Specjal!


*jak zawsze u mnie, sporo spóźniony, ale jest! podziękowania za już ponad tysiąc wyświetleń ♥  ps. nie ma to żadnego związku z fabułą, może będzie osobno pisane, ale sama nie jestem pewna ; ekhm co u mnie dziwne, jest to raczej coś hetero, aczkolwiek mam nadzieję, że komuś przypadnie do gustu!*

        Świat nigdy nie należał do bezpiecznych. Wokół było dużo podejrzanych osób, czyhających na chwilę twojej nieuwagi, by albo cię okraść, albo porwać i gdzieś wywieść. Bella Smith żyła właśnie w takim świecie, nie wiedząc, czy po wyjściu z domu do pracy, będzie w stanie wrócić, bez uszczerbku na zdrowiu. Mieszkała w najgorszej dzielnicy w mieście, na której mieściło się wiele specyficznych miejsc, ale nie przeszkadzało jej to. Od dziecka była wychowywana na silną i niezależną. Chodziła na zajęcia z samoobrony oraz karate, żeby umieć się obronić. Oczywiście nie na każdego to mogło zadziałać, gdyż mimo wszystko miała tylko 160 centymetrów wzrostu. To był jej największy problem, który znacznie utrudniał życie, lecz można było się do tego przyzwyczaić. Oprócz tego miała długie, blond włosy i zielone oczy, na twarzy na ogół niezadowoloną minę, która znikała tylko, kiedy jej kot postanowił się połasić. Rodziców straciła w wieku trzynastu lat, a jej brat, zaraz po tym, jak osiągnęła pełnoletniość, zapadł się pod ziemię. Bliższej rodziny nie miała, więc kotka Betty naprawdę potrafiła poprawić jej humor, chociaż należała do bardzo wybrednych zwierząt. Często, mówiąc kolokwialnie, miała swoją właścicielkę gdzieś i całe dnie przesiadywała na oknie, wyglądającym na zachód. Było to okno w sypialni Belli, dzięki któremu była szczęśliwa, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Jej marzeniem było zamieszkanie na morskim wybrzeżu i oglądanie zachodów co wieczór. To było głównym powodem, dla którego przed wyjściem do nocnej pracy, wpatrywała się w okno. Smith pracowała nocami jako barmanka w zwykłym barze. Nazywał się Livv, od imienia właścicielki. Była ona pogodną kobietą koło czterdziestki, z wiecznym uśmiechem na ustach i dobrym słowem dla każdego. Potrafiła wybrnąć z każdej sytuacji, ale i wspaniale doradzić, przez co miała dużo znajomych, którzy co wieczór odwiedzali jej bar. Praca ta była dla blondynki była dosyć przyjemna. Na ogół nie zdarzały się bójki. Niezmienna była jazz'owa muzyka z głośników oraz mężczyźni, którzy przychodzili na parę piw po stresującym dniu. Czasami można było dostrzec nawet znanych biznesmenów, którzy przyjechali się napić z dala od centrum miasta. Można było poznać ich ciekawe historię, których prawdopodobnie nie zdradzili nigdy nikomu innemu. Lubiła tam pracować, znacznie bardziej niż w pracy w dziennej. Pracowała wtedy w sklepie i zdecydowanie nie pasowało jej użeranie się z nieznośnymi klientami. Gdyby to był zwykły spożywczak, pewnie nie byłoby tak źle, aczkolwiek był to sklep z drogą, markową odzieżą i wszelkimi dodatkami, przez to klientkami były głównie żony bogatych facetów, które nie miały innego zajęcia, niż chodzenie na „shopping" czy pazurki, a krzyczenie na zwykłe, szare kobiety było ich hobby. Bella nieraz powstrzymywała się, żeby nie wykrzyczeć im wszystkiego, co o nim sądzi, jednak zdarzały się takie, które nie sprawiały problemów i najpewniej to pomagało jej, trzymać język za zębami.

