♎Rozdział 27♎
Anabelle jeszcze nigdy nie czuła się tak bezużyteczna i bezwartościowa. Nienawidziła swoich rodziców, nienawidziła ciotki Grace, nienawidziła tej przeklętej Barcelony, w której słońce prażyło równo, a jej wrażliwa na promienie skóra stała się czerwona jak pomidor. Nienawidziła wszystkich i wszystkiego.
Jak to możliwe, że podczas gdy inni Strażnicy walczyli i ginęli, ona tkwiła w jakiejś willi i popijała koktajl z jarmużu, bardzo zdrowy, a jednak obrzydliwy? Nie mogła uwierzyć, że rodzice naprawdę wysłali ją do Hiszpanii, by przeczekała bitwę.
Westchnęła i poprawiła modne okulary przeciwsłoneczne na nosie. Przed nią rozpościerał się cudowny widok: plaża, bezkresne Morze Śródziemne oraz luksusowe, białe apartamenty. Kolorowymi ulicami niespiesznie przechadzali się zarówno turyści, jak i miejscowi, a tłum ludzi w strojach kąpielowych wylegiwał się na jasnym piasku. Jej w zupełności wystarczało odpoczywanie na dużym balkonie. Prawdę mówiąc, od chwili przyjazdu ani razu nie opuściła domu.
– Jak tam, Belle? – Niespodziewanie u jej boku zjawiła się ciocia Grace, wysoka, ciemnowłosa kuzynka mamy. Dziewczyna nie znosiła jej, gdyż postanowiła ignorować fakt istnienia sił nadprzyrodzonych i wieść normalne życie, jak śmiertelnicy. Wyszła za mąż za bogatego biznesmena i pławiła się w luksusach wraz z dwójką małych dzieci, kiedy inni Strażnicy walczyli na śmierć i życie. – Miło spędzasz czas?
Anabelle założyła okulary na starannie wyprostowane włosy i posłała ciotce spojrzenie spode łba.
– Jest beznadziejnie, a z ciebie jest straszny tchórz.
Kobieta uśmiechnęła się z wyższością i usiadła na leżaku obok. Anabelle uciekłaby stąd pierwszego dnia, gdyby tylko mogła, lecz okazało się, że jej rodzice założyli wokół domu specjalną barierę, która pozwalała na wyjście dopiero, gdy znało się hasło.
– Jeszcze mi za to podziękujesz, niewdzięcznico. Elaine i Christian dobrze zrobili, przysyłając cię do mnie. Może nauczysz się ogłady i zaczniesz zajmować się tym, co wypada robić młodej dziewczynie. Latanie z mieczem za potworami na pewno nie zalicza się do grona tych rzeczy.
Blondynka prychnęła głośno.
– No tak, bo to takie dziwne, że niektórzy wolą robić coś dla świata i pomagać innym, zamiast siedzieć na tyłku, przeglądać Facebooka i spełniać kolejne zachcianki swoich rozwydrzonych bachorów.
– Nie obchodzi mnie, co o mnie myślisz – ucięła stanowczo ciotka, sięgając po leżącego na niewielkim, szklanym stoliczku Vogue'a. – Przeczekasz wojnę u mnie, a potem będziesz starała się żyć normalnie. Może nawet oddam ci telefon. Jeszcze nie jesteś wystarczająco odpowiedzialna, by go używać.
Anabelle stłumiła siarczyste przekleństwo, które miała na koniuszku języka i opuściła balkon, nie zaszczycając ciotki nawet zwykłym pożegnaniem. Przeszła przez biały, modernistyczny korytarz i weszła do swojej tymczasowej sypialni.
Wystrój kompletnie nie przypadł jej do gustu. Siedziba Aleidu podobała jej się o wiele bardziej. Duże, dwuosobowe łóżko o idealnie białej pościeli, ściany tej samej barwy, nawet meble i zasłony. Chciała znaleźć się w swoim starym, dobrym pokoju, rzucić się na materac o nieco dziecinnym, różowym prześcieradle i zasnąć, po czym obudzić się w innym świecie. Co teraz robiła Lara? Czym zajmowała się Lissa? Co znowu wymyślił Will, w jakie kłopoty wpakował się Charlie? I, co najważniejsze, czy James nie uznał, że się na niego obraziła?
