49

8,5tys słowa
Miłego czytania ♥️

Perspektywa Thomas'a:

Otworzenie biznesu w tak małym miasteczku, to jak gra w rosyjską ruletkę, bo albo interes wypali i ruszy z kopyta albo powinie się noga i zakończy klęską. Chris'a na szczęście nie musiał się o to martwić, ponieważ jego kawiarnio bar miał wielu stałych klientów, którzy byli mu oddani.

W dni powszednie ruch był średni, jednak na tyle wysoki by spokojnie wyjść na prostą i jeszcze na tym zarobić. W weekendy wyrabiał ponad normę, a same napiwki często przewyższają zarobki z pierwszych dni tygodnia.

Czemu o tym mówię? Ponieważ mamy niedzielę, a ja zamiast szykować się do wyjścia siedzę w kuchni i wpatruje się w wiadomość od szefa. Dosyć niespodziewaną wiadomość.

Chris: Masz dziś wolne.

Chris: Widzimy się w piątek.

Chris: Miłego weekendu ;)

Powstrzymałem się aby odpisać, że ta buźka wygląda jak uśmiech pedofila. Wysłałem mu krótkie "ok" z trzema kropkami, po czym zablokowałem telefon i spojrzałem na swój już pusty talerz.

- O której wychodzisz?- zapytała mama.

Kobieta podeszła do stołu, po czym zabrała mój talerz, aby zanieść go do zmywarki. Niestety ja w tym momencie byłem pochłonięty myślami, dlaczego Chris napisał mi taką wiadomość. Tu już nie chodzi o fakt, że zostałem bez źródła zarobku, bo jakby nie patrzeć na obecną chwilę, nie powinien to być mój główny problem. Bardziej martwi mnie sytuacja Chris'a, bo jeśli nie potrzebuję personelu, to oznacza, że przewidział obniżony ruch.

- Kochanie.- ponagliła mnie mama.

Strzeliłem sobie mentalnego liścia, po czym spojrzałem na kobietę.

- Nie idę dziś do pracy. Chris napisał, że mam dziś wolne.

Pomimo mojego zawiedzionego tonu moja matka nie odebrała tego, jak coś czym powinna zacząć się martwić.

- Czasami tak bywa.- oparł mój ojciec, który siedział po drugiej stronie stołu.- Ciesz się wolnym weekendem, bo już niedługo mogą stać się rzadkością.

- Nie zamierzam pracować jako policjant.

- Nie tylko policjanci pracują w weekendy.- zauważył.

W tym samym czasie moja mama z delikatnym uśmiechem na twarzy ruszyła do salonu. Oczywiście przechodząc obok mnie musiała rozczochrać moje włosy, jakby to miało zagwarantować jej spokój ducha.

Wywróciłem na to oczami, po czym sięgnąłem jedno z ciastek, które leżało na stole. Krem wyleciał se środka wprost na moją szarą bluzę. Przeklnąłem cicho pod nosem, tak aby moja mama nie usłyszała, po czym desperacko zacząłem zbierać nadzienie. Oczywiście mój ojciec to usłyszał, jednak ograniczył się tylko do chwilowego zerknięcia na mnie.

- Świetnie.- wymamrotałem widząc ogromną plamę.

I tak jest już cała uwalona. Gdy ją dziś rano wąchałem śmierdziała na czterokrotne użycie, czyli w praktyce mógłbym ją założyć jeszcze dwa razy.

Moje szare dresy nie wyglądały lepiej. Miałem je na sobie może z cztery razy od ostatniego wyprania, a wyglądają, jakby nigdy nie widziały pralki. Do tego wszystkiego dochodzą moje przetłuszczone włosy. Wyglądam jak młody menel. El żul junior.

- No nic. Porobie coś w pokoju.- stwierdziłem stając od stołu, a przez stwierdzenie "porobie coś w pokoju" rozumiałem "nic nie porobie"

Opuściłem kuchnie, po czym leniwym krokiem ruszyłem w stronę schodów. Mój telefon zawibrował, gdy znalazłem się na półpiętrze, dlatego całą drogę do pokoju pokonałem z nosem w urządzeniu. Pokonałem, a raczej chciałem pokonać, ponieważ gdy tylko zobaczyłem tekst wiadomości od Dylana zamarłem na środku korytarza.

