♎Rozdział 26♎

Chwilę zajęło mu, żeby połapać się, gdzie jest. Dopiero, gdy poczuł okropny ból dosłownie w każdym miejscu na ciele, przypomniał sobie wszystkie zdarzenia sprzed... godziny? Dwóch? Dnia? Kompletnie stracił rachubę czasu.

Gdy tylko spróbował się podnieść, rany przeszyło ostre pieczenie. Syknął, a ktoś złapał go za ramię, nie pozwalając mu wstać.

– Leż – nakazał spokojny, męski głos. – Posypali ci rany solą, więc będzie boleć.

Will z wysiłkiem uniósł powieki i rozejrzał się dookoła. Wywnioskował, że znajduje się w lochu; otaczające go ciemne, kamienne ściany i jedno małe, zabite kratami okienko sprawiały, że automatycznie poczuł się jeszcze gorzej. Jeżeli to w ogóle było możliwe. Nad nim zaś pochylała się dwójka mężczyzn. Nie wyglądali na więcej niż dwadzieścia dwa lata, choć rany i inne obrażenia mogły mylić.

– Jestem Nate – przedstawił się ten o krótkich, posklejanych krwią włosach, które niegdyś musiały być jasne i szerokiej szczęce. – A to Ethan. – Wskazał na bruneta, który prezentował się nieco lepiej, choć jego gałki oczne otaczały ogromne, fioletowe siniaki.

– Will – wychrypiał, bo tylko na tyle było go stać. – Gardło miał przeraźliwie suche. – Jest tu woda?

Ethan wstał, nie bez wysiłku, i podstawił mu do ust brudną, metalową miskę. Chłopak pił tak łapczywie, jakby zależało od tego jego życie, co poniekąd mogło być prawdą.

– Ile już tu leżę? – wymamrotał, gdy zaspokoił pragnienie.

– Kilka godzin – poinformował Nate. – Musiałeś nieźle im podpaść. Co takiego zrobiłeś?

Will nie miał ochoty dzielić się takimi informacjami z nowo poznanymi osobami, więc tylko wzruszył ramionami. Zaraz jednak ból wyostrzył się, a on jęknął.

– To długa historia, nienawidzą mnie. A wy?

– Wpadliśmy podczas misji. – Ethan usiadł pod ścianą i podkurczył nogi pod siebie. – Cholerne ciemniaki. Torturowali nas, a teraz...

Nate sięgnął po leżącą w kącie szmatkę i zamoczył ją w wodzie, po czym przyłożył do żeber Willa. Ten ledwo powstrzymał się od krzyku.

– Sypnęliście coś? – spytał, starając się zająć myśli czymś innym niż ogarniającym go przeraźliwym bólem.

Mężczyźni wymienili pełne zakłopotania spojrzenia.

– Po pewnym czasie wyciągną z ciebie wszystko – mruknął ponuro Nate. – Nie chcę cię straszyć, boś jeszcze młody, ale... No, potraktuj to jako ostrzeżenie. Uwierz mi, zrobią wszystko, żeby wydobyć z ciebie to, czego chcą. Pod koniec będziesz błagał, żeby cię zabili.

– To dlaczego was tu jeszcze trzymają?

Ethan prychnął pod nosem.

– To jest najgorsze – że musisz gnić tu powoli. Siedzimy tu już trzy miesiące... a ja tuż przed tą pieprzoną misją wziąłem ślub.

Chłopak pokiwał głową.

– Macie dar?

Nate zacmokał.

– Mają jakieś amulety pochłaniające magię, więc nawet o tym nie myśl. Niepotrzebnie stracisz siłę, która ci się przyda. Próbowałem i, no cóż... Nie poszło dobrze.

