Prolog

W piękną, księżycową noc na południowym murze, wykonanym z czarnego jak samo nocne niebo metalu, siedziała samotnie postać. Nie dało się stwierdzić czy był to mężczyzna czy może kobieta, całe jego ciało, ciasno otulał czarny, runiczny pancerz, przykryty płaszczem tego samego koloru. Na płaszczu wydziergano sześć tajemniczych run, błyszczących w świetle księżyca. Twarz postaci była ukryta za maską, również pokrytą sześcioma runami o nie wiadomych właściwościach.

Jego oczy były wbite w wręcz całe morze namiotów, palisad, ognisk oraz maszyn oblężniczych, głównie krasnoludzkich dział. Był otoczony, wrogowie trwali niezłomnie na swoich stanowiskach, nie tylko na południu, wcześniej odwiedził północne, zachodnie i wschodnie mury, wszędzie ujrzał to samo, pomimo zdaje się beznadziejnej sytuacji, wrogowie oblegali zamek już od roku.  Nie mogąc się poruszyć ani na krok do przodu czy też skruszyć murów.

Zamek leżał na szczernialej ziemi pokrytej nieznanymi nikomu roślinami, wydawały się niegroźne, ale jeśli ktoś podszedł za blisko ujawniały swoje kły i rozdzierały napastników na strzępy. Wrogie armię nie raz to sforsowały, problem był w tym, że te rośliny, szybko odrastały, wystarczyła godzina by kompletnie wycięta ścieżka, stała się śmiertelną pułapką.

Było to dla niego zabawne, ile ci kretyni już wydali zasobów by tylko go powstrzymać?

Wroga armia składała się z ośmiu najeźdźców, trzech ludzkich, mianowicie, Imperium Zen, które odwiedzał notorycznie nawet w trakcie oblężenia, dokładnie co roku, dziwne że mogli wogóle tu być, to martwe imperium. Kolejne królestwo magii Androll, ich przywódcą był półbóg, tchórz, który nie pojawił się osobiście.

Ostatni z ludzkich królestw to Kandria.
Oni przybyli tu ze strachu, chcieli pozbyć się przerażającej katastrofy jaką był ten nekromanta, zanim zwróci swoją uwagę na nich. W końcu byli jedynym krajem, który nie został tknięty czterystoletnią wojną, zachowanie neutralności tyle czasu było prawie nie możliwe.

Dwadzieścia lat temu stwierdziłby, że będą po jego stronie, bali się go bardziej niż zjednoczonych sił, ale odkąd pojawiła się bohaterka, która rzekomo może stawić mu czoła, dostali napływ odwagi.

Kolejną trójką najeźdźców były klany krasnoludów z szklistych gór, ci stanowili jedną trzecią wrogich sił. Toczył z nimi wojnę od przeszło stupiędziesięciu lat.

Ostatnia dwójka przeciwników, to ostatnie klany elfów z tymi wojna trwa już sześćset lat.

- Och? - wydusił niski głos.
Zaczęli się ruszać. Z tej odległości wyglądało to trochę jak kolonia mrówek, mała część sił zaczęła zbierać się przed obozem, tworząc osobne oddziały. Południe oblegało imperium, Późnobrodzi i  klan Astre.

Oddziały imperium ułożyły się w sześciu rzędach. W pierwszym tarczownicy z ich potężnymi tarczami, wykonanymi z mieszanki metali nazwanych tytanitem, wielkość tarcz wynosiła cztery metry wysokości i dwa szerokości. Ich ciężar nie był niczego sobie, tylko pełnoprawni rycerze mogli ich używać, normalni ludzie nie mogli nawet marzyć by to podnieść. Pomimo imponujących rozmiarów oraz ochrony, w końcu tylko mag na poziomie mistrza mógł przebić się przez nie, miały solidna słabość, było ich mało. W każdym oddziale jaki wyślą jest tylko jeden rząd tarcz, a gdy upadnie, starają się odzyskać te tarcze nawet za cenę życia innych.