Zacisnęła wściekle zęby i uniosła hardo podbródek. Musiała się stąd wyrwać, a żeby ten plan doszedł do skutku, najpierw potrzebowała znać wszystkie słabe strony budynku oraz wujostwa.
***
Lara zjawiła się w umówionym miejscu szesnaście minut przed dwunastą. Przygładziła czarną koszulkę i dotknęła szarej wstążki, która spoczywała w kieszeni jej obcisłych, ciemnych spodni. Był to znak, który ustaliły razem z Alice; ona jednak nie miała zamiaru się zdradzać, na wypadek, gdyby plan okazał się pułapką. Poprawiła zebrane w kok włosy, a następnie powoli obeszła teren wokół, rozglądając się z uwagą.
Utrzymywanie równego, spokojnego oddechu przychodziło jej z trudem. Usiłowała wmówić sobie, że to wszystko wina ciemnych, burzowych chmur gromadzących się nad miastem i duszności w powietrzu, lecz w głębi duszy wiedziała, że chodzi o coś zupełnie innego. Zbyt niskie bądź zbyt wysokie ciśnienie nigdy nie przyprawiało jej o zawroty głowy czy mdłości.
Punktualnie o dwunastej, spostrzegła przeciskającą się między ludźmi młodą dziewczynę o sięgających ramion brązowych włosach i przenikliwych, ciemnoniebieskich oczach. Na jej prawym nadgarstku figurowała cienka, szara wstążeczka. Wodziła wzrokiem po mijanych osobach, lecz żadna nie spełniła jej oczekiwań.
Lara wiedziała, dlaczego. Przełknęła ślinę i wyjęła opaskę, po czym zawiązała ją na przegubie lewej dłoni. Podeszła do dziewczyny i szturchnęła ją w bok. Ta drgnęła, po czym sięgnęła do kieszeni, ale w porę zrozumiała, z kim ma do czynienia. Na jej twarzy odmalował się wyraz ulgi.
– Moja znajoma ma lokal w pobliżu i pozwoliła mi porozmawiać z tobą w piwnicy. – Głos miała szorstki, niemal męski. – Raczej nikt nas tam nie znajdzie. Specjalnie wybrałam ten region, bo wiem, że zmniejszyli tu patrole; na dzień dzisiejszy wezwali więcej w okolice Piccadily Circus. Ostatnio znaleziono tam sporą grupę Strażników i wydaje im się, że gdzieś może chować się ich więcej.
Lara pokiwała głową i podążyła za Alice. Jednocześnie nie traciła czujności, gdyż wciąż targały nią pewne wątpliwości. Dziewczyna sprawiała wrażenie opanowanej i twardo stąpającej po ziemi osoby, zbyt poważnej jak na swój wiek. Nie bez żalu pomyślała, że chyba tak to już teraz wyglądało. Wszyscy Strażnicy dojrzewali przedwcześnie.
Szatynka wprowadziła ją do niewielkiej knajpki sąsiadującej z parkiem. Od strony ulicy wyglądała dość nieprzyjemnie, lecz wnętrze to rekompensowało. Kanapy w czerwono-białe pasy i okrągłe stoliki z cisowego drewna pasowały do zawieszonych na ścianach starych fotografii, zapewne jeszcze sprzed czasów wojennych.
Alice uśmiechnęła się do stojącej za ladą puszystej blondynki i weszła do kuchni, po czym pchnęła niewielkie drzwiczki. Lara zrobiła to samo. Już po chwili znalazły się w małym pokoiku o granatowych ścianach. Ustawiono tam jedynie szeroką, nieco zniszczoną sofę, mały, prostokątny stolik i parę szafek.
Obie zajęły miejsce i zapadła cisza, którą przerwała Lara.
– Mówiłaś, że Will jest w Fortecy Ciemności. Jak się tam dostał? Co próbują z niego wyciągnąć?
Alice przełknęła ślinę i odgarnęła za ucho kosmyk krótkich włosów.
– Walter Finn, który współpracuje z Lordem Gavroche mówi, że to podstęp waszych dowódców. Podobno przysłali go tam, żeby się czegoś dowiedział, ale nie chce im powiedzieć, czego. Chociaż sądzę, że długo nie wytrzyma. Wiesz, że sam Lord go przesłuchuje?
Lara z sykiem wypuściła powietrze. Nigdy by nie pomyślała, że Oliver i Wilhelm mogliby dopuścić się czegoś takiego... chociaż po ostatnich wydarzeniach, wydawało jej się to całkiem prawdopodobne.
