♎Rozdział 13♎

Niestety, Larze nie udało się zrealizować swojego planu. Następnego dnia wcześnie rano, Anabelle i jej rodzice wyjechali na siedem dni nad Lazurowe Wybrzeże, do Nicei. Państwo Vollayle uznali, że ich córce przyda się odrobina relaksu po stresujących wydarzeniach. Dziewczyna wydawała się wielce zadowolona z tego powodu.

Lara zaś wykorzystała ten tydzień przede wszystkim na naukę. Magii, oczywiście. Przyzywanie pozostałych żywiołów opanowała na własną rękę. Sądziła, że Rowney będzie z niej dumny, ale on tylko uśmiechnął się i nakazał jej ćwiczyć więcej. Zgodnie z obietnicą, zaczęli naukę magii obronnej. Strażniczka nauczyła się już tworzyć tarczę obronną, nie dopuszczającą do siebie żadnej broni, wykorzystywanie żywiołów jako broni, na przykład tworzenie sztyletów z ognia czy wodnych pocisków i odrzucania przeciwnika do tyłu. Rowney kilka razy pojedynkował się z nią tylko przy użyciu energii i dostała takie fory, że następnego dnia ledwo mogła chodzić. Ze zdumieniem zauważyła, że nic nie było w stanie zniszczyć jego niezmąconego spokoju. Nawet ona przy nim nieco łagodniała. Powoli zaczynała rozumieć, że porywczość może prowadzić do zguby, szczególnie w magii. Przecenianie swoich umiejętności często oznaczało wykorzystanie zbyt wiele wewnętrznej energii i natychmiastową śmierć.

O samym Lordzie Gavroche dowiedziała się niewiele. Wciąż dostawała liściki z pogróżkami. Dwa oznaczało śmierć, trzy cierpienie, a cztery ból. Domyśliła się, że 03165 oznacza ciąg wydarzeń. Wyczytała, że szukał sposobu, by stać się nieśmiertelnym. Poza tym, że był straszny i siał spustoszenie, nie pisano o nim wiele.

Jakoś znosiła obecność Willa Treevora w bibliotece. Przychodził tam w każdą noc, bez wyjątku. Ciekawość zżerała ją od środka, ale nigdy nie odważyła się zapytać, czego właściwie tam szuka. Książki, które czytał, dotyczyły rzeczy tak różnych, że jakoś nie łączyły się w całość. Nie rozmawiali ze sobą wiele, a jeśli już, to głównie się kłócili.

Znalezienie wspólnego języka z Lissą nie należało do łatwych, zważywszy na różnicę charakterów, ale naprawdę starała się trzymać na wodzy swoją sarkastyczną naturę, z której zaakceptowaniem i zrozumieniem jej siostra miała problem. Powinna być przyzwyczajona po tylu latach życia z Willem, a tu proszę.

Dzień przed powrotem Anabelle, gdy Lissa zasnęła, Lara wymknęła się z pokoju i udała do biblioteki, jak zwykła robić. Ruszyła ciemnym korytarzem, gdy wtem usłyszała kroki.

Błyskawicznie ukryła się za jedną ze ścian i obserwowała. Z daleka dostrzegła tylko niewyraźny zarys sylwetki, ale kiedy postać zbliżyła się, dostrzegła Willa. Miał na sobie ciemne ubrania i miecz przy pasie. Nie wyglądał, jakby zapragnął napić się wody w środku nocy. Definitywnie wychodził.

Po krótkim rozważeniu za i przeciw Lara zdecydowała, że pójdzie za nim. Miecz został w sypialni, ale na szczęście uzbroiła się w kilka sztyletów i dwa shurikeny. Na zmianę stroju nie miała czasu, liczyła więc, że nie będzie jej zimno w cienkiej bluzce, obcisłych spodniach i skórzanej kurtce.

Noc rzeczywiście była ciepła, przynajmniej jak na początek wiosny. Spowite chmurami niebo sprawiało jednak, że widoczność nie należała do najlepszych. Lara obchodziła latarnie szerokim łukiem. Cieszyła się, że nie włożyła ciężkiego obuwia, bo bezszelestne poruszanie się nie sprawiało jej większej trudności. W OTS – ie kładli na to wielki nacisk, więc przynajmniej opanowała tę sztukę dość porządnie.

Will maszerował szybko, nie oglądając się za siebie. Dziewczynę niezmiernie ciekawiło, co też takiego ukrywał, że musiał wymykać się z siedziby Aleidu grubo po północy.

