♎Rozdział 17♎
Za sprawą Alexa, cały Aleid dowiedział się o dokonaniach Lary. Wszyscy patrzyli na nią krzywo, a młodsi obgadywali ją po kątach, lecz ona starała się ignorować te dyskusje. Prawdę mówiąc, ulżyło jej, że nie musiała dłużej niczego ukrywać. Czuła się o wiele lepiej i chodziła z podniesioną głową.
Słowa wypowiedziane przez Rowneya na nowo dały jej nadzieję. Miło było wiedzieć, że choć jedna osoba w nią wierzy. Bolało ją, że Lissa przestała się do niej odzywać i wyprowadziła się do Anabelle, ale nie mogła nic z tym zrobić.
Odnosiła wrażenie, że jedyną osobą, która nie zmieniła swojego nastawienia do niej, był Will. Podczas ich przymusowych spotkań w bibliotece ani razu nie poruszył tematu Juliana, za to wciąż zachowywał się równie złośliwie i dogryzał jej jeszcze bardziej. Z pasją odpowiadała na wszystkie docinki, starając się zająć myśli czymś, co nie dotyczyło błędów jej przeszłości.
– Patrzyłaś dzisiaj w lustro, Glenmore? – zapytał, gdy pewnego wieczoru Lara weszła do ukrytej biblioteki.
W istocie, nie wyglądała najlepiej. Starła się na macie z jakimś chłopakiem, który nazwał ją zdradziecką świnią i dorzucił do tego kilka mniej cenzuralnych określeń. Wygrała, ale Strażnik zdążył podbić jej dwoje oczu i wykręcić rękę, która bolała jak diabli. Czuwający na sali trenerzy udawali, że nie tego nie zauważyli.
– Nie każdy może siedzieć na tyłku cały dzień i nic nie robić – odgryzła się, zgarniając z pobliskiej półki zestaw książek.
Xavier Covernaugh nie próżnował. Wciąż zostawiał jej liściki z pogróżkami w najróżniejszych miejscach. Lara domyśliła się, że ma tu jakiegoś swojego człowieka, ale nie rozgryzła jeszcze, kto mógłby to być.
Rozłożyła na stole wymiętą kartkę, na której figurował uproszczony zapis znaczenia cyfr, którymi X. C. kończył swe wiadomości.
0 – Ty
1 – Walka
2 – Śmierć
3 – Cierpienie
4 – Ból
5 – Zdrada
6 – Zaufanie
– Ja jestem zerem, które musiało cierpieć, by rozpoczęła się walka, ktoś zyskał moje zaufanie, a potem mnie zdradził – wymamrotała pod nosem, po raz kolejny analizując treść liścików. – Miło.
Lara wyciągnęła rękę, by zabrać ciastko z paczki, którą zawsze przynosił Will (i zawsze marudził, gdy mu je podkradała, co tylko upewniało ją, że warto to robić), ale natrafiła na coś bardziej miękkiego.
– Przyniosłeś rodzynki! – ucieszyła się, rozdzierając opakowanie i wrzucając sobie do ust garść suszonych owoców. – To dla mnie?
Will wyrwał jej paczkę i położył po swojej stronie blatu.
– Zapomnij, złodziejko. Nie powinnaś być na jakiejś diecie bezglutenowej czy coś? Anabelle w kółko się odchudza.
Lara wzruszyła ramionami i sięgnęła przez stół, by zabrać kilka rodzynek, ale przez przypadek potrąciła opakowanie dłonią i cała jego zawartość wylądowała na podłodze. Will przewrócił oczyma i złapał się za głowę.
– Glenmore, ty ciamajdo!
– Treevor, ty marudo! – sparodiowała go.
– Akurat miałem ochotę na rodzynki! – parsknął. – Leć do sklepu po nowe.
Lara obrzuciła go zaczepnym spojrzeniem.
– A co ja jestem, piesek na posyłki?
– A co ja jestem, piesek jedzący z ziemi? – Tym razem to on naśladował ją. – A nie, czekaj. Lepiej nie idź nigdzie sama, bo jeszcze przypadkiem wpadniesz na drzewo, rozwalisz sobie ten pusty łeb i postanowisz uratować świat, ale efekt będzie taki, że znowu będę musiał cię ratować – zakpił.
