu w oczy i powoli wstałem.
- Nigdy się nie poddam.
Władca Desmondii zaśmiał się po raz kolejny z mojej nieudolności.
Postanowiłem skupić się na magii domyślając się, że mieczem nie mogłem wiele zdziałać. Przywołałem do siebie magię i skupiłem ją na dłoniach. Po chwili uniosła się nad nimi zielona mgiełka, która błyszczała w świetle zachodzącego słońca. Kiedy uznałem, że uzbierałem wystarczająco dużo magii, zamachnąłem się i uderzyłem z całym impetem w króla. Ten jednak ani drgnął. Moja magia odbiła się od jego potężnej piersi i zniknęła. Byłem w szoku.
- Co? Jak to możliwe?
Król zaczął wokół mnie krążyć. Czułem się jak jego ofiara, choć walka przecież jeszcze się oficjalnie nie skończyła. Zużyłem jednak na ten atak pokłady całej swojej magii. Nie miałem już sił, aby walczyć.
Spojrzałem na płaczącą na kolanach Rogera Allie. Smoczy demon uśmiechał się do mnie z wyższością tak jakby wiedział, że to był mój koniec.
Byłem tak skupiony na Allie, że nie zauważyłem kolejnego ataku ze strony króla. Weston uderzył magią w moją twarz. Spoliczkował mnie, a ból promieniował na całą moją głowę.
Jakby tego było mało, Weston Desmond postanowił jeszcze bardziej się nade mną znęcać. Za pomocą magii wyczarował kajdany i wykręcił mi ręce za plecy. W jego dłoniach zmaterializowały się dwa ogniki, którymi mężczyzna zaczął uderzać w moją pierś.
Skóra paliła mnie niemiłosiernie. Czułem się tak, jakby ktoś obdzierał mnie ze skóry. To było okrutne. Królowi nie mogło wystarczyć to, że miał nade mną przewagę. On chciał mnie maksymalnie upokorzyć, co póki co, świetnie mu wychodziło.
Król nadepnął na moją dłoń, miażdżąc ją bezlitośnie. Wiedziałem, że już z tego nie wyjdę. Nie dość, że zostanę wygnany i stracę ukochaną, to jeszcze zostanę kaleką. Nie miałem w sobie wystarczająco silnej magii, aby się uzdrowić. Na magicznego lekarza nie było mnie stać. To był mój koniec. Allie nigdy nie zechciałaby być z kimś, kim musiałaby się opiekować. Nie tego jej życzyłem. Zasługiwała na zdrowego i silnego mężczyznę, jednak do ostatniej chwili miałem nadzieję, że nie będzie nim Roger.
Weston Desmond uniósł mnie w powietrzu, stosując na mnie czar. Byłem pewien, że za moment rzuci mnie na ziemię, aby znów przynieść mi ból, ale on miał inny plan.
Chciwy król złamał mi nogę. Krzyknąłem resztkami sił, czując agonię. Otworzyłem załzawione oczy i zrozumiałem, że kość przebiła mi skórę. Nigdy wcześniej nie czułem się tak upodlony. Nigdy nie towarzyszył mi tak ogromny ból.
- Błagam, nie dam rady dłużej...
Król rzucił mnie na ziemię. Spadłem na plecy, które dalej bolały.
Rozchyliłem zmęczone powieki. Zobaczyłem przed twarzą buty króla.
- Całuj mój but, chłopcze.
Po każdej wygranej walce Weston kazał przegranemu całować swoje buty. Zamierzałem złamać tą tradycję.
- Nigdy - wyszeptałem, za co król kopnął mnie w policzek.
Śmierć po mnie nadchodziła. Byłem tego absolutnie pewien. Miałem serdecznie dosyć. Nie sądziłem, że w wieku dwudziestu lat zapragnę umrzeć. Mogłem się jednak spodziewać, że moje życie przy takim władcy nie będzie długie.
Straciłem przytomność. Moje ciało nie wytrzymało tyle bólu. Byłem pewien, że umrę, ale gdy otworzyłem ponownie oczy, dotarło do mnie, że król przygotował dla mnie jeszcze jedną atrakcję. Nie była to moja wymarzona atrakcja, ale w końcu zrozumiałem, że moje miejsce w tym królestwie dłużej nie istniało.
Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem Allie i Rogera. Moja ukochana siedziała na kolanach smoczego demona i uśmiechała się do niego. Oboje znajdowali się w sypialni, od której oddzielała mnie niewidzialna bariera. Byłem pewien, że para nie mogła nas zobaczyć, ale ja mogłem swobodnie patrzeć na nich.
- Miło mi, że w końcu zaszczyciłeś mnie swoją obecnością, Ericu. Muszę przyznać, że walka z tobą była emocjonująca, choć bardzo krótka. Szybko się poddałeś.
Spojrzałem w bok. Obok klęczącego na podłodze mnie siedział król. Zajmował miejsce na swoim tronie. Zakładał nogę na nogę i również patrzył na to, co działo się w sypialni.
- Dlaczego...
- Mam do ciebie szacunek, Ericu - oznajmił król. - Twoja miłość do ukochanej jest silna, ale muszę cię rozczarować. Gdy postanowiłeś się zdrzemnąć, zastąpiłem prawdziwe wspomnienia Allie fałszywymi. Nie ma pojęcia, kim jesteś. Teraz jej ukochanym jest Roger.
