Rozdział 7 - Ratunek
Korekta - √
Jeżeli znajdziecie jakiś błąd - proszę, napiszcie obok ;).
***Kornelia
Dziewczyny coraz głośniej płakały, a chłopaki trzęśli się ze strachu. Nie byłam wyjątkiem. Chociaż zachowałam trzeźwość umysłu, byłam sparaliżowana strachem. Ogień już niemal muskał ramiona Carlosa, który stał przed nami wszystkimi. Niespodziewanie coś błysnęło mi w głowie. Taki przebłysk świadomości i... czegoś jeszcze. Nie wiedziałam, co się właśnie stało, ale musiałam zainterweniować. Nie chciałam umierać i nie chciałam stracić Carlosa. Zaraz... Co?!
Jednym susem wysunęłam się przed Carlosa, wyciągając przed siebie rękę.
-Kornelia, co ty robisz?! - słyszałam głos mężczyzny, ale go olałam.
Wyciągnęłam rękę w stronę płomieni. Żaden mnie nie poparzył, nie poczułam nawet ciepła - żaden mnie nie dotknął. Ognista trawa cofała się przed moją ręką, w ogóle przed moim ciałem. Zrobiłam kolejny krok w przód, a ogień rozstąpił się przede mną o kolejne kilka centymetrów. Chyba właśnie znalazłam wyjście z naszej beznadziejnej sytuacji. Po prostu super!
Odwróciłam się do nich. Niemo wypowiedziałam „Chodźcie". Nie było mnie stać na jakikolwiek głos. Miałam za bardzo wyschnięte gardło i byłam sparaliżowana strachem. Zrobiłam kolejne parę kroków. Moja intuicja nie zawiodła mnie. Ogień cofał się przede mną, jakby się mnie bał.
Słyszałam, że reszta idzie za mną. Pomału zaczęliśmy wychodzić z klasy. Bałam się przyśpieszyć, że jednak ogień będzie zdradziecki i nagle zachce mu się pochłonąć nas żywcem. Istniała też szansa, że zamknie się zaraz za mną i pochłonie innych, tylko nie mnie. Na szczęście nic takiego się nie stało, więc wszyscy byli w miarę bezpieczni.
Wydostaliśmy się z klasy, teraz trzeba było przejść przez korytarz. Zatrzymałam się przy rozwidleniu i zaczęłam robić kółeczka, aby poszerzyć pole i aby wszyscy się zmieścili. Mój plan zadziałał i po chwili znajdowaliśmy się jednym miejscu. Nie wspomnę, że większość dziewczyn wyglądały jak jakieś potwory, bo ich makijaż rozmył się na wszystkie strony.
Kiedy wszyscy byliśmy razem, skręciłam w prawo, do najbliższego wyjścia. Jednak ponownie coś rozbłysło w mojej głowie. Pojawił się jakiś obraz. Zatrzymałam się jak wmurowana. Carlos podszedł do mnie i zaczął kierować się w stronę wyjścia, do którego ja chciałam iść. Spojrzałam w lewo, gdzie na samym końcu korytarza było innej wyjście.
Gwizdnęłam, aby zwrócić na siebie uwagę.
- Chodźmy tędy - machnęłam ręką i zaczęłam biec. Już się nie bałam ognia.
- Ale to jest najbliższe wyjście - odezwał się Carlos.
- Ale chodźmy tamtędy - zatrzymałam się. Musiałam wynegocjować swoje.
- Nie. Tutaj szybciej będziemy bezpieczni - powiedział twardym głosem.
Podeszłam do niego i spojrzałam w oczy.
- Proszę mi zaufać. Wiem, co robię, naprawdę - odezwałam się.
Pan Wooder westchnął i po chwili się zgodził. Uśmiechnęłam się szeroko i zaczęłam biec, a za mną reszta. Po chwili skręciliśmy w prawo, zeszliśmy po schodach i byliśmy wolni. Nareszcie!
Z przyjemnością i błogością nabrałam świeżego, rześkiego powietrza. Już myślałam, że utkniemy tam na zawsze. Dopiero teraz wszystkie moje nerwu puściły, więc padłam na trawę i oddychałam głęboko. Musiałam się jakoś uspokoić. Pan Wooder sprawdzał obecność. Byli wszyscy.
Zaczęłam kaszleć. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ile dymu wniknęło do moich płuc, jakaś masakra. Musiałam teraz tego wszystkiego się pozbyć i to jak najszybciej. Dusiłam się, a posmak w ustach był nieprzyjemny. Jakiś strażak podał mi wodę i zaczął dopytywać się, czy wszystko w porządku. Pokiwałam głową, że tak i więcej nie chciałam nic mówić. Zostawili mnie w spokoju, z czego byłam zadowolona.
***Carlos
Po sprawdzeniu obecności, oddałem dziennik dyrektorce. Byli wszyscy. Co za ulga. Jeden ze strażaków podszedł do mnie. Dostałem od niego butelkę wody.