Will skrzywił się i już miał udzielić odpowiedzi, gdy usłyszał roznoszący się echem stukot podeszw o podłogę w lochu. Po chwili jego oczom ukazał się demon, dzierżący w dłoni długie, czarne ostrze. Wyciągnął pęk kluczy z fałd ciemnego płaszcza i otworzył drzwi do celi. Odepchnął Ethana oraz Nate'a od Willa i bezceremonialnie chwycił go pod ramię i podźwignął do pozycji stojącej. Chłopak zgiął się wpół z powodu eksplozji bólu w ciele, lecz sługi Ciemności to nie przejęło. Skrępował mu nadgarstki grubym sznurem i poprowadził przez niekończące się korytarze aż do tej samej komnaty, w której wylądował wczoraj. Na widok ciemnobrunatnych plam zakrzepłej krwi na posadzce, automatycznie zrobiło mu się niedobrze.

Na drugim końcu sali stali Billius Dooster i Logan Wallace, który pozieleniał na twarzy. Na samą myśl, że chłopak nie jest tak twardy, za jakiego się uważa, Will poczuł się lepiej. Odrobinę, ale jednak.

Gdy już został przywiązany, prezes Rady Strażniczej podszedł do niego z szyderczym wyrazem twarzy i nożem w ręku.

– No to zaczynamy – obwieścił.

***

– Nic, cholera nic!

Lara była wściekła. Wściekła, zdenerwowana i okropnie zmęczona, bo nie spała od kilkudziesięciu godzin. Normalnie zastanawiałaby się, jak fatalnie musi wyglądać, ale teraz miała to gdzieś.

Gdzie ten idiota się podziewał?! Jak już się zjawi, to chyba go zabiję, pomyślała, starając się nie rozwalić stojącej na stoliku niewielkiej lampki, która aż kusiła, żeby ją rozbić. Dzwoniła chyba z pięćdziesiąt razy, ale za zawsze odpowiadała poczta głosowa. Usiłowała nie dopuszczać do siebie myśli, że mógłby nie żyć – przecież to był Will. Wykaraskałby się z każdej sytuacji, nie wiadomo jak paskudnej, i jeszcze rzuciłby na koniec jakąś cyniczną uwagę, żeby ją zirytować.

Więc gdzie się teraz podziewa?, zapytał cichy, pesymistyczny głosik w jej głowie, który z reguły odpędzała od siebie, tym razem jednak nie potrafiła. Zginął, a ty zostałaś sama. Samiuteńka jak palec, i to twoja wina, Larisso Katherine Glenmore.

Usiadła po turecku na pryczy i wlepiła wzrok w Leslie, Wylana i Deana, którzy leżeli na swoich kanadyjkach i rozmawiali o pogodzie. Do tego sprowadzały się wszystkie konwersacje w tej dziurze, którą Oliver i Wilhelm nazwali siedzibą Aleidu 2.0 – do nawijania o wszystkim i o niczym, byleby nie skupiać się na porażce i poległych Strażnikach.

Lara miała już tego dość. Chciała coś robić, działać przeciwko Ciemności, walczyć, a siedzenie kilka stóp pod ziemią i wysłuchiwanie głupot, wcale jej tego nie ułatwiało. Anabelle nie odbierała telefonu, ale Oliver poinformował ją, że dziewczyna została wysłana do Hiszpanii przez swoich rodziców, by w spokoju przeczekać kryzys.

Strażniczka zaplotła potargane włosy w niedbały warkocz i wstała.

– Gdzie idziesz? – chciał wiedzieć Wylan.

– Jak najdalej stąd – wymamrotała tak cicho, że nikt jej nie usłyszał, po czym dodała: – idę zobaczyć się z Oliverem Glenmore i Wilhelmem Vollayle. Na kolację możecie wyjść beze mnie.

Leslie prychnęła. Przez ten krótki okres przebywania razem, Lara naprawdę zdążyła ją polubić. Doceniała jej pragmatyzm, sumienność i zadaniowość.

– Też mi kolacja – burknęła, przeczesując długie, kasztanowe loki, pozlepiane w strąki. – Jestem wegetarianką, a każą mi jeść mięso. I wiecie, co jest najgorsze? Że tu naprawdę nie ma nic innego do jedzenia. Miasto patrolują demony, więc nie można wyjść po nic dobrego – nie zdziwiłabym się, gdyby karmili nas mięsem szczurów.

