♎Rozdział 19♎
Charlie jeszcze nigdy nie był tak zdumiony. Uważał swojego przyjaciela za myślącego racjonalnie... aż do teraz. Po dokładnym przeanalizowaniu próbki, którą znalazł przez przypadek zmienił swoje zdanie o sto osiemdziesiąt stopni.
- Możesz mi powiedzieć, co to ma znaczyć?! - zapytał, gdy wparował do ich wspólnego pokoju.
Will leżał na swoim łóżku z słuchawkami na uszach i żuł gumę, jednocześnie sprawdzając coś na telefonie. Na widok Charliego uniósł obie brwi i wrócił do poprzedniej czynności. Ten jednak nie dał za wygraną. Wyrwał mu z ręki smartfon i skrzyżował ręce na piersi.
- Czego oczekiwałeś?! Że będę cię krył?!
Szatyn ziewnął.
- O co ci chodzi?
Charlie wyciągnął z kieszeni fiolkę z eliksirem.
- O to. Po co ci, do cholery, eliksir młodości?! Wiesz, jakie fatalne ma skutki? Uzależnia, a na dodatek możesz...
Wyraz twarzy Willa gwałtownie się zmienił. Wybałuszył oczy i przeniósł się z pozycji półleżącej na siedzącą.
- Coś ci padło na mózg bardziej niż zwykle? Myślisz, że faszerowałbym się takim świństwem?
Charlie zamyślił się.
- Nie wiem. Ostatnio zachowujesz się co najmniej dziwnie. Wymykasz się nocami, chodzisz w szemrane miejsca, ciągle gapisz się na Glenmore... O mój Boże, czy ty się zakochałeś?
Will parsknął ironicznym śmiechem.
- Wiesz, co myślę o takich sprawach.
- A jednak pomagasz Anabelle - zauważył.
- Ona też mi pomogła, jestem jej coś winien. Rowney wymyśla mi różne... zadania i na moje nieszczęście, tej... - Wykonał szybki gest rękoma, jakby szukał odpowiedniego słowa, ale po chwili tylko machnął lekceważąco dłonią. - Glenmore też. Chcąc nie chcąc, musimy działać razem. A ten eliksir... znalazłem go w gabinecie Rowneya.
Tym razem to Charlie wyglądał, jakby zaraz miał wypluć płuca ze zdumienia. Z otwartymi ustami wpatrywał się w buteleczkę.
- Ostatnio też tam... zajrzałem. Uznałem, że eliksir, który znalazłem w twoich rzeczach należy do ciebie i wykradłem stamtąd jedną specjalistyczną książkę, żeby sprawdzić, co to właściwie jest. I wiesz, co wpadło mi w ręce? Dokładnie ta sama substancja.
Will podwinął wyżej rękawy koszuli.
- Co możemy z tym zrobić? Rowneya o nic nie oskarżymy. Na co mu takie coś? Przecież...
Wtem drzwi otwarły się z hukiem, a do środka wparował nie kto inny, jak Lara Glenmore we własnej osobie. Krytycznym okiem zlustrowała leżące na podłodze rzeczy i prychnęła cicho.
- Rusz swój leniwy tyłek, Treevor - poleciła, potykając się o koszulkę z Power Rangersami. - Jezus Maria, kto w ogóle nosi takie rzeczy?
- Nie rozkazuj mi - odparł Will i na powrót położył się na łóżku. - Może by tak trochę grzeczniej, co? Nie jesteś u siebie.
Lara wzruszyła ramionami.
- Potrzebujemy twojej rady - zaczął Charlie.
Will przewrócił oczyma.
- Ja nie.
- Zamknij się. Słuchaj...
Pokrótce streścił dziewczynie to, o czym rozmawiali przed chwilą. Jego przyjaciel próbował protestować, ale wystarczyło walnąć go w głowę, by umilkł i tylko patrzył na nich oboje chłodnym, ironicznym wzrokiem.
- Po co Rowneyowi eliksir młodości? - spytała Lara, gdy Charlie zakończył swoją opowieść.