- Jak się pan czuje? - spytał mnie.
- Dobrze. Trochę mnie kaszel dusi, ale to chyba normalne - uśmiechnąłem się, a strażak pokiwał potakująco głową.
- Mieliście szczęście. Wszystkie wyjścia były zawalone gruzami i deskami, tylko to jedno przejście ocalało. A teraz żegnam, muszę pomóc jeszcze innym.
Jego słowa mnie zatkały. Wszystkie przejścia były zawalone? To dlatego Kornelia uparła się, aby wyjść tym dalszym. Ona wiedziała! Tylko skąd? To było naprawdę dziwne. Nie wspomnę, że nie działa na nią mój głos Alfy. Każdy zawsze się słuchał, gdy tak huknąłem, ale ona tylko stała. Może to przez naszą wieź mate? Ale jeszcze ten ogień... To raczej nie było normalne zdarzenie, żeby ogień sam z siebie cofał się przed nią. Coś było na rzeczy i ja się dowiem, co to takiego!
Odszukałem wzrokiem Kornelię. Leżała na trawie, ale po chwili zaczęła się podnosić. Podszedłem do niej. Patrzyła, jak do niej podchodzę. Uważnie skanowała mnie wzrokiem, ale z jej twarzy nie wyczytałem kompletnie niczego.
- Jak się czujesz? - spytałem.
- Dobrze - odpowiedziała cicho, co mi się nie podobało.
- Kornelia, spytam się prosto z mostu. Dlaczego ogień się przed tobą cofał? Skąd wiedziałaś, którędy iść?
Dziewczyna spojrzała na mnie przestraszona. Miałem ochotę przytulić ją i nigdy nie wypuszczać. Mój wilk błagał mnie oto, ale ja nie mogłem. Nie. Jeszcze bardziej się wystraszy i mnie znienawidzi, a już było tak dobrze. Za niedługo sama wpadanie w moje ramiona, dosłownie.
- Ja... Zobaczyłam to - rzuciła nagle. Zmarszczyłem brwi.
- Jak to „zobaczyłaś"?
- Po prostu. Kiedy tam staliśmy, zdawało się, że czas się nagle zatrzymuje, a ja widzę przyszłość z perspektywy widza. Potem było to samo. Chciałam iść do wyjścia, ale ponownie miałam przebłysk takiej wizji i widziałam, że powinnam kierować się dalej. Pewnie uważa mnie pan za wariatkę. Po tej akcji sama się za nią uważam - objęła się ramionami, jakby było jej zimno. Nie patrzyła mi w oczy. Czułem jej strach i niepewność.
Nie zastanawiając się zbytnio, opatuliłem ją moimi ramionami i przyciągnąłem do siebie mocno. Obudziła się we mnie ta zaborczość względem samicy. Chciałem ją zabrać jak najdalej od tego piekła, zamknąć w mojej sypialni i nigdy, ale to nigdy nie wypuszczać.
Ale nie. Teraz się bałem, że już wszystko zwaliłem, że zaraz się wkurzy i odepchnie mnie. Jednak nic się nie działo. Jedynie po chwili poczułem, jak jej drobne rączki delikatnie zaciskają piąstki na mojej koszuli koło żeber, a jej twarz wtula się w zagłębienie mojej szyi. Najwyraźniej teraz tego potrzebowała, aby ktoś ją przytulił i pocieszył. Zacząłem ją głaskać delikatnie po plecach.
- Nie jesteś wariatką, Kornelia. A nawet jeżeli, to jesteś moją wariatką i zawsze będzie mi na tobie zależeć - pocałowałem ją w bok głowy i głaskałem dalej.
Po chwili nastolatka zaczęła się pomału cofać. Puściłem ją, chociaż przyszło mi to z wielkimi oporami. Stłumiłem w sobie chęć warknięcia.
- Przepraszam, ale chcę już iść do domu. Sama - dodałam, akcentując ostatni wyraz.
Uśmiechnąłem się delikatnie i złapałem ją czule za ręce, swoimi kciukami głaszcząc jej dłoń.
- Idź. Teraz będzie kilka dni wolnego, więc odpocznij i przemyśl sobie wszystko. To było dla ciebie naprawdę dużo. Zadzwoń do mnie, gdyby coś się stało, albo jakbyś chciała pogadać. Przyjadę natychmiast. Dałem ci mój numer, chyba że spłonął w klasie.
- Akurat dzisiaj zapomniałam zeszytu, więc jest w domu.
- No widzisz. Więc teraz idź i się prześpij, jesteś naprawdę zmęczona.
Kiwnęła głową z delikatnym uśmiechem. Wyszeptała mi jeszcze podziękowanie i pożegnanie, a następnie udała się w stronę domu. Będę musiał jeszcze załatwić to, że sobie poszła, a nie złożyła zeznań ani nic takiego. Pójdzie szybko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top