en
Tove miała dobry humor.
Skandynawia rzadko oferowała dobrą pogodę, jednakże dzisiejszy dzień był naprawdę piękny. Jakby Norwegia postanowiła skumulować całe ciepło słońca, które ma na całe lato w ciągu jednej dobry, żeby jak najbardziej umilić Tove jej pierwszy dzień w tym kraju. Oczywiście, Tove miała nadzieję, że to nieprawda - byłoby jej głupio, gdyby przez resztę dni wakacji Norwedzy nie mogli cieszyć się tak piękną pogodę, tylko z powodu jej przeprowadzki.
Rozglądała się po mieście, nie mogąc się napatrzeć na piękno miasta. Kolorowe budynki wyglądały jak wyrwane żywcem z albumów podróżniczych. Ludzie spacerowali po mieście z przyjaciółmi, ukochanymi czy zwierzakami. Jedni wracali z pracy, inni dopiero do niej szli. Uśmiechnęła się, gdy dostrzegła grupkę nastolatków wychodzących z kawiarni, którzy śmiali się i klepali po plechach.
Jeśli coś zaskoczyło ją zaraz po opuszczeniu lotniska to zdecydowanie były to korki na ulicach - a w zasadzie ich brak. W Anglii, w której mieszkała przez większość życia, wychodzenie z domu co najmniej godzinę wcześniej, żeby gdzieś zdążyć, było normą. Tutaj: większość ludzi jeździło na rowerach, czy wybierało spacer. Po ulicach jeździły głównie autobusy i samochody dostawcze.
Mimo tych niemal idealnych warunków do jazdy samochodem, ich podróż nie należała do zbyt przyjemnych. Tove telepała się na swoim siedzeniu, dociskają do piersi transporter i modląc się, żeby ta przejażdżka nie była ostatnią, w której zdąży wziąć udział. Spojrzała niepewnie na kierowcę, ale nie odważyła się nic mu powiedzieć, co było dosyć dziwne - ostatnią rzeczą, jaką można by powiedzieć o Tove, to że jest nieśmiała. Jednak mężczyzna za kierownicą ewidentnie wstał dziś z łóżka lewą nogą, a ona miała ciche przeczucie, że jeśli powie coś, co mu się nie spodoba, wywali ją i wszystkie jej rzeczy na środek ulicy, w ledwo jej znanym mieście. Siedziała więc cicho, dalej przyglądając się zachwycającemu otoczeniu.
Nagle ciężarówka zatrzymała się - i to tak gwałtownie, że głowa Tove prawie rozbiła szybę samochodu. Z transportera odezwał się cichy pisk.
- Wysiadka - oznajmił kierowca, gramoląc się na zewnątrz.
Tove poszła w jego ślady. Podczas, gdy odstawiała na ziemię transporter, mężczyzna otworzył bagażnik i zaczął wyjmować wszystkie kartony z jej rzeczami, ustawiając je jeden na drugim.
- Proszę - sapnął w końcu, kładąc ostatnie pudełko z podpisem "pościel". Zatrzasnął drzwiczki i ruszył w stronę kabiny kierowcy. - Miłego mieszkania.
Dziewczyna spojrzała na piętrzące się bagaże.
- A nie pomoże mi pan wnieść ich na górę? - zapytała z nadzieją.
- Tego nie ma w cenie - burknął już ze środka i przekręcił kluczyki w stacyjce. - Do widzenia.
Tove westchnęła cicho w akompaniamencie warkoczącego silnika. Zdmuchnęła wpadające jej do oczu rude kosmyki i schyliła się do transportera, z którego wciąż odzywały się coraz to głośniejsze popiskiwania.
- No już, Burka - powiedziała dziewczyna, wkładając rękę do środka, żeby pogłaskać niecierpliwą świnkę po głowie. - Zaraz zobaczymy nasz nowy dom! Cieszysz się?
Świnka nie odpowiedziała, ale Tove wiedziała, że jest równie podekscytowana co ona. W końcu każdy na jej miejscu cieszyłby się z wyprowadzki z akademika, w którym ktoś wpadł na wybitny pomysł zagrania nią w zośkę. Oczywiście Tove przerwała zabawę, nim w ogóle się rozpoczęła, jednak ten wieczór nawet po tylu miesiącach dalej wzbudzał w niej gniew, a świadomość przeprowadzenia się na odległość ponad tysiąca kilometrów od tych matołów, dawał jej niemałą ulgę.
Tove wyprostowała się i wzięła do rąk karton z podpisem "kuchnia" - w końcu od stania i patrzenia nie teleportują się raczej same do środka. Podeszła do drzwi i wstukała nosem kod do klatki. Domofon brzęknął cicho, więc Tove podważyła drzwi, maksymalnie odchyliła i postawiła w nich pudło. Spojrzała zadowolona na swoje dzieło, czując się jak prawdziwy MacGyver, po czym wróciła się po transporter ze świnką i spojrzała na nią, w oczekiwaniu na słowa uznania. Burka zmarszczyła nos, po czym wytarzała się ostentacyjnie w ściółce.
