Rozdział pierwszy
Otwierając oczy ujrzał strzaskane, błękitne niebo, stał rozkojarzony na łące, samą łąke otaczały niezliczone drzewa. Wspomnienia sprzed ostatnich kilku godzin, szczególnie tych, które spędził w strumieniu, wracały powoli gdy dusza dostosywała się do nowego ciała, by przypadkiem go nie zniszczyć, coś trudnego zwłaszcza dla jego, już i tak, poskręcanej duszy.
Zebrania wszystkiego do kupy, uporządkowanie tego i upewnienie się, że nie rozpadnie się przy pierwszej lepszej okazji, zajęło ponad godzinę.
- Jeszcze żyje? ...Nie, to dusza nie chce odejść. - było to pierwsze co zauważył. Tred już nie raz wchodził w czyjś umysł, zazwyczaj byli to martwi, martwi nie stawiają oporu, dzięki temu łatwo było wyciągnąć informacje, pod warunkiem, że mózg jeszcze nie obumarł.
Stąd też wiedział, że były rezydent ciała wciąż gdzieś tam jest, stawiał opór, minimalny nie miał szans wygrać, mimo to nekromanta go nie zignorował ani nie zniszczył, ani nie wyrzucił z ciała, zaczął go szukać. Wiedział jak niebezpieczne jest nie odesłanie go dalej, nie posiadając mocy by ukryć się przed pierwotnymi prawami świata.
Skierował się w kierunku północy, stamtąd pochodził najsilniejszy opór, mijał powoli umierające drzewa, ziemię skażoną ochydnym osadem od którego mu samemu robiło się nie dobrze, utrzymał na nim spojrzenie chwilę, zastanawiając się czy to pozostałości, czy może zawiódł...
Ruszył dalej, osad był rozrzucony w określonej odległości, zniknął dopiero gdy dotarł do byłego rezydenta.
W przeciwieństwie do jego bladej humanoidalnej sylwetki, były posiadacz wciąż posiadał pierwotny wygląd. Było to wychudzone trzynastoletnie dziecko o złotych włosach, noszące podziurawioną, zieloną tunikę, podarte, ciemno-zielone spodnie oraz zniszczone, brązowe trzewiki, młody chłopiec siedział skulony pod najgrubszym drzewem, samo drzewo pomimo swojej szerokości nie było za wysokie, ledwo dwa metry, jednak to wystarczało by ukryć dziecko.
- Nie reaguje. - nekromanta podszedł, machnął kilka razy otwartą dłonią przed szmaragdowymi oczami by to potwierdzić, następnie położył bladą rękę na drzewie.
- To rdzeń? Co za dziwny dziecka, po co to ukrył? Sprawdźmy.- zamknął oczy, poczuł jak wchodzi w wspomnienia i powoli je uporządkowywał. Zaczął od narodzin, miał tyle czasu ile chciał, z jego szybkością przetwarzania myśli, nawet dni w środku były sekundami na zewnątrz.
- Pół elf? Piękna ironia, chociaż na pół elfa nie wyglądasz, twoje ciało jest lepsze od innych, nic dziwnego że może mnie wytrzymać. - ucichł na chwilę. Oglądał dosłowne miliony wspomnień, każda godzina, każda chwila, którą dzieciak przeżył, oglądał ją z przerażającą szczegółowością. Nie był to stracony czas, za naukę dziecka odpowiadała matka, była dobrą nauczycielką, nietypowa odmiana od innych elfów.-...Ród Gryfa, arystokraci nigdy się nie zmienią.
Świat na zewnątrz ograniczał się do jednego znanego kontynentu położonego na wschodzie, kolejnego odkrytego na zachodzie oraz nieznanego na północy. Na wschodnim kontynencie rządzili głównie ludzie, dokładniej imperium Roan zajmujące dwie trzecie kontynentu, królestwo Rose zajmujące połowę pozostałego wolnego lądu, pozostałą część zajmują cztery krasnoludzkie klany, kiedyś rządziły też i elfy, ale przegrali wojnę i zostali zniewoleni, co do zachodniego kontynentu wiadomo tyle, że stamtąd wywodzą się nieludzie.