Jak można się domyślić jeden rząd tarcz mógł ochronić tylko włóczników stojących za nimi za całą resztę obrony, by czasem łucznicy nie powybijali ich jak kaczki, odpowiadali magowie.
Umieszczeni w środku i na końcu formacji, zapewniali tarcze many, dopóki nie padli z wyczerpania oddział był chroniony.
Łucznicy zajmowali dwa przed ostatnie rzędy, a cała reszta to rycerze z różnym wyposażeniem.

Oddziałem elfów jeśli tak to się dało nazwać, była grupa dwudziestu łuczników, nie warci wspominania.

Oddziały krasnoludów porzuciły atak dystansowy, wyposażeni w ciężkie zbroje, tarcz, włócznie i niezawodne młoty bojowe, przygotowywali swoje oddziały do formacji żółwia, tarcze z przodu i z góry. Zwykle tyły by były otwarte i podatne na ataki, ale na tą okazję nawet tyły zostały przykryte murem tarcz.

Oglądając ruchy wroga, nekromanta którego tak nienawidzili nie zareagował. Już znał wynik tego ataku, dopóki nie pojawi się bohaterka wszyscy zginą i to nawet nie przez rośliny czy oddziały nieumarłych wojowników i bestii, sama ziemia jest ich wrogiem.

Bujna roślinność, zawsze była znakiem rozpoznawalnym smoczej żyły, miejsca w którym mana wydobywała się na powierzchnię z samego źródła. Dopóki była nietknięta potrafiła leczyć i wzmacniać inne istoty przez samo przebywanie na jej terenie, gdy nekromanta spaczył ją narzucając swoją wolę, wysysałaby energię z każdego wroga, wzmacniając tym samym wojska nekromanty.

By to przerwać, potrzebny był ktoś, kto swoją wolą, zmusiłby żyłę do naturalnego działania. Osoba taka nie mogła być słabsza od samego nekromanty, inaczej żyła zignorowała by ją.

Wróg był gotowy do ataku już pół godziny później, nekromana dalej siedział tam jak wcześniej, rozmyślając o przeszłości, o swoich błędach, o tym co mógł zrobić lepiej.

Na pewno wchodził zadużo w konflikty, zrobił zbyt wielu wrogów nawet jak na niego...

- Wrogowie nadchodzą z wszystkich kierunków panie.- w rozmyślaniu przerwał mu potężny, zniekształcony, męski głos. Odwrócił się w strone jego źródła, tam ujrzał prawie dwumetrową istotę, zakutą w czarną, ciernistą zbroje, trzymającą własną głowę w lewej, a ponad trzy metrowy miecz, którym zwykle wymachiwał jedną ręką, był wbity w ziemię.
Prawa ręka spokojnie spoczywała na kolanach gdy klęczał, przed swoim panem.

Drei kiedyś syn z nieprawego łoża szlachcica, teraz zmutowany dullahan i jeden z dowódców w armii nekromanty. Był na tyle silny by zrzucić wyzwanie pomniejszemu bogu, w całym okręgu trzech milionów kilometrów, jakie przeszedł nekromanta, wciąż nie widząc końca lądu i sztucznych mórz, była tylko setka takich istot.

- Ilu?

- Sześćdziesiąt tysięcy.

- Prawie połowa? - spytał zaintrygowanym tonem. - ...Nadchodzi.

- Przybędzie za dwa dni.

- To aż nadto czasu. - po tych słowach zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu, prawie nie słyszalnym dźwiękiem oddechów nekromanty.

Nie wiadomo ile trwało zanim Drei zebrał się w sobie, a jego szkarłatne oczy zabłyszczały.

- Panie, powinnien być inny sposób.

- Hmm? ... Może i jest.- ponownie zapadła cisza, nekromanta chwycił medalion znajdujący się na jego szyji. Czarny medalion w kształcie smoka przebitego dwoma ostrzami. Przyglądał mu się chwilę, po czym ściągnął go i podał.

