Rozdział 17
Już na samym wejściu zaatakował nas nieprzyjemny odór stęchlizny, mieszający się z zapachem, którego nie potrafiłam zdefiniować. Mocniej owinęłam się białym płaszczykiem i szłam za równie przerażoną Mirandą. Znajdowałyśmy się w ciemnym i długim korytarzu, przy ścianach którego stały dwie dziewczyny. Ubrane w lateks i skórę, bacznie obserwowały każdy nasz ruch, a kiedy przeszłyśmy obok nich, usłyszałyśmy ciche śmiechy.
Nie zwracając na nie uwagi, szłyśmy przed siebie, aż do końca korytarza. Skręciłyśmy w lewo i obie zastygłyśmy, widząc to, co znajdowało się za zakrętem. Sala pełna ludzi w większości mężczyzn z wielkim ringiem na środku. W pomieszczeniu unosił się dym papierosowy, który zmienił swój kolor na czerwony z powodu reflektorów wiszących na ścianie. Teraz już wiedziałam czym był tajemniczy zapach z początku. Krew.
Wszyscy znajdujący się w środku, mieli na sobie czarne ciuchy, przez co wyglądali jak sekta. Ja w stroju anioła, wyglądałam przy nich dziwacznie i dziecinnie, a ich spojrzenia w naszą stronę tylko to potwierdziły.
- Nie pomyliłyście lokali, dziewczyny? - usłyszałam za sobą mocny głos mężczyzny.
Przełknęłam ślinę, rzucając Mirandzie wystraszone spojrzenie. Każda para oczu znajdująca się w pomieszczeniu, spoczęła na naszej dwójce. Po sali rozległy się ciche szepty i śmiechy, a pode mną ugięły się nogi. Odwróciłam się przodem do osoby, która nas zaczepiła. Zabrakło mi tchu, kiedy go zobaczyłam. Był bez bluzki, przez co z łatwością zobaczyłam jego wielkie mięśnie, na których malowały się różne tatuaże. W jego wardze lśnił kolczyk, dodający jego przerażającemu uśmiechowi jeszcze więcej grozy.
- Tak się składa, że nie mogłyśmy trafić lepiej - powiedziała Miranda.
Nieznająca jej osoba uznałaby ją za kogoś na kim nie zrobiło wrażenia to miejsce, ani chłopak stojący przed nami. Ja jednak słyszałam w jej głosie przerażenie. Wiedziałam, że bała się tak samo jak ja. Mężczyzna zaśmiał się tak jakby to co powiedziała, było na prawdę zabawne.
- Nie pasujecie tutaj - zacmokał.
- Nie znasz nas - burknęłam, nieco oburzona jego słowami.
Mężczyzna okazał się być zdziwiony moimi słowami. Na jego twarz wkradł się wyraźnie zaintrygowany uśmiech. Podszedł bliżej, a jego zielone oczy nie spuszczały ze mnie wzroku. Po chwili jego szorstka dłoń złapała mnie za podbródek i uniosła go tak, abym patrzyła w jego tęczówki. Czułam jak moje źrenice się rozszerzają z powodu narastającego we mnie strachu.
- Może czas to zmienić? - uniósł brew w górę.
- Puść mnie - mój głos drżał. Chłopak ani drgnął.
- Nie słyszałeś, co powiedziała? - krzyknęła Miranda, starając się go ode mnie odciągnąć, jednak jeden z jego znajomych ją złapał.
- Oj dziewczyny dziewczyny - zaśmiał się, patrząc raz na mnie, raz na Mirandę. Tłum wciąż nas obserwował.
- Co tu tak cicho? - usłyszałam nagle znajomy głos gdzieś z oddali za sobą. Nigdy nie sądziłam, że ucieszę się na jego dźwięk.
- Alan! - krzyknęłam i w tym samym czasie mężczyzna mocniej ścisnął moją szczękę. - Aua, to boli - starałam mu się wyrwać.
- Rosie? - zdziwił się, spoglądając na mnie. Szybko zorientował się, że coś jest nie tak. Kiedy podszedł bliżej zauważył mężczyznę stojącego w progu drzwi. - Puść ją, Larry - warknął, podbiegając do nas.
Larrego wyraźnie zdziwił fakt, że Alan wiedział kim jestem. Od razu mnie puścił. Zaczęłam rozmasowywać szczękę, a w tym samym czasie podbiegł do mnie Lucas, oglądając moją twarz, aby sprawdzić czy nic mi się nie stało.
- Wszystko jest okej - szepnęłam. Kątem oka widziałam, że Miranda rozmawiała z Zackiem.
- Co ty tutaj robisz? To nie jest miejsce dla ciebie - jego głos był z jednej strony stanowczy, a z drugiej troskliwy.
- Chciałam się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi - zaczęłam tłumaczyć, chciałam powiedzieć coś jeszcze, jednak krzyk Alana mi to uniemożliwił.
- Nigdy więcej masz jej nie ruszać, rozumiesz? - jego dłonie zacisnęły się w piąstki. Był wyraźnie zdenerwowany, w odróżnieniu do Larrego, który stał spokojnie i wyglądał na rozbawionego.
- Czyżbym znalazł twój czuły punkt, Alan? - zaśmiał się, mając na myśli mnie. Alan zamilkł na chwilę.