- Nie mam zielonego pojęcia - odparł. - Może jest tak stary, że nie mógłby się bez niego ruszyć? A nie chce nas straszyć. Wiecie, on zawsze był dość tajemniczy.
Will zacmokał.
- No cóż, to Rowney. Nikt nic o nim nie wie. Po co tu przylazłaś, Glenmore? - zmienił temat.
- Może trochę uprzejmiej? - sarknęła.
- W takim razie w jakim celu zawitałaś w nasze progi, piękna niewiasto?
Lara prychnęła, a chłopak wykrzywił usta w grymasie pełnym samozadowolenia. Charlie wodził między nimi wzrokiem, jakby chciał się upewnić, że na pewno jest bezpieczny.
- Rowney kazał cię zawołać - poinformowała. - Teraz. W trybie natychmiastowym. Rusz się.
Will jęknął, zwlókł się z łóżka i chcąc nie chcąc, ruszył za nią. Charlie został sam. Przebrał się w strój bojowy i już miał wychodzić do sali treningowej na zajęcia z łucznictwa, gdy do pokoju wparowała Lissa. Inwazja Glenmore'ów, pomyślał z rozbawieniem.
- Cześć, Charlie - przywitała się. Włosy zaplotła w dwa dobierane warkocze, które opadały jej na plecy. Zielona sukienka, którą miała na sobie była postrzępiona u dołu, a pod jej oczami widniały sine cienie.
- Hej! - odpowiedział, może trochę zbyt entuzjastycznie. - Czemu tu przychodzisz? To znaczy, nie żebym miał coś przeciwko, po prostu... rzadko tu przychodzisz. Tak właściwie to nigdy... Boże, chroń królową - wymamrotał pod nosem. - Znów zrobiłem z siebie kretyna.
- Zdałam sobie sprawę, że... źle cię traktowałam - wyznała. - Chciałabym to naprawić, jeżeli oczywiście mi wybaczysz.
Charlie wyszczerzył zęby.
- No jasne, że ci wybaczam! To znaczy... w gruncie rzeczy nie zrobiłaś nic złego, ale... Dobra, koniec z jąkaniem się - nakazał sobie, po czym palnął się dłonią w czoło. - Znowu robię z siebie debila?
Lissa uśmiechnęła się.
- Tylko trochę. Wybacz, ale muszę ci się do czegoś przyznać. Podsłuchiwałam pod drzwiami.
Charlie uniósł brwi.
- Przynajmniej w tym jesteście do siebie podobne z Larą. Obie równie ciekawskie. Ale przecież i tak nic już z tym nie zrobimy, nie? - zaśmiał się nerwowo. - W takim razie nie ma innej opcji niż włączenie cię w to wszystko.
- Zawsze myślałam, że jestem bezpieczna w Aleidzie - westchnęła, bawiąc się końcówką jednego z warkoczy. - Teraz wiem, że się myliłam. Pogodzę się z moją siostrą, jeżeli będzie trzeba. Zrobię wszystko, żeby to miejsce stało się takie, jak dawniej.
Charlie nie chciał uświadamiać jej, że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Że wkrótce wybuchnie straszliwa wojna, w której nie mają dużych szans na wygraną, że wszyscy mogą niedługo stracić życie... Była urocza ze swoją niewinnością, lecz jednocześnie determinacją. Uśmiechnął się szeroko i wyciągnął przed siebie prawą dłoń, a ona ją uścisnęła.
***
- Po co pan nas tu sprowadził? - spytał Will, gdy razem z Larą znaleźli się już w gabinecie Rowneya.
Jak się okazało, przybyli tam również Avery Steel oraz Richard diAngelo. Przywódca Aleidu siedział za biurkiem, odziany w strój bojowy i trzymający w ręku długi miecz.
- Mam dla was zadanie - ogłosił.
Strażnicy wymienili zaciekawione spojrzenia. Zaraz jednak oboje uzmysłowili sobie, że patrzą na siebie inaczej niż z wrogością czy ironią, więc błyskawicznie odwrócili głowy.
- Jakie? Będziemy coś zdobywać, pokonywać kogoś czy gdzieś się włamywać? - dociekała Lara.