Gdy zatrzymał się przed wielkim, jarzącym się na niebiesko budynkiem, z którego dudniła muzyka, Lara stanęła jak wryta.

Po co niby miałby chodzić do klubu?!

Może chce się pobawić jak normalni ludzie, przemknęło jej przez głowę. Nie wiedziała tylko, dlaczego nie zabrał ze sobą Anabelle. Nie umiała sobie wyobrazić, żeby ją zdradzał, w gruncie rzeczy wyglądali na całkiem zgraną parę. Z drugiej strony, znała go krótko. Mógł po prostu chcieć się napić, w końcu osiągnął już pełnoletność.

Był tylko jeden sposób, by się dowiedzieć.

Dołączyła do kolejki kilka osób za nim. Widziała, jak pokazywał stojącemu przy wejściu mężczyźnie wejściówkę i wszedł do środka. Kiedy przyszła jej kolej, ochroniarz wyciągnął dłoń.

– Gdzie zaproszenie? – zapytał gburowatym tonem.

  Skąd Will wytrzasnął zaproszenie?

– Przyszłam z chłopakiem, miał podwójne – skłamała gładko z lekkim znużeniem w głosie. – Ale pan przede mną się wepchnął i go zgubiłam.

Mężczyzna parsknął śmiechem.

– A niby skąd mam wiedzieć, że nie kłamiesz?

– Jest na liście. William Treevor, niech pan sprawdzi.

Modliła się, żeby chłopak nie podał fałszywego imienia i nazwiska. Ochroniarz sięgnął po leżącą na stoliku obok kartkę i uniósł wysoko obie brwi.

– Cóż, rzeczywiście widzę tu kogoś takiego – rzekł. – W takim razie miłej zabawy.

Lara uśmiechnęła się słodko i wkroczyła do klubu. Momentalnie skrzywiła się, gdy głośne dźwięki Search Party Sam Bruno zaatakowały jej uszy. Dosłownie – zaatakowały. Nienawidziła takich imprez. Te w gronie znajomych jeszcze potrafiła znieść, ale tańczenie, upijanie się i gadanie o bzdurach zawsze uważała za stratę czasu. Tym bardziej, że nie umiała tańczyć.

Miała szczęście, że Will stał niemalże przy samym wejściu. Pospiesznie usiadła przy jednym ze stolików, pozwalając włosom opaść na twarz, i przyjrzała mu się uważnie. Nie wyglądał na rozluźnionego, więc od razu odrzuciła opcję, że przyszedł tu w poszukiwaniu dobrej zabawy. Rozglądał się dookoła, raz po raz przeczesując włosy palcami. Wyraźnie na kogoś czekał.

I oto się pojawił. Lara od razu rozpoznała, że to wampir. Nieznajomy był nienaturalnie blady, miał wściekle czerwone usta i jasnobrązowe włosy. Na oko liczył sobie trzydzieści lat, ale równie dobrze mógł mieć pięćset. Skinął na chłopaka, który podążył za nim i wmieszał się w tłum. Dziewczyna bez wahania ruszyła za nimi.

Stanęli przy barze. Wampir wziął jakiegoś drinka, a Will pokręcił głową. Zaczęli rozmawiać, ale robili to tak cicho, że Lara słyszała tylko urywki.

– ...masz jakieś informacje o miejscu jej pobytu? – zapytał Strażnik.

Larę zdziwił jego poważny, profesjonalny ton. Zazwyczaj za wszystkim, co powiedział, kryła się nuta ironii.

– Chłopcze, cierpliwości – odparł wampir. – Spokojnie, wkrótce dowiem się więcej.

Will wykrzywił usta w złowrogim grymasie.

– Powtarzasz to od dwóch tygodni, Hawkins, a efektów nie ma. Chcesz skończyć z poderżniętym gardłem?

Hawkins zarechotał.

– Ach, ci Strażnicy. Sugerujesz, że my, wampiry, nie umiemy walczyć?

Will zaśmiał się krótko, lecz w jego oczach czaiła się autentyczna groźba.

– Nie. Sugeruję, że ja umiem walczyć lepiej.

– Umówiłem cię na spotkanie – zapewnił Hawkins. – Za pięć minut w tym samym miejscu. Na nim nie zrobią wrażenia twoje groźby, więc bądź ostrożny.