- Nie rozumiem.
- Nie musisz tego rozumieć - odburknął, zmęczony mną. - Obiecuję, że po tym, co zobaczysz, wygnam cię z królestwa. Postanowiłem dać ci jednak ten ostatni, pożegnalny prezent. Zobacz tylko, jak twoja Allie pragnie mojego strażnika.
Zanim spojrzałem na ten koszmar, zauważyłem, że moje ciało ani trochę się nie zregenerowało. Wciąż miałem oparzenia na piersi i zmiażdżoną dłoń. Z mojej nogi wystawała kość. Ból ciała nie ustał, jednak nie byłem pewien, czy ból serca nie był gorszy.
- Jesteś taka piękna, Allie. Nie mogę się doczekać, aż zrobię ci dziecko.
Bezsilnie patrzyłem na Rogera. Smoczy mężczyzna położył Allie na łóżku. Rzucił na nią czar, który sprawił, że dziewczyna stała się naga. Zasłoniła dłońmi piersi, śmiejąc się tak, jak tylko ona potrafiła.
- Nie mogę się doczekać, aż twój piękny kutas znajdzie się we mnie.
Moje serce pękło na milion kawałków. Umarłem, choć wciąż żyłem. Te słowa Allie były dla mnie jak gwóźdź do trumny. Allie już nie istniała. Ta słodka, kochająca mnie dziewczyna odeszła na zawsze. Po niej pozostało ciało Allie, ale jej umysł nie był już taki sam.
Allie rozłożyła nogi dla smoczego demona. Ten zdjął przepaskę z bioder. Zza niej wyskoczył potężny penis. Ja miałem mniejszego, więc obawiałem się, że Roger zrobi Allie krzywdę. On jednak postanowił przygotować moją ukochaną na seks. Wylizał jej cipkę swoim rozdwojonym językiem, a ja czułem smutek i wstyd. Byłem taki słaby, że nie udało mi się o nią zawalczyć.
- Och, kocham cię, Roger!
Moja piękna księżniczka pisnęła, gdy Roger się w nią wbił. Smoczy demon składał pocałunki na jej piersiach i pchał mocno. Rozrywał Allie, ale jej twarz wykrzywiała się w przyjemności. Podobało jej się to. To było dla mnie najgorsze możliwe upokorzenie.
- Nie rozumiem twojego sposobu myślenia. Dlaczego znęcasz się nad swoimi poddanymi?
Spojrzałem na króla, nie mogąc dłużej patrzeć na Allie i Rogera. To ze mną powinna uprawiać seks. To mnie powinna wyznawać miłość.
Król spojrzał mi w oczy. Wyciągnął do mnie rękę. Uchyliłem się w obawie, że mnie uderzy. On jednak położył dłoń na mojej głowie i zaczął bawić się moimi włosami sklejonymi zaschniętą krwią.
- Czasami ból jest jedynym wyjściem, Ericu. Kiedyś to zrozumiesz.
- Kiedy? Myślisz, że kiedykolwiek to się stanie?
- Jestem pewien, chłopcze. Gdybym nie rządził jak tyran, nie zyskałbym szacunku innych. Nie budziłbym respektu. Czasami, aby osiągnąć coś, czego się pragnie, należy wyzbyć się człowieczeństwa. Może brzmi to żałośnie, skoro nigdy nie byłem ani nie będę człowiekiem, ale pewne terminy przyjęły się nawet u nas.
Allie przyciągnęła do siebie moją uwagę. Doszła, trzęsąc się w spazmach orgazmu. Roger ciągnął ją za sutki. Tego było zbyt wiele.
- Myślę, że to czas, aby cię wygnać, Ericu.
Król wstał. Magiczna bariera zniknęła. Nie mogłem już dłużej patrzeć na Allie. Byłem pewien, że to był ostatni raz w moim życiu, gdy ją widziałem.
- Królu, proszę...
- Nie proś, Ericu. Nie upokarzaj się. Pozwól, abym cię wygnał.
- Gdzie mnie wyślesz? Co z Allie?
- Allie będzie szczęśliwa z Rogerem. Zostaje w dobrych rękach. Ty za to trafisz za granicę najbliższego królestwa. Jak wiesz, Desmondię otacza magiczna bariera, która nie pozwala wkroczyć na teren królestwa wrogom. Skoro ze mną przegrałeś, stałeś się naszym wrogiem.
Weston Desmond uniósł ręce. Pojawiła się nad nimi błękitna błyszcząca mgiełka. Spojrzałem w białe oczy króla, uśmiechając się krzywo.
- Możesz być pewien, że pewnego dnia po ciebie przyjdę i cię zabiję.
Uśmiechnął się, rozbawiony moimi słowami. Zapewne myślał, że to był żart.
- Zatem będę czekał na ciebie z niecierpliwością, Ericu. Jestem jednak pewien, że zanim znajdziesz sposób, aby tu wrócić, umrzesz w męczarniach.
Gdy wypowiedział te słowa, byłem pewien, że miał rację. Jak się jednak potem okazało, znalazł się chłopiec, który postanowił mnie uratować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top