Rowney uśmiechnął się.
- Spokojnie. Pewien człowiek, który jest nam bardzo potrzebny, został uwięziony.
- Więc co to za problem? - Will splótł ręce na piersi. - Weźcie wojowników, uwolnijcie go i po sprawie.
- Gdyby to było takie proste, już dawno bym to zrobił - zapewnił mężczyzna. - Niestety, istnieją pewne przeszkody. Zamknięto go w miejscu otoczonym barierą, którą może przekroczyć tylko osoba, która ma czyste serce.
- Czyli? - dopytywała Lara.
- Pod względem magicznym czyste serce ma osoba, która jest poniżej dwudziestego roku życia i nigdy nie stosowała czarnej magii. Spełniacie oba te wymogi. Pojedziemy tam z wami, ale dostać się do tego człowieka będziecie musieli sami. Niestety żadne z nas nie wie, co czyha w tych stronach.
Dziewczyna w milczeniu rozważyła tę propozycję. Po tym, czego dowiedziała się od Charliego, nie potrafiła patrzeć na Rowneya tak samo. Towarzyszyło jej przeczucie, że ukrywa on dużo więcej niż tylko eliksir młodości. Nagle wszystko, co kiedykolwiek do niej powiedział, zaczęło wydawać jej się podejrzane.
- Zgoda - rzekła. - Pojadę.
- Ja również - przytaknął Will.
- W takim razie przebierzcie się, spakujcie trochę broni, prowiant i co tylko może wam się przydać.
- Dokąd jedziemy? - chciała wiedzieć Lara.
Rowney spojrzał najpierw na Richarda, a później na Avery, którzy z kolei spoglądali na Larę i Willa, zapewne oceniając, czy uda im się wykonać zadanie.
- W góry. Widzieliście kiedyś Southern Fells?
***
Spakowana i gotowa Lara zjawiła się w gabinecie Rowneya jako ostatnia. Avery i Richard siedzieli na fotelach ze znudzonymi minami, a Will ostentacyjnie spojrzał na zegarek.
- Co ty tam robiłaś, Glenmore? Gapiłaś się w lustro i podziwiałaś samą siebie?
- Przed spędzeniem takiej ilości czasu z tobą potrzebowałam porady od kogoś kompetentnego.
Chłopak prychnął.
- Czyli kogo?
- Samej siebie.
Parsknął cynicznym śmiechem.
- Ale ty jesteś próżna.
- Lepiej być próżnym, niż idiotą - odgryzła się.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł? - zwrócił się wampir do Rowneya. - Przecież oni się pozabijają przy najbliższej okazji.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
- Owszem - rzekł. - Spokojnie, wszystko przemyślałem. Chodźcie, pojedziemy moim samochodem.
- Nie da się jakoś magicznie teleportować czy coś? - zapytała Lara.
Will westchnął teatralnie.
- To nie jest Harry Potter, Glenmore, tylko prawdziwe życie. Nie można się ot, tak przenieść z miejsca na miejsce.
Opuścili siedzibę Aleidu tylnym wyjściem i wsiedli do postawionego przy chodniku Land Rovera. Lara pokiwała głową z uznaniem. Wrzuciła swoje rzeczy do bagażnika i usiadła na tylnim siedzeniu za kierowcą. Na środku usadowił się Will, a po lewej Richard.
Siedzący za kierownicą Rowney włączył radio i ruszył. Po godzinie milczenia Lara uznała, że raczej już nikt się nie odezwie. Oparła się o szybę i spróbowała zasnąć.
Willowi zaś ta cisza odpowiadała. Na początku esemesował z Charliem na temat tego, co niedawno odkryli, ale później konwersacja zeszła na inne tematy. Dowiedział się, że Lissa w końcu postanowiła dać jego przyjacielowi szansę. Zdziwiła go ta jej nagła zmiana, ale nie kwestionował tego. Po tylu latach zasługiwał, żeby być szczęśliwym.