Dylan: Ubieraj buty.

Po domu rozniósł się ten charakterystyczny odgłos dzwonka, a moje serce z niewiadomych przyczyn zabiło mocniej. Dopiero odgłos kroków mamy sprowadził mnie na ziemię, przez co od razu wykonałem zwrot w tył, aby znaleźć się przy drzwiach szybciej niż ona.

Niestety to było nie do wykonania, ponieważ gdy tylko znalazłem się na dole, mama już witała gościa.

- Dylan, dzień dobry. Jak miło cię widzieć.- powiedziała z zadziwiającym entuzjazmem w głosie.

- Dzień dobry, mi panią również. Jest może Thomas?

Zwolniłem, aby nie dać się nakryć na tym, że pędziłem tu jak na złamanie karku. Spokojnym krokiem podszedłem do drzwi, po czym stanąłem w takim miejscu, aby Dylan mógł mnie zobaczyć. Chciałem się z nim przywitać i zaprosić go do środka, jednak gdy tylko zobaczyłem co ma na sobie zamarłem. W oczy od razu rzuciło mi się jego niecodzienny ubiór, który jak się okazuje był gorszy od mojego. Śmiało mogę nawet stwierdzić, że wypadam przy nim zdecydowanie lepiej, a już na pewno normalniej.

Dylan miał na sobie białą koszulę, której guziki prawdopodobnie pozapinane były z ominięciem jednego miejsca, na nią założoną miał szarą marynarkę, która zdecydowanie była wyciągniętą z szafy ojca, a dokładniej z szafy o nazwie "stare ciuchy sprzed dwudziestu lat". I może nie wyglądał by w tym, aż tak irracjonalnie, gdyby nie druga, dolna części garderoby. Miał bowiem czarne getry sportowe, na które dodatkowo założył pomarańczowe letnie spodenki w czerwone kwiaty.

Zamarłem w drzwiach kompletnie zapominając co chcę powiedzieć. W pierwszej chwili zamierzałem zapytać się go, czy przypadkiem podczas meczu nie doznał jakiegoś wstrząsu mózgu, jednak mój nagły wybuch śmiechu uniemożliwił mi to. Zacząłem się śmiać zwracając na siebie uwagę mojej mamy i samego Dylana. Chłopak o dziwo nic sobie z tego nie zrobił, a jedynie uśmiechnął się ciepło pod nosem, jakby takiej reakcji oczekiwał.

- Czemu nie zaprosisz naszego gościa do środka?

Nawet pytanie ojca za moimi plecami, nie sprawiło, że przestałem się śmiać. Mimo wszystko odsunąłem się w tył, gdy mama gestem ręki zaprosiła Dylana do środka. Chłopak bez skrępowania wszedł do środka, po czym szturchnął mnie dla żartu barkiem. Odpowiedziałem mu tym samym, po czym opanowując śmiech zapytałem.

- Wyglądasz, jakbyś podczas tworzenia postaci kliknął w "losowe"

- Dziękuję.- odparł z dumnym uśmiechem na twarzy.

I właściwie w tym uśmiechu i w tych piwnych oczach kryło się coś tajemniczego. Jego spojrzenie niemalże krzyczało "ty jeszcze nie wiesz" i właśnie tak było. Nie wiedziałem, jednak przeczucie kazało mi wierzyć, że będzie to coś fajnego.

- Dylan.- zaczął entuzjastycznie mój ojciec, jednak intonacja jego głosu zaczęła zmieniać się w następnych słowach, gdy tylko dostrzegł ubiór chłopaka.- Jak dobrze...cię, widzieć? Może wejdziesz?

Nawet nie ukrywał zaskoczenia.

- Nie dziękuję. Tak właściwie to przyszedłem tu po Thomasa.- Dylan spojrzał na mnie, a ja od razu zjechałem go wzrokiem.

Nie wiem co on kombinuje, ale zdecydowanie piszę się na to.

- Rozumiem.- rzucił mój ojciec, po czym zakładając dłonie na piersi spojrzał na swoją żonę.