Nienawidziła jego ciągłych aluzji do tego, co wydarzyło się w tym klubie.
– Ty nie masz czasu na takie przyziemne sprawy jak ratowanie świata, co? Przecież jest tyle ważnych rzeczy, jak na przykład czytanie zakazanych książeczek, jedzenie rodzynek, bronienie swojej dziewczyny przed każdym, kto piśnie na jej temat choć jedno negatywne słówko.... – wyliczała.
– To nie moja randka zakończyła się katastrofą na skalę ogólnokrajową – wytknął jej. – Boże, ty nawet nie potrafisz normalnie iść na randkę.
– Za to ty i randki to jak ja i trufle – odparła. – Teoretycznie lubię, ale w praktyce jeszcze nigdy nie jadłam.
Will prychnął z niedowierzaniem.
– A to co niby miało znaczyć? – żachnął się. – Mam dziewczynę, Glenmore. Nie próbuj wmawiać mi, że nigdy nie byłem na randce.
Lara uniosła brwi.
– Tak? Bo wiesz, normalne pary z reguły są szczęśliwe i trajkoczą wszem i wobec o swojej miłości, tymczasem nigdy nie widziałam, żebyście chociaż trzymali się za ręce.
Will zaśmiał się ironicznie.
– Serio? A może po prostu nie jesteśmy jak te – zakreślił cudzysłów z palców – normalne pary?
– To nie moja sprawa – rzuciła w odpowiedzi. – Ale słyszałam, jak jakaś grupka dziewczyn rozmawiała o was i mówiła, że podobno znowu jesteś – jak one to powiedziały? – do wzięcia. Oczywiście umilkły od razu, kiedy mnie zauważyły i zaczęły się gapić spod tych swoich sztucznie przedłużanych rzęs, więc szepnęłam im to i owo.
Will zacisnął zęby i odruchowo zaczął bębnić palcami w grzbiet jednej z książek.
– I zapewne powiedziałaś mi to ze swojej wielkiej dobroci serca? – zadrwił.
Lara już miała mu się odgryźć, gdy wtem z biblioteki głównej dobiegły jakieś głosy. Will szybko zgarnął leżące na stole woluminy i odłożył je na półkę, a ona poszła w jego ślady. Zgasił też małą lampkę, którą wcześniej zapalił.
– Idą tu! – syknął Will, zgarniając nogą rozsypane rodzynki pod regał. – Co się tak gapisz, Glenmore?!
Właśnie w tym momencie wzrok Lary przykuła duża, drewniana szafa stacjonująca w rogu pomieszczenia. Wiedziała, że tam stoi, ale nigdy nie zwracała na nią szczególnej uwagi.
– Właź – nakazała chłopakowi.
– Robienie nielegalnych rzeczy przychodzi ci tak łatwo, jak...
– Tobie? – zaświergotała niewinnie, na co Strażnik wzniósł oczy ku niebu. – No co? Wolisz zostać przyłapany?
Will nie odpowiedział, bo głosy nasiliły się i wyraźnie zbliżyły. Złapał ją za przedramię i pociągnął za sobą do wnętrza starego mebla, na co ona tylko uśmiechnęła się triumfalnie.
W ostatniej chwili zatrzasnęli drzwi, bo do biblioteki właśnie wkroczyło kilka osób. Lara wyjrzała przez dziurkę od klucza. Jedną z nich był Rowney. Kolejnych dwóch: niskiej, jasnowłosej kobiety i wysokiego, bladego bruneta nie rozpoznawała.
– Avery, Richardzie, usiądźcie – polecił Rowney, wskazując im miejsca przy tym samym stole, przy którym minutę wcześniej siedzieli z Willem.
Dopiero teraz Lara zorientowała się, kogo przyprowadził mężczyzna. Avery Steel była najwyższą rangą syreną w całym Londynie, a Richard diAngelo dowodził londyńskim bractwem wampirów. Nigdy nie spotkała ich osobiście, ale sporo o nich słyszała.
– Czy to miejsce na pewno jest bezpieczne? – upewniła się Avery. – Nie chciałabym, aby naszą rozmowę usłyszał ktoś nieupoważniony.
– Nikt oprócz mnie o nim nie wie – uspokoił ją Rowney. Och, jak bardzo się mylił. – Możemy zaczynać.