Kiedy zrobiło się całkiem ciemno, Lara poszła spać. Lub udawała, kto ją tam wiedział. On również chciałby zasnąć, ale nachodziło go zbyt wiele myśli. Wystukał krótką wiadomość do Hawkinsa, który zdobył dla niego nowe informacje i już miał włożyć słuchawki do uszu, gdy poczuł na swoim ramieniu coś ciężkiego.
O mało się nie zaśmiał. Glenmore opierająca o niego głowę? Oj, będzie miał jej co wypominać rano!
Wytrzymał tak parę minut, ale potem zrobiło mu się niewygodnie. Najchętniej odepchnąłby ją i z powrotem oparł o szybę, lecz jakoś nie mógł. Wydawało mu się to strasznie głupie. Przecież to była ta sama, wkurzająca dziewczyna, która śledziła go w drodze do klubu, non stop pakowała się w tarapaty i irytowała wszystkich wokół swoimi sarkastycznymi uwagami. Gdy spała, wyglądała zupełnie jak nie ona. Standardowy, wojowniczy wyraz jej twarzy został zastąpiony przez względny spokój.
Zaraz jednak otrząsnął się i uświadomił sobie, że zachowuje się jak kompletny idiota. Dobrze, że nikt nie mógł słyszeć jego myśli. Na powrót uruchomił telefon i wyciągnął z kieszeni słuchawki, lecz powstrzymał go Rowney.
- Znów piszesz z Hawkinsem?
Will drgnął.
- Skąd pan...
- Nie jesteś taki dyskretny, jak ci się wydaje - odparł. - Ostrzegałem cię, a ty mnie nie posłuchałeś. Co stało się w tym klubie, o którym rozmawialiście z Larą?
Chłopak westchnął. Tego właśnie obawiał się najbardziej; że Strażnik znowu zacznie go wypytywać, ostrzegać i pocieszać. Nie potrzebował tego.
- Nieważne - uciął.
- Nie mów, że ją w to wciągnąłeś - powiedział mężczyzna oburzonym głosem.
- Nie zrobiłbym tego nikomu - żachnął się Will. - Glenmore i tak ma swoje za uszami. A poza tym, to moja sprawa. Prosiłem, żeby się pan nie wtrącał.
Rowney odwrócił się. Will dostrzegł refleks światła w jego ciemnych tęczówkach.
- Nie mogę patrzeć, jak się pogrążasz. Jesteś coraz bliżej dna. Jeżeli go dotkniesz, nie będzie już dla ciebie odwrotu.
- Nie liczę na to - odparł cierpko.
- Ależ owszem, liczysz. Każdy z nas liczy, tylko nie chce się do tego przyznać. Jeszcze jedno - dodał, a jego ton momentalnie zmienił brzmienie. Teraz był ostry jak brzytwa. - Cokolwiek będzie się działo... Lara ma wyjść z tego cało. Rozumiesz? Niech się nie naraża bardziej, niż to potrzebne.
Will zamilkł i nie odezwał się więcej. Wetknął słuchawki do uszu i pogrążył się w muzyce.
Nawet nie zauważył, kiedy zaczęło świtać, a oni dotarli na miejsce. Teoretycznie powinien być wyczerpany po nieprzespaniu całej nocy, ale czuł się wyśmienicie.
***
- Wyjątkowo dobrze mi się spało - wymamrotała Lara, przeciągając się na tyle, na ile było to możliwe. - Treevor? O mój Boże, to była najgorsza pobudka w moim życiu. Otwieram oczy i widzę twoją twarz.
- Dla mnie ta noc w ogóle była najgorsza - podsumował. - Opierałaś się o mnie przez dobre kilka godzin.
Dziewczyna rozwarła na moment usta, ale zaraz je zamknęła.
- Wcale nie - zaprzeczyła.
- To, że coś powiesz, nie oznacza, że z automatu stanie się to prawdą, Glenmore. Przez ciebie nie spałem przez całą noc, więc okaż trochę wdzięczności i zachowaj swoje błyskotliwe uwagi dla siebie, bo jestem stuprocentowo pewien, że nie ma nikogo, kto chciałby ich wysłuchiwać.
- To dlaczego po prostu mnie nie odepchnąłeś?
