༄ Rozdział 8

Tygodnie mijały w obłokach kurzu, dźwiękach wiertarek i warkocie silników ciężkich samochodów, które wywoziły i wwoziły odnowione meble, którymi Alfred postanowił się zająć. Dostrzegł bowiem, że większość z nich wręcz błagała o renowację, wyczyszczenie starych tapicerek i doczyszczenie zczerniałych powierzchni mebli. Nie chciał tu zbyt wiele zmieniać zwłaszcza, że Arthur obserwował wszystko krytycznie, nawet jeżeli cały czas przelotnie powtarzał, że to już nie jego dom, i że nie przeszkadzałyby mu zmiany. Amerykanin tylko uśmiechał się do niego serdecznie, ze zrozumieniem dzwoniąc do renowatorów. których polecił mu kiedyś Matthew. Swoją drogą zamierzał nareszcie nakłonić brata do przyjścia tu, chociaż za każdym razem tamten mu odmawiał, dość nieudolnie tłumacząc się brakiem czasu i masą obowiązków w pracy. Tylko czy konsultant bankowy naprawdę miał aż tak dużo na głowie, żeby choć na chwilę nie móc oderwać się od papierków? Raczej wątpliwe.

Przez cały ten czas starał się wygospodarować sobie choć krótkie chwile na czytanie dziennika Arthura i znalezionej książki o duchach, ale od rana do nocy, zajmował się remontem. Wstawał, przygotowywał się do pracy, pracował niemal przez cały dzień, a potem praktycznie nie miał na nic siły. Często zasypiał nad otwartymi książkami, a wszelkie słowa zlewały mu się w nieskładną całość, której nie potrafił rozszyfrować, nawet jeśli bardzo chciał. Kubek gorącej kawy wydawał się wtedy istnym zbawieniem, które podtrzymywało jego ociężałe powieki i utrzymywało przy świadomości. Och, jak bardzo pragnął znaleźć jakieś magiczne obejście wszystkich kwestii odnawiania tego miejsca... Ale nie chciał niczego zostawiać w rękach obcej osoby, a wszystko wolał samemu w pewnych aspektach uzgadniać, załatwiać i nawet wykonywać. Zwłaszcza też, że wtedy mógł porozmawiać choć chwilę z Arthurem, który przez większość czasu i tak wolał być jakby odcięty pomimo, że Alfred często przyłapywał jego znikającą sylwetkę gdzieś w pobliżu niego. Zupełnie jakby go śledził, podążając za nim krok w krok... Jednak czemu po prostu nie zbliżył się do niego i nie zaczął rozmowy? Amerykanin nie potrafił tego zrozumieć, ale starał się tłumaczyć to zwykłym brakiem obejścia w kontaktach z innymi.

Był sobotni poranek, kiedy Alfred uchylił powieki, odnajdując się w dużym pokoju, w dawnej sypialni Arthura, którą teraz tak usilnie próbował doprowadzić do porządku i przywrócić jak najlepszy wygląd. Jedyny plus to taki, że jego znajomy pracuje w firmie budowlanej i zdołał załatwić zniżki dla Alfreda po... jak on to powiedział...? Po starej znajomości, która jakimś cudem jeszcze nie wygasła, a tego cudu oczywiście dokonała doskonałość Gilberta. Alfred uśmiechnął się z rozbawieniem, przypominając sobie ile to już lat minęło odkąd pierwszy raz spotkał samozwańczego Prusaka i odkąd postanowił się z nim zaprzyjaźnić. Może miał wtedy z siedem, maksymalnie osiem lat? Masa rzeczy od tamtego czasu się zmieniła, a jednak cały czas pisał, dzwonił i wychodził do Maca właśnie wraz z Gilbertem. Mógł być naprawdę wdzięczny losowi za spotkanie takiego człowieka!

Powoli podniósł się z łóżka, przecierając zaspane oczy i wyszukując okularów na szafce nocnej. Słońce prześwitywało poprzez zwiewne firany, oświetlając całą twarz Alfreda i odbijając się od kosmyków jego złotych włosów. Dzisiaj był naprawdę śliczny dzień, chociaż i tak nie planował nigdzie wychodzić. Wolał zostać tu i skupić się na odkrywaniu kwestii związanych z Arthurem. Poczuł się boleśnie winny, że przez dłuższy czas pobytu tutaj, nie potrafił przymusić go do choć chwili dłuższej rozmowy, bo duch zwykle wymijał go z niewyraźnym "dzień dobry", a potem zaszywał się nie wiadomo gdzie i nie wiadomo kiedy.