Mama posłała mu delikatny uśmiech, jakby w ten sposób chciała go uspokoić. Tylko teraz pojawia się pytanie. Uspokoić, ale przed czym?

- Dawno sie nie widzieliśmy Dylan.- kontynuował.

- Tak, ostatni raz widzieliśmy się na...- Dylan urwał w pół zdania orientując się co chciał powiedzieć.

Ach. Czyli o to mu chodzi. Przecież ostatni raz widzieli się na komendzie, gdy nas spisywali. Nadal nie żałuję tego, że pobiliśmy Alexa i Michaela.

- To może my już pójdziemy.- klasnąlem w dłonie. Chciałem ruszyć z miejsca i zaproponować ucieczkę, jednak tata szybko mi w tym przeszkodził.

- Tak, ostatnio widzieliśmy się na komisariacie.- dokończył za Dylana, po czym włożył dłonie do kieszeni spodni i z zadziwiającą lekkością dodał.- A raczej to ty mnie ostatni raz tam widziałeś. Ja ostatni raz widziałem cię wczoraj po północy.- tata przeniósł wzrok na mnie.- Gdy podjechałeś pod dom.

Sekundę, tyle potrzebowałem, aby zorientować się co mu chodzi po głowie. Wszystkie wspomnienia z tamtego wieczoru wróciły, a przed oczami pojawiła się scenka, w której to obsciskuje się z Dylanem na przednich siedzeniach. Moje oczy rozszerzyły się, a po ciele rozeszły się dreszcze, gdy zdałem sobie z czegoś sprawę. Mieliśmy widownię.

Nabrałem powietrza w płuca, po czym mało dyskretnie zacząłem skakać wzrokiem po wszystkich dookoła. Mama wyglądała na rozbawioną, jednak nie samą sytuacją, a przepraszającym spojrzeniem jakie Dylan rzucał mojemu ojcu. Ten z kolei patrzył na szatyna z nienaturalny dla niego poirytowaniem. Musicie wiedzieć, że mój ojciec po wielu terapiach stał się bardzo opanowanym człowiekiem i nawet najgorsze akcje, jakie doświadcza w swojej pracy nie są dla niego wyzwaniem. Dlatego też zdziwiłem się widząc jego minę i to jak jedna brew powędrowała w górę.

Na szczęście Bóg miał nas w opiece.

- Na razie będę cię mieć na oku.- rzucił obojętnym tonem na co Dylan kiwnął swoją bladą twarzą.- Idźcie.

Nie czekając zgarnąłem swoją kurtkę z wieszaka i na odpieprz założyłem pierwsze lepsze buty, jakie miałem pod ręką. Nie wiem czy to głupie zrządzenie losu, ale padło na stare pomarańczowe Adidasy, które służyły mi głównie do pracy w ogrodzie.

Nie do pracy w ogrodzie, bo ty tam nie pracujesz. Po prostu nie chce ci się ich wynieść do śmieci.

Zamknij się.

- Nie czekajcie na mnie z kolacją.- powiedziałem pchając Dylana w stronę wyjścia.

Szatyn otworzył mi drzwi, a ja nie czekając na zaproszenie wyskoczyłem na zewnątrz. Odkręciłem się ubierając na siebie kurtkę, jednak zamiast pospieszyć Dylana zastygłem w bezruchu, gdy zobaczyłem, że szatyn dalej stoi w progu i patrzy na mojego ojca.

- Idziemy?- zapytałem. Niestety Dylan zignorował mnie

I nie mam mu tego za złe, a szczególnie po tym, co po chwili powiedział do mojego ojca.

- Mógłby pan nic nie mówić mojemu ojcu?- zapytał. Jego głos był naturalny, jednak i tak wyczułem w nim ten delikatny strach.

Przez szparę w drzwiach widziałem, jak na twarzy mojego ojca pojawia się zrozumienie, dlatego niezwłocznie kiwnął delikatnie głową i odparł.

- To zostawiam twojemu sumieniu.

- Dziękuję. Przywiozę Thomasa całego i zdrowego.

Ojciec posłał mu delikatny uśmiech, po czym nie przedłużając obrócił się i zabrał swoją żonę z powrotem do salonu. Dylan zamknął za sobą drzwiami, po czym mozolnym krokiem ruszył chodnikiem. Czy była to historyczna chwila? Dla nas zdecydowanie tak. Może odziana w niecodzienne szaty, jednak historyczna.