Rycerz niemrawo odebrał wisiorek, czekając na dalsze słowa swego pana.

- Niestety, ja nie mam czasu by szukać innego sposobu. Czy nasza księżniczka już uciekła?

- Ach? - zdziwiony, nutką troski jaką wyczuł, poczuł się speszony, zajęło mu krótką chwilę na przypomnienie sobie gdzie się znajduje i z kim rozmawia.

- Tak panie, uciekła. Obecnie powinna się przeprawiać przez górę żmiji.

- Wybrała zachód? Chce wrócić do ojczyzny?

- Nie mam pojęcia. - oczami wyobraźni nekromanta ujrzał piękną, platynowo włosą dziewczynę, prawdziwą wampirzyce, którą odtworzył własnoręcznie i którą przyjął jako córkę.

Wniosła trochę rozrywki i powiewu świeżości w jego życiu, nie na długo około dwieście lat potrzebne było by stworzyła własny kraj i nim rządziła. Mała rosła tak szybko.

- Dołącz do niej. - w jednej chwili dla Dreia wszystko się zatrzymało, niestety mógł tylko zacisnąć żeby i przytaknąć.

- Tak panie... To był zaszczyt, ja... Dziekuje za wszystko, będę ją chronił tak jak pana.

Nekromanta skinął głową, odwrócił się obserwując jak Drei powoli odchodzi.
Zadowolony  kolejny raz skinął głową, ponownie zwrócił się w stronę wroga, obecnie w całym zamku byli tylko bezmyślni nieumarli kilka liczy i dwa oddziały dulahanów. Nie było to niczym porównywalne do armii jaką zebrał, ale ci co zostali byli tylko szczurami, zdrajcami ukrytymi po kontach, którzy chcieli się przeciwko niemu zwrócić.

Problemy z nieumarłymi o w miarę wolnej woli.

- Chyba powinienem się przywi...- przerwał pod koniec. Uderzył kilka razy palcami o zimny metal. - Co tu robisz Zwei? Kazałem ci odejść razem z innymi.

Za nekromantą, prawie że z nikąd, pojawił się cień, powoli przybierający postać

Sylwetka postaci była masywna, trzymetrowa  zakuta w ciemno-zieloną zbroję z powiewnym eterycznym płaszczem, co było dziwne nie miał głowy, nawet odciętej, na pierwotnym jej miejscu unosiły się dwa zielone płomyki, otoczone czarną poświatą.

Generał zła, szalony święty, nosił wiele tytułów ale najbardziej lubił ten nadany mu przez samego siebie, przyjaciel nekromanty.

-...- zwykle by zaczął rozmowę wspominając stare czasy, dziś nie mógł tego zrobić, gdyby miał twarz, właśnie marszczył by brwi.

- Dlaczego zdecydowałeś się na to? - nekromanta odwrócił się w stronę starego przyjaciela i spytał.

- Na co?

- Nie wygłupiaj się teraz!

Ach podniósł głos. Pomyślał nekromanta z uśmiechem kwitnącym na jego twarzy, uśmiechem którego nikt nigdy nie ujrzy.

- Ile się już znamy Zwei? Trzysta lat? Czterysta? Sporo wystarczy by mnie dobrze poznać, więc jak myślisz, czemu wybieram tą drogę?

- ...Ma to związek z nim? Twój czas się kończy?

- Niekoniecznie, mam jeszcze kilka stuleci, problem w tym, że one nie wystarczą... - zatrzymał się na chwilę, rozważając coś.
- Nie, to nie tak, że nie wystarczą, wystarczyły by tylko to ciało, osiągnęło już swój limit.

- Są sposoby...

- W przypadku innych, owszem, mój jest wyjątkowy. Żadne ówcześnie znane metody mi nie pomogą, potwierdziłem to przez ostatnie siedemset lat. - od początku rozmowy głos nekromanty się nie zmienił, był spokojny już dawno zaakceptował swój los.