Dean wzruszył ramionami.

– Mam to gdzieś. Jestem głodny, to jem. Fakt, nie smakuje wybitnie, ale... Nie dziwię się Larze, że nie chce tego jeść.

– Porzygam się, jak choć raz jeszcze włożę to do ust – zapewniła wspomniana. – Powinnam wrócić niedługo.

– Zwędziłem temu osiłkowi z pokoju obok butelkę whisky, więc lepiej wróć – oświadczył Wylan z błyskiem w oku.

Lara zmusiła się na uśmiech.

– Masz moje słowo.

Opuściła pomieszczenie i ruszyła w kierunku pokoju, który od biedy można by nazwać salonem. Tak naprawdę znajdował się tam jedynie okrągły, drewniany stół i parę krzeseł, a wszystko otoczone przez oskubane, niegdyś białe ściany.

Tak, jak się spodziewała, mężczyźni siedzieli na miejscach i dyskutowali. Gdy ją zobaczyli, natychmiast umilkli.

– Przyszłam porozmawiać – rzuciła na wstępie. Zajęła miejsce, założyła nogę na nogę i spojrzała na nich z wyczekiwaniem.

– O czym konkretnie? – zapytał Wilhelm.

– O Willu.

Zapadła cisza. Oliver odchrząknął.

– Laro, nie jesteśmy w stanie...

– Nie ma żadnej pewności, że nie żyje – skwitowała dziewczyna. – Podobno jesteś mentalistą, prawda? – Była tak przejęta, że zapomniała nawet o formie grzecznościowej. – Musi być jakiś sposób, żeby go odnaleźć.

– Nie potrafię...

– W takim razie stawiam wam ultimatum – oświadczyła, krzyżując ramiona na piersi. – Albo powiecie mi, gdzie on jest, albo nie zgodzę się na wasz plan. Nigdy przenigdy i nic mnie to nie będzie obchodzić, że wy tak chcecie.

Oliver westchnął i zerknął na Wilhelma, który tylko wpatrywał się w Larę analitycznym, chłodnym wzrokiem.

– W porządku – rzekł. – Jest martwy.

Obserwował, jak stopniowo sztywnieje i odwraca głowę, a jej oczy zachodzą mgłą.

– Niemożliwe – zaprotestowała, starając się mówić pewnym, stanowczym tonem, choć było to niezwykle ciężkie. – Skąd to wiecie?

– Widziałem, jak wbiega do siedziby Aleidu – orzekł Oliver. – Wołałem go, ale nic nie mogłem zrobić i...

– Gówno prawda – wysyczała Lara. – Mogłeś go zatrzymać, mogłeś...

– Świat nie jest ani czarny, ani biały – przerwał jej. – Jest różnokolorowy i nic nigdy nie jest tylko dobre lub tylko złe. Jeżeli wydaje ci się, że jest inaczej...

– Pieprzenie – skwitowała.

Oliver przygryzł nerwowo wargę, zapewne wyczekując jej reakcji. Poprzysięgła sobie jednak, że nie da nikomu tej satysfakcji. Powoli podniosła się z krzesła, zasunęła je i przybrała stonowany wyraz twarzy.

– W porządku – powiedziała głosem tak bezuczuciowym, iż nigdy nawet nie podejrzewałaby siebie o umiejętność wyrażania się w ten sposób. – Okej, dziękuję.

Wyszła i delikatnie zamknęła za sobą drzwi, pilnując, by przypadkiem nimi nie trzasnąć. Ruszyła po schodach w górę i przyzwała swoją wewnętrzną energię, by przebić się przez magiczną zasłonę nałożoną przez starszych członków Aleidu.

Gdy tylko znalazła się na zewnątrz, krople deszczu uderzyły w nią niczym ostre, kłujące szpikulce. Zacisnęła zęby i zerknęła na spowite chmurami niebo. Nienawidziła takiej pogody, tak samo jak nienawidziła Lorda Gavroche, Billiusa Doostera, Logana, demonów, Olivera, Wilhelma i całego świata.

Oddychaj, nakazała sobie. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Wdech...