O północnym nie trzeba wspominać w końcu z jakiegoś powodu jest nieznany.
Ciało znajduje się w królestwie Roan, a ród Gryfów jest jednym z czterech głównych rodów i zarówno obrońców królestwa, pozostałe rody to Lwy zachodu, Wilki południa i Pegazy północy.
- Miałeś tu jeden szczwany plan dzieciaku, budowa siły po kryjomu, wykorzystując naturalny dar elfów do natury, na pewno mieliby problem z wykryciem czegoś nie typowego, chyba że byś trafił na druida, co też się stało, a potem na mnie, jesteś jednym wielkim kołem nieszczęść, co bachorze? - nie odpowiedział, nie to żeby nekromanta tego oczekiwał. Świadomość dziecka praktycznie nie istniała, nie posiadał wystarczającej woli i umiejętności by pozostać świadomy w formie duszy, większość istot tego nie może zrobić, nawet bóstwa dla których to problem bardziej skomplikowany.
Cały opór który stawia, jest tak naprawdę wynikiem ostatnich emocji, te emocje są wypalone w duszy chłopca. Może się wydawać, że skoro dzieciak nie może zareagować, to nie jest zagrożeniem, błędne myślenie. Emocje to potęga, szczególnie dla dusz. Z czasem chłopiec zyska zdolność by widzieć oczami swego ciała, wtedy jeśli Tred by robił coś sprzecznego... Cóż, dwie dusze posiadające to samo ciało, są ze sobą związane. Dopóki jedna z nich nie odejdzie, obie mogą na siebie wpływać, ta zasada odnosi się do każdej istoty, nawet jeśli zamiast nekromanty, zostałaby tu umieszczona dusza potężnego boga, nic by się nie zmieniło.
Też były te pierwotne prawa...
Zabrał swoją dłoń z drzewa zrywając połączenie, zdobył wszystkie informacje jakie mógł, ostatni raz spojrzał na chłopca.
-Tarakiel Arkalin. Tarakiel Arkalin. Tarakiel Arkalin. - powtórzył nowe imię kilka razy. Za każdym razem niepokoiła go jedna rzecz, Arkalin brzmi na miejsce.
Postanowił odrzucić kłębiące się myśli na bok, miał ważniejszą rzecz do sprawdzenia niż te podejrzenia.
Cofnął się w stronę polany, osad, który wcześniej mijał pojawił się dopiero około siedemdziesięciu metrów od byłego właściciela i było go więcej niż wcześniej, rozciągał się w dziwne, nie dające się opisać formacje, pokrywały drzewa, kwiaty, mech, ziemię, a niektóre nawet wiły się w powietrzu.
- Tsk. - potrzebował ostatecznego potwierdzenia i dostał je na polanie, na której otworzył oczy. Została przejęta przez osad, nie było ani skrawka, nie skażonej ziemi w samym centrum tego okropieństwa, stał kokon.
Tred machnięciem ręki zmaterializował przed sobą dziennik, ten otworzył się na konkretnej stronie pokrytej numerami, skanował je wzrokiem, zatrzymał się dopiero przy wpisie.
" Próba sześć tysięcy, dziewięćset dziewięćdziesiąta ósma."
Na końcu dopisał słowo "Porażka.", następnie zamknął dziennik i odrzucił go na bok, czas stąd wyjść.
***
W głębokiej na dwadzieścia metrów studni, nowy, młody elf poraz pierwszy otworzył oczy. Po ostatnich momentach byłego właściciela, spodziewał się obudzić pokryty zgniłymi trupami i szkieletami, jednak trupy, nieoczekiwanie bywają kapryśne i zamiast grzecznie leżeć, wdrapywały się na górę.
Szare oczy elfa opadły na ściśle pokrywającą go czarną membranę. Było to coś niespodziewanego, coś czego nie brał pod uwagę, a wydawało się głupio oczywiste.