Will nie odpowiedział. Zamiast tego wysiadł z samochodu i zamknął za sobą drzwi.
Krajobraz był naprawdę niesamowity. Promienie wschodzącego słońca oświetlały góry i pagórki, a rosnące wokół drzewa tworzyły mozaikę zieleni.
- Ładnie, co? - rzuciła Lara, stając obok niego.
Przewrócił oczyma.
- Czego znowu chcesz?
Dziewczyna zmrużyła oczy.
- Twoją pierwszą reakcją na to, co zrobiłam, powinno być powiedzenie mi, że masz dziewczynę i bardzo ją kochasz.
- Nawet nie zaczynaj - jęknął. - Nie psuj tak pięknego dnia. Miałem świetny humor, ale przeszło mi, kiedy się odezwałaś.
Lara splotła ręce na piersi.
- Wiesz, dlaczego tak nie powiedziałeś? Bo jej nie masz.
Will uniósł lewą brew.
- A Anabelle to co, świnka morska?
- Nie. Anabelle nie jest twoją dziewczyną, powiedziała mi. Zastanawia mnie tylko, po co jej pomagasz?
Will spojrzał na nią ze zdumieniem. Jakim cudem?
- Przecież wy się nie znosicie - stwierdził.
- Jakoś udało nam się dogadać. Zarzucałeś mi kłamstwo, a sam nie jesteś lepszy, co?
Chłopak pokręcił głową.
- Znamy się od lat, więc jej pomagam. Ma dość... dziwnych rodziców.
- Skończcie te pogaduchy, idziemy - zadecydował Rowney. - Tu macie mapę. - Wręczył im złożoną kartkę papieru. - Przed nami znajduje się bariera, którą musicie przekroczyć. W miejscu zaznaczonym literką x odbijecie w lewo i przejdziecie kawałek lasem. A dalej... cóż, sam nie wiem, co tam będzie. Przejście przez pewną granicę spowoduje eksplozję, więc dostaniemy się tam najszybciej jak się da.
- Skąd pewność, że nas nie wysadzi? - zapytała Lara.
- Mam nadzieję, że umiesz szybko biegać i coś tam zapamiętałaś z naszych lekcji. Magia? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - Idźcie już i połamania nóg.
Ruszyli przed siebie pnącym się w górę, kamienistym traktem. Górskie stocza obrastały drzewa, więc przynajmniej nie pocili się obficie i nie męczyli tak szybko, jak stałoby się to w pełnym słońcu. Utrzymywali równe, lecz dość szybkie tempo.
Lara kątem oka przyglądała się Willowi, który od początku drogi nie odezwał się ani słowem. Wyglądał na spokojnego i rozluźnionego, jedynie jego oczy zdradzały prawdę; były czujne i bacznie lustrowały teren. Ona również zachowywała czujność. Jak powiedział Rowney, nikt nie wiedział, co mogło ich spotkać.
Po upływie dwudziestu minut znaleźli się w miejscu, w którym szlak rozwidlał się. Skręcili w lewo tak, jak zaznaczono na mapie.
- Będziesz tak milczał całą drogę? - W końcu Lara nie wytrzymała i odezwała się po ujściu jeszcze kolejnego kawałka wyznaczonej trasy.
- Owszem - przytaknął jej Will. - Wolałbym nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi, zapewne w przeciwieństwie do ciebie. Ty uwielbiasz znajdować się w centrum zainteresowania, nawet jeśli ściąga to na wszystkich niemałe kłopoty.
- Cały czas wypominasz mi moje wady, a jesteś taki sam. Gdyby obchodziło cię coś poza tobą, może...
- Może co? - wciął się. - Wiesz, kto tu nie uważa na drogę? Ty. Bo pewnie nie zorientowałaś się, że mijamy po raz trzeci to samo drzewo.
Lara przystanęła i rozejrzała się.
- Te wszystkie drzewa wyglądają tak samo.
- Nieprawda. Wydaje mi się, że wylądowaliśmy w pętli czasu. To musi być robota jakiegoś...