       Poranki zawsze wyglądały tak samo. Budzik dzwonił o siódmej trzydzieści, grając piosenkę Lady Gagi i Bradley'a Coopera „Shallow". Tylko ta piosenka zmieniała się co jakiś czas, kiedy poprzedniczka zbyt nudziła dziewczynę. Może i ta nie nadawała się do końca na pobudkę, ale była w niej bezgranicznie zakochana. Po tak przyjemnej pobudce, wstawała z łóżka nucąc cicho pod nosem. Kierowała się do łazienki, wykonując poranną rutynę, by po piętnastu minutach znaleźć się w kuchni. Na początku dawała jeść Betty, później zajmując się sobą. Śniadanie należało do skromnych posiłków, ale nie było opcji, by je pominąć. Następnie przebierała się i wychodziła do pracy, dokładnie o godzinie ósmej trzydzieści. Do pracy w Javier Shop miała dwadzieścia pięć minut autobusem. Ten czas poświęcała na przesłuchanie po raz kolejny soundtrack'u z „Narodziny Gwiazdy", który ostatnio został jej ulubionym. W spaniałym humorze docierała do pracy, gdzie już na starcie się niszczył. Szefowa Belli była nieznośną, starszą panią, wychowaną w bogactwie. Niczego nigdy jej nie brakowało i uważała osoby bez wykształcenia za 'ścierwo', chociaż sama nie miała skończonej nawet szkoły podstawowej, a sklep dostała od swojego ojca na trzydzieste urodziny lata wcześniej.

— Jak ty wyglądasz? — parsknęła zaraz po wejściu swojej pracowniczki do sklepu. Ta jednak postanowiła nie zareagować, idąc na zaplecze się przebrać. Obowiązkowym strojem była spódnica za kolano oraz biała koszula, a na głowie schludny koczek. Nie lubiła swojego wyglądu normalnie, ale w tym stroju jeszcze bardziej.

Westchnęła cicho, wychodząc z pomieszczenia dla pracowników, biorąc się za rozkładanie dostawy ubrań. Wszystko musiało wyglądać idealnie, wręcz od linijki, przez co popadała w lekki perfekcjonizm, który w jej 'burdelu', dokładniej w mieszkaniu, zdecydowanie by się niekiedy przydał. Nie miała ochoty myć okien, czy ścierać kurzy, zwłaszcza, że przebywała tam tylko kiedy spała i w niedziele, które były jej jedynym dniem wolnym. Nie narzekała na to. Więcej nie było jej potrzebne do szczęścia, tak jak i wielki porządek. Niestety w pracy musiała trzymać się sztywnych zasad, których nie można było zmienić. Nie ośmieliłaby się nawet zwrócić na to uwagi. Prędzej za którymś razem udusi swoją pracodawczynię, niżeli przyzna, że coś jej nie pasuje, dlatego też bez słowa wszystko układała, nawet nie zerkając na panię Camilę, która zapewne przyglądała się swoim szponą. Byleby nie próbowała jej poprawiać..

Praca mijała jej spokojnie. Szefowa zostawiła ją samą o jedenastej, kiedy pierwsza klientka weszła do sklepu. Należała na szczęście do tych normalniejszych i nawet zaczęła zagadywać Bellę, szukając odpowiedniej sukienki na wieczorną kolację biznesową. W tym samym czasie przyszła inna pani ze zdecydowanie młodszym od siebie chłopakiem. Blondynka miała cichą nadzieję, że to jej syn, a nie żaden utrzymanek, bo i tacy się tutaj zdarzali. Nic jej raczej nie zdziwi, lecz woli myśleć, iż ta sytuacja wygląda inaczej.

Po znalezieniu odpowiedniej sukienki dla pani Ford, zaczęła przyglądać się wcześniej wspomnianej parze. Kobieta wyglądała na typową damę zadzierającą nos za wysoko, aczkolwiek jej towarzysz różnił się od wszystkich, którzy kiedykolwiek się tutaj pojawili. Był bardzo wysoki, co najmniej 190 centymetrów, czarne włosy w nieładzie, do tego strój typowego buntownika. Jego mina mówiła tylko tyle, że na pewno nie przyszedł tu z własnej woli. Zielonooka dopiero po przyjrzeniu się mu, zdecydowała się podejść, co przecież też leży w zakresie jej obowiązków.

