Lekcja
Patrzyłam na tego idiotę o zielono-niebieskich włosach i fioletowych soczewkach. Kiedy na niego czasami patrzę i czuję tą energię, która go przepełnia, mogę stwierdzić jedno - jebnięty jest. Nawet bardzo.
— Coś się stało, Panie Garet? — nikt nie może wiedzieć, że jesteśmy spokrewnieni. Na szczęście używa nazwiska swojego ojca, a nie jak ja matki.
— Chodź ze mną na słówko. — uśmiechnął się szeroko.
— Już idę. — wstałam, zostawiając rzeczy.
Vic szedł przede mną i witał się z uczniami. Jest strasznie popularny u dziewczyn. Może jego charakter tak na nie działa? Nie wiem. Nie interesuje mnie to. Nawet te groźne i zazdrosne spojrzenia mnie nie ruszają. Weszliśmy do jego sali, czyli sali plastycznej. Siadłam przy jednym ze stolików, a on na przeciwko mnie.
— Co chcesz, Vic? — oparłam głowę na ręku, patrząc na niego.
— Nudziło mi się. — uśmiechnął się podejrzliwie. Coś tu nie gra.
— Nie kłam. — nie spuszczałam z niego mojego pustego wzroku.
— Dobra! — westchnął i pomasował skroń.— Moja klasa w ogóle się na niczym nie zna! Denerwuje mnie to! Musiałem im wszystko tłumaczyć od podstaw! A wiesz co robiliśmy!? Rysowaliśmy kredkami! Jak można nie wiedzieć, że ich się nie da zetrzeć i trzeba je zaostrzyć! — jak zwykle dramatyzuje. No i to jeszcze nie koniec.
— Cichaj. — wstałam z krzesła i do niego podeszłam. Usiadłam obok niego, a on w spokoju na mnie patrzył. — To dopiero pierwsza godzina. Uspokój się. Postaraj się im ułatwić sprawę i zacznijcie od krótkiej teorii i szybkiego wytłumaczenia jak co robić. Powiedz jeszcze by to notowali i będziesz mieć o wiele łatwiej. Wiem, że to idioci, dlatego ich tak traktuj. Jakby byli dziećmi w podstawówce. — mówiłam nie wzruszona, patrząc w jego oczy ze spokojem.
Jego szeroki uśmiech i ten błysk w oczach. Nie.
— Uwielbiam cię! — nim się obejrzałam znajdowałam się w jego ramionach.— Robię spaghetti na obiad.— mruknął do mojego ucha.
Wróciłam na lekcje kilka sekund przed dzwonkiem. Poszczęściło mi się. Usiadłam na swoje miejsce i patrzyłam przez okno. Deszcz pada. Oby Aaron nie zmarzł. Naszykowałam mu płaszcz i sam wspomniał o deszczu.
— Witam kolejną klasę! — ten głos spowodował ciarki na moim ciele. Czasami żałuję zaproponowanie mu zawodu nauczyciela. Jest świetny w tym co robi, fakt, ale to powinno być chyba zabronione.— Panno na samym końcu przy oknie, proszę patrzeć w tę stronę.— spojrzałam na niego i również siadłam prościej.— Dziękuję.— uśmiechnął się i z powrotem zwrócił się w stronę całej klasy.
Te plastiki sobie nie odpuszczają. Najpierw piski i pewnie kisiel w majtach na widok Pana Michaelis'a, a teraz powtórka na widok mojego brata. On i tak nie zwróci na nie uwagi. Znam go. Jest gejem.
— Przez to, że nikogo z was nie znam, prosiłbym, byście się przedstawili. — jego uśmiech chyba doprowadzi do omdlenia tych lampucer. Może to i dobrze? Cisza i spokój by była.
Jak na pierwszej lekcji, wszyscy zaczęli się przedstawiać. Ja jak zwykle byłam ostatnia. Nie mam nic przeciwko i ma to sens, w końcu siedzę na samym końcu.
— Monica. — powiedziałam co chciał i tyle wystarczy.
— Dobrze! — klasnął w ręce, ale zaraz poprawił niesforne kosmyki włosów, wychodzące z kucyka. Będę musiała mu go poprawić, albo niech zostanie dużym chłopcem i sam się tym zajmie. — Będę was uczył matematyki, historii i geografii. Dzisiaj mam zamiar rozpocząć już jeden z tematów historycznych. — ciche jęki rozniosły się po całej sali. Al zaśmiał się jedynie i z powrotem uśmiechnął.— To będzie krótki temat i łatwy do zapamiętania. — siadł na biurku i założył nogę na nogę, patrząc na każdego.
