Rozdział 23 - Będzie wojna?


***Carlos

Kornelia spała do południa. A jeszcze poprzedniego dnia zarzekała się, że nie jest śpiąca. Właśnie widać, jak nie była. Byłem szczęśliwy, kiedy doszliśmy do porozumienia i wreszcie zgodziła się, abyśmy spali w jednym łóżku. Jest postęp i to wielki. Jeszcze chwila i będzie moja. Ale pełnia coraz bliżej...

Musiałem wreszcie obudzić moje słonko, bo mieliśmy dzisiaj spotkanie z Samem i Styxem. Zawisłem nad nią i zacząłem ją delikatnie całować po jej twarzy. Mruknęła cicho, ale się nie obudziła. Przeszedłem na jej szyję, a potem na obojczyk, gdzie przyssałem się do jej oznaczenia. Zaczęła drżeć pod wpływem mojego dotyku i z jej ust wydobyły się ciche jęknięcia. Wiedziałem, że już nie śpi. Niespodziewanie złapała moja twarz w dłonie i przyssała się do moich ust. Natychmiast udzieliła mi dostępu i nasze języki zaczęły tańczyć ze sobą.

Oderwaliśmy od siebie dopiero wtedy, kiedy zabrakło nam tchu. Kornelia uświadomiła sobie, co takiego zrobiła i zakryła twarz w dłoniach.

- Przepraszam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło - była taka urocza, gdy się rumieniła.

- Ależ nic się nie stało. Możesz tak częściej, nie obrażę się - dostałem kuksańca w boki wstałem z niej. - Dobra, wstawaj, bo mamy dzisiaj spotkanie ze Styxem i Samem.

- Już dzisiaj? Tak szybko?

- Akurat mieli terminy. A po co to przeciągać?

Widziałem jak Kornelia gwałtownie przełyka ślinę. Bała się. Natychmiast wziąłem ją w swoje ramiona i zacząłem przekonywać, że nic jej się nie stanie. Obronię ją przed każdym niebezpieczeństwem.

Założyła na siebie ubrania, które przyniosła jej jakaś Gamma o podobnej figurze do niej, więc teraz spokojnie mogła chodzić po domu watahy. Zeszliśmy na dół do kuchni, gdzie było śniadanie, a raczej było już dawno po nim. W salonie minęliśmy kilku członków watahy, którzy z ciekawością przyglądali się Karolinie, a ona im. Pociągnąłem ją i weszliśmy do jadalni. Nikogo tam nie było, więc w spokoju mogliśmy zjeść śniadanie. Kucharz oczywiście był na każde zawołanie, dlatego po chwili dostaliśmy kanapki.

- Mówiłeś wczoraj, że jestem Luną - zaczęła pomału.

- Poniekąd nią jesteś, bo ojciec oddał mi władzę, ale przekazanie następuje w sposób oficjalny, dlatego jeszcze nie działasz na stado.

- Działam na stado?

- Luna dodaje sił stadu.

- Aha.

- Zjadłaś? Świetnie, idziemy. Mamy się spotkać na polanie w lesie.

Chwyciłem Kornelię za rękę i wyszliśmy z domu. Usiadła w samochodzie obok mnie i pojechaliśmy na spotkanie.

To właśnie na tej polanie tata poznał mamę. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wiele razy rodzice zabierali nas tutaj i opowiadali, jak to wyglądało. Potem zaczynało się opowiadanie śmiesznych historyjek z ich związku i nasze dzieciństwo.

Na miejscu był już wujek Sam i Liana. Podszedłem do nich z kiwnąłem na powitanie.

- Dzień dobry - przywitała się Kornelia, która mocniej ścisnęła moją dłoń. Chyba zorientowała się, przed kim stoi.

- Ty pewnie jesteś Kornelia, mate Carlosa. Jak miło mi cię poznać! - zaczęła Liana, jak zwykle do wszystkich otwarta. - Jestem Liana, mate Sama, a to on.