- ...Nie odejdziesz prawda Zwei?

- Nie.

-... Jesteś wolny, nie masz żadnych zobowiązań wobec mnie lub mojej małej księżniczki, masz wyjść stąd żywy, zrozumiano?

- Haha. Tak spokojnie jeszcze nie zamierzam umierać... - nieumarły westchnął. - Spotkamy się jeszcze?

- Kto wie? Może. To zaklęcie pierwotnie należało do czarnoksiężnika Vilnterzarda, żył około trzech tysięcy lat temu, nigdy nie wrócił by opowiedzieć. Gdyby nie lata testów, nawet nie wierzyłbym, że to działa, więc są dwie możliwości. Albo nie potrafił, albo nie chciał wrócić. - Zwei skinął nie istniejącą głową.

- Rozumiem. - nekromanta podniósł się, skierował w stronę wroga i rzekł.

- Już czas. - wróg zbliżał się do zamku. - Obowiązkiem pana jest przywitanie gości.

- Hahaha! - Zwei nie mógł się powstrzymać od szczerego śmiechu. - Na to już trochę za późno.

Nekromanta zgrabnie go zignorował, uniósł obie dłonie w stronę wroga, pomiędzy nimi zaczęła zbierać się mana, przybierając formę mrocznej kuli, dokładnie pół minuty później kula urosła do rozmiarów trzech metrów i szerokości pięciu.

- Idź.- z cichym rozkazem kula ruszyła, była szybka niczym strzała wypuszczona z cięciwy w połowie drogi, kula wybuchła, a mroczna moc w niej rozlała się przybierając formę długiego na dziesiątki metrów czarnego smoka gdy uderzył w wroga wybuchł ponownie.

Obrażenia były katastrofalne, to co kiedyś było południowym obozem oblężniczym zmieniło się w długi na setki metrów krater, długi nie głęboki, większość mocy została skierowana na boki i przed siebie, starając się zabrać jak najwięcej wrogów, głębia krateru osiągnęła tylko mierne cztery metry.

Oglądając swoje dzieło, zadowolony nekromanta odwrócił się i odszedł w głąb fortecy, szybko przypomniał wrogom dlaczego to właśnie go się obawiali.

Tej nocy wojska sprzymierzonych sił wycofały się, nie chcąc ryzykować kolejnego ataku do czasu przybycia bohaterki.

***
Machnęła porprzek mieczem, rozcinając klatkę kolejnego dullahana. Jej ostrze, przechodziło przez zbroje, jak nóż przez masło. Dla nieumarłego taka rana oczywiście niewiele znaczyła, wściekły w odwecie zamachnął się jedną ręką swoim dwuręcznym mieczem, atak był za wolny zanim opadł, młoda kobieta zrobiła unik i odcięła ramię, ledwo uniknęła odwetu w postaci ciosu drugiej ręki, następnie słychać było trzask, nieumarły zaczął się rozpadać odsłaniając Andera, jednego z jej towarzyszy. Ander był młodym chłopakiem o przecietnej budowie i wyglądzie, pochodził z jednej z mniejszych wsi, zniszczonych podczas wojny, miał zaledwie osiemnaście lat, dwa lata mniej od niej, nosił przylegającą do ciała zbroje, wykonaną z skóry ognistej wiwerny, dzierżył dwa krótkie ostrza, jedno z nich aktualnie wycierał z krwii.

Trochę zdziwiona, ale szczęśliwa nie mogła się powstrzymać przed uśmiechem kwitnącym na jej ustach. Godzinę temu podczas wmaszerowania do zamku, stawiła im czoła potężna, odmiana dullahana. Chociaż czy mogli go tak nazywać? W końcu, w przeciwieństwie do innych, ten nie miał wogóle głowy oraz nie zginął, zaskoczył ich nagłym atakiem, rozdzielił całą grupę, a potem poszedł w stronę wojsk.
Chciała wrócić i pomóc ludziom, którzy dali jej szansę na wejście do zamku, którzy wierzyli że uda jej się... Uda... Wolałaby by potoczyło się to inaczej...