– Po co właściwie mu pomagasz? Po... no wiesz, tym wszystkim.
Dziewczyna uniosła brwi.
– Will powiedział ci to z własnej woli?
Strażniczka wzruszyła ramionami. Właściwie był to połowiczny szantaż, ale tego jej rozmówczyni nie musiała wiedzieć.
– A co, coś ci nie pasuje?
– Nie, po prostu dziwi mnie, że komukolwiek powiedział. Zaraz, zaraz. – Spojrzała na nią spod przymrużonych oczu. – Jesteś jego dziewczyną?
Lara pokręciła głową.
– Nie. Dlaczego chcesz mu pomóc? Nie wyjaśniłaś mi tego dostatecznie. Po... no wiesz, tym wszystkim.
Alice spuściła wzrok i zaczęła bawić się odstającą od spodni nitką.
– Wszyscy myślą, że jestem lojalna wobec Lorda Gavroche. Co prawda ze względów ostrożności nie powierzają mi jakichś bardzo ważnych zadań, ale jednak. Traktują mnie paskudnie, sądzą, że wciąż jestem tą małą, przestraszoną, zapłakaną dziewczynką, którą porwali. Ale ludzie naprawdę się zmieniają i ja w to wierzę. Will też się zmienił. Przychodziłam czasem na areny Waltera Finna i widziałam go. Robił wszystko, żeby mnie odnaleźć, bo już wie, że nie tamtędy droga. Ty też zapewne się zmieniłaś... jak właściwie się nazywasz?
Lara wykrzywiła usta w cynicznym uśmiechu.
– Larissa Glenmore. Tak, chyba jestem całkiem dobrym dowodem na to, jak bardzo można się zmienić w ciągu kilku miesięcy.
Alice wybałuszyła oczy i rozdziawiła usta ze zdumienia.
– No tak. Jasne.
– Wydawało mi się, że powinnaś mnie kojarzyć, w końcu moja siostra zdradziła Aleid. Elisabeth Glenmore, coś ci to mówi?
Na czole dziewczyny pojawiły się zmarszczki.
– Hmm, nie kojarzę nikogo takiego.
– No to faktycznie nie mają do ciebie zaufania – rzuciła cierpko Lara. – Przejdźmy do konkretów, okej? Obie chcemy wyciągnąć Willa z Fortecy Ciemności. Masz jakiś pomysł?
Alice oparła łokieć o stolik i ułożyła podbródek na zaciśniętej pięści prawej dłoni.
– Od razu cię uprzedzam, że to nie będzie łatwe. Byłaś tam już raz, prawda? Przychlasty Doostera plotkowały o tobie. No i – wzdrygnęła się z obrzydzeniem – Logan. O Boże, jak ja go nie znoszę. Teraz panoszy się jeszcze bardziej niż kiedyś.
Lara zesztywniała.
– Logan nie żyje. Osobiście zrzuciłam go z dachu siedziby Aleidu.
Alice uniosła brew.
– Niemożliwe. Widziałam go żywego.
Brunetka zacisnęła zęby.
– A to sukinsyn. Jak to możliwe?
– Nie mam pojęcia. Ale kręcił się po Fortecy Ciemności i mnie wyzywał, więc to musiał być on.
Na moment zapadła cisza. Lara w milczeniu usiłowała rozgryźć, jak do tego doszło. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że stała za tym magia, lecz nawet najpotężniejsze zaklęcie nie było w stanie przywrócić człowieka do życia.
– Masz jakiś plan? – zapytała.
Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo.
– To nie będzie proste, ale... tak.
***
– Obudź się, śmieciu.
Za każdym razem przywracanie mu przytomności wyglądało tak samo: solidny cios w policzek.
Will otworzył oczy i na widok stojącego przed nim Logana, poczuł coś na kształt ulgi.
– Przyszedłeś się dowartościować? – zapytał, unosząc brew.
Logan prychnął i bez ostrzeżenia wymierzył mu cios pięścią w żebra. Zarechotał, gdy chłopak jęknął.
– Jeżeli tak to nazywasz, to proszę. Po co cię tu przysłali?
– Zapewne po to, żeby zawstydzić takich głupców jak ty – odparował Strażnik z właściwym sobie refleksem.