Magia wpływa na duszę, odciska na nich swoje piętno i zależnie od typu magii jakiej ktoś używał, dusza mogła przejąć pewne właściwości. Gdy przejął nowe ciało, dusza była zbyt wielka, musiała się jakość osłabić, efektem było powstanie czegoś podobnego do martwej strefy. Przynajmniej tak to nazywali w jego rodzinnym świecie, obszar wypełniony mroczną magią, przejmuje ciała i przywraca je do życia. Ci nieumarli, o ile wśród nich nie było naprawdę świeżego i potężnego ciała, nie mieli szans na wytworzenie świadomości.
- Większość z nich nigdy stąd nie wyjdzie. - stwierdził, używają rodzinnego języka tego ciała, automatycznie przełączył się na niego, dzięki temu nie użyłby przypadkiem języka z własnego świata. Największym problemem zaklęcie Vilnterzarda było nie określenie czasu. Mogła minąć minuta, godzina albo tysiąclecie lub jeszcze więcej od jego śmierci, szansa była mała, ale jeśli minęły tysiąclecia i ktoś użył tego samego zaklęcia co on, miał szansę wylądować w tym samym świecie. Mógł też istnieć zgoła odmienny przypadek gdzie ktoś z przeszłości tego użył. Vilnterzard opracował to jako pierwszy, niekoniecznie użył tego jako pierwszy.
Podpierając się ramionami chudymi jak patyki, podniósł się na obie nogi, te też nie były w lepszym stanie, chłopiec był koszmarnie wychudzony, ostatni posiłek miał trzy tygodnie temu, a wodę pił z rzeki przepływającej przez ogrody głównej rezydencji gryfów.
Oczywiście żył tylko dzięki związkowi elfów z naturą, teraz Tred w pełni ożywił te ciało i poruszał nim używając swojej niepowstrzymanej woli. W tym stanie korzystanie z magii, kategorycznie odpadało, nie bez powodu znaczący magowie, posiadali potężne ciała.
Nekromanta zacisnął kilka razy małe dłonie, wiedział że nieumarli nie zaatakują go, przynajmniej do czasu. Dusza zmienia się cały czas, gdy zmiany będą zbyt duże, straci ochronę, a nieumarli rozpoznają go jako wroga. Pytaniem było ile miał czasu?
Na to pytanie nie było odpowiedzi, czym prędzej złapał pierwszego nieumarłego i wdrapał się na niego, potem na następnego i kolejnego. Każdego podciągnięcie piekło, czuł się tak jakby ktoś dosłownie polewał go żywym ogniem. Ten poziom bólu był tylko przypomnieniem, wszystko trzeba było zacząć od początku, najpierw wytrenuje to ciało, a potem zajmie się usuwaniem naturalnego ogranicznika, bólu. Bez bólu, żywe istoty potrafią przebić się przez wyżyny swojej rasy, stać się czymś więcej, stać się półbogiem.
Pierwszym co zrobił po postawieniu stóp na ziemi to pozbycie się butów, tak jak poprzednio Tarakiel, zamierzał wykorzystać dar elfów. Sceneria otaczająca studnie nie była zbyt optymistyczna, zniszczona wioska, wałęsające się swawolnie żywe trupy, stare spróchniałe drzewa i zapuszczony cmentarz, ledwie sto metrów dalej. To miejsce zostało opuszczone dawno temu, z pamięci chłopca około osiemdziesięciu lat temu, przeszukiwanie tej ruiny wydawało się stratą czasu i takie było.
Wyjątkiem była chatka grabarza na środku cmentarzu. Z powodów religijnych, żaden pierwotny mieszkaniec kontynentu nie śmiał ograbić czego kolwiek, co należało do kościoła Emyrtiela lokalnego bóstwa śmierci. Bali się kary jaka może ich za to czekać, zostało to wręcz maniakalnie wbite do głowy chłopca przez jego ludzkiego ojca. Według Treda szlachcic jedynie znęcał się nad chłopakiem, karmiąc go bajeczkami.
Mimo to i tak warto było sprawdzić chatkę. O dziwo coś znalazł, wnętrze budynku było skromne, składało się z dwóch pomieszczeń. Głównego gdzie znajdowała się mała kapliczka i jeszcze mniejszego, pokoju grabarza, dosłownie starczyło w nim miejsca na łóżko, zajęte przez żywy szkielet, sprzęt grabarza wisiał na ścianie.
