♎Rozdział 30♎

Guess who's back.

– I jak ci się tu podoba, Belle? – świergotała ciotka, gdy wraz z dziewczyną spacerowały plażą. Słońce prażyło naprawdę ostro, a na niebie nie było nawet jednej, malutkiej chmurki. – Wiesz, kocham to miasto i niezmiernie się cieszę, że w końcu poszłaś po rozum do głowy. Po co ta cała walka, skarbie? Jesteś jeszcze młoda, masz przed sobą tyle lat... Tak na marginesie, a jak tam z chłopcami stoisz? Ktoś ci się podoba?

    Anabelle z trudem powstrzymała się od ostentacyjnego prychnięcia. Przez ostatnie kilka dni starała się zachowywać nienagannie i zdobyć zaufanie krewnej. Musiała przyznać przed sobą, że udało jej się to znakomicie.

– Chyba jestem jeszcze za młoda, ciociu – wyznała. – Ale kto wie, może kiedyś.

    Grace Vollayle poczęła trajkotać o tym, jak poznała swojego męża, a Strażniczka wyłączyła się z rozmowy. Zastanawiało ją, co dzieje się teraz w Londynie. Co porabiał James? Pewnie jest szczęśliwy, przemknęło jej przez myśl. Pewnie nawet już mnie nie pamięta.

    Lara, Lissa, Will, Charlie i cała reszta zapewne walczą, rozmyślała dalej. A ja już wkrótce zasilę ich szeregi.

    Bacznie rozejrzała się wokół. W zasięgu jej wzroku nie dostrzegała żadnych ludzi poza jakimś staruszkiem, leżącym plackiem na piasku i prawdopodobnie śpiącym. Tak wczesnym rankiem z reguły ludziom nie chciało się jeszcze wychodzić z łóżek, szczególnie, że trwały wakacje.

    Błyskawicznie podjęła decyzję. Odwróciła się, wzięła zamach i jednym, szybkim pchnięciem powaliła ciotkę na ziemię. Ta pisnęła, lecz Anabelle przywołała swoją wewnętrzną energię i zamknęła jej usta zaklęciem uciszającym. Cios w głowę załatwił sprawę; kobieta straciła przytomność. Dziewczyna rzuciła na nią specjalny czar, mający na celu sprawić, by ta nic nie pamiętała po przebudzeniu i puściła się biegiem. Specjalnie namawiała Grace na te spacery; doskonale uśpiły jej czujność i pozwoliły lepiej poznać miasto. W jej torebce spoczywało kilkaset euro i telefon komórkowy, również wykradziony z rezydencji.

    Ukryła się w jakiejś wąskiej uliczce i wybrała numer do Lissy. Włączała się tylko automatyczna sekretarka, więc zadzwoniła do Lary, u której wystąpił ten sam problem. Zaklęła siarczyście i przypomniała sobie numer do Willa, po czym wklepała go w aparat.

– Halo?

    Głos po drugiej stronie słuchawki, zdecydowanie nie należał do chłopaka. Był wysoki, chłodny i... damski.

– Jest tam gdzieś może Will? – zapytała, próbując uspokoić oddech.

– Jestem jego przyjaciółką, mam na imię Anabelle – wycharczała. – Proszę, to pilne. Albo może Lara? Lissa? Rowney, ktokolwiek?

    Nieznajoma zamilkła. Odezwała się dopiero po dłuższej chwili.

– Cóż, Will i Lara siedzą zamknięci w lochach Fortecy Ciemności. Jutro mają zginąć, więc jeżeli chcesz im pomóc, to powinnaś się pospieszyć.

    Anabelle rozdziawiła szeroko usta. Lara i Will... złapani? Nie dowierzała własnym uszom. Nieświadomie zaczęła się trząść, jak gdyby miała febrę. Sprawy stały się naprawdę poważne.

– Kim jesteś? – wyszeptała drżącym tonem.

– Nie powiem – odparła dziewczyna. – Jeżeli chcesz wiedzieć, spotkaj się ze mną za pół godziny pod Tower of London, to może...

– Nie! – wrzasnęła, nieco zbyt głośno. Przechodząca obok para z dziećmi spojrzała na nią jak na kosmitkę. – Nie, posłuchaj. Jestem w Barcelonie, wysłali mnie u rodzice, bo nie chcieli, żebym angażowała się w walkę, ale ja już tak nie mogę. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby jak najszybciej dostać się do Londynu. Zaczaruję pracowników lotniska i przylecę pierwszym samolotem, jaki będzie możliwy. Coś wymyślę. Napiszę ci, dobra?