Zaczęliśmy z tematem. Nim się obejrzałam, to jak zwykle wszystkie słowa zostały zapamiętane. Zapisywałam wszystko co mówił i pisał na tablicy. Przede mną siedzą dwie psiapsiółki, których szepty były tak słyszalne, że mnie głowa już boli. "Ale on przystojny!" "Dwóch przystojniaków nam się trafiło!" "Zobacz tylko jego włosy, widać, że o siebie dba!" "Wyobraź go sobie, kiedy..." Im bardziej zaczęły gadać o czymś zboczonym, tym bardziej chciałam się zabić. Jak można tak myśleć o nauczycielu!? Nie dobrze mi. Na dodatek Alvaro jest moim bratem.
— Proszę Pana? — nie patrząc kto to, zaczęłam dalej przepisywać tekst z tablicy.
— Tak, Panno... Carolino?
— Pan się nie przedstawił. — nawet nie zwróciłam na to uwagi. No ja znam jego imię, ale zapomniałam o innych.
— Na prawdę? Nie zauważyłem.— ponownie usiadł na biurku, zakładając kosmyki włosów za ucho.— Nazywam się Alvaro Reyl. — z uśmiechem na ustach wypowiedział swoje imię.
Nim się obejrzałam, zadzwonił dzwonek. Tym razem piętnaście minut. Wyjęłam swoje bento, by nie urazić Vic'a. Otworzyłam i moją uwagę przykuły pierożki. Pewnie jak zwykle ze słodką niespodzianką. Zaczęłam jeść pałeczkami, które były w środku, zapakowane by się nie pobrudziły. Puste pudełko wsadziłam z powrotem do plecaka. Zaraz po tym zadzwonił dzwonek. Pewnie znowu przyjdzie pięć minut później. Tak jak myślałam. Zjawił się dokładnie pięć minut po czasie. Za dobrze go znam.
— Przepraszam za spóźnienie! — podrapał się po karku z krzywym uśmiechem i kropelką potu na czole. Nawet stąd to widzę. — Jestem Victor Garet i będę waszym nauczycielem techniki i plastyki. Pewnie poprzedni nauczyciele o to również was prosili, ale też muszę wiedzieć jak się nazywacie. — siadł po turecku na biurko, położył łokieć na swojej nodze, na rękę dał swój podbródek i na twarz szeroki uśmiech z śnieżno białymi ząbkami.
No i powtórka z rozrywki. Znowu ostatnia, ale nie musiałam się przedstawiać.
— A ciebie już znam, Monica. — machnął ręką tylko.
Zaczął coś tam gadać na czym będziemy się skupiać w najbliższym czasie. Słuchałam i jak zwykle wszystko notowałam. Dzwonek zadzwonił i zaczęłam się pakować. Przez to, że to pierwszy dzień, mamy tylko trzy godziny, bo mamy tylko trzech nauczycieli.
Wyszłam ze szkoły, kierując się na przystanek autobusowy, który jest dalej niż ten przed szkołą. Nie lubię tych tłumów i naruszania mojej przestrzeni osobistej. Poczułam wibracje w mojej przedniej kieszeni. Wyjęłam telefon sprawdzając, który to. Nick.
"Przyjadę po ciebie za 20 min. Czekaj tam gdzie zawsze"
Ale mam szczęście. Nie muszę tłuc się razem ze staruchami, potem innych ludzi i śmierdzącymi starymi skarpetami autobusem, lub iść prawie godzinę do domu. Siedziałam na ławeczce przed parkiem. Tutaj ma mnie odebrać, bo tylko tutaj jest parking gdzie zawsze jest miejsce.
— Panna Monica, jak mniemam. — spojrzałam w kierunku nowo poznanego głosu.
— Dzień dobry, Panie Michaelis. — powiedziałam bez uczuciowo z zimnym wzrokiem. Chyba się nawet tym nie przejął.
— Czy mógłbym się dosiąść? — skinęłam głową, odsuwając się na drugi koniec. Usiadł z uśmiechem, kładąc swoją teczkę na kolana. — Czy to... — zostało mu przerwane przez pewnego blondyna w okularach.
— Wybacz, że tak długo! — uśmiechnął się krzywo stojąc przede mną.
— Nie szkodzi. — założyłam swój plecak i wstałam. — Do zobaczenia jutro, Panie Michaelis. — skinęłam lekko głową i odeszłam razem z Nick'iem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top