- Ander widziałeś gdzieś innych? - szybko skinął głową.

- William czeka na nas przed główną salą, Miriel szuka swojego ogrodu, a Cynthie ostatni raz widziałem w wschodnich częściach zamku, szukała skarbca.

- Cała ona.- odpowiedziała z jeszcze większym uśmiechem niż wcześniej.

- Niby elf, a chciwa jak smok. - dodał młodzieniec, sprawdzając sakiewkę, trzymaną na udzie. Skrzywił się widząc, jak mało zwojów mu zostało. Jeden teleportacji, na wypadek potrzeby ucieczki, trzy leczenia, dwa niewidzialności oraz dwa wyciszenia obecności.
Wcześniej, nie licząc teleportacji, resztę zwojów miał po czterdzieści, wszystkie ukryte w pięciu sakiewkach. Tych które stracił w trakcie próby wedrzenia się do zamku.

Myśląc o stracie na jego twarzy pojawił się wyraz smutku. Nie chciał tego mówić.

- Ornir nie żyje.

- Co?

- Był pierwszym na kogo trafiłem, walczył z dwoma liszami oraz czterema dullahanami. Oni byli silniejszi od tych teraz, poświęcił się by ich zabić.

Kobieta przed Anderem, znana jako bohaterka, która może wszystkich ocalić, zacisnęła pięści z frustracji i spuściła wzrok na czarną, stalową podłogę. Cały zamek był wykonany z tego dziwnego metalu.

- Czy jego ciało....

- Nie. - na szybką odpowiedź zamilkła, przygryzła dolną wargę.

- Spotkajmy się z Williamem, Cynthia i tak nie może nic zrobić przeciwko nekromancie. - młodzieniec skinął głową i oboje ruszyli biegiem. Bohaterka prowadziła, Ander nie wchodził w szczegóły dlaczego wiedziała jak dojść do sali głównej, najpierw myślał, że pod wpływem emocji pobiegła na ślepo, ale kierowali się w dobrą stronę, każdy skręt, każdego wroga, którego mijali i masakrowali, on minął wcześniej.

Młodzieniec był pod wrażeniem tego jak bez używania many, jedynie za pomocą własnych mięśni oraz pędu, potrafiła rozcinać nawet najbardziej opancerzonych nieumarłych jakby byli z papieru.

Bohaterka za to miała jeden wielki mętlik w głowie. Jeden z jej przyjaciół, stary krasnolud, którego poznała na początku swej drogi w zatęchłej karczmie, osoba która była dla niej jak ojciec, którego nigdy nie miała, zginął za coś czego nawet nie chciała zrobić. Gdyby miała więcej czasu...

Nagle, budynek zaczął się trząść, oboje zaskoczeni, spojrzeli po sobie z zmartwieniem wypisanym na twarzy. Wilamowi znudziło się czekanie.

Wiedzieli że muszą przyspieszyć, problem w tym, że Ander szybciej już nie pobiegnie. Decyzja została podjęta w ułamku sekundy, bohaterka wystrzeliła niczym pocisk, zostawiając swojego towarzysza w tyle.

Świat wokół niej, nie był niczym innym jak rozmytym bałaganem, normalni ludzie przy takiej prędkości by się poprostu rozbili na pierwszej lepszej ścianie.

Roześmiała się w głębi siebie w końcu gdy pierwszy raz udało jej się osiągnąć taką prędkość, właśnie to się stało.

Droga którą wcześniej by zajęła ponad godzinę została przebyta w pięć minut, a jej oczom ukazały się otwarte wielkie drzwi i obraz za nimi.