Dalej rozmawiali tak cicho, że Lara nie potrafiła wychwycić poszczególnych słów. Podeszła więc bliżej, jednak w tym samym momencie Will uniósł wzrok i spojrzał prosto na nią. Błyskawicznie wmieszała się w tłum i pochyliła się nisko. W takich momentach wysoki wzrost bywał mankamentem. Liczyła, iż chłopak uzna, że zwyczajnie mu się przywidziało.

Lawirowała między klubowiczami i ze zdumieniem spostrzegła, że nie ma tu ani jednego człowieka. Wszędzie kręciły się wilkołaki, wampiry i kobiety, które musiały być syrenami. Nie zdziwiłaby się, gdyby gdzieś kryły się demony, które czerpały niemałą rozrywkę z napędzania innym strachu. Nigdy nie domyśliłaby się, że istnieją specjalne kluby dla nadnaturalnych istot.

Zerknęła na Willa. Wciąż tkwił przy stoliku z Hawkinsem. Odetchnęła z ulgą. Najwyraźniej uznał, że ma zwidy.

Wtem kątem oka spostrzegła, że przy scenie, na której aktualnie nikt nie występował, wywiązała się spora awantura. Zaciekawiona, ruszyła w tamtą stronę.

Właśnie wtedy podbiegła do niej średniego wzrostu dziewczyna o roztrzepanych, sięgających ramion brązowych włosach. Po jej policzkach spływały łzy, a oddech miała tak spazmatyczny, że chwilę potrwało, zanim się odezwała.

– Proszę, pomóż mi – załkała, łapiąc Larę za łokieć. – Moja siostra... ona...

Na moment urwała, przetarła oczy dłońmi, po czym kontynuowała:

– Oni mają magię! My, syreny, nie paramy się magią, więc nie wiem, co zrobić. Błagam, pomóż jej, bo ją zabiją!

– Prowadź – rzekła Strażniczka.

Wcale się nie zdziwiła, kiedy syrena doprowadziła ją do sceny. Grupa składająca się z pięciu mężczyzn, znęcała się nad drobną, zapłakaną szatynką. Krzyczała, lecz zgromadzeni nie słyszeli jej bądź nie chcieli słyszeć. Lara rozpoznała, że to wilkołaki. Syrena spojrzała na nią błagalnie.

– Podobno Strażnicy pomagają słabszym – powiedziała łamiącym się głosem. – Jesteś w stanie to udowodnić?

Lara nie udzieliła jej odpowiedzi. Zamiast tego przecisnęła się przez tłum i stanęła na podeście.

– Zostawcie ją – zażądała, krzyżując ręce na piersi.

Wysoki, barczysty mężczyzna z ogoloną na łyso głową wstał i zarechotał. Podszedł do Lary i położył palec na jej podbródku, unosząc go.

– A co ciebie to obchodzi, Strażniczko?

Dziewczyna odepchnęła go, wyjęła sztylet i przyłożyła mu do gardła.

– To, że nie znoszę buców, którym wydaje się, że mogą wszystko, bo mają siłę fizyczną – odrzekła. – Jeżeli jej nie puścicie, będziecie mieli ze mną do czynienia.

Wilkołaki odsunęły się od syreny, która stoczyła się ze sceny i podbiegła do siostry, obejmując ją mocno. Lara patrzyła na to z ukłuciem żalu. Chciałaby mieć tak dobre relacje ze swoją własną siostrą.

Zanim się obejrzała, została otoczona. Wyciągnęła z pochwy drugi nóż i w myślach przypomniała sobie podstawowe triki magii obronnej.

– Nie powinnaś była z nami zadzierać – oświadczył jeden z wilkołaków. – Teraz gorzko tego pożałujesz.

– Ciekawe, co zrobicie, jak Rowney się o tym dowie – ostrzegła.

Stado wybuchło śmiechem, a Lara poczuła się zdezorientowana. Z tego, co się orientowała, wszystkie nadnaturalne rasy oprócz demonów wspierały Aleid... no, chyba że coś się zmieniło, a ona nie zauważyła nawet, kiedy.

– Nie boimy się Rowneya – wyparskał łysy wilkołak. – A zabicie członkini Aleidu będzie dla nas przywilejem.

Lara w mgnieniu oka podjęła decyzję. Wylewitowała w powietrze jeden sztylet i trafiła nim w jego klatkę piersiową, a drugim zaatakowała innego mężczyznę. Pozostawiła mu długie nacięcie na policzku, jednak on złapał ją za przedramię i wykręcił jej rękę. Wymierzyła mu kopniaka w brzuch. Siła wykopu była tak duża, że ten upadł, a ona ruszyła na kolejnego. Utworzyła wokół siebie tarczę, dzięki czemu żadne uderzenie nie mogło jej dosięgnąć. Obróciła się i powaliła jednego wilkołaka na ziemię. Syknął i próbował się podnieść, lecz błyskawicznie wbiła mu nóż w serce.

