Rozdział 19 - Kłamstwo czy prawda?


***Kornelia 

Obudziłam się cała obolała i zdrętwiała. To nie była najprzyjemniejsza noc mojego życia. Chciałam się przeciągnąć, wstać, rozruszać, ale nic z tego nie wyszło. Zaczęłam się wiercić, przez co kajdanki zaczęły robić mały hałas.

- Obudziłaś się już?

Spojrzałam na łóżku. Siedział na nim zadowolony John. Patrzył na mnie rozbawiony. Wyraźnie satysfakcjonowała go myśl, że on wyspał się na wygodnym łóżeczku, a ja marzłam na tej twardej podłodze. Pewnie wyglądałam teraz jak osiem nieszczęść.

- Jak widać - mruknęłam.

- Jak ci się spało, bo mi bardzo dobrze.

- Mnie przynajmniej nie gnębiły koszmary mojej przeszłości, więc nie mogę narzekać - odpowiedziałam pewnie. Nie umknęło mojej uwadze, że w nocy John strasznie się wiercił.

Momentalnie jego uśmiech zniknął z twarzy. Uśmiechnęłam się w duchu, bo lepiej nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Jeszcze mogłam przestać się uśmiechać.

Alfa wstał i powolnym krokiem zbliżył się do mnie. Kucnął przede mną, a w jego oczach widziałam chęć mordu.

- To już zamknięty rozdział w moim życiu. Teraz liczy się coś innego, a mianowicie zemsta.

- Po co to wszystko? - spytałam szybko, żeby mnie nie zanudził swoją historyjką życia.

- Pokażę wszystkim, że wygnańcy też mają swoją siłę, a ci co żyją w swoich cudownych wataha, przekonają się, jak to jest żyć na banicji.

Nagle mnie oświeciło. Już wiedziałam, po co ta cała szopka.

- I tylko oto chodzi? O jakąś bezsensowną nauczkę? Po co ci to? Naprawdę cię to uszczęśliwi? Że ktoś będzie cierpiał tak jak ty?

- Tak, wyrocznio, właśnie oto chodzi, a dzięki tobie, będziemy w stanie przewidzieć ich ruchy i będziemy niezniszczalni.

- Już rozumiem - wyszeptałam, a on spojrzał na mnie marszcząc brwi. - Ciebie dobija ta samotność, brak sfory. Nie mogłeś po wygnaniu przez ojca wstąpić do jakieś innej?

W ciągu jednej minuty na twarzy Johna przewinęło się naprawdę wiele emocji. Począwszy od zdziwienia, poprzez złość, smutek, odrzucenie, zastanowienie, a nawet promyczek nadziei. Który jednak szybko zgasł.

- Ty nic nie rozumiesz. U nas panują inne zasady. Nikt nie przyjmie do stada wyrzuconego Alfę.

- A pytałeś? Próbowałeś? - po jego minie od razu wiedziałam, że nie. - Posłuchaj, moim mate jest przyszły wódz Wilków Europy, jestem pewna, że się dogadacie i przyjmie cię do stada, i już wtedy nie będziesz samotny. On przyjmie was wszystkich.

- Wybacz, kochana, ale nie ma takiej opcji. Prócz wilkołaków są tutaj jeszcze wampiry i nie mogę ich zostawić. Jestem ich przywódcą, chociaż nie ukrywam, że te nędzne pijawki są gówno warte i tylko sprawiają mi same kłopoty, ale do zabijania każda para rąk się przyda.

- Tak? Więc radzę ci się szykować, bo już po południu przybędzie tutaj mój mate i porachuje ci wszystkie kości! - syknęłam gniewnie.

Musiałam sprawdzić, czy mi zaufa. Widziałam to właśnie przed sekundą. Przyjdą po mnie, ale nie widziałam wyniku tego wszystkiego. Pozostaje mi tylko czekać.

Alfa wpatrywał się we mnie przez chwilę, aż wreszcie zaczął się śmiać histerycznie.

- Myślisz, że ci uwierzę? Powiesz prawdę dopiero wtedy, kiedy z twojej winy zaczną umierać niewinny ludzie - zaśmiał się jeszcze raz i po prostu wyszedł z pokoju.

Oby zdążyli, bo jeżeli zobaczę śmierć kogoś z mojej winy, to nigdy sobie tego nie wybaczę.

Godziny mijały, a ja siedziałam w tym pokoju. Wiedziałam, że dzisiaj się coś wydarzy, przecież to widziałam. Miałam tylko nadzieję, że Carlosowi nic się nie stanie. No proszę, w życiu bym nie przypuszczała, że tak szybko się do niego przekonam. W normalnych warunkach to musiałby się nieźle postarać.

Usłyszałam czyjeś krzyki, a następnie łomot drzwi. Do środka wparował John, razem z dwoma osiłkami i zapłakaną kobietą, którą szamotała się na wszystkie strony, próbowała walczyć. Jednak wychodziło jej to z marnym skutkiem. Stanęli przede mną. Alfa podszedł do mnie i się schylił.