Westchnął, przeczesując włosy ze zrezygnowaniem. Jak miał mu pomóc, skoro sam Arthur tej pomocy najwidoczniej nie chciał? A może tylko nie chciał się przyznawać, że jej potrzebuje...? W końcu Alfred też raczej unikał zwracania się do kogokolwiek, bo ze wszystkim umiał sobie doskonale radzić sam! Bo kto w końcu był bohaterem? Kto był tym nieustraszonym twardzielem, który niczego się nie bał? Alfred...! Alfred zawsze próbował być silniejszy, nawet jeżeli czasami wydawało się to kompletnie abstrakcyjne.

Dopiero teraz zdawał się być do końca rozbudzony, kiedy stopami dotknął chłodnej podłogi, a ramiona wyciągnął do góry, prostując swoje plecy. Jak wielkie było jego zdziwienie, kiedy na fotelu ujrzał niemal przezroczystą sylwetkę swojego "współlokatora", który albo spał (czy duchy w ogóle mogą spać? Musi o tym nareszcie poczytać...), albo był tak głęboko pochłonięty przez myśli, że kompletnie nie zarejestrował obecności obudzonego Amerykanina, który na palcach właśnie się do niego zbliżał. W każdym razie Alfred był niezwykle ciekawy dlaczego Arthur znajdował się w tym pokoju i dlaczego postanowił tu zostać pomimo, że wcześniej spał jak kamień, zupełnie nie wyczuwając, że cokolwiek znajdowało się w pobliżu łóżka. Postanowił się go o to zapytać, mając nadzieję, że tym razem uzyska więcej odpowiedzi.

- Good morning, Arthie! - powiedział radośnie, pochylając się nieco nad fotelem i z ciekawością oczekując reakcji ducha.

Ten na początku zdawał się być dość zdezorientowany, bo najpierw zaczął rozglądać się dookoła, potem lekko odgarnął włosy ze swojej twarzy, a dopiero potem napotkał swoimi zielonymi oczami szeroki uśmiech, jasne i czysto niebieskie oczy oraz nierozczesany kłąb złotych włosów. Natychmiast się odsunął, speszony tym bliskim kontaktem, nawet jeśli niemożliwym było, aby ich ciała w choć najmniejszym stopniu się zetknęły. Jednak w dalszym ciągu nie było to komfortowe położenie...

- Możesz łaskawie się tak do mnie nie zakradać? Zaskoczyłeś mnie - fuknął ze złością, poprawiając swoją kamizelkę - Mam też wrażenie, że kiedyś już wspomniałem ci o używaniu jakichkolwiek zdrobnień w stosunku do mnie, racja? - brwi, które tak zawzięcie marszczył i jego porcelanowo biała twarz, skrzywiona w grymasie, były dla Alfreda naprawdę zabawnym widokiem. Zawsze lubił się droczyć z innymi, a reakcje, jakie dostawał od Arthura, były dla niego najlepszą rozrywką.

- Chyba zapomniałeś kto tu jest duchem! - zaśmiał się cicho, prostując swoją sylwetkę - Chciałem cię przywitać z zaskoczenia, więc w takim razie, to w stu procentach mi się udało! - obserwował jak Arthur zakłada ręce na klatce piersiowej, następnie jakby próbując znowu się oddalić. Oj nie! Nie tym razem! - Hej, poczekaj chwilę, Arthur! - powstrzymał swoją dłoń, która automatycznie ciągnęła do przytrzymania Anglika - Mieszkamy zasadniczo w jednym domu, a ty cały czas gdzieś uciekasz. To niefajne, dude!

Arthur zatrzymał się w miejscu, stojąc teraz do niego plecami tak, że Alfred zupełnie nie mógł dostrzec wyrazu jego twarzy, nawet jak próbował się wystarczająco wychylić. Mimo to, kontynuował...