Chłopak poczerwieniał ze złości i sięgnął po nóż. Will z satysfakcją zauważył, że bardzo łatwo jest wyprowadzić go z równowagi.
– Stój.
Lord Gavroche wkroczył do komnaty akurat, gdy Logan przyłożył czubek ostrza do jego piersi. Na jego widok szatyn wyprostował się, jakby próbował prezentować się mężniej. Niestety, z marnym skutkiem.
– Mam dość waszych nieudolnych prób wyciągnięcia z niego informacji – wycedził dowódca sił Ciemności, podchodząc bliżej. – Usiądź, patrz i się ucz, chłopcze.
Szatyn posłusznie wypełnił jego polecenie, Lord zaś tymczasem stanął tak blisko Willa, że ten czuł na sobie jego cuchnący oddech. Nie miał pojęcia, dlaczego wyczuwa w nim krew i chyba wolał nie wiedzieć.
– Postawię sprawę jasno – zaznaczył, wsuwając mu palec wskazujący pod podbródek. – To, co spotykało cię aż do teraz, to był tylko w pikuś w porównaniu z tym, co ja ci zgotuję, jeżeli nie powiesz mi wszystkiego, co chcę wiedzieć.
Will zaśmiał się ironicznie.
– Cóż, nie ma nic złego w próbach. Uprzedzam tylko, że niepotrzebnie marnujesz swój czas, bo ja ci nic nie powiem.
Lord Gavroche rozciągnął usta w cienkiej imitacji uśmiechu.
– Zobaczymy.
Po wypowiedzeniu tych słów, uniósł dłoń i lekko przekręcił nadgarstek. Dokładnie w tym momencie Will poczuł, jak coś, czego nie potrafił zidentyfikować wypełnia jego płuca i sprawia, że nie może oddychać. Odnosił wrażenie, że kleista, gęsta maź zlepia ze sobą wszystkie pęcherzyki płucne i rozchodzi się jeszcze dalej, paraliżując jego ciało. Miał ochotę krzyczeć, lecz z jego gardła wydobywało się tylko miarowe charczenie, przeplatane cichym jękiem.
Na jego czole perlił się pot, a ręce zwiotczały mu tak bardzo, że gdyby nie podtrzymywał go sznur, upadłby. Przed oczami zawirowały mu ciemne ogniki, zapowiadające rychły koniec lub...
Wtem wszystko ustało. Will łapczywie zaczerpnął powietrza i począł oddychać tak szybko, jakby właśnie zakończył długi, ciężki wysiłek. Czuł się tak osłabiony, że nie był nawet w stanie utrzymać się w pionowej pozycji.
– Chciałbyś doświadczyć tego jeszcze raz? – zapytał Lord Gavroche z niezdrowym błyskiem w czarnych tęczówkach. – To piekielny ogień. Moi podwładni nie umieją, niestety, używać go tak dobrze, jak ja. Co byś powiedział na kolejną dawkę?
Will pokręcił głową i przełknął ślinę.
– Nic ci nie powiem – wychrypiał słabo. – Choćbyś miał użyć tego cholerstwa jeszcze tysiąc razy.
Lord Gavroche ponownie wysunął przed siebie dłoń, lecz w tym momencie drzwi od komnaty zaskrzypiały i do środka wparowała młoda, chuda dziewczyna o krótkich, sięgających ramion brązowych włosach i poważnym wyrazie twarzy.
– Zadanie wykonane, Lordzie – oznajmiła. – Wszyscy uwierzyli w to jak...
Urwała, gdy spostrzegła Willa. Na jego widok śmiesznie zmarszczyła czoło i poprawiła na nosie okulary w grubych, czarnych oprawkach.
– Co on tu robi? – spytała.
– Był na tyle niemądry, żeby napatoczyć się Loganowi; lub, co gorsza, Glenmore i Vollayle wysłali go tu specjalnie.
Dziewczyna podeszła do niego i uważnie otaksowała go wzrokiem. Choć była o głowę niższa niż on, czuł się przy niej dziwnie.
– Nie byłby taki głupi, żeby dać się złapać. To musi być podstęp.
– Spokojnie, Bethany – uspokoił ją Lord Gavroche. – Właśnie sprawdzam jego odporność na piekielny ogień i coś mi się wydaje, że wkrótce nie wytrzyma.
Nazwana Bethany dziewczyna ani drgnęła.
– To dość podejrzane, muszą mieć jakiś większy...