W tym samym momencie dziewczyna poczuła, że coś popycha ją na ziemię. Upadła na ściółkę, lecz zanim zdążyła się podnieść, ta sama siła uderzyła w nią ponownie. Spróbowała przywołać swoją energię, ale nie mogła wyczarować nawet kropli wody. Jednym ruchem wysunęła puginał z przytwierdzonej przy pasie pochwy i zamachnęła się nim. Usłyszała tylko złośliwy rechot i wszystko ustało. Wstała, wypluwając z buzi kawałki igieł i liści.
- Co to było? - warknęła wściekle, otrzepując się z piachu.
- Chochlik - wyjaśnił Will. - To musi być jego robota. Wygląda na to, że świetnie się bawi.
Lara już miała przekląć tę całą sytuację, gdy wtem dostrzegła błysk za jednym z krzaków. Podbiegła tam i rozchyliła gałęzie.
Siedzące między nimi stworzonko było mniej więcej połowy jej wzrostu. Spod zielonej czapeczki wysuwały się kosmyki miodowych włosów, a szkarłatny kubraczek ledwo opinał jego krągły brzuch. Na twarzy chochlika malowało się złośliwe rozbawienie.
- Świetna zabawa, co? - zarechotał i umknął na drzewo.
Siedział tam i zaśmiewał się w niebogłosy, od czasu do czasu rzucając w Larę szyszką.
- Zróbmy z nim coś - szepnęła dziewczyna.
Will wyszczerzył zęby.
- No nie wiem. Lubię na ciebie patrzeć, kiedy się złościsz.
Westchnęła z irytacją.
- W porządku, w takim razie sama go dorwę. Ej, ty! - wrzasnęła z głową zadartą ku górze. - Mam dla ciebie propozycję. Ty dasz nam spokój, a my podarujemy ci coś, czego nie ma nikt.
Chochlik ciekawsko wychynął zza liści.
- Mogę mieć wszystko, czego tylko zechcę. A wiesz, co moja śwętej pamięci mamuśka zwykła mawiać o wysokich kobietach?
Lara zazgrzytała zębami.
- Co?
- Że małe jest od kochania, a duże od wieszania firan!
Will parsknął śmiechem.
- Słyszałaś, Glenmore?
- Czy ty nie możesz choć raz mi pomóc? - wycedziła.
- Pomogłem ci - żachnął się. - W klubie.
Strażniczka wywróciła oczyma, gdy nagle coś spadło jej na głowę i po raz kolejny runęła na ziemię. Zaklęła siarczyście i zaczęła machać rękoma, próbując odpędzić się od złośliwego stworzenia, lecz ono ugryzło ją w palec. Krzyknęła i z całej siły uderzyła głową w pień pobliskiego dębu. Tym razem to chochlik wydarł się tak, jakby właśnie wyrywano mu paznokcie i przeturlał się po ściółce. Korzystając z okazji, Lara zatrzymała go stopą, pochyliła się i przyłożyła mu ostrze do gardła.
- Ach, Glenmore, Glenmore - rzekł nonszalancko Will, klękając obok niej. - Gdybyś użyła magii, nie musiałabyś się tak przemęczać.
- Nie mogłam - burknęła. - Zaraz wypruję ci flaki, ty podła kreaturo.
W oczach chochlika rozbłysło przerażenie.
- Nie! - wyjęczał głośno. - Puszczę was! I tak nie mogę oddalić się poza ten teren, po którym teraz krążycie, przysięgam!
Wymieniła znaczące spojrzenie ze swoim towarzyszem.
- Skoro przysięga, musi mówić prawdę - orzekł. - Przysięgi nie dotyczą tylko śmiertelników.
- Podaj mi choć jeden powód, dla którego miałabym cię nie zabijać - poleciła Lara.
Chochlik zamilkł na moment, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Dziewczyna przystawiła nóż bliżej i uniosła wysoko brwi.
- Ja... Czekaj, czekaj. - Na jego twarzy pojawiło się zdumienie. - Jesteście z Aleidu?
Will chwycił go za brodę.
- Nie powinno cię to interesować.
- Powód - zażądała Lara.
- Wiem, kim jest wasz ukochany Rowney.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top