Nie wytrzymała; usiadła na pierwszej lepszej ławce i wybuchła płaczem. Łzy spływały jej po policzkach i kapały na ziemię, gdy zgięła się wpół i złapała za brzuch, próbując załagodzić do okropne, bezdenne uczucie pustki, które ogarnęło ją w tym momencie.

Miała gdzieś to, że demony patrolują miasto. Nie obchodziło jej, czy zostanie złapana, czy nie. Kiedy przypominała sobie, jak wyglądała ich ostatnia rozmowa...

Chciała łudzić się, że cała rzeczywistość to tylko paskudny sen. Że zaraz wybudzi się i wróci do zwykłego, normalnego życia jako śmiertelniczka, bez sił Ciemności, wilkołaków, wampirów i całej reszty, lecz wiedziała, że tak się nie stanie. Im dłużej tkwiła sama na ruchliwej, londyńskiej ulicy, tym bardziej upewniała się, że ona jest jedyną osobą, którą w ogóle to obeszło. Życie toczyło się dalej i nikt nie przejmował się tym, że właśnie kogoś straciła.

Kiedy właściwie zorientowała się, że Will coś dla niej znaczy? Chyba dopiero teraz. Codzienne kłótnie, dogryzanie sobie i wypełnione ironią uśmiechy stały się dla niej czymś tak zwyczajnym, że po prostu do tego przywykła.

Kompletnie nie wyobrażała sobie, jak ma dalej funkcjonować. Kiedyś uwielbiała naśmiewać się z płaczących po stracie ukochanego bohaterek romansów, ale... Cholera, sama nie była lepsza.

Weź się w garść, Glenmore. Pokaż im, że jesteś silniejsza.

Wtem rozdzwonił się jej telefon. Machinalnie zerknęła na wyświetlacz, spodziewając się, że będzie to Leslie, Wylan albo Dean, ale gdy spostrzegła numer Willa, dosłownie wmurowało ją w ziemię.

– H-halo? – odebrała, ocierając łzy z twarzy.

– Cześć. – Głos po drugiej stronie słuchawki był nieco zdystansowany i definitywnie należał do młodej dziewczyny. – Z kim rozmawiam?

– A kto pyta?

– Nie mam czasu na ceregiele – odparła rozmówczyni. – Po prostu... znasz może Williama Treevora?

Lara miała wrażenie, że jej serce i wszystkie inne narządy stanęły. Dosłownie.

– Chciałabym wiedzieć, z kim rozmawiam.

– Z jego siostrą.

Osłupiała.

– Alice Treevor?

– Tak. Słuchaj, nie wiem do końca, kim jesteś ani jak się nazywasz, bo Will ma wszystkie kontakty zapisane jakimiś emotikonami, zapewne na wypadek przechwycenia telefonu przez siły Ciemności, ale dzwoniłaś do niego czterdzieści siedem razy, więc pomyślałam, że chyba ci na nim zależy.

Uwadze Lary nie uszedł fakt, że dziewczyna używa czasu teraźniejszego.

– Co sugerujesz?

– Jest w Fortecy Ciemności. Nie mieliśmy kontaktu przez wiele lat... ale widziałam go walczącego na arenie u Waltera Finna. Władował się w straszne bagno. Z tego, co udało mi się podsłuchać i wywnioskować, ktoś wysłał go tu z misją, by coś zdobył i udawał słabeusza, ale Finn go zdemaskował. Wiem, że powinnam być na niego obrażona za to, co stało się kiedyś, ale to mój brat i... Wydaje mi się, że on naprawdę się zmienił. Jeżeli chcesz pomóc mi go stąd wyciągnąć... cóż, musisz przystać na moje warunki.

Lara jeszcze nigdy nie czuła się tak skonfundowana. Przecież Will miał nie żyć, przecież wpadł w płomienie, przecież Oliver by jej nie okłamał... tylko czy aby na pewno? Nie wiedziała.

– Halo? Jesteś tam?