– Kto tu wydaje rozkazy – ja czy ty, Fay? – Lord Gavroche zmrużył oczy. – Kompletnie zawaliłaś. Na twoim miejscu, ukryłbym się w pokoju i czekał na koniec, bo tak tego zostawić nie można.
Fay? Willowi zdawało się, że gdzieś już słyszał to nazwisko. Wlepił przenikliwy wzrok w Bethany, która pochyliła głowę i splotła palce w koszyczek.
– Ja tylko...
– Gdybyś dobrze wykonała zadanie – głos Lorda ciął powietrze jak stal – moglibyśmy zabić go od razu i nawet się nie zastanawiać. Mówiłaś, że będziesz w stanie przewidzieć ich ruchy, a tymczasem tylko niepotrzebnie się ujawniłaś.
– Myślałam, że już wszystko wiem – broniła się.
– Następnym razem, myślenie zostaw mnie. Ty tu jesteś od działania, a nie kwestionowania moich rozkazów.
Bethany przygryzła wargę.
– Ale Lara...
– Ta głupia dziewucha jest mi potrzebna tylko martwa – wycedził. – Co innego Glenmore i Vollayle. Ich śmierć będzie... długa, powolna i brutalna. Dziewczyna jest tylko marionetką w ich rękach, nie rozumiesz? Podobnie jak on. – Z pogardą spojrzał na Willa.
Bethany zacisnęła wargi w wąską linię i dopiero wtedy chłopak uświadomił sobie, z kim właściwie ma do czynienia. Bethany Fay, najlepsza przyjaciółka Lary, która... cóż, została zamordowana, a przynajmniej teoretycznie.
– Zaraz, zaraz – przerwał. – Jak to możliwe, że żyjesz?
Bethany roześmiała się.
– To była iluzja. Billius Dooster sądził, że nakłoni tym Larę do całkowitego poddania mu się, przez co pomoże mu wkraść się w szeregi Aleidu, tak jak to zrobiłam ja. Nie przewidział jednak tego, że stanie się zupełnie odwrotnie. Musiałam ją zastąpić.
Will nie chciał dać po sobie poznać, jak wielkie wrażenie to na nim wywarło. Więc to wszystko było od początku zaplanowane? Oliver i Wilhelm zdecydowanie popełnili błąd w kalkulacjach; Lord Gavroche był o wiele sprytniejszy, niż wszyscy sądzili. Powinni bardziej uważać. Cholera, dlaczego dałem się w to wciągnąć, zaklął w myślach. Utknę tu na wieki, nie ma mowy o realizacji jakiegokolwiek planu.
– Jeszcze się nie domyśliłeś? – Najwyraźniej Bethany błędnie odebrała jego milczenie. – Nigdy nie istniała żadna Elisabeth Glenmore. To od samego początku byłam ja, oczywiście okryta odpowiednim czarem. Rzuciłam na nich specjalny urok, przez który myśleli, że znam ich od małego i ufali mi bezgranicznie.
Strażnik bezwiednie wybałuszył oczy. Jak mogli jej nie przejrzeć? Dlaczego cały Aleid tak łatwo dał wystrychnąć się na dudka? Niech to szlag trafi, pomyślał. Nie mamy nawet jednej setnej szansy na wygraną.
– Skoro jesteś jej przyjaciółką, czemu to zrobiłaś?
Bethany uniosła wyżej podbródek.
– A czy ktoś powiedział, że tak jest naprawdę? W dzisiejszych czasach niczego nie można być pewnym, bo nie zawsze czarne jest czarne, a białe jest białe. Kto jak kto, ale akurat ty powinieneś to wiedzieć.
I odeszła, zostawiając go sam na sam z Lordem Gavroche, który uniósł lekko kąciki wąskich ust i wysunął przed siebie dłoń.
Hej, hej, hej, wróciłam! Ktoś tęsknił? XD Mam nadzieję, że rozdział choć trochę zrekompensował Wam to długie czekanie. W domu posiedzę jeszcze przez 10 dni, więc mam nadzieję, że uda mi się wrzucić jeszcze 28, aczkolwiek nie mam go jeszcze nawet zaczętego, więc zobaczymy, jak to będzie. A co tam u Was słychać? Jak świadectwa, jak wakacje, jakieś ciekawsze plany? Możecie opowiadać, chętnie sobie z Wami podyskutuję^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top