Rozdział 11 - Atak

Korekta - √

Jeżeli znajdziecie jakiś błąd - proszę, napiszcie obok ;).


***Kornelia 

Było późne po południe, kiedy usłyszałam, jak ktoś parkuje pod moim domem. Niezauważenie podeszłam do okna i zaczęłam obserwować. Nie był to samochód Carlosa, ani żaden, którego bym zapamiętała. Z pojazdu wyszło czterech mężczyzn. Ale nie byle jakich mężczyzn! Wszyscy byli napakowani, aż mięśnie wylewały się z ich ciasnych koszulek. Najniższy miał jakieś metr dziewięćdziesiąt. Byli gigantami! Jakoś ich twarze nie były przyjemne, więc od razu spięłam swoje mięśnie i pognałam do drzwi, aby je zamknąć. Kiedy już to zrobiłam, pobiegłam schodami na piętro, gdzie znajdował się mój pokój, a przy okazji przy oknie znajdowało się wielkie drzewo. Otworzyłam okno i ponownie zbiegłam na dół. Może oni chcą się tylko o coś zapytać?

Ech... kogo ja oszukuję?

Usłyszałam pukanie do drzwi i dzwonek. Wzięłam wdech i mając założony łańcuch na drzwi, uchyliłam je delikatnie. Błogosławiony ten, który wymyślił takie łańcuchy.

- Słucham - powiedziałam, przyglądając im się podejrzliwie. Jeden z nich uśmiechnął się do mnie, ale ten uśmiech wcale mi się nie podobał.

- Czy mam przyjemność z panną Kornelią Brzeską?

Zmierzyłam go wzorkiem. Jak na razie nie miał żadnej broni. Przymrużyłam oczy.

- Zależy dla kogo - rzuciłam z przekąsem.

Mężczyzna przestał się uśmiechać, za to na jego twarzy pojawiła się maska obojętności. Przerażająca maska obojętności.

- Nie przyszliśmy się pośmiać, Kornelio - rzucił chłodno.

- Tylko?

- Przyszliśmy po ciebie.

Momentalnie zamknęłam drzwi, trzaskając nimi głośno. Nie zastanawiając się zbytnio, pobiegłam po schodach na piętro, czemu towarzyszył mi huk rozwalanych drzwi i głośny tenten ich buciorów.

Wbiegłam do pokoju, nie zastanawiając się zbytnio, wskoczyłam na najbliższą, najwytrzymalszą gałąź drzewa i zaczęłam po kolejnych schodzić coraz niżej, aż wreszcie dotarłam na sam dół. Zaczęłam biec, wspięłam się po bramce i uciekłam w pola, gdzie była kukurydza. Ukrycie się w kukurydzy to najlepszy pomysł.

Jej liście drażniły moją skórą, tnąc na niej niewielkie ranki, ale w tym momencie mało mnie to obchodziło. Musiałam uciekać przez czterema dryblasami, którzy nie wyglądali na miłych. Ponadto bez bicia powiedzieli, że chcą mnie, więc więcej nie potrzebowałam do ucieczki.

Biegnąc tak, usłyszałam za sobą głośne wycia. Zaraz? Wycie?! Przecież psy tak nie wyją, a w tej okolicy wilków nie ma! Jak to było możliwe?! Nie było czasu na zatrzymywanie się. Wciąż biegłam, z wysuniętymi przed siebie rękami, aby odciągać od twarzy kolejne liście kukurydzy, gdy nagle znalazłam się na wolnej przestrzeni. Było to niewielkie kółko, ze wszystkich stron gęsto otoczone kukurydzą. Rozejrzałam się dookoła i kiedy chciałam ponownie biec, moją drogę zastąpił ogromny wilk. Był niemal mojego wzrostu!

Pisnęłam cicho i kiedy chciałam zawrócić, pojawił się kolejny, a po nim jeszcze dwóch. Otoczyli mnie. Byłam w cholernej pułapce, otoczona przez cztery, wielkie wilki! Skąd one się urwały, z jakiegoś pierdolonego laboratorium?!

Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, jedyne co przyszło mi do głowy to pozycja na żółwia, czy jak to się tam zwało. W sumie wilki to takie przerośnięte psy, więc co szkodziło spróbować. Chociaż i tak każdy głupi wie, że ta pozycja nie działa nawet na psy, ale co mi tam, wolałam to, niż stać jak ten kołek wbity w ziemię.

Od razu wykonałam swój plan, padając na ziemię. Do moich oczu naleciały łzy. Nie tak miało skończyć się moje życie! Miałam skończysz szkołę, iść na studia i zostać kryminologiem, i pracować w laboratorium! A dzisiaj zostanę rozszarpana na strzępy!

Jeden z nich warknął głośno i czułam jak ziemia zaczęłam się lekko trząść - biegł w moją stronę. Skuliłam się jeszcze bardziej, przygotowując się na najgorsze, kiedy usłyszałam głośny, potężny ryk.

- Dość!

Zszokowana podniosłam głowę. Ujrzałam przed sobą szerokie plecy jakiegoś mężczyzny. Chwilę później poczułam ten otumaniający zapach i od razu zorientowałam się, że to Carlos. Moje mięśnie rozluźniły się, w jego obecności czułam się bezpieczna. Chociaż... co on mógł przy czterech wilkach?!