- Nigdy mnie nie doceniasz - westchnęła Tove, wchodząc do środka.
Nigdy tu nie była i nie wiedziała, które mieszkanie jest jej, przyglądała się więc drzwiom, sprawdzając ich numery. W końcu zatrzymała się gdy zobaczyła pobłyskujące srebrem cyferki: cztery, dwa i jeden.
Wsadziła wolną rękę do lnianej torby, w poszukiwaniu kompletu kluczy, który dzisiaj odebrała. Bałagan, nie ułatwiał jej zadania, jednak po dłuższej chwili zacisnęła triumfalnie dłoń na chłodnym metalu i wyszarpała go z torebki. Wyłuskała odpowiednią sztukę, wsadziła go do zamka i spróbowała przekręcić. Mechanizm zgrzytnął cicho, otwierając jej drzwi. Tove spojrzała na Burkę.
- Gotowa?
Nacisnęła klamkę i weszła do środka.
Tove od zawsze wszyscy powtarzali, że za bardzo się wszystkim przejmuje i emocjonuje nieistotnymi sprawami. Gdy za dzieciaka słyszała o sobie określenia rodzaju "przewrażliwiona histeryczka", czy nawet "wariatka", kuliła się w sobie, pilnując, by nie powiedzieć już nic głupiego. Z biegiem czasu zobojętniała i w odpowiedzi zazwyczaj wzruszała ramionami, poprawiając ich, że woli określenie "niepoprawna romantyczka".
Tove pierwszy raz w życiu była w tym miejscu, ale już mogła powiedzieć, że zakochała się w nim bez pamięci. Mieszkanie było średniej wielkości, ale duże okna i wysokie sufity nadawały mu przestronności. Niektóre ściany były białe, niektóre ceglane. Podłoga z ciemnego drewna nadawała pomieszczeniu tonu. Na parapetach stały kaktusy w białych doniczkach, a z tarasu rozglądał się zapierający dech w piersiach widok na las. Tove rozglądała się z zachwytem, nie wiedząc na czym skupić wzrok. Mieszkanie było prawie puste, ale dziewczyna nie miała problemu z wymyśleniem jak go zapełni. To akurat najmniejszy problem. Większym było wtarganie wszystkich jej rzeczy na górę.
***
Tove zatrzymała się w połowie schodów, odkładając ciężki karton na ziemię. Oparła dłonie na kolanach i wzięła parę głębokich wdechów. Właśnie wnosiła ostatnią partię jej rzeczy. Całe szczęście, bo kilka kolejnych takich przebieżek zapewne przyprawiłaby ją o zawał serca. Jej kondycja fizyczna wołała o pomstę do nieba, ale z drugiej strony... wtarganie na trzecie piętro wielkiego pudła wypełnionego po brzegi książkami, nie należało to prostych rzeczy.
Gdy oddech trochę się jej uspokoił, wzięła znowu pudełko i ruszyła powoli naprzód. Zostało jej tylko pół kondygnacji schodów i zaraz będzie pod swoimi drzwiami.
- Nie rozumiem, jak można być takim idiotą! - usłyszała nagle krzyk, który poniósł się echem po klatce schodowej.
Z drzwi naprzeciwko jej mieszkania wypadła jak burza blondynka, najwyraźniej zwracająca się do kogoś, kto wciąż był w środku. Dziewczyna wpadła w Tove, która pisnęła, czując jak traci grunt pod nogami i upada wraz z nową towarzyszką. Książki wyleciały jej z rąk, wysypując się na schody. Tove skrzywiła się lekko, gdy poczuła tępy ból w dole pleców, ale podniosła się.
- Tak mi przykro! Wszystko w porządku? - zapytała, wyciągając rękę, ale blondynka ją zignorowała.
- Byłoby lepiej, jakbyś patrzyła gdzie łazisz - warknęła, wstając i otrzepując sukienkę.
Zanim Tove zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, przez drzwi wpadł młody mężczyzna. Wzrok miał całkowicie skupiony na wściekłej dziewczynie.
- Astrid, nic ci nie jest? Błagam, poczekaj - powiedział, niemalże rozpaczliwie. Chwycił jej rękę, ale ona się wyrwała.
- Dotknij mnie jeszcze raz, to zadzwonię po policję.
- Astrid..
- Zostaw mnie w końcu! - wrzasnęła Astrid, która zaczęła naprawdę ostrą wymianę zdań - w zasadzie to raczej jednostronną - ale Tove wyłączyła się z jej słuchania. To nie była jej sprawa, a przysłuchiwanie się byłoby po prostu nieuczciwe wobec tych ludzi.
Tove wykorzystała chwilę, gdy Astrid krzyczała, by przyjrzeć się jej dokładniej. Buzia, niestety aktualnie wykrzywiona we wściekłym grymasie, była wyjątkowo piękna. Przypominała jej te wszystkie antyczne rzeźby, które widziała na obrazkach albumów. Alabastrowa cera, posągowa figura, pociągła twarz, bijące od niej poczucie wyższości. Zresztą, jej uroda była raczej nieprzemijająca - wcale nie ustępowała dzisiejszym kanonom piękna. Mały nosek, wielkie, niebieskie oczy - całkiem podobne do oczu Tove - okalane gęstym wachlarzem rzęs, pełne usta. Długie lśniące włosy z każdym ruchem falowały spokojnie za jej plecami, niczym peleryna na wietrze. Tove podejrzewała, że była jej rówieśniczką - nie dałaby jej więcej niż dwadzieścia trzy, cztery lata - ale to była jedna z tych twarzy, którym ciężko było przypisać konkretny wiek. Smukła sylwetka skryta była pod cienkim jasnym płaszczem, zarzuconym na ramiona.
Nagle Astrid odwróciła się w jej stronę i rzuciła jej spojrzenie, ostre jak sztylety.
- A ty przestań się na mnie gapić! - Powiedziała gniewnie. Odwróciła się i odeszła, ignorując prośby chłopaka. Nastąpiła na jedną z książek - trudno powiedzieć czy umyślnie - ale nie przejęła się tym zbytnio i z gracją pokonała resztę schodów.
Tove nic nie powiedziała, tylko zaczęła zbierać porozrzucane pozycje. Odwróciła się, by uprzątnąć górną część schodów i stanęła twarzą w twarz z brunetem, trzymającym w ręce tom, który przeżył spotkanie pierwszego stopnia z butem jego, jak zgadywała, dziewczyny. Okładka była naderwana, a na środku widniał brązowy błotny ślad, którym papier zaczął powoli przesiąkać. Trochę wyżej, na imieniu autora widniało małe, okrągłe wgniecenie po obcasie. Rogi były pozaginane.
Tove zerknęła na tytuł. Zacisnęła usta, gdy zobaczyła, że pokiereszowana lektura to "Lew, Czarownica i Stara Szafa" - jej ulubiona książka, odkąd skończyła dziewięć lat. Przeżyła już naprawdę wszystko: czytanie w wannie, tłuczenie się w walizkach w drodze na kolonie, setki razy kartkowania w poszukiwaniu ulubionych fragmentów. No cóż, najwyraźniej konfrontacja z wściekłą dziewczyną, była już powyżej jej wytrzymałości.
- Przepraszam - powiedział chłopak, patrząc na rozerwane kartki. - Odkupię ci ją.
Tove uniosła wzrok na wysokość jego oczu.
Nie wiedziała, co o nim myśleć. Jakiś spanikowany głosik z tyłu głowy ostrzegał ją, że on nie może mieć dobrych zamiarów. W końcu tamta dziewczyna zachowywała się, jakby zrobił jej krzywdę. Z drugiej strony, na własnej skórze przekonała się, że może ona być raczej... impulsywna.
Spędziła kilka długich chwil na przestudiowaniu jego twarzy. Lubiła dostrzegać w ludziach każdy szczegół. W zasadzie nie tylko w ludziach; zwierzęta, krajobrazy, dzieła sztuki - wszystko zasługiwało na poświęceniu mu chwili uwagi i docenienie jego piękna. Nawet wtedy - a może szczególnie - gdy było ono pozornie niedostrzegalne.
Chłopak miał przyjazną aparycję - nie tak surowo onieśmielającą, jak jego partnerka. Przydługie ciemnobrązowe włosy zapewne odbijałyby rudawe refleksy, gdyby spadła na nie odrobina światła. Grzywka przysłaniała zielone oczy, które błyszczały, przywodząc jej na myśl korony drzew, przez które powoli przebija się słońce. Na obsypanej piegami twarzy, dostrzegła mnóstwo zmarszczek mimicznych - musiał się często uśmiechać. Szkoda, że teraz tego nie robił.
W końcu Tove uśmiechnęła się i odebrała książkę.
- Przestań, nie ma o czym mówić. To stary szmelc - powiedziała, wkładając ją do pudełka.
- Naprawdę przepraszam - powtórzył. - Że musiałaś tego słuchać. Nic ci nie jest? Porządnie upadłyście.
- Cała i zdrowa - zapewniła, celowo pomijając pierwszą część przeprosin. Ponownie podniosła pudełko. - Na szczęście niosłam książki, a nie talerze. Pozwolisz, że to odłożę? Zaraz ręce mi odpadną - powiedziała, wymijając go i podchodząc do drzwi swojego domu. Otworzyła je i wsunęła do środka pudełko. Odwróciła się z powrotem do chłopaka, który stanął w progu swojego mieszkania.