    W głosie rozmówczyni wyraźnie dało wyczuć się wahanie.

– Dobra – odpowiedziała w końcu. – Owiń sobie oba nadgarstki szarą wstążką, żebym wiedziała, że to ty. Tylko się pospiesz. Ciemniaki nie będą czekać.

    Anabelle pokiwała głową. Schowała telefon do torebki, wzięła kilka głębokich wdechów oraz wydechów i pewnym, stanowczym krokiem ruszyła przed siebie.

***

    Pięć godzin później wciąż nie potrafiła uwierzyć, że tak łatwo poszło. Mimo powagi całej sytuacji, miała ochotę przybić piątkę samej sobie za dobrze wykonaną akcję. Rozegrała to świetnie: najpierw zaczarowała jakiegoś gburowatego mężczyznę, który wcześniej krzyczał na nią, gdyż przypadkowo na niego wpadła, tak że oddał jej swój bilet. Ciekawiło ją, co zrobi, kiedy już zorientuje się, że zamiast w Londynie, znalazł się w Marsylii. Następnie, już w samolocie, okazało się, że śledził ją jakiś demon, więc udusiła go i zatrzasnęła ciało w jednej z toalet, a gdy stewardessy i lecący wpadli w panikę, rzuciła czar rozweselający. Z nieadekwatnym do sytuacji Strażników uśmiechem obserwowała stewardów usiłujących tańczyć kankana i pasażerów śpiewających unisono Mamma mia. Pilot próbował ich uspokoić, lecz niewiele mógł zrobić. Samolotu rozbić raczej nie chciał, więc tylko ostentacyjnie przewracał oczyma i klął pod nosem.

    Zaraz po wylądowaniu i odebraniu swojego niewielkiego bagażu, Anabelle ruszyła w wyznaczone przez tajemniczą rozmówczynię miejsce. Po drodze wstąpiła do jakiejś pasmanterii i za kilka monet, które ciotka zostawiła w torebce, kupiła wstążkę. Zawiązała ją na obu przegubach, po czym złapała odpowiedni autobus i weszła do środka.

    W milczeniu wpatrywała się w widok za oknem, ignorując wszystko i wszystkich dookoła. Jak oni nie mają o niczym pojęcia, przemknęło jej przez głowę, podczas przyglądania się sylwetkom ludzi, przemykających szarymi ulicami. Cały krajobraz wokół prezentował się miernie; krople deszczu spływały po szybach pojazdu, jeszcze bardziej rozmazując miasto w jej oczach.

    Gdy tylko z głośników wydobyła się informacja, iż jest na odpowiednim przystanku, puściła się biegiem i w krótkim czasie znalazła się pod Tower of London. Stanęła, nie zwracając uwagi na marudzenie tych, którzy w nią wpadli przez nagłe zatrzymanie, i czekała.

    Omal nie zeszła na zawał w chwili, kiedy ktoś zacisnął palce na jej przedramieniu i pociągnął ją w bok. Syknęła, lecz zanim zdążyła zainterweniować, nieznajoma osoba puściła ją i położyła palec na jej ustach.

– To ja – wymamrotała kącikiem ust. – Już tak się nie szarp. Wybacz wybór miejsca, ale spotykanie się gdzieś, gdzie byłoby bardziej ustronnie mogłoby wzbudzić podejrzenia demonów. Kręcą się tu wszędzie.

    Anabelle uważnie przyjrzała się stojącej przed nią dziewczynie: jej ciemnobrązowym włosom, wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych, jasnej cerze, przenikliwie granatowym oczom... Skądś już je znała.

– Tak, jestem siostrą Willa i chcę mu pomóc – odparła, uprzedzając pytania. – Nazywam się Alice. Ty opalałaś się na plaży, a my zebraliśmy już trochę armii. Za cholerę nie mamy szans, ale możemy chociaż spróbować, przecież nie poddamy się bez walki. Lara i mój brat są zamknięci w Fortecy Ciemności i...

    Im dłużej opowiadała, w tym większą rozpacz wpadała Strażniczka. Jakim cudem wpakowali się w takie kłopoty? Oboje mieli do tego wybitny talent, ale przecież... przecież zawsze jakimś cudem z nich wychodzili. Wyglądało na to, że naprawdę mieli przegrać i to z fiaskiem.

– Nie wierzę – wyszeptała Anabelle. – Jak to? Co z Oliverem i Wilhelmem?

    Alice parsknęła ironicznym śmiechem.