Lekko rdzawa łopata, młot również pokryty delikatnie rdzą oraz zupełnie nowe gwoździe.
Gapił się na to chwilę, próbując domyślić się dlaczego w szopie znalazł szkielet, kapłana boga śmierci?
- Cel na przyszły miesiąc, dowiedzieć się więcej o lokalnych wierzeniach i sposób działania ich wyznawców. - w głębi nekromanty, notatnik, którego wcześniej użył, otworzył się na stronie "cele", następnie pojawiły się na nim wypowiedziane słowa.
Była to mała sztuczka, której nauczył się o dziwo od elfów, dzięki temu nie zapominał. Oczywiście pojemność notatnika zależała od duszy, a możliwość wypalenia wiedzy, od mózgu właściciela.
Na tą chwilę Tred nie miał dostępu do pełni swej wiedzy, wypalenia tysiąca dwustuset lat życia by go zabiło. Zachował to co było niezbędne do przetrwania i rozwoju, zamierzał spędzić następne dwa lata ściśle trenując w dziczy.
Zabrał łopatę i młot wraz z gwoździami, miał już wyjść i odejść jak najdalej stąd, zatrzymał się ledwie krok przed wyjściem, dokładnie zbadał ubranie które nosił. Tunika była w gorszym stanie niż ta, którą nosiła dusza chłopca, spodnie podobnie, wrócił do szkieletu grabarza, ściągnął z niego tunikę i założył ją nie zdejmując wcześniejszych ubrań, następnie wywlókł szkielet na zewnątrz.
Lepiej było nie zostawiać żadnych śladów, które ktoś mógłby wykorzystać, czy to kościół Emyrtiela, czy ród Gryfów. Nieumarli nie byli niczym wyjątkowym na tym świecie, mówiło to wyposażenie grabarza, jeśli zrozumieli jak naturalnie powstawało skupisko wtedy i ród Gryfów zwróci swoją uwagę na tą upadłą wieś.
W końcu nienawiść dziecka była ponad jego wiek, nawet bez przybycia Treda, istniało wysokie ryzyko stworzenia martwej strefy.
- Ubranie spale, najlepiej kilkadziesiąt kilometrów stąd. Przydałaby się też jaskinia na stworzenie przyczółka, teren rodu gryfów to głównie wyżyny nie powinno być z tym problemów. - układając plany na najbliższą przyszłość, opuścił wioskę i ruszył jak najdalej od jakiegokolwiek ludzkiego skupiska.
Trzy miesiące od jego odejścia, do zniszczonej wioski przybyło trzech grabarzy, jedna kobieta i dwóch mężczyzn, widząc nowo powstałą hordę nieumarłych, chcieli znaleźć źródło i je zniszczyć. Dwóch zginęło, trzecia ledwo żywa dotarła do najbliższego miasteczka, gdzie skonała w ramionach lokalnego grabarza, wyjawiając mu straszliwe wieści. Lokalny grabarz po właściwym pochowaniu swojej siostry zakonnej, ruszył do stolicy z zeznaniami poległych zapisanymi na papierze, do głównego ośrodka wiary w królestwie Rose.
Z powodu sprzeczek kościoła Emyrtiela z linią królewską, problem został zbagatelizowany i zapomniany. Jedynymi którzy nie oficjalnie spróbowali rozwiązać problem był ród Gryfów. Nieumarli którzy powstali nie byli szczególnie silni, ale same źródło przybrało fizyczną formę i się broniło, po napotkaniu większych sił, wzmocniło nieumarłych i niczym doświadczony generał, rozbijało najeźdźców.
Po katastrofalnych stratach wśród elit, Gryfy odgrodziły teren, nazywając go ziemią przeklęta.
Przez następne sześć lat każdy, kto wkroczył na przeklętą ziemię, został zabity, a jego ciało dołączyło do hordy.
Główny winowajca problemu dowiedział się o nim dopiero po trzech latach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top