- Oficjalnie cały mój dobytek znajduje się tutaj - powiedziała, podpierając się pod boki. Wyjęła z zamka klucze i wsadziła je do kieszeni spodni. Breloczek był zbyt duży, żeby się w niej zmieścić, więc mała, trochę kiczowata figurka w kształcie smoka kołysała się u jej boku. - A więc nie ma odwrotu! Nie chciałoby mi się tego wszystkiego znosić jeszcze raz.
Brunet oparł się o framugę.
- Nowa w mieście?
Tove potaknęła, na co chłopak pokiwał głową
- Cóż, witamy w Berk. Przez dziewięć miesięcy pada tu śnieg, przez resztę grad - spojrzał przez okno. - No, i przez jeden dzień jest słońce. Fantastyczne miejsce.
- Zignoruję ten oczywisty sarkazm i sie z tobą zgodzę - odparła, oglądając z zafascynowaniem scenę za okienną szybą. - Tu jest wspaniale.
Chłopak uśmiechnął się słabo i naciskając na klamkę.
- Cieszę się, że ci się podoba - powiedział na pożegnanie i zamknął za sobą drzwi.
Dziewczyna patrzyła na nie przez dłuższą chwilę, myśląc o tym co znajduje się za nimi. W końcu odwróciła się i weszła do własnego mieszkania.
Obkręciła się na pięcie, oglądając jeszcze raz swój nowy dom. Jej dom. Wyciągnęła rękę w stronę ściany i przejechała dłonią po szorskiej fakturze, jakby chcąc się upewnić, że nie rozpłynie się ona w powietrzu. Na szczęście ściana dalej stała w tym samym miejcu i chyba nie miała w planach się ruszać. Tove uśmiechnęła się do siebie, po czym oparła ręcę na biodrach i spojrzała na swoją świnkę.
- No, to chyba wypadałoby się rozpakować, co?
***
Tove kręciła się po kuchni, kołysząc w rytm rozbrzmiewającej w całym mieszkaniu piosenki. Przez żaluzje przebijały się ostatnie promienie zachodzącego słońca, oświetlając pokój pomarańczowawą poświatą. Dziewczyna zdziwiła się jak szybko minął dzień; miała wrażenie jakby dopiero co tu przyjechała, jednak zmiany w domu wskazywały na to, że zdążyła się tu zadomowić. Po łazience walały się już jej kosmetyki, w szafie wisiały jej ubrania, a klatka Burki odnalazła dumne miejsca na komodzie w sypialni. Maszyna do pisania stanęła na biurku, tuż obok gramofonu, z którego wypływały delikatne mechaniczne brzmienia francuskiej piosenki. Oczywiście, planowała jeszcze wiele zmian, ale w końcu czuła, że to mieszkanie jest jej.
Tove nie lubiła siedzieć sama, toteż przytargała z pokoju Burkę i postawiła na stole. Świnka nie była z początku zadowolona, jednak w końcu dała się przekupić swoimi ulubionymi smakołykami.
Tove rozkładała właśnie naczynia w kuchni. Brała do ręki filiżankę, przecierała ją ścierką i układała równo w kredensie. Lubiła patrzeć na ich kolekcję. Dawno temu Tove kupiła na pchlim targu kilka filiżanek. Były śliczne, jednak wyjątkowo proste, więc Tove postanowiła je pomalować. Od tego czasu stało się to jej nawykiem - przy każdej wizycie na targowisku, kupowała naczynie i ozdabiała je według upodobania. Jedne dokładniej, inne trochę mniej. Nie zależało jej na dziełach sztuki - malowanie po ceramice po prostu ją odprężało. Niemniej każda była śliczna i na tyle oryginalna, że trudno było oderwać od nich wzrok. Nie mogła roztać się ze swoją ukochaną kolekcją - musiała wziąć ją ze sobą. Zresztą jej kolekcja należała do tych raczej funkcjonalnych - miała jakieś zastosowanie oprócz leżenia i kurzenia się w szafie.
Nie wiedziała ile czasu siedziała wpatrzona w filiżanki, ale dźwięk dzwonka do drzwi wyrwał ją z transu. Ocknęła się i spojrzała ze zdziwieniem na świnkę, która (niespodzianka) nic nie powiedziała. Tove poszła w stronę wejścia, zastanawiając się kto może ją odwiedzać o tej porze. Uchyliła niepewnie drzwi.
- Hej - powiedział chłopak z naprzeciwka, uśmiechając się nieśmiało. W rękach trzymał zawiniątko z folii aluminiowej. - Przeszkadzam?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top