– Oj, słońce, jak ty mało wiesz. To oni wysłali tam Willa, tylko po to, żeby Lara poleciała go szukać. Nie znam jej za długo, ale pod tym względem jest okropnie przewidywalna, podobnie jak on. Wydaje mi się, że jest w nim zakochana, a on w niej. Nienawidzę tego durnego uczucia! Ludzie popełniają największe głupoty właśnie z miłości. Zobacz, do czego ich to zaprowadziło?

    Anabelle nie odpowiedziała, jedynie nerwowo przygryzła wargę. Widząc to, Alice westchnęła.

– No nie gadaj, że ty też. Wiesz co? Nieważne zresztą, chodź za mną. Glenmore i Vollayle będą przewodzić naszą armią. Oni chcą dobrze dla świata, ale dążą po trupach do celu.

– Kto tego nie robi? – rzuciła gorzkim tonem Anabelle.

– No właśnie, czasami to jedyny sposób. Wampiry i syreny są po naszej stronie, wilkołaki przyłączyły się do Lorda Gavroche. Plan już jest opracowany, teraz musimy tylko dotrzeć na miejsce zbiórki.

    To powiedziawszy, złapała dziewczynę pod ramię i uśmiechnęła promiennie, jakby właśnie spełniło się jej największe marzenie.

– Udawajmy zwykłe, plotkujące przyjaciółki na mieście – poleciła. – Wiesz, co sobie ostatnio kupiłam w tym Primarku? – zaszczebiotała, jak gdyby nie ona. – Mówię ci, takie przeceny, że szkoda gadać. Najfajniejsza jest ta koszula, o której mówiłam ci już wcześniej, taka dżinsowa z różowymi guziczkami...

    Anabelle również starała się wczuć w rolę, lecz przychodziło jej to niezwykle ciężko. Usprawiedliwiała się tym, że przecież nadchodziła wielka bitwa, która, nie stłamszona tu, w Londynie, może przerodzić się w wojnę na skalę globalną. Gdy w końcu weszły do jakiejś rozsypującej się rudery i mogły przestać udawać, odetchnęła z ulgą.

– Anabelle Vollayle wraca do gry – mruknęła Alice cicho. – Twoi rodzice pewnie nie będą zadowoleni.

    Blondynka poczuła, że pocą jej się dłonie. W całym szale związanym z siłami Ciemności, nawet nie pomyślała o swoich rodzicach. Nie sądziła, aby dobrze to o niej świadczyło, lecz teraz nie miała czasu na zastanawianie się nad tym, czy jest dobrym człowiekiem.

– Chodźmy do nich – rzekła pewnie. – Szkoda czasu na zwłokę.

    Alice skrzywiła się lekko, lecz nie skomentowała jej wypowiedzi. Ruszyła ciemnym korytarzem, z którego ścian schodziła brązowa farba, ukazując brzydkie, szare cegły i gestem nakazała Anabelle podążyć za nią. Zatrzymała się przed obdrapanymi drzwiami, zastukała po czym weszła do środka.

– Witam – rzekła zdawkowo, kiwając głową na swoją towarzyszkę. – No, pokaż im się, Vollayle.

    Anabelle zrobiła nieśmiały krok do przodu. Omiotła wzrokiem pomieszczenie. Byli tu wszyscy ci, którzy naprawdę liczyli się w strażniczej społeczności: Oliver Glenmore, Wilhelm Vollayle, jej rodzice, inni ważni członkowie Aleidu, których znała jedynie z widzenia, choć słyszała o nich mnóstwo, a także Avery Steel ze swoimi syrenami i Richard diAngelo z całym stadem wampirów. Sala miała naprawdę ogromne rozmiary; najwidoczniej użyto magii, aby pomieściła więcej ludzi.

    Znajdowało się tu może około tysiąca osób, ale zdawała sobie sprawę, że znaczyło to tyle co nic w w porównaniu z siłami Ciemności.

– Dzień dobry – powiedziała chłodno.

    Jej matka gwałtownie poczerwieniała na twarzy, a ojciec wybałuszył oczy. Sprawiało jej to swego rodzaju satysfakcję – patrzenie na ich pełne niedowierzania miny. Szach-mat, pomyślała.

– Co ty tu robisz, Belle?! – wykrzyknęła Elaine, po czym podbiegła do córki i uścisnęła ją tak mocno, iż ta odniosła wrażenie, że zaraz wypluje swoje płuca. – Miałaś być w Barcelonie, u ciotki Gracie!

– Chcę walczyć razem ze wszystkimi – oświadczyła Anabelle, splatając ręce na piersi. – Przykro mi, mamo. Nie mam zamiaru chować się po kątach jak jakiś tchórz. Poniekąd rozumiem waszą decyzję i chociaż bardzo was kocham, to przepraszam, ale tym razem was nie posłucham. Will i Lara są moimi przyjaciółmi. Chcę ich uratować.