Zszokowana jednak spostrzegłam, że wilk przed nami zatrzymał się i jakby skulił. O co tutaj chodziło? Od kiedy wilki słuchają się ludzi.

Jednakże o ile ten zareagował, to ten za mną w ogóle. Warknięcie przykuło moją uwagę, odwróciłam głowę i widziałam biegnącą w moją stronę sylwetkę wielkiego zwierzęcia. Spojrzałam na Carlosa, który także go zauważył. Ruszył na niego biegiem. Wyskoczył tuż nade mną i w locie... zmienił się w wilka! Wielkiego, białego wilka. Strzępki jego ubrań wylądowały dookoła mnie, a niektóre nawet na mnie. Szybko je strzepnęłam i zaczęłam się odsuwać jak najdalej walczących zwierząt.

Biały wilk był zdecydowanie większy od tego drugiego, który był kolory jasnobrązowego. Miał nad nim sporą przewagę i w sile, i szybkości, ale wtedy do walki przyłączyły się kolejne trzy wilki. Cztery na jednego. To nie było zbyt uczciwe.

Chciałam uciec, ale strach mnie sparaliżował. Byłam zmuszona patrzeć na to, co się działo. Ale... nie. Patrzyłam, ale nie wiedziałam, co się dzieje. Co chwilę leciały jakie ciosy, widziałam błyski kłów i słyszałam warknięcia, ale byłam w takim szoku, że dosłownie nie wiedziałam, co się dzieje. Niby patrzyłam, a nie widziałam...

Zanim zorientowałam się, było po wszystkim. Widziałam cztery leżące ciała, z których gęsto sączyła się krew, ale żaden z nich nie był białym wilkiem. Spojrzałam na żyjące zwierzę, które na swojej jasnej, białej sierści miało mnóstwo czerwonych plam. Jeszcze raz spojrzałam na leżące ciała. Zrobiło mi się niedobrze.

Zerwałam się szybko na równe nogi i pobiegłam w stronę kukurydzy. Usłyszałam za sobą warknięcie, ale zignorowałam je zupełnie. Dobiegłam do kukurydzy i tam wypróżniłam swój żołądek. Poczułam, jak ktoś łapie moje włosy i je odciąga do tyłu, abym ich nie pobrudziła. Byłam mu za to wdzięczna, ale teraz nie byłam w stanie wypowiedzieć ani jednego słowa podziękowania.

Wcale nie zrobiło mi się lepiej. Byłam zmęczona, przestraszona i dałabym wszystko za szczoteczkę i pastę do zębów lub płyn do płukania.

Pomału wyprostowałam się i nabrałam powietrza. Przymknęłam oczy i próbowałam się jakoś rozluźnić. Z tego wszystkiego rozbolała mnie jeszcze głowa. Po prostu świetnie. Coś jeszcze do kompletu?

Pomału odwróciłam się w stronę osoby, która za mną stała. To był pan Wooder. W jego oczach widziałam wielką troskę i zmartwienie. Przejechałam oczami niżej i zobaczyłam jego idealnie wyrzeźbioną klatkę piersiową z kilkoma ranami, które... same się goiły! Przymknęłam oczy i wzięłam kolejny wdech. Ponownie zaczęłam go skanować wzrokiem, kiedy zorientowałam się, że on nie ma na sobie dosłownie niczego! Strzeliłam buraka i odwróciłam się do niego tyłem. W odpowiedzi usłyszałam jego głośny, wesoły śmiech.

Szybko zdjęłam z siebie moją dresówkę i podałam mu ją, nie patrząc na niego.

- Błagam, przepasz się tym - wyjąkałam.

- Możesz się już odwrócić.

Zrobiłam to, chociaż powinnam teraz uciekać, gdzie pieprz rośnie.

Kiedy stanęłam przodem do niego, z całych sił starałam się, aby mój wzrok nie spadła na jego seksowną klatkę. Delikatnie wyjrzałam za niego, aby upewnić się, że to nie był zły sen. Nie. Wciąż tam leżały, ale teraz zamiast wilków, były ludzkie ciała. Poczułam na karku zimny dreszcz. Nieprzyjemny dreszcz.

Widząc moją reakcję, Carlos zrobił krok na przód i oplótł mnie swoimi ramionami. Uspokoiłam się, przestałam o tym myśleć. Czułam się bezpieczna i jakby wyrwana z tego okrutnego świata. Ale wtedy przypomniałam sobie, że on jest jednym z nich. Wyrwałam się z jego uścisku i odsunęłam. Westchnął ciężko i spojrzał na mnie z miną przybitego psa. Poczułam w sobie poczucie winy, że to przeze mnie jest smutny, ale co miałam zrobić.

- J... Jesteś jednym z nich... Jesteś jakimś potworem!

- Kornelia, nie zrobię ci krzywdy. Daj mi to wytłumaczyć.

- A więc słucham.

- Nie tutaj. To... nie odpowiednie miejsce - powiedział, patrząc na leżące z tyłu ciała. - Chodź, pojedzmy do mnie, ubiorę się i tam ci wszystko wyjaśnię.

Westchnęłam, ale zgodziłam się. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top