Po załatwieniu pozostałej dwójki, zaśmiała się pod nosem i zeszła ze sceny, ignorując zdumiony wzrok zgromadzonych. Uznała, że musi odnaleźć Willa i dowiedzieć się, w jakim celu tu przyszedł.

Wtem nieznana siła porwała ją w górę i rzuciła na podest. Jęknęła cicho, kiedy upadła na brzuch. Przez moment usiłowała złapać z powrotem równy oddech. Sięgnęła po broń, ale ktoś położył jej stopę na plecach, tym samym uniemożliwiając jej ruch. Wywinęła rękę, zamierzając złapać przeciwnika za łydkę i go przewrócić, lecz on ją ubiegł i skrzyżował jej ręce z tyłu. Zerknęła w górę i spostrzegła tę samą piątkę wilkołaków. Wybałuszyła oczy ze zdumienia. Przecież przed chwilą ich zabiła!

– Jak... – wyszeptała, lecz nie dokończyła.

– Jesteś taka głupia – wycedził ten wilkołak, który ją trzymał. – Naprawdę sądziłaś, że uda ci się pokonać nas w dwie minuty?

Lara próbowała się wyswobodzić, ale nie wiedziała, że stwór będzie tak silny. Zacisnęła zęby i starała się zignorować obcas ciężkiego, żołnierskiego buta wbijający się w jej kręgosłup. Wyrzucała sobie w myślach swoją naiwność. Dlaczego dała się w to wrobić?! Powinna zdawać sobie sprawę z pułapki. Pomyślała o energii i usiłowała ją przyzwać. Gdy jedynym, co odnalazła w sobie była kompletna pustka, zrozumiała, że wilkołaki musiały używać jakiegoś rodzaju magii.

– Puść mnie albo pożałujesz – warknęła, choć wątpiła, by to zadziałało. W końcu były to tylko słowa, czcze przechwałki. Nie udowodniła na razie, by była silniejsza od nich.

Ściągnął z niej stopę i puścił jej ręce. Dziewczyna szybko wstała i wymierzyła mu solidny cios w przeponę, lecz schwycił ją za ramiona i zamknął w żelaznym uścisku. Kopała i wściekle machała rękoma, zamierzając go powalić, ale on tylko roześmiał się gardłowo. Znienawidziła go za ten dźwięk. Dawno nie czuła się tak upokorzona, szczególnie, że patrzyło na nią tyle ludzi.

Wilkołak wymamrotał coś cicho. Przez chwilę nic się nie działo, aż w końcu poczuła tak ogromne pieczenie, że zgięła się wpół i gruchnęła na posadzkę. Miała wrażenie, że ktoś stoi nad nią i przyciska jej pochodnie do żeber, jednocześnie traktując paralizatorem, choć na własne oczy widziała, że tak się nie dzieje. Nie mogła nawet kiwnąć małym palcem. Wyimaginowany ogień rozchodził się po jej całym ciele.

Ból był tak intensywny, że zaczęła krzyczeć. Wrzeszczała tak głośno, że część klubowiczów zatrzymała się i patrzyła. Wilkołaki zaś zerkały na nią z dozą triumfu i samozachwytu. Lara jeszcze nigdy nie odczuwała tak wielkiego cierpienia fizycznego. Jedynym, czego pragnęła, była śmierć. Wolała umrzeć, niż męczyć się z tym uczuciem chociażby minutę dłużej.

– Zostawcie ją w spokoju – rozległ się opanowany, chłodny głos.

Jak przez mgłę rozpoznała Willa i z trudem powstrzymała się od przeklęcia. Jeszcze tego brakowało, żeby widział ją w takim stanie, uznał za słabą i mógł się chełpić, że uratował ją przed czymś, co właściwie nie istnieje. W końcu naprawdę nie parzył jej żaden ogień.

Magia. Tylko od kiedy wilkołaki pałały się magią? Tylko niektórzy Strażnicy posiadali ten dar.

– Bo co nam zrobisz, chłopcze? – zarechotał jeden z nich.

– Walter Finn się o tym dowie – rzucił od niechcenia Will. – Nie mieliście przypadkiem robić teraz czegoś innego?