Nekromanta nie strudzony problemami wokół niego, siedział na tronie wykonanym z smoczych kości, dowód jego siły, William klęczył, jego pancerz został zniszczony, a on sam, ciężko ranny, starał się wyciągnąć poczerniałą włócznie, wbitą w żołądek. Łatwo rozpoznała włócznie, była to broń Williama, tyle że została spaczona, piękna szkarłatna aura, którą wydzielała jeszcze dziś rano, została zastąpiona okropną czarną poświatą. Fioletowe żyły, wypełnione maną samego nekromanty, pokrywały całą broń.

- To tyle jeśli chodzi o byłego boga wojny. - głęboki głos zamaskowanego mężczyzny był doskonale słyszalny w całej komnacie.

- Chciałbyś, wciąż mogę walczyć. - mówiąc to, William próbował się podnieść, bez namysłu go powstrzymała, jeśli teraz wstanie, mana nekromanty szybko rozprzestrzeni się po ciele i zniszczy go. Chwila szarpania wystarczyła by przed oczami mężczyzny pojawiły się czarne plamki, minutę później opadł na ziemię. Żył, ale bez pomocy w ciągu następnej godziny, to się zmieni.

Bohaterka podniosła swojego towarzysza i powoli przeniosła go poza sale. Nie miała przy sobie żadnych mikstur czy nawet zwykłego bandażu, magi też nie mogła używać, magia wymagała narzucenia swojej woli na manę by wykonała polecenie, teraz jej wola walczyła z wolą nekromanty w każdej chwili.

Prawdę mówiąc przez swoje wachanie prawie przegrała kilka razy, zaraz się to skończy.

- Ander pośpiesz się. - po tych słowach wróciła do komnaty, nekromanta widząc ją ponownie wstał, wyciągnął runiczny miecz z pochwy, ten jarzył się tajemną mocą, różniącą się od mrocznej magii, której zwykle używa.

Ona nie była inna, ściągnęła czerwony płaszcz odsłaniając lekką zbroje, wzmocnioną w kilku ważnych miejscach na wypadek ciosu. Było to niepotrzebne, wiedziała lepiej niż ktokolwiek inny, że jeden jego niezablokowany cios, wystarczy by zabić.

Złapała za rękojeść w kształcie półksiężyca, wyciągnęła ostrze o siedmiu runach te zapłonęło jakby odważnie skandując swoją obecność światu, złapała je oburącz przyjmując wypaloną w krwii pozycję, nekromanta szedł w jej stronę spokojnie, jakby wybierał się na spacerek.

W następnej chwili, zniknął dla zwykłych oczu, a ona była zmuszona zablokować potężne cięcie, któremu towarzyszył wybuch, jakby grom z nieba właśnie spadł, siła kryjąca się za uderzeniem, odrzuciła ją do tyłu, jej podkute stalą buty, tworzyły sznur iskier ciągnący się za nią przez kilka metrów.

Gdy odzyskała kontrolę, natychmiast uniknęła kolejnego ciosu z góry, ponowna eksplozja powietrza odrzuciła ją o metr. W miejscu, w którym stała wcześniej była siatka pęknięć, metal który wydawał się nie do ruszenia czy to dla maszyn oblężniczych czy dla jej towarzyszy, został uszkodzony jak gdyby to było coś trywialnego.

Następne cięcie wycelowano w jej szyję, te zablokowała kierując siłę uderzenia w górę, nekromanta nie dawał jej chwili na złapanie oddechu, natychmiast uderzył w nią rękojeścią, ona odpowiedziała potężnym kopnięciem.

Obydwa ciosy wylądowały i oboje zostali od siebie odrzuceni. Ciężko powiedzieć kto wyszedł gorzej, bohaterka złamała nos gdy, nekromanta złamał dwa żebra, które zostały pod przymusem ustawione na swoim miejscu gdy pancerz wbił się w jego ciało i je poprawił.