- Ona? - prychnął, wskazując na mnie ręką. - Jest dla mnie nikim.
auć
Poczułam, jakby na moją głowę spadło milion cegieł, a w serce ktoś wbił mi kilka szpilek. Nie oczekiwałam od Alana przyjaznych intencji wobec mnie. Wiedziałam, że nie byłam dla niego nikim ważnym. Pomimo wszystko wydawało mi się, że skoro mnie przeprosił, to chciał chociaż trochę odbudować tę chorą relację. Nie chciałam się z nim kolegować. Wiedziałam, że nie zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi, ale wierzyłam, że się zmienił i zrozumiał swój błąd. Chciałam w to wierzyć i miałam nadzieję, że to prawda. Nie pokazałam mu, ale w jakimś stopniu ponownie mu zaufałam. A on po raz kolejny to zepsuł. Po raz drugi ośmieszył mnie przed mnóstwem ludzi. Znowu był obojętny wobec mnie i moich uczuć. Jego zimny ton głosu po raz kolejny uderzył prosto w moje serce.
Moje oczy z sekundy na sekundę stawały się coraz bardziej mokre i wiedziałam, że jeżeli zostanę tutaj dłużej to nie wytrzymam i wybuchnę głośnym płaczem, a nie chciałam pokazać jak bardzo mnie to zabolało. Przegryzłam wargę i pewnym krokiem ruszyłam przed siebie, przeciskając się przez Alana, który nawet na mnie nie patrzył oraz uśmiechającego się Larrego. Ruszyłam przed siebie, idąc wzdłuż okropnego korytarza, który z każdym krokiem rozmazywał mi się coraz bardziej. Słyszałam Mirandę i Lucasa, którzy krzyczeli moje imię, jednak nie miałam zamiaru się odwracać. Minęłam dwie dziewczyny, które patrzyły na mnie jak na dziwaka i drżącymi dłońmi złapałam za klamkę, wychodząc na zewnątrz. Wieczorne powietrze uderzyło w moją rozgrzaną do czerwoności twarz. Plecami oparłam się o ceglaną ścianę i lekko przechyliłam się do przodu, aby łatwiej było mi nabierać powietrze.
- Spadamy stąd - usłyszałam wkurzoną Mirandę nad sobą. Złapała mnie za dłoń i zaczęła iść w stronę samochodu.
- Rose! - usłyszałam za plecami krzyk Lucasa, jednak nie odwróciłam się. - Rose - tym razem stał już na przeciwko nas, nagle obok niego zjawił się również Zack.
- Zostawcie ją w spokoju - warknęła Miranda, próbując ich ominąć. Niestety Zack stanął na jej drodze.
- Czego jeszcze chcecie? - szepnęłam.
- Nie możesz brać na poważnie tego, co powiedział Alan - odezwał się Zack.
- Och, a więc to tylko takie żarty? - zaśmiałam się słabo. - To nie było śmieszne, Zack.
- Wiem, ale daj mi to wytłumaczyć.
- Tutaj nie ma co tłumaczyć! - krzyknęła Miranda.
- Po prostu mnie wysłuchajcie - Zack wrzasnął tak głośno, że wszyscy od razu umilkliśmy i spojrzeliśmy na niego. - Okej - wziął głęboki wdech. - Larry i Alan bardzo się nie lubią. W przeszłości mieli ze sobą pewne zatargi, które nieźle odbiły się na ich relacji. Alan zrobił coś chujowego i Larry chce się na nim za to zemścić.
- Walką? - spytałam.
- Między innymi. Ale każdy dobrze wie, że walka mu nie wystarczy nawet, gdyby ją wygrał. Larry szuka czułego punktu Alan. Zrobi wszystko, aby Alan cierpiał, a wiadomo, że cierpienie kogoś na kim nam zależy jest o wiele gorsze, niż własne cierpienie.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - zmarszczyłam brwi nie do końca rozumiejąc do czego zmierzała ta rozmowa.
- Alan nie może pokazać, że mu na tobie zależy. Nie przy Larrym.
- Nie musi się za bardzo starać, aby to ukryć - prychnęłam. - Nie zależy mu na mnie, Zack.
- Zależy i dobrze o tym wiesz - powiedział, a Lucas posłał mi zdziwione spojrzenie. - Nie mówi mi, że tego nie zauważyłaś, Rose. On z całych sił stara się naprawić waszą relacje.
- Naprawić? - wtrącił się zdziwiony Lucas.
- Nie teraz - uciszył go Zack. - Wiem, że robi to strasznie nieudolnie, ale jak na niego, to na prawdę dużo.
- Po co mi to mówisz? Czego ode mnie chcesz, Zack? - mój głos zaczął drżeć. Byłam bliska płaczu.
- Jesteś naszą ostatnią deską ratunku - zabrzmiało to tak, jakby oddawał dla mnie całą odpowiedzialność za to, o co chce mnie poprosić. - Powstrzymaj go od walki z Larrym.
Przepraszam za brak rozdziału wczoraj, ale miałam dużo nauki :/ Ten rozdział jest dosyć krótki, ale obiecuje, że następny będzie o wieeele dłuższy. Buziaki ♥♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top