Zawahał się i po chwili ból zniknął. Chłopak stanął naprzeciwko wilkołaka, wyjął niewielkie ostrze i pogłaskał go nim po policzku. Ten z niepokojem przełknął ślinę.

– Sławetny William Treevor, co?

– Może – odparł zagadkowo. – Zjeżdżajcie stąd albo osobiście się z wami policzę.

Niezadowolone wilkołaki opuściły scenę, a znudzeni goście wrócili do zabawy. Lara tymczasem czuła się tak słaba, jak nigdy dotąd. Kręciło jej się w głowie i wszystko ją bolało, a jej ciałem raz po raz wstrząsały torsje. Starała się to pohamować, ale nie była w stanie.

– Po co tu przylazłaś, Glenmore? – zapytał Will, pochylając się nad nią.

Lara otworzyła usta by coś powiedzieć, lecz zamiast tego zwymiotowała. Chłopak skrzywił się.

– Piłaś coś?

W tym momencie naprawdę zapragnęła go udusić.

– Nie. – Tylko to słowo wydobyło się z jej gardła.

Zdezorientowany i zirytowany Will pokręcił głową.

– To co ci jest?

Lara zamknęła oczy. Nawet oddychanie przychodziło jej teraz z trudem. Zdawało jej się, że ciemność spowija świat i...

– Glenmore! – wykrzyknął Will, klepiąc ją w ramię. – Możesz mi powiedzieć, o co chodzi? Czy ty mnie śledziłaś? – zapytał podejrzliwym tonem.

Dziewczyna z powrotem opuściła powieki. Sen... tak. Ta opcja zapowiadała się kusząco...

– Do cholery, odpowiedz wreszcie!

Spojrzała na chłopaka bezradnie.

– Już nie mogę – powiedziała zachrypniętym, cienkim głosem. – Zostaw mnie w spokoju, Treevor. Jeszcze chwila, a tego nie wytrzymam. Albo wiesz co? Najlepiej zabij mnie od razu.

Will przewrócił oczyma i nachylił się nad nią, uważnie lustrując każdy centymetr jej twarzy. Wiele dziewczyn byłoby zachwycone, gdyby znalazły się w takiej sytuacji, ale Lara odczuwała tylko palący ból i niechęć do chłopaka. Najchętniej zdzieliłaby samą siebie pięścią w twarz, za to, że w ogóle dopuściła do takiej sytuacji. Nienawidzili się od pierwszego wejrzenia. Po wszystkim, Strażnik zapewne będzie dla niej jeszcze bardziej złośliwy i promieniujący samozadowoleniem. W końcu to nie on leżał w środku nocy tak słaby, że nie miał nawet siły się ruszyć.

– Co ci zrobili? – zapytał rzeczowo.

– Nie mam pojęcia – wykrztusiła Lara. – Będziesz tak stał i się gapił, czy mi pomożesz?

Will uśmiechnął się cynicznie.

– A niby dlaczego miałbym ci pomagać, Glenmore? Śledziłaś mnie, a to wyłącznie moja prywatna sprawa, kiedy i gdzie wychodzę. Pewnie podejrzewałaś, że jestem szpiegiem, co?

Dziewczyna zaniosła się kaszlem. Kaszlała tak paskudnie, że zdawało jej się, iż zaraz wypali jej wnętrzności.

– W takim razie po prostu mnie zabij, Treevor – wycedziła. – I tak umieram. Oszczędź mi chociaż cierpienia, jeżeli pomoc komukolwiek jest powyżej twoich możliwości.

– Nie bądź melodramatyczna – rzucił ze znużeniem.

Położył jej dłonie na ramiona. Lara poczuła ciepło przepływające przez jej ciało i ze zdumieniem spostrzegła, że ból zelżał. Choć po wstaniu chwiała się na nogach i kręciło jej się w głowie, funkcjonowała o niebo lepiej. Skrzyżowała ręce na biuście i spojrzała wyczekująco na Willa.

– To co, nie wracasz do swoich supertajnych spraw? – spytała na pozór niewinnie.

Chłopak parsknął.

– Jeśli myślisz, że przyłapałaś mnie na czymś nielegalnym, to masz pecha – oświadczył. – Wykonuję zadanie dla Rowneya.

– W klubie? Ciekawe, co by na to powiedziała twoja dziewczyna.

– Ciekawe też, co powiedziałby Rowney, gdyby się dowiedział, że szlajasz się nocą po mieście – odparował Will. – Bo ja uważam, że raczej nie byłby zadowolony. Z chęcią go o tym poinformuję... no, chyba że ładnie podziękujesz. Wtedy może się zastanowię.