— Dzień dobry. Witam w Javier Shop. W czym mogę pomóc? — wyrecytowała dobrze znaną regułkę, którą przyswoiła już pierwszego dnia pracy tutaj. Farbowana kobieta ze sztucznymi rzęsami obdarzyła ją dosyć przyjaznym na pierwszy rzut oka uśmiechem.

— Dzień dobry. Szukamy sukienki dla mojej córki. Niedługo kończy osiemnaście lat, więc z synem postanowiliśmy kupić jej coś porządnego. — wyjaśniła, zaczynając rozmowę na temat marki, kroju, koloru i ceny, która niby nie grała roli. Smith szybko wzięła się do pracy, urzeczona miłym nastawieniem klientki. Nie oceniaj książki po okładce, pomyślała.

Po dwudziestu minutach spędzonych na szukaniu tej odpowiedniej sukienki, spostrzegła, że wyższy chłopak ciągle się jej przyglądał, nie spuszczając z niej wzroku chociaż na chwilę, chyba, że mrugał oczywiście. Wydawało się to jej dziwne, aczkolwiek po synu bogatych ludzi mógł spodziewać się wszystkiego, począwszy od jakiś obsesji. Pokręciła jednak tylko głową. Może i był przystojny, ale bez przesady. Niedługo później zabrała się za pakowanie odpowiednio wybranej sukienki, starając się ignorować wzrok tego chłopaka. Sama zdążyła dojrzeć jedynie, że ma on bardzo intensywnie niebieskie oczy. Pewnie, gdyby za długo w nie patrzyła, nie mogła by przestać.. On przez ten czas na sto procent zobaczył więcej szczegółów w jej wyglądzie, chociaż wolała nie wiedzieć, dlaczego to robił.
Po podaniu torby z zakupioną sukienką, która swoją drogą była przepiękna, pożegnała klientkę, która skierowała się do wyjścia. Jej syn stał jednak przy kasie dłużej, ostatecznie kładąc na ladzie wizytówkę, po czym dołączył do matki, wychodząc bez słowa. Bella zmarszczyła nos, sięgając małą karteczkę.

Dylan Brown – 658 474 253 ; e–mail – [email protected]

        Zastanawiała się chwilę nad zaistniałą sytuacją, kwitując to tylko wzruszeniem ramion. Jeśli to miał być jego sposób na podryw, to naprawdę słaby. Nie miała zamiaru do niego pisać, aczkolwiek po powrocie z pracy postanowiła sprawdzić, kim on jest i tak też zrobiła. Droga zajęła jej trochę więcej czasu, ale to nic. Pamiętała, żeby sprawdzić tego chłopaka, który wydawał się jej być nawet młodszy od niej samej, chociaż miała zaledwie dwadzieścia trzy lata. Przed tym jednak przebrała się w dres, rozpuściła włosy i zmyła delikatny makijaż, nakładając na twarz krem nawilżający z drogerii. Dopiero po tym usiadła z laptopem na kanapie, wpisując w wyszukiwarkę Dylan Brown. Pierwszym, co rzuciło się jej w oczy, był.. jego wiek. Chłopak, a raczej mężczyzna miał dwadzieścia siedem lat. Dowiedziała się jeszcze, że jest vice–dyrektorem rodzinnej firmy, zajmującej się produkcją luksusowych zegarków. Wszystko stało się jasne, pewnie dlatego wybrali taki sklep, a nie inny. Dziewczyna zaczęła bardziej drążyć temat, prawie zapominając o obejrzeniu zachodu słońca. Kiedy już znalazła się przy oknie w sypialni i usiadła na szerokim parapecie, przytuliła ulubioną poduszkę, zerkając na Betty. Wtedy też przez myśl przemknęło jej, że miło by było, gdyby ktoś oglądał z nią zachody. Czy zaczynała odczuwać samotność? Owszem. Nie miała dużej ilości znajomych, a jej najlepszy przyjaciel przeprowadził się niedawno do Londynu, gdzie otrzymał stypendium naukowe, z którego żal by było nie skorzystać. W ten sposób została praktycznie sama, nie chcąc pomijać kotki, która mimo wszystko nie uciekała przez okno, gdy tylko zostało otworzone. Zawsze coś, prawda?