Szatyn stanął naprzeciwko mnie, po czym posłał mi delikatny uśmiech, który krył za sobą więcej niż mógłbym sobie wyobrazić. Ten uśmiech mógł zacząć wszystko. Mógł być oznaką dumy, oznaką szczęścia, że nie został zrównany z ziemią przez policjanta. Mógł również oznaczać coś zupełnie innego. Coś co już wcześniej sobie zaplanował i tylko on o tym wiedział. Aż ciarki przeszły mi po plecach.

- Powinienem się bać?- zapytałem w końcu.

Fakt, że uśmiech Dylana rozszerzył się wcale nie pomógł. Chłopak od razu sięgnął do swojej kieszeni, po czym wyciągnął z niej grubą różową gumkę do włosów. Uniosłem brew w zaskoczeniu, jednak prawdziwa dezorientacja nawiedziła moje ciało dopiero wtedy, gdy szatyn nagle zbliżył się z nią do moich włosów.

- Dylan?- zapytałem zaskoczony, na co chłopak zaczął się delikatnie śmiać.- Co ty robisz?

- No kucyka.

Chłopak opuścił dłonie w dół, po czym wystawił w moją stronę zablokowany telefon, abym mógł się przejrzeć.

- Dobra, muszę o to zapytać bo nie wytrzymam. Czy ty podczas ostatniego meczu doznałeś jakiegoś wstrząsu mózgu? Czy po prostu chcesz pójść na paradę klaunów?- zapytałem.

- Klauny przy tym, gdzie idziemy to pikuś.- odparł z dumą w głosie.- Zabieram cię na randkę.

Szok wymieszany z ekscytacją równomiernie rozlał się po moim ciele. Moje usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu, jednak w oczach zagościł delikatny strach. Dwie sprzeczne sobie emocje wiły się w moim ciele, jednak żadna nie nakazała mi ucieczki.

- Chodź.

Dylan nie czekał na moją odpowiedź. Po prostu chwycił mnie za rękę i zaprowadził chodnikiem wprost do swojego auta. A raczej do tego, co miało imitować pojazd.

- Czy to jest....

- Rower.

- Tak, to z przodu...a to z tyłu?

- To?- Dylan wskazał na prowizoryczną przyczepkę.- kiedyś z bratem zespawaliśmy to na trawę. Taką skoszoną cpunie.- dodał szybko, gdy zobaczył mój uśmiech.- nie chciało nam się nosić wszystkiego w wiadrach.

- I jeździliście po ogrodzie z tą przyczepką?- zapytałem z jasnym rozbawieniem w głosie.

Kucnąłem przy tylnim kole, aby przyjrzeć się łączeniu rowera z przyczepką. Już na pierwszy rzut oka było widać, że robota została wykonana przez niedoświadczonych spawaczy. Ścieżka była nierówna, a w pewnych miejscach chaotyczna. Mimo wszystko spodobała mi się ta robota. Spojrzałem za siebie na Dylana, po czym posłałem mu uśmiech pełen podziwu.

- Niezła robota.- przyznałem.

- W takim razie wskakuj.

Spojrzałem na przyczepkę i na Dylana. Znów na przyczepkę i znów na Dylana. Wstałem, aby przyjrzeć się pojazdowi, który prawdopodobnie nie jest najbezpieczniejszą formą transportu, po czym odparłem, tak jak kazało mi sumienie. Oraz zdrowy rozsądek.

- To będzie zajebiste.

Twój zdrowy rozsądek chyba jest chory.

Zamknij się

Dylan parsknął pod nosem, po czym bez zbędnego gadania wsiadł na rower. Ja natomiast władowałem się do prowizorycznej przyczepki, w której jak się okazało była miękka poduszka. No pomyślał o wszystkim. Znalazłem tu nawet koc i policyjny lizak z doklejoną czarną strzałką.

- A to co?- zapytałem. Szatyn zerknął przez ramię, a gdy zobaczył co trzymam w dłoni, spojrzał w moje oczy i z zabójczą powagą odparł.

- Kierunkowskaz.

Trzy długie sