༄ Rozdział 3
Stare łóżko zaskrzypiało ostrzegawczo, kiedy Alfred rzucił na nie swoją ciężką walizkę. Co prawda nie była ona duża, ale wagę miała dosyć konkretną, jak na bagaż tak niewielkich rozmiarów.
Ze sprężynowego materaca uniosły się kłębowiska kurzu, a Alfred zapobiegawczo cofnął się do tyłu, nie chcąc wdychać tego wszystkiego do swoich płuc. Rzucenie tą walizką nie było dobrym pomysłem... Teraz niemal cały pokój był zamglony szarym kłębowisku kurzu, który powoli osiadał na reszcie mebli.
Odczekał jeszcze chwilę, a następnie z powrotem podszedł do łóżka, kierując ręce w stronę zamykania swojego bagażu. Postanowił się chociaż trochę rozpakować i przygotować do dzisiejszego noclegu. Prądem na razie nie chciało mu się zajmować...
Otwarł walizkę z nadrukiem amerykańskiej flagi, wyjmując z niej przede wszystkim... Jedzenie. Bardzo dużo jedzenia...
Gdyby ktoś nie znał Alfreda mógłby pomyśleć, że zapakował suchy prowiant przynajmniej na tydzień... Otóż nie. To pożywienie zostało przez niego przygotowane na dwa dni, bo tyle planował tu zostać, zanim przywiezie resztę swoich rzeczy.
Następnie wyciągnął okazały śpiwór i wygodną, miękką poduszkę, która ledwo mu się tu zmieściła... Ale w końcu upchał ją siłą, zgniatając do jak najmniejszych rozmiarów.
Rozejrzał się po pokoju, szukając miejsca, w którym mógłby rozłożyć swoje ubrania, ale na wszystkim była masa kurzu, a on nawet nie miał go czym sprzątnąć... Zrezygnował więc, zatrzymując całą odzież w niezbyt wszechstronnym wnętrzu walizki. Już teraz wiedział, że zanim cokolwiek znajdzie, będzie musiał przegrzebywać wszystko po dziesięć razy...
Tak naprawdę dopiero teraz docierało do niego to, co wydarzyło się zaledwie kilkadziesiąt minut temu... Nadal gdzieś z tyłu głowy miał myśl, że to wszystko mu się wydawało, a Arthur jest jedynie wytworem jego wyobraźni... Jednak im dłużej o tym myślał, tym bardziej uświadamiał sobie, że to było zbyt rzeczywiste, zbyt wyraźne i klarowne... Widział go przed swoimi oczami, słyszał jego melodyjny głos, patrzył w jego piękne zielone oczy i ten delikatny uśmiech, który na chwilę zagościł na jego bladej twarzy. To nie mogło być zwykłym wymysłem...
Jego uwagę odwróciło ciche skrzypnięcie gdzieś w głębi korytarza. Zaintrygowany odszedł od swojego bagażu, biorąc swój telefon do ręki i zapalając w nim latarkę.
Blade, jasne światło rozświetliło lekko odrapane ściany pokoju, padając srebrzystymi językami na starą, drewnianą podłogę. Ostrożnie stawiał kroki, rozglądając się dookoła z towarzyszącym mu uczuciem niepokoju. Co prawda odkrył, że dom ten zamieszkiwany jest przez Arthura, ale nadal pozostawał czujny i gotowy na ewentualne zagrożenie.
Korytarz był dosyć szeroki, pełny starych komód, ledwo trzymających się na nóżkach stoliczków i wyblakłych fotografii, które smętnie zwisały ze ścian, częściowo poodczepiane z uchwytów.
Widać było, że od dawna nikt nie interesował się tym domem. Wszystkie meble wydawały się być pełne przedmiotów należących do wcześniejszych właścicieli. Czuł dużą pokusę żeby zajrzeć do tych wszystkich szafek i szuflad, ale poczuł, że Arthur nie byłby z tego faktu zadowolony... A Alfred uznał, że na razie lepiej nie denerwować ducha swoją obecnością...
Jego wzrok zatrzymał się na białych, lekko uchylonych drzwiach. Amerykanin stwierdził, że musi to być wejście do łazienki. W zasadzie warto zobaczyć to pomieszczenie...
Zbliżył się nieco, oświetlając sobie drogę telefonem. Zauważył, że tutaj podłoga była bardziej zniszczona, zaniedbana i poobdzierana. Było to bardzo dziwne i Alfred poczuł jak przez jego ciało przebiega nieprzyjemny dreszcz niepokoju. Coś zdecydowanie było nie tak w tym miejscu.
Położył rękę na klamce, czując od niej niewyjaśniony chłód, a jej powierzchnia wcale nie wydawała się ogrzewać pod wpływem dotyku ciepłej dłoni. To już bardzo go zaniepokoiło, ale tym bardziej ciągnęło do zajrzenia do środka...
Wziął głęboki wdech i otworzył drzwi, które opornie uchyliły się, ukazując wnętrze łazienki.
Była wyłożona białymi kafelkami, które w większości poodpadały zostawiając w wielu miejscach szare połacie tynku. Było tu bardzo ciemno z powodu braku okna co już samo w sobie dosyć przerażało... I też na pewno nie pomagał fakt, że po podłodze walały się kawałki potłuczonego lustra, jakieś podarte listy i całkiem sporo gruzu, w porównaniu do reszty mieszkania. Umywalka była potłuczona, a w jej wnętrzu znajdowało się pełno zakurzonych pajęczyn.
Alfred omijał wszelkie ostre odłamki jak tylko mógł, ostrożnie stawiając swoje kroki na betonowej posadce. Słyszał chrupnięcia kawałeczków szkła pod swoimi podeszwami.
Wtedy jego uwagę przykuło zgniecione opakowanie po tabletkach. Niepewnie schylił się po nie, przypatrując się napisom na wyblakłej etykiecie.
- To... Tabletki nasenne? - wyszeptał ze zdziwieniem.
Przerzucił w palcach opakowanie, słysząc jak kilka starych pastylek przesypuje się w jego środku. Nie miał pojęcia w jakim celu ono się tu znajdowało. W końcu po co były komuś te środki w łazience... Postanowił, że jak następnym razem zobaczy Arthura, spyta się go o to...
Rzucił zgniecione pudełko z powrotem na podłogę i powoli podniósł się, otrzepując swoje dłonie z szarego pyłu.
W tym pomieszczeniu czuł się źle... Nie wiedział dlaczego, ale chciał jak najszybciej stąd wyjść i już tu nie wracać. Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Od tej łazienki biła jakaś zła, posępna energia, która nie działała na Alfreda dobrze.
Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Odetchnął z ulgą w końcu znajdując się na korytarzu. Jednak w jego głowie przewijało się teraz tysiąc myśli na temat tego pomieszczenia... Ten dziwny chłód, niepokój, który odczuwał nie mogły być przypadkowe. Coś zdecydowanie było nie tak.
Jego kroki odbijały się echem od ścian opustoszałego korytarza, kiedy wracał do sypialni. Towarzyszyło mu irytujące wrażenie, że ktoś go obserwuje, ale w końcu ten dom zamieszkały był przez ducha, więc do tego powinien się przyzwyczaić... Jednak dalej pozostawał czujny.
Z powrotem stanął na przeciwko swojego bagażu, zerkając na leżące obok walizki kupy jedzenia. Może... Odrobinkę z tym przesadził?
- Widzę, że jednak tu zostajesz... Tyle jedzenia wystarczy ci na dość długi czas...
Alfred uśmiechnął się, spoglądając na rozmytą sylwetkę Arthura, która przed chwilą pojawiła się bezpośrednio przed nim.
I teraz niemal zaśmiał się przypominając sobie wszystkie, niedorzeczne plotki na temat ducha tego domu... Ci, którzy je rozpowiadali musieli wyjątkowo bać się czegokolwiek, co odbiegłego od normy...
Wyrobiłam się jakoś...
Nie wyszło tak jak chciałam, ale mam nadzieję, że dało się znieść...
Do zobaczenia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top