- Posłuchaj... Chciałbym ci pomóc i myślałem, że ty też tego chcesz, ale zamiast tego cały czas uciekasz, nawet nie dając mi szans na rozmowę! Nie rozumiem cię, Arthur... Chyba chciałeś mieć towarzystwo, to dlaczego teraz wydajesz się zupełnie ignorować moją obecność? - zapytał spokojnie, starając się wyciągnąć od niego choć kilka słów wyjaśnień. Bo chyba jednak miło by było, gdyby takowe otrzymał... Chociaż czy to nie było tylko marzenie ściętej głowy?

Anglik milczał. Dłonie zacisnął w pięści, a całe jego ciało było jakby całkowicie przeczące sobie. Na chwilę Alfred zobaczył jego profil, spojrzenie skierowane w dół, wyraziste rzęsy i lekko zarysowane policzki, ale zaraz potem znów nie mógł dostrzec, co dokładnie działo się w jego emocjach, które tak doskonale prezentowała jego mimika. Więc jedyne co mu pozostało, to samemu spróbować jakoś wyciągnąć z Arthura odpowiedzi, które tak bardzo chciał usłyszeć.

Przeszedł kilka kroków szybkim tempem, usta zaciskając w kreskę i stawiając się na przeciwko Anglika. Starał się wyglądać stanowczo, chociaż jednocześnie nie chciał go przestraszyć i jeszcze bardziej zniechęcić. Nie chciał nawet myśleć co by było, gdyby Arthur jeszcze bardziej się zamknął, gdyby nie rozmawiał z nim wcale, gdyby nawet nie pokazywał mu się na oczy. To by było straszne! Jak wtedy zdołałby go uratować i przywrócić szczęście?!

- Nie zrozumiesz...- wyszeptał, spuszczając głowę bardziej w dół i unikając zmartwionego spojrzenia Alfreda jak ognia - Myślałem nad tym sporo i... Lepiej żebyś się nie angażował w te swoje bohaterskie próby wydostania mnie stąd. To i tak bez celu, bo...- zatrzymał się natychmiastowo, odchodząc parę kroków w tył. Alfred dalej nie rozumiał.

- Czyli chcesz mi powiedzieć, że mam sobie mieszkać jak w normalnym domu? - otrzymał kiwnięcie głową w niepewnej odpowiedzi - Chyba żartujesz! - zaśmiał się bez humoru, nie wierząc w usłyszane przed chwilą słowa. Arthur miał w ogóle świadomość jak absurdalnie zabrzmiała jego prośba? Zupełnie jakby ktoś prosił go o podarowanie komuś gwiazdki z nieba - Nie odpuszczę tak łatwo Arthur, choćbyś zapadł się gdzieś pod ziemię i nie pozwalał mi się znaleźć!

Anglik nie potrafił zrozumieć dlaczego Alfred tak się dla niego stara, dlaczego naciska, dlaczego po prostu nie da sobie spokoju i nie wróci do normalnego upływu dni. Och, dlaczego akurat musiał aż tak się interesować? Dlaczego był taki dobry i dlaczego uwielbiał plątać Arthurowi w myślach, w zasadzie od pierwszego momentu, w którym tylko objawił się za drzwiami domu?

Odważył się na niego spojrzeć ze swoją niezawodną maską, pod którą tak świetnie potrafił skryć swoje prawdziwe emocje. Sztuczną złością w końcu mógł tak bardzo skutecznie zakryć swoje poplątane myśli i sprzeczne uczucia. Nawet jeżeli było to tak trudne, kiedy przed sobą widział parę oczu w kolorze bezchmurnego nieba, które z niecierpliwością się w niego wpatrywały. Pragnąc jedynie szczerości...

- Tak, właśnie tego chcę! Nie marnuj na mnie czasu, bloody idiot! Przecież masz przyjaciół, masz osoby obok siebie, a przejmujesz się kim? Duchem! Ja nie żyję! Nie ma mnie na tym świecie, kiedy to do ciebie w końcu dotrze?! Nie ma powodu żebyś robił dla mnie aż tyle! - wysyczał w jego stronę ostro, choć w pewnym momencie jego oczy nieco się zaszkliły. Szybko jednak zdołał to opanować, znowu ukrywając się całkowicie pod sztucznymi emocjami.