– Tak – potwierdziła. – Tylko dlaczego próbujesz mi pomóc? Po tym wszystkim, co ci zrobił i... Zostałaś zamknięta w Fortecy Ciemności, tak?

– Spotkajmy się jutro, a wszystko ci wyjaśnię – zaproponowała Alice. – Mój warunek jest taki: wyciągając stamtąd Willa, wyciągniesz też mnie. Czekaj... jak ty się właściwie nazywasz?

Lara zawahała się przez moment. Skąd mogła mieć pewność, że to nie pułapka zastawiona przez Lorda Gavroche?

– Wolałabym nie ryzykować. Powiem ci, jeśli się spotkamy.

– Niech będzie jutro o dwunastej w Brent Lodge Parku – podsunęła dziewczyna.

– Zgoda – przytaknęła. – Jeszcze jedno... Alice?

– Tak?

– Jak Will miał mnie zapisaną?

– Jako trupia czaszka i... winogrono? Nie mam zielonego pojęcia o co chodzi, ale tak w sumie to mam to gdzieś. Do zobaczenia.

I rozłączyła się. Lara schowała aparat do kieszeni spodni i ukryła twarz w dłoniach. Powinna się cieszyć, iż Will żyje, ale wiedziała, że Billius Dooster i Lord Gavroche są zdolni do wszystkiego. Gdy wyobraziła sobie go pobitego i zakrwawionego, po raz kolejny tego dnia zapragnęła coś rozbić.

Musiała opracować jakiś plan na wypadek, gdyby Alice okazała się pułapką. W głowie kołatała jej się myśl, że jej obowiązkiem byłoby ostrożne i rozsądne zachowanie, ale nie miała siły na dalsze ukrywanie się i czekanie na najgorsze.

Jeśli dziewczyna miałaby rację, oznaczałoby to, że Oliver oraz Wilhelm kłamali. Tylko co usiłowaliby tym osiągnąć? Zdawała sobie sprawę z tego, że pragnęli jej śmierci – bo inaczej pokonać Lorda Gavroche się nie dało. Czyżby chcieli zdołować i podłamać ją jeszcze bardziej?

Haustem wciągnęła powietrze i wypuściła je z sykiem. Zachowanie spokoju było wskazane; nie mogła dać ponieść się emocjom. Gdyby Will naprawdę żył... Miała ochotę uściskać go i spoliczkować jednocześnie. Jak mógł wpakować się w coś takiego? Co musiałby zrobić, żeby dać się złapać demonom? Bardzo chciała móc nie analizować w kółko tego, co usłyszała, lecz nie potrafiła. Słowa Alice na nowo rozbudziły w niej nadzieję.

***

– Gładko poszło – przyznał Wilhelm, rozpościerając się na krześle. – Coś tak czuję, że już wkrótce się zgodzi.

Oliver skrzywił się.

– Nie doceniasz jej. Jest zdolna do wszystkiego. Coś mi się wydaje, że wkrótce rozgryzie i to.

– Więc musimy się pospieszyć i jak najszybciej wprowadzić nasz plan w życie – podsumował mężczyzna, bawiąc się guzikiem lekko przybrudzonej klapy marynarki.

Glenmore oblizał spierzchnięte wargi i westchnął ciężko. Im dłużej to wszystko planował, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to, co robi, nie jest do końca właściwe.

Naznaczeni mają zwiastun! Wykonała go cudowna @flawik, więc jeśli szukacie kogoś, kto miałby wykonać trailer do Waszej powieści, polecam mocno tą panią! Natychmiast dodam go też do notek rozpoczynających części, by każdy mógł obejrzeć zwiastun zanim zacznie czytać. Dziękuję! <3

A teraz parę kwestii organizacyjnych. W przyszłym tygodniu wyjeżdżam i wracam na początku lipca, przez co rozdział pojawi się dopiero, gdy wrócę. Wytrzymacie, wierzę w Was XD Mogę obiecać, że kolejny to istna petarda; wyjaśni się tam baaaardzo ważna rzecz dla fabuły. Dwie bardzo ważne rzeczy ;P Miłych wakacji życzę każdemu!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top