Lara nie wierzyła własnym uszom. Ten idiota miał czelność ją szantażować! W końcu to nie on był przed chwilą bliski śmierci i nie został przyłapany, więc mógł zachowywać się bezczelnie. Chcąc nie chcąc, zawdzięczała mu życie i to denerwowało ją najbardziej.

– Czego chcesz? – warknęła.

– Och, niczego wielkiego. – Machnął lekceważąco dłonią. – Może zwykłego: "dziękuję za uratowanie mi życia, bo gdyby nie ty, dawno już wąchałbym kwiatki od spodu"?

– Dziękuję za uratowanie mi życia, bo gdyby nie ty, już dawno wąchałabym kwiatki od spodu – sparodiowała jego głos.

Will zacmokał.

– To nie było ładne podziękowanie.

– Czy przywalenie ci w tę arogancką gębę będzie odpowiednie? – zaświergotała Lara.

– Polemizowałbym – odparł.

Zaistniała sytuacja najwyraźniej go bawiła. Z jego oczu biła standardowa pewność siebie i coś, czego dziewczyna nie potrafiła zidentyfikować. Zdawało jej się, że pokaz umiejętności wilkołaków wywarł na nim większe wrażenie, niż przypuszczała.

– Chcę stąd wyjść – zażądała, zmieniając temat. – To była magia i tylko głupi by tego nie zauważył.

– A ja chcę pokoju na świecie i wołowiny z truflami – zadrwił. – Nie zawsze dostajemy to, co chcemy. Myśl logicznie, Glenmore. Od kiedy wilkołaki parają się magią?

Lara zmrużyła oczy. Skoro chciał grać w gierki, ona zagra w swoje.

– Od kiedy sprzymierzyły się z demonami i Lord Gavroche uczy ich magii, by razem mogli zawładnąć nad światem i zemścić się za to, co stało się kilkaset lat temu?

Z początku dostrzegła wahanie w jego granatowych tęczówkach, które zaraz zastąpiła ironia. Trwało ono jednak zbyt długo, by mogła je bagatelizować. Domyśliła się, że chłopak rozważał już tę opcję.

– Nie bądź śmieszna. Zajmij się czymś bardziej przyziemnym, a takie sprawy zostaw uprawnionym. Poza tym, wciąż nie usłyszałem moich podziękowań.

Lara zacisnęła zęby.

– Dziękuję – burknęła.

Will wyszczerzył zęby. Wiedział, że wygrał. Teraz miał nad nią swego rodzaju przewagę psychiczną.

– Ależ proszę bardzo.

– Dupku – dodała pod nosem.

– Trochę wdzięczności – rzekł.

Ruszył w stronę drzwi. Lara podążyła za nim, dotykając płonących ze wstydu policzków. Dawno nikt jej tak nie upokorzył. Dlatego właśnie wolała działać sama. Przynajmniej mogła być pewna, że wszystkie wstydliwe szczegóły zachowa dla siebie.

Droga upłynęła im w milczeniu. Will pogwizdywał pod nosem jakąś radosną melodyjkę, jakby starając się ją sprowokować. Lara uparcie go lekceważyła. I tak nigdy nie nauczyła się gwizdać.

Dopiero, gdy zatrzymali się przed siedzibą Aleidu, chłopak przerwał ciszę.

– Zrób coś takiego jeszcze raz, a gorzko tego pożałujesz – oświadczył. – Nigdy więcej nie próbuj mnie śledzić, zrozumiano?

Lara uśmiechnęła się chłodno.

– Mówiłeś, że wykonujesz polecenia Rowneya. Czego tak się boisz, Treevor? 

Will pochylił się i wyszeptał jej do ucha:

– Tego, że jakaś wścibska, upierdliwa Strażniczka uwielbia zwracać na siebie uwagę obcych. Zbieranie informacji polega na dyskretnym działaniu.

Odwrócił się na pięcie, jednak zaraz przystanął i obejrzał się przez ramię.

– To wszystko zostaje między nami – zaznaczył. – Piśnij choćby słówko, a pożałujesz.

To powiedziawszy, bezszelestnie wsunął się do siedziby Aleidu. Lara jeszcze przez chwilę wpatrywała się w przestrzeń, po czym otrząsnęła się i ruszyła w stronę wejścia.

– Wykonujesz polecenia Rowneya – mruknęła pod nosem. – Aha, jasne.

Dlaczego tu wszyscy musieli mieć jakieś tajemnice?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top