Alfred właśnie wtedy zastanowił się dlaczego faktycznie tak jest... Dlaczego aż tak chce szczęścia Arthura i dlaczego nie może patrzeć na jego łzy? To chyba pojawiło się niedługo po tym, jak pierwszy raz ujrzał ducha mężczyzny, żyjącego tu kilkanaście lat temu. Dotarło do niego, że pomoc Arthurowi stała się teraz jego priorytetem zwłaszcza po jego słowach, które doprowadziły go do bolesnej realizacji i sprawiły, że jego serce nieprzyjemnie zakuło w poczuciu winy...

Zbyt mało czasu poświęcił na myślenie o Arthurze, jeszcze za mało się starał...

- Prawdopodobnie nigdy to do mnie nie dotrze. Nie liczy się, że nie jesteś tu już dłużej fizycznie, bo jedyne co się liczy to to, że wycierpiałeś się już wystarczająco przez te wszystkie lata, więc ja zrobię wszystko żeby to zakończyć... Chcę cię poznać, okej? Chcę z tobą rozmawiać żeby lepiej cię zrozumieć i znaleźć sposób abyś trafił tam, gdzie powinieneś teraz być. Tego naprawdę chcę i twoje sprzeciwy nic tu nie dadzą. Nic nie powstrzyma bohatera przed uratowaniem cię od smutku! - uśmiechnął się przez krótką chwilę, patrząc jak cała złość Arthura ustępuje, jego sylwetka się rozluźnia, a na twarzy maluje się czyste zdziwienie. Och, gdyby tak mógł go teraz przytulić! Na pewno poczułby się wtedy o wiele, wiele lepiej!

Nie mogąc nawiązać z nim kontaktu wzrokowego, opierał się jedynie na mowie jego ciała, która wyrażała jedną, wielką niepewność, zaskoczenie i... Mógłby nawet powiedzieć, że... Lekkie zawstydzenie? Trudno było ostatecznie określić, bo jego oczy, te zielone, cudowne oczy, nie spogladały na niego, a to właśnie one mówiły wszystko, co zamierało w środku Arthura, nie mogąc wydostać się na zewnątrz.

- W dzień kręci się tu dużo ludzi, więc...- zaczął mówić, nawet nie orientując się w którym momencie słowa same wypływały z jego ust - Przychodź do mnie wieczorem, proszę.  Chcę z tobą rozmawiać, naprawdę chcę, a poza tym...- mrugnął do niego radośnie - Wieczorem mam wrażenie, że jakaś zjawa może na mnie wyskoczyć, a wtedy miło by było mieć jakieś towarzystwo!

Arthur był jeszcze cały czas przytłoczony tym, co przed chwilą się zadziało, ale te absurdalnie idiotyczne słowa Alfreda... Robił wszystko żeby się nie uśmiechnąć, powstrzymywał to niewielkie wygięcie kącików ust, ale tak ciężko było to zrobić, kiedy ta głupia prośba sprawiła, że poczuł się jakoś lżej z samym sobą, a płomyczek nadziei od nowa się w nim zapalił...

- You're such an idiot...- wymamrotał, kręcąc głową i powoli cofając się do jednej ze ścian, dopóki jego sylwetka zdawała się zatapiać w twardej, betonowej powierzchni. Spojrzał na Alfreda wierząc, że ten zrozumie wszystko, co chciał przekazać przez ten czyn. Może zdoła odczytać wszystko, co próbował powiedzieć mu poprzez szmaragdowe oczy, które tak cudownie rozjaśniły się przez promienie słońca, zanim całkowicie zniknął mu z pola widzenia. Wbrew wszystkiemu... Szczęśliwy.

Dokładnie tak, jak Alfred, który niemal doskoczył do dziennika Arthura, gładząc jego okładkę i wspominając cały czas jego spojrzenie pełne ufności, wdzięczności, nasiąknięte blaskiem i chwilową radością.

Dla niego naprawdę musi stać się bohaterem...




















O panie... W końcu jest rozdział! Bardzo, bardzo przepraszam za taką przerwę oraz to, że prawdopodobnie ten tekst nie spełnił waszych oczekiwań ._. moja wena mnie nie lubi.

Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli za tak cholernie długą nieobecność! Przepraszam jeszcze raz qwp

Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top