        Po pięknym zachodzie słońca poszła wziąć szybki prysznic i naszykować się do drugiej pracy. Ponownie nie zajęło jej to dużo czasu, więc około dwudziestej czterdzieści wyszła z domu ubrana w czarne rurki, szarą bluzę, na którą miała narzuconą ramoneskę. Włosy układał jej wiatr, przez co czuła się bardzo dobrze. Jak wolny ptak.. i wszystko byłoby dobrze, gdyby jakiś pijany mężczyzna nie wpadłby na nią z impetem, wywracając ją. Nie spojrzał na nią nawet, dalej pędząc przed siebie. Bella westchnęła ciężko, podnosząc się z betonu i wycierając spodnie. Miała nadzieję, że nigdzie się nie rozdarły, co już niejednokrotnie się zdarzyło.
Z nieco gorszym humorem dotarła do pracy. Od razu po wejściu zauważyła parę osób na sali, głównie po dwie lub trzy przy stoliku i stałego klienta przy barze. Starała się przybrać delikatny uśmiech, co niestety jej nie wyszło i poszła na chwilę do szatni. Zostawiła w niej mały plecak oraz kurtkę, związując włosy w wysoki kucyk. Wróciła na salę, stając za barem.

— To co zawsze Matt? — rzuciła do mężczyzny, który zajmował miejsce po drugiej stornie.

— Zdecydowanie tak. — mruknął, podnosząc na nią wzrok. — Livv już zdążyła mnie obsłużyć, ale to za mało na dzisiaj.

— Rozumiem. — powiedziała, szykując alkohol dla niego. Doskonale wiedziała, że zaraz usłyszy historię całego dnia. To była pewnego rodzaju tradycja, która zostawała przerwana tylko na niedzielę, święta oraz inne okoliczności losowe, typu choroba.

— Jestem pewien, że Tamara mnie zdradza. — zaczął. — Widziałem ją dzisiaj, jak wsiadała do auta z jakimś fagasem. Pocałowała go, rozumiesz Bell? Jakiegoś obcego faceta, a ode mnie się odsuwa, gdy tylko chcę ją przytulić! — podniósł trochę głos, jednak nie na tyle, żeby przeszkadzało to innym osobą, które przebywały w lokalu. — Tyle lat jesteśmy razem, mamy dzieci, a ona co? Zdradziecka su–— przerwało mu efektowne wejście do baru. Dziewczyna położyła przed nim szklankę z trunkiem, spoglądając w stronę drzwi. I naprawdę nie spodziewała się zobaczyć ciemnowłosego.. Bo skąd on mógł wiedzieć, gdzie ona pracuje?!
Mężczyzna ze znudzoną miną ruszył w stronę lady, wpatrując się w Bellę. Dziewczyna czuła, jakby miał zajrzeć do środka jej duszy i poznać wszystkie jej sekrety, co było dosyć przerażające. Brown po chwili zajął miejsce obok Matt'a.

— Nie dzwoniłaś. Ani nie pisałaś. — powiedział od razu, nawet się nie witając, jak kultura tego nakazywała. Smith parsknęła pod nosem, kręcąc głową.

— A miałam zadzwonić? Poza tym, skąd pan wie, gdzie pracuję? — spojrzała na niego podejrzliwie. Może to jakiś stalker?

— Mam swoje źródła. I nie pan, tylko Dylan, mała.

— Chyba nie chcę wiedzieć. — przewróciła oczami. — Zamawia pan coś, czy mogę prosić o opuszczenie baru? — spytała niby grzecznie. On na to uśmiechnął się tajemniczo, wstając powoli.