    Zanim kobieta zdążyła się odezwać, głos zabrał Oliver. Jak zwykle brzmiał rzeczowo, choć dało się wysłyszeć nuty zdenerwowania w jego pozornie spokojnym tonie.

– Wybacz mi, Anabelle, ale nie chodzi nam o to, żeby ich uratować. Wszyscy wiemy, że śmierć Lary jest niezbędna. Mimo wszystko postaramy się uratować Willa, więc...

    Wtem urwał i spojrzał w kierunku progu pokoju. Anabelle odwróciła się i spostrzegła mężczyznę, wysokiego, barczystego bruneta, oraz kobietę, blondynkę, posiadaczkę niezwykle intensywnych niebieskich oczu. Ukradkiem zerknęła na Alice, która stała jak wryta, i już wiedziała.

– Co wy... – słowa uwięzły jej w gardle, jak gdyby właśnie powstała tam olbrzymia gula, zagłuszająca jej zdolność mowy. Nerwowo oblizała usta, a następnie puściła się biegiem i wpadła w ramiona kobiety, zanoszącej się płaczem.

– Alice – wyszeptała, głaszcząc dziewczynę po plecach. – Moja córka, moja ukochana córka. Gdzie jest mój syn? – zapytała głośno.

    Oliver przygryzł wargę.

– Pani syn jest aktualnie w rękach Lorda Gavroche – wyrecytował ze stoickim spokojem. – Postaramy się go uratować.

    Mężczyzna, ojciec Alice i Willa, parsknął przepełnionym ironią śmiechem.

– Postaracie się? Gdyby nie jedna ze znajdujących się tutaj naszych starych znajomych, Livia Maynard, nigdy nie dowiedzielibyśmy się o tym, co się stało. Daruj sobie swoje gierki, Oliverze, już wystarczająco wycierpieliśmy.

– W rękach jego i Larissy Glenmore ważą się losy naszego świata – wycedził Wilhelm w odpowiedzi. – Przykro mi, ale dziewczyna musi zginąć. Nie ulega wątpliwości, że Will jest w niej zakochany. Sam zdecydował, że chce tam iść, nikt go do niczego nie zmuszał, podobnie jak ona. Chciała mu pomóc. Alice skontaktowała się z nami wczoraj dzięki, jak się okazało, telefonowi Willa, który ukradła demonom. Są jeszcze młodzi i głupi...

– Dlatego właśnie nie powinieneś powierzać im takich zadań! – wybuchła pani Treevor. – To tylko dzieci! Dlaczego, do diabła, muszą odgrywać w tym wszystkim aż tak ważną rolę?!

– Ponieważ są Strażnikami Światła – wyjaśnił uprzejmie, aczkolwiek nieco protekcjonalnie Oliver. – Wiek nie ma znaczenia, jeżeli mówimy o...

    Nagły huk przerwał jego wypowiedź. Rozległ się szczęk stali, broni wyciąganej w gotowości do walki i szmer.

– Czyżby zaczęło się wcześniej? – zdumiała się Elaine. – Przecież...

    Kolejny dźwięk był tak głośny, że Zatrząsł niemalże całym budynkiem. Anabelle zasłoniła uszy rękoma, aby choć odrobinę załagodzić przeraźliwy hałas. Gdy usłyszała przeraźliwe wrzaski dochodzące z daleka, zrozumiała, iż najwyraźniej Lord Gavroche postanowił zmienić plany.

    Oliver stał w milczeniu, niewzruszony jak skała.

– Zaczyna się – obwieścił. – Módlcie się, żebyście nie stracili życia już w pierwszej minucie walki, bo to będzie prawdziwa rzeźnia.

Ja Wam się nawet tłumaczyć nie będę, bo robiłam to tyle razy... Zresztą, każdy czasem potrzebuje przerwy, prawda? Jeżeli baliście się, czy na pewno zamierzam dokończyć Naznaczonych, to tu macie odpowiedź. TAK. Zostały nam jeszcze dwa rozdziały oraz epilog... ja będę płakać, Wy będziecie płakać, ogólnie będzie smutno, ale radośnie też, więc głowa do góry. Ten rozdzialik taki przejściowy, ale kolejne będą już pełne akcji i zawirowań, więc pisanie ich też może mi trochę zająć, uprzedzam :P
No, to opowiadajcie, jak tam przygotowania do Świąt? Chętnie sobie z Wami podyskutuję ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top