- Też jesteś wilkołakiem? - ku mojemu zdziwieniu spytała się Liany.

- Tak. Jestem Alfą.

- Super - uśmiechnęła się nieśmiało.

- No, więc po co nas tutaj zwołałeś? - spytał Sam.

- Jest sprawa.

- To już wiem.

- Chodzi o pozytywkę.

- Coś jej się stało?! - Sam niemal wykrzyczał, a Liana zacisnęła usta w wąską linię.

- Pozytywce nie, ale...

- Ale? - dopytywał się Sam, ledwo trzymając gniew na wodzy.

- Korneliaprzez przypadek ją uwolniła - oznajmiłem na jednym wdechu.

Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza. Sam nie mógł uwierzyć w słowa, które powiedziałem, a Liana cała zbladła. W końcu to ją tyczyły wydarzenia z boginią.

- Kurwa, ty chyba żartujesz! Nie potrafiłeś utrzymać tej smarkuli w ryzach?!

Poczułem jak Kornelia mocniej ściska mnie za rękę, a jej serce przyśpiesza. Bała się i na pewno było jej przykro ze słów Sama. Wściekłem się.

~ Jak on śmie obrażać naszą mate?!

Nie mogłem się nie zgodzić. Natychmiast zrobiłem krok w jego stronę i chociaż byliśmy równego wzrostu i on postawniejszej postury, to bez problemu uniosłem go delikatnie nad ziemię, łapiąc za koszulkę.

- Jak śmiesz obrażać moją mate i Lunę mojego stada?! Może pomiędzy naszymi watahami jest wieczysty pokój, ale uwierz mi, że jeżeli jej nie przeprosisz, to złamię wszystkie postanowienia i wywołam wojnę. I chociaż jeszcze nie przegrałeś żadnej wojny, to jak myślisz, kto wygra? Myślisz, że Wilki Zwycięstwa mają jakiekolwiek szanse z Wilkami Europy?! Żadnych!

Puściłem go i odsunąłem się kilka kroków w tył, aby nie zrobić mu jakiejś krzywdy.

- Sam? - odezwała się Liana. Wyraźnie była zła, ale nie wiedziałem, na kogo.

- Nie przeproszę jej - odpowiedział dumnie.

Nie wytrzymałem i dosłownie rzuciłem się na niego. Nie stracił równowagi, ale porządnie oberwał ode mnie w twarz.

- Carlos, Carlos. Carlos! Uspokój się! - krzyczała do mnie Kornelia i próbowałam odsunąć. Widziałem, że Liana tez próbowała odsunąć ode mnie Sama.

- Kurwa, Carlos! - wrzasnęłaKornelia.

Po chwili poczułem piekący ból na policzku. Odsunąłem się, to samo zrobił Sam. Złapałem za policzek i spojrzałem naKorni. Patrzyła na mnie wściekła, w jej oczach widziałem czysty gniew.

- Czyś ty do reszty zdurniał?! Jak mogłeś go uderzyć!

- Sam, ty pacanie! Masz w tej chwili przeprosić Kornelię - krzyknęła Liana i walnęła Sam w tył głowy.

Mężczyzna westchnął.

- Przepraszam - mruknął pod nosem. - I niezły cios.

Ruchem głowy pokazał na mnie i mój policzek. Widziałem jak uśmiecha się przebiegle.

- Dzięki - odpowiedziała moja mate i uśmiechnęła się delikatnie.

- Dobra, przeprosiłem. Ale musisz zrozumieć, Carlos. O mały włos nie straciłem Liany przez to cholerne pudełeczko!

- Wiem, rozumiem.

- Nie możesz mnie rozumieć. Teraz ta bogini będzie polować na Lianę. Znowu!

- Nie będzie - wtrąciła się białowłosa. - Ona mi powiedziała, że nie bierze sparowanych, bo wtedy ciało będzie za słabe. O mnie nie musisz się już martwić.

- O tyle dobrze - Sam odetchnął z wyraźną ulgą.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top