Zignorował ból tak jak zawsze, kolejne ataki nie ustępowały poprzednim, styl walki nekromanty był agresywny od początku stawiał bohaterkę w defensywie. W jednej chwili był to zamach, w drugiej podcięcie, a potem cios. Gdy ona starała się wyprowadzić kontratak, jej ciosy były odbijane z dziecinną łatwością, było jasne kogo ciało było lepsze, nic dziwnego, zawsze polegała na własnej manie lub manie z atmosfery, by wyprowadzać potężne ataki lub przyspieszyć.

To nie tak że bez many niewiele mogła, jej ciało również było lepsze od innych, mogła bez problemu rozcinać dullahany i ich potężne zbroje samą surową siłą lub jeśli nie miała ostrza, rozerwać je gołymi rękoma.
Poprostu mężczyzna przed nią był zbyt wielkim potworem w tej kwesti.

Jeśli użyłaby many mogła by go przewyższyć tylko nie mogła skorzystać z tej w atmosferze, a druga ta w jej ciele, choć miała jej więcej niż nekromanta, jej ataki kosztowały dużo i nie było pewności że wróg nie przeciągnie walki, osuszając ją, a następnie pokonując.

Wydawało jej się to beznadziejną sytuacją, nawet przez chwilę rozważała przeciągnięcie walki, ale przed jej oczami pojawił się William. Jeśli przeciągnie on umrze, mikstury Andera mogły wyleczyć rany, ale do wyleczenia mrocznej magii potrzebna była ona albo Cynthia.

Zacisnęła zęby kolejne uderzenie wystrzeliło ją tym razem w powietrze, wróg skoczył za nią gotowy ją rozpruć jak świnie.
Gdy ostrze wroga było centymetry od jej brzucha, mana w jej ciele zapłonęła, tworząc fale uderzeniową, która odrzuciła nekromante, ten odzyskał równowage jeszcze w powietrzu i rzucił w jej stronę kilka sztyletów.

Odpowiedziała cięciem z którego wystrzelił podmuch płomieni, bez problemu stopił sztylety i uderzył w wroga, posyłając go na ziemię, tylko że to tyle, płomienie pokrywające mężczyznę zgasły w momencie uderzenia o ziemię, a ten wstał jakby to było nic.

Ona też już była na ziemi, ponownie przyjęła postawę, teraz był jej czas, wystrzeliła szybciej od nekromanty, ten zaskakująco przyjął cios na ramię, uderzenie było potężne, potężniejsze od niego, doskonale oboje słyszeli łamane kości w odpowiedzi mężczyzna rozciął jej całe prawe biodro.

Te zregenerowało się, gdy była zmuszona zablokować kolejny atak, tym razem bohaterka nie odleciała, walka przybrała inny obrót, teraz oboje rzucali się na siebie niczym wściekłe psy, nie dając chwili na oddech.
Cios za ciosem, krew za krew, złamanie za złamanie, żadne z nich nie odpuszczało, oboje posiadali własne powody, jedno chciało umrzeć, a drugie nie chciało zabić, chciało jedynie go pokonać, oboje wydawali się mieć nieskończone pokłady wytrzymałości.

Ile ich walka trwała? Stracili rachubę przy drugiej godzinie, przerwali na chwilę dopiero gdy w stronę nekromanty poleciało kilka strzał, oczywiście te odbiły się niegroźnie od jego poszarpanej zbroi, nawet nie uniósł wzroku na nowych intruzów, co spotkało się z wściekłym sykiem.

- Mówiłem że to nie zadziała.

- A ja mówiłam byś się zamknął! - bohaterka rozpoznała obydwa głosy, jeden należał do Andera a drugi do Cynthii.

Szkoda że nie mogła ich skrytykować za pojawienie się tutaj, była zbyt zajęta blokowaniem kolejnego ciosu nekromanty, leciała obecnie na oparach. Podczas walki kompletnie zdewastowali sale, wcześniej była wypełniona kilkoma obrazami, posągami i rzeźbami, a teraz jedyne co pozostało to tron i posąg w rogu, cała reszta została kompletnie zniszczona.