– Dlaczego nie ma z nami Waltera Finna? – zapytała.
O Walterze Finnie, Lara również coś tam wiedziała. Był alfą w londyńskim stadzie i starym pijakiem, ale udało mu się zyskać autorytet wśród wilkołaków. Dla nich najbardziej liczyła się brutalność i zaciekłość, a te dwie cechy doskonale definiowały mężczyznę.
– To ty nie wiesz? – parsknął Richard tonem chłodnym jak stal. – Te zapchlone kundle opowiedziały się po stronie Lorda Gavroche. Mówiłem, że tym futrzakom nie warto ufać.
– I miałeś rację – westchnął Rowney. – Zachęciła ich perspektywa swobodnych polowań i władania magią. Czarną magią – zaznaczył. – Zebraliśmy się tu, by ustalić, co robić dalej. Wojna za progiem. Mobilizuję do działań cały Aleid, czyli wszystkich, którzy mają ukończone dwadzieścia lat. Młodsi palą się do walki, ale... wiecie, jak to z nimi jest. Nie wiedzą wiele o zaistniałej sytuacji. Larissa Glenmore i Alexander Wayatt widzieli Lorda Gavroche parę dni temu.
Lara zamarła. Czyli jej przypuszczenia okazały się być prawdziwe. Tylko... skąd Rowney o tym wiedział? Nie zdała mu przecież dokładnego raportu... chyba że zrobił to Alex.
– Dlaczego więc uszli z życiem? – chciał wiedzieć Richard.
– Czar tropiący i przyciągający – oznajmił krótko Strażnik. – Tak sprowadziłem ich z powrotem. A wiem o wszystkim, bo potrafię zaglądać do ludzkich umysłów, z czego doskonale zdajecie sobie sprawę.
Zaglądać do umysłów? Lara poczuła się skonfundowana, ale nareszcie niektóre fragmenty układanki dopasowały się do siebie. No tak, Rowney przecież sam mówił, że wie o niej wszystko.
– Mamy szpiega tu, w siedzibie Aleidu – ciągnął. – Próbuję dowiedzieć się, kto to, ale skubany – lub skubana – jakoś daje radę mnie przechytrzyć. Wkrótce to odkryję, macie moje słowo.
– Wierzę ci – odparła Avery.
– Ja również – dodał Richard. – Po tylu latach znajomości, nie okłamałbyś mnie.
– Dziękuję wam. Ta osoba wie wszystko o Aleidzie i dostarcza naszym wrogom informacji, bo niby skąd inaczej znaleźliby się w Londynie? Wpadłem jednak na kilka tropów, które mogą pomóc nam w pokonaniu ich. Szpieg wie, że mam swoje zasady, przez które nie dopuszczam do prawdziwego działania ludzi poniżej dwudziestego roku życia. Wpadłem więc na pomysł, aby, choć z bólem, odejść od tych zasad. Szpieg nie będzie się niczego domyślał, bo wybiorę... cóż, najlepszych z najlepszych.
– Kogo masz na myśli? – zapytał Richard.
Rowney otworzył usta, by odpowiedzieć, lecz wtem zmarszczył brwi i zajrzał pod stół.
– Czy któreś z was ma w torbie rodzynki?
Will zaklął bezgłośnie i wlepił w Larę miażdżące spojrzenie. Ona zaś szturchnęła go w bok i położyła palec na ustach.
– Nie – odparli równocześnie syrena i wampir.
– W takim razie... wszedł tu ktoś nieproszony.
Rowney wstał i rozejrzał się po pomieszczeniu. Gdy jego wzrok zatrzymał się na starej szafie, zmrużył oczy, a Lara w myślach zaczynała oswajać się z myślą, że uznają ją za szpiega. Kto normalny podsłuchuje tajne zebrania?
Drzwi od mebla otworzyły się z hukiem. Wbrew temu, co sugerował wygląd zewnętrzny, było tam tak niewiele miejsca, że i Lara, i Will wypadli na podłogę.
– Cholera, cholera, cholera – wymamrotała dziewczyna, podnosząc się z ziemi i uginając pod twardym spojrzeniem Rowneya.
– Glenmore, ty idiotko! – jęknął Will.