— Poczekam na ciebie w aucie. — powiedział, znikając dwie minuty później. Bella pokręciła głową, mając cichą nadzieję, że tylko żartował. Zaczynała czuć się niepewnie ze świadomością, iż on wie, gdzie pracuje. Mógł częściej ją nachodzić.. Chociaż może lepiej się teraz dowiedzieć, o co mu chodzi, niż żeby wciąż się tu pojawiał? Sama już nie wiedziała, ale mimo jego trochę onieśmielającego wyglądu, otaczał się aurą pewności siebie typowego chamskiego faceta, który nie zwraca uwagi na zdanie innych. Z tymi myślami wróciła do pracy, której nie chciała kończyć. Mogłaby wieczność słuchać zażaleń Matt'a, niż myśleć o tym, co może spotkać ją po wyjściu.

        Blondynka skończyła pracę chwilę po pierwszej w nocy, żegnając Matt'a, któremu zamówiła chwilę wcześniej taxi, ponieważ w takim stanie nieważkości, w jakim się znajdował, na pewno nie byłby w stanie bezpiecznie dotrzeć do domu. Wcześniej ktoś by go okradł i pobił, znając tą okolicę.
Zamykając bar, rozejrzała się. Nie widziała żadnego samochodu, poza tym, który odjechał z jej klientem. Pewnie tamtemu nie chciało się czekać, ale to dobrze. Nie będzie musiała się z nim użerać. Chociaż nie zniknął on z jej myśli. Był bardzo interesujący mimo wszystko.. I kiedy już myślała, iż spokojnie będzie mogła wrócić do domu, poczuła, że ktoś ją obserwuje. Starała się nie przejmować tym faktem, ponieważ tutaj zdarzało się to naprawdę często, jednakże spojrzenie stawało się wręcz palące. Bardzo jej przeszkadzało, przez co zaczęła biec w stronę domu. Pech chciał, żeby na jej drodze pojawił się kamień, który w połączeniu z jej rozwiązanymi sznurówkami, spowodował bolesny upadek. Próbowała się szybko podnieść, aczkolwiek nie była w stanie. Poczuła silny ból w kolanie, który uniemożliwił jej dalszą ucieczkę. Wzięła głęboki oddech, siadając na zimnym betonie i spojrzała w górę. Nad sobą zobaczyła dwóch mężczyzn w czarnych maskach. Jeden miał prawie czarne, a drugi zielonkawe oczy, które mogła dostrzec, nawet przy słabym oświetleniu lamp ulicznych. Czyli to nie Dylan.. pomyślała od razu. Oczywiście, jeden mógł mieć soczewki, lecz i tak byli zdecydowanie za niscy.

— Panna Smith chciała nam uciec? Śmieszne. — parsknął czarnooki. — Pakuj ją John, nie ucieknie. — Bella zaczęła odsuwać się do tyłu. Skąd oni znają jej nazwisko? Może to jednak ludzie od Brown'a?
Nie miała jednak jakichkolwiek szans na ucieczkę, ponieważ zielonooki szybko ją podniósł. W tym momencie zaczęła krzyczeć i szarpać się, co zdało się na nic. Facet był parę razy silniejszy od niej i żadna próba wydostania się, nie skończyła się sukcesem. Została związana i zapakowana do bagażnika. Przed zamknięciem klapy, mężczyzna przyłożył jej chustkę do twarzy, a po chwili wszystko zaczęło się rozmywać. Ostatnim, co usłyszała, był krzyk, jakby Dylana..



*ogólnie to moja praca, która miała zostać wysłana na konkurs, ale nie wyszło, aczkolwiek moja polonistka po przeczytaniu tego, stwierdziła, że mam talent, więc musi coś w tym być hah~ jeśli ktoś przeczytał do końca, bardzo dziękuję i liczę na szczerą opinię! i jeszcze raz dziękuję za wszystkie wyświetlenia! bau~*

        

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top