Nie była tym zmartwiona, wręcz,  to nie miało znaczenia, jedyne co było ważne to, to że nekromanta od początku walki nie użył many.

Na co to oszczędzał?

- Ja ci dam ignorowanie mnie. - Cynthia wystrzeliła kolejne strzały, a Anders pojawił się dwa metry za nekromantą, strzały tym razem wzmocnione zostały magią, jednak efekt był podobny. Przy uderzeniu powstał wybuch dwóch żywiołów, błyskawic i lodu. Pomimo noszenia pancerza wykonanego z metalu, nie miało to żadnego wpływu na wroga, Anders starał się dźgnąć go w plecy, ale jedynie prawie stracił głowę, gdyby nie bohaterka, która w ostatniej chwili zablokowała uderzenie, głowa jej towarzysza wystrzeliłaby w niebo.

Nekromanta miał ponownie ruszyć na bohaterkę przeszkodziły mu w tym pnączą, które pojawiły się jakby znikąd, dopiero po bliższym spojrzeniu, mógłby dojrzeć, że na pierwszych strzałach, którymi dostał były doczepione woreczki z nasionami.

- Teraz! - nowy kobiecy głos, który należał do Miriel, driady niegdyś tu mieszkającej, dał bohaterce impuls do działania.
Na ile te korzenie mogły powstrzymać nekromante? Sekunda, dwie? Coś koło tego, mężczyzna wyrwał się w porę i jedną ręką złapał za ostrze bohaterki, było jednak za późno, nie mógł powstrzymać pędu i miecz przebił jego serce.

Wszyscy nawet bohaterka, która pod wpływem impulsu przebiła serce nekromanty, oczekiwali że ten powoli upadnie. To się nie stało, po chwili ciszy z twarzy nekromanty odpadła maska, ukazując uśmiechniętego, przystojnego mężczyznę o popielato szarych włosach i obsydianowych oczach z pionowymi źrenicami jak u gada.

Ten nie przestając się uśmiechać wyrwał się z uścisku korzeni, stanął dumnie, złapał za broń bohaterki i wyrwał ją z siebie. Z nowo powstałej dziury zaczęły lać się litry krwi, pancerz nie próbował tego naprawić nie było jak, odrzucił broń do jej pierwotnej właścicielki, następnie podniósł swoją własną jedną ręką na przeciw siebie, drugą dłoń, skierował w stronę sakiewki przy pasie. Wszyscy byli w szoku, to też nie zareagowali na oczywiście podejrzaną akcje.

- Tredecim.

- Co?

- Odpowiedź na twoje pytanie Rose, te sprzed pięciu  lat, to Tredecim lub jeśli wolisz Tred. - z tymi ostatnimi słowami zmiażdżył sakiewkę w mocnym uścisku uwalniając potężna fale magi, która kumulowała się w jego runicznym ostrzu, dopiero teraz młoda bohaterka zareagowała złapała najbliższą osobę, którą był Anders i wyskoczyła przez okno, wykorzystując każdą uncję swoich sił.

Tred był jednocześnie skomplikowanym jaki prostym nekromantą, nienawidził przegrywać i oddawać, nawet jeśli przegrana była w jego planie to oddanie fortecy nie, dlatego postanowił w ostatnich chwilach zabrać ją z tego świata.

Jednym ruchem wbił ostrze w podłogę, mana w ostrzu wystrzeliła prosto w stronę żyły pod fortecą, po czym nastąpiła reakcja, spowodowana rozkazem wplątanym w ten prosty akt.

Potężna eksplozja magiczna, pochłonęła wszystko w promieniu kilkudziesięciu kilometrów wymazując cały obszar oraz skażając świat, powodując tym samym największą katastrofę magiczną w historii.

Co się stało dalej z tym światem? To historia na inną okazję, pozostawiona do odkrycia dla kogoś innego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top