– Ja jestem idiotką?! – żachnęła się. – To ty tu przyniosłeś te cholerne rodzynki!
– Ale to ty je rozsypałaś! – wytknął jej.
– Gdybyś ich nie przyniósł, to bym ich nie rozsypała!
– Gdybyś tu nie przyszła, to też byś ich nie rozsypała!
– Uspokójcie się! – uciął Rowney, mierząc ich ostrym jak brzytwa wzrokiem. – Możecie mi wyjaśnić, skąd wiecie o tym pomieszczeniu?
Lara spojrzała na Willa z wyrzutem, a on odwdzięczył jej się tym samym. Avery wyczekująco bębniła palcami w stół, a Richard spoczywał w bezruchu i tylko ruch jego gałek ocznych wskazywał na to, że czeka na wyjaśnienia.
– Ja wiem o nim od jakichś pięciu lat – rzekł Will. – Glenmore wściubiła tu swój ciekawski nos od razu, jak przyjechała.
– Czego tu szukaliście? – zapytał.
Will podrapał się po szyi. Lara zauważyła, że robił tak zawsze, kiedy się denerwował.
– Pan wie, czego.
Rowney pokiwał głową i westchnął.
– Nie odpuścisz, co?
Na twarzy chłopaka malowała się determinacja.
– Nie.
– Ja w sumie to wszystkiego i niczego – powiedziała Lara. – Trochę o Lordzie Gavroche, trochę, jak go pokonać... Wiem o Oliverze Glenmore i Wilhelmie Vollayle – oświadczyła pewnie. – Wiem o sprawach, o których nikt nie wie, że wiem. Wiem też, że pewnie zechce mnie pan wywalić za bycie szpiegiem i... no, generalnie to sobą, ale...
Rowney uniósł w górę dłoń, więc umilkła.
– Kiedy w końcu zrozumiesz, Larisso, że nie chcę cię stąd wygonić? Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie jesteś szpiegiem. Właściwie, to... dobrze, że tu jesteście.
Avery i Richard zerknęli na siebie ze zdumieniem, podobnie jak Lara i Will.
– Przecież... zrobiliśmy coś nielegalnego – mruknęła dziewczyna.
Will nastąpił jej na stopę.
– Cała Glenmore – skwitował – Zrób coś dobrze, a i tak zacznie marudzić.
– Czy ty możesz choć na chwilę przestać nawiązywać do tego durnego klubu? – syknęła tak cicho, że tylko on to usłyszał.
Chłopak wyszczerzył zęby.
– Nie – odrzekł. – Bo dręczenie ciebie sprawia mi przyjemność.
Lara wywróciła oczyma.
– A co by było, jakby Rowney dowiedział się, co robiłeś w tym klubie?
– W jakim klubie? – spytał natychmiast mężczyzna.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Lara już leżałaby martwa. Jako jednak, że była żywa, uśmiechnęła się szeroko.
– Nieważne – odparł szybko Will.
Rowney najwyraźniej znał odpowiedź, bo pokręcił głową z niedowierzaniem.
– Porozmawiamy później o twoich szemranych kontaktach – rzekł. – Póki co... chcę wam coś zaoferować. Usłyszeliście już, że chcemy wykorzystać dwójkę młodszych Strażników do działań przeciwko siłom Ciemności. Od początku chciałem, abyście to byli wy.
Lara wytrzeszczyła oczy.
– Dlaczego? – wykrztusiła. – Na pana miejscu nie zaufałabym samej sobie. W końcu ja to... ja. A... Treevor to Treevor. Jemu tym bardziej bym nie zaufała, nawet pod groźbą śmierci.
– Ja tam bym sobie zaufał – zaoponował Will. – Jak można nie ufać komuś tak czarującemu?
– Od kiedy mówimy antonimami? – dogryzła mu Lara.
– Od kiedy powiedziałaś, że jesteś cudowna – zripostował.
– Na pewno to mają być oni? – zapytała Avery ze zwątpieniem. – Bo coś mi się wydaje, że pozabijają się przy pierwszej lepszej okazji.
– Oboje nie macie nic do stracenia – rzekł Rowney. –Na dodatek jesteście bystrzy, nieugięci, zdeterminowani i wiem, że nie zdradzicie Aleidu. Nadadzą się idealnie, Avery. Zgadzacie się? Ostrzegam, że nie będzie łatwo, ale dostaniecie to, co chcecie. Wtajemniczymy was we wszystkie plany i w końcu przejdziecie do działania.