- I co teraz powiesz? Będziesz patrzeć na śmierć niewinnej kobiety. Wiesz, jej mąż umarł, ma też dwójkę małych dzieci. Kto się nimi zajmie, jak umrze? - spytał z udawaną troską. Co za potwór!

Nie chciałam na to patrzeć, więc odwróciłam wzrok. Niestety, zostałam boleśnie złapana za podbródek, przez co musiałam patrzeć na to, co się działo. Jeden z osiłków wyciągnął nóż. Zaczął robić niewielkie, aczkolwiek na pewno bolesne nacięcia na ciele kobiety. Na rekach, nogach, brzuchu, a nawet na policzku. Ona płakała, krzyczała, a ja nie mogłam wytrzymać tego.

- Przestań, zostaw ją! - krzyczałam, ale nikt mnie nie słuchał.

W moich oczach pojawiły się łzy. Próbowałam odwrócić głowę, ale on mi nie dawał. Jedynie mogłam zamknąć oczy, aby jeszcze jakoś wzbronić się przed tym widokiem.

Po chwili kolejna osoba weszła do pomieszczenia, więc mężczyźni przestali znęcać się nad kobietą. Przybyły chłopak był zdyszany i blady.

- Alfo, atakują nas. To jest wojna!

John spojrzał na mnie oniemiały, a ja uśmiechnęłam się perfidnie. Ostrzegałam? Tak. Więc czego ode mnie chce? Trzeba było mnie słuchać.

Dał znać swoim podwładnym, wszyscy wyszli z pomieszczenia, razem z kobietą. Tylko ja zostałam. Musiałam się jakoś uwolnić. Po prostu musiałam!

***Carlos

Szybko znaleźliśmy się na miejscu. W wyznaczonym miejscu czekał na nas Styx. I nie tylko on. Był razem z kilkom innymi wampirami. Wyszedłem mu na spotkanie. Oczywiście był wyższy ode mnie, nawet od mojego ojca, więc co się dziwić. Nie zmienił się przez te dziesięć lat. Wciąż był nazbyt poważny, oziębły i bez uczuć. Żadnej zmarszczki, niczego. Co za typ.

- Witaj, Styxie - odezwałem się jako pierwszy.

- Carlosie - król wampirów kiwnął głową w moją stronę. - Wodzu Wilków Europy.

- Skąd to wiesz? Jestem nim od kilku dni, nawet cała wataha jeszcze się o tym nie dowiedziała.

Styx prychnął.

- Przede mną nic się nie ukryje.

- Mniejsza. Wracając do naszego celu. Jak to się stało, że rzekomo wyczułeś tutaj mój zapach?

- Po tych dziesięciu latach wreszcie udało mi się odnaleźć resztkę zdrajców. Odnalazłem ich kryjówkę i chyba pobratały się z wilkołakami, bo jest ich tam trochę. I poczułem jeszcze twój zapach, co było dziwne. Dlatego zadzwoniłem do Liany.

- Dobra. Musimy ją odbić.

- To ty musisz ją odbić, nie mieszaj mnie w swoje sprawy. Ja idę po prostu dać nauczkę tym, którzy sprzeciwiają się mojej władzy.

Przeszły mnie ciarki po plecach. Co jak co, ale nie chciałbym podpaść Styxowi, chyba nikt by nie chciał. Coś czuję, że potrafi być bardzo okrutny.

Skierowaliśmy się w stronę miejsca, gdzie ponoć ma być Korni. Już po kilkunastu metrach poczułem jej zapach. Wszędzie bym go rozpoznał.

~ Trzeba ją znaleźć, jak najszybciej! - wył mój wilk.

~ Zgadzam się. Mam tylko nadzieję, że nic jej nie jest.

Niespodziewanie zza drzew wyłonił budynek. A raczej przerobiony bunkier na coś... wygodniejszego. Do moich nozdrzy doszedł zapach kilkunastu wampirów i nieco więcej wilkołaków. Ponadto to tego jeszcze parę ludzi i Kornelia.

- Czuję wyrocznię - Styx zmarszczył brwi.

- Kornelia, moja mate, jest wyrocznią. Dlatego ją porwali.

- To zmienia postać rzeczy. Pomogę ci. Wyrocznie są bardzo rzadki i naprawdę silne.

- Dobra, a więc ruszamy?

- Chwila, idę z wami - odezwał się wujek Sam. Styx westchnął, a ja kiwnąłem głową.

- Ja zostanę i będę pilnowała, aby nikt nie uciekł - odezwała się ciocia.

Sam podszedł do niej, coś szepnął do ucha i pocałował szybko. Już nie mogę się doczekać, kiedy ja będę tak całować Korni. Jeszcze chwila i będzie w moich ramionach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top