– Wchodzę w to – zgodził się Will.
Lara nie wahała się ani przez moment. Nareszcie miała szansę zrobić coś, czym choć odrobinę zrekompensuje swoje błędy.
– Ja też – obwieściła.
***
Charlie zamieszał drewnianą łyżką w wielkim kotle, wdychając znajomy zapach eliksiru poprawiającego koncentrację. Ostatnio miał z nią spore problemy, więc liczył, że może to mu pomoże.
Nie walczył wybitnie, ale sztukę ważenia eliksirów i trucizn opanował najlepiej w całym Aleidzie, wyłączając Rowneya oczywiście, który sprawiał wrażenie znającego się na wszystkim. Uwielbiał eksperymentować, a szczególnie dodawać innym do jedzenia czy picia co ciekawsze próbki. Nigdy się tak nie ubawił jak dnia, w którym podłożył Alexowi eliksir miłosny, a ten wyznał miłość zdegustowanej Elaine Vollayle.
Gdy znad kotła zaczęły unosić się jaskrawozielone opary, uśmiechnął się pod nosem i wyjął z kieszeni kilka niewielkich fiolek, po czym przelał do nich substancję. Zakorkował je i rozejrzał się po pomieszczeniu. Rowney sam użyczył mu go, gdyż powiedział, że dostrzegł jego niesamowity potencjał w tej dziedzinie. Od tego czasu, chłopak przychodził tu niemal codziennie, najczęściej wtedy, gdy dopadała go chandra lub kiepski humor.
Nie wiedział, co się z nim dzieje. Zazwyczaj chodził radosny i uśmiechnięty, zarażając innych swoim optymizmem, a teraz coraz częściej miał ochotę zamknąć się w małym, wypełnionym składnikami pokoiku pod ziemią i ważyć eliksiry. Doskonale znał tego przyczynę. Liczył, że Lissa jakimś cudem zwróci na niego uwagę, a tymczasem wydawało mu się, że dziewczyna nie znosi go tylko bardziej i bardziej. Gdyby chociaż powiedziała mu, co robi źle...
Charlie westchnął i opuścił pomieszczenie. Stwierdził, że spróbuje z nią porozmawiać. Może coś mu wytłumaczy? Powie, co jest z nim nie tak?
Najpierw jednak postanowił zajrzeć do gabinetu Rowneya. Było po północy, więc miał nadzieję, że mężczyzny tam nie będzie. Znalazł w szafce Willa dziwny eliksir, którego nie potrafił zidentyfikować, a wiedział, że Strażnik drążyłby temat tak długo, aż nie wygadałby się dla świętego spokoju. Nie chciał wydawać przyjaciela.
Tak jak się spodziewał, drzwi były zamknięte. Użył więc wytrycha spoczywającego w jego kieszeni, bo otwieranie drzwi za pomocą magii szło mu bardzo słabo. Po chwili usłyszał ciche pyknięcie i oto gabinet stał przed nim otworem.
Zapalił światło i otoczył pokój zaklęciem sprawiającym, iż nikt nie widział, że ktokolwiek tam jest. Podszedł do regału i wodził po nim wzrokiem dopóty, dopóki nie znalazł poszukiwanej pozycji. Zdmuchnął kurz z okładki i już miał zbierać się do wyjścia, gdy wtem usłyszał dźwięk tłuczonego szkła.
Podskoczył, ale zaraz opanował się i pochylił nad podłogą. Wyczuwał nieprzyjemny odór wampirzego jadu i... ryb? Jaki, do licha, eliksir pachniał rybami?
Zmarszczył brwi i wyjął z kieszeni buteleczkę oraz mały patyczek, którego zawsze używał, gdy potrzebował przelać tylko kilka kropel substancji. Wykonawszy tę czynność, ruszył z powrotem do swojej sypialni.
Będzie musiał to zbadać.
Wesołego Alleluja! Ten rozdział to taki mały prezent świąteczny ode mnie. Wszystkiego najlepszego z okazji Wielkanocy - życzę Wam, abyście w tych dniach pamiętali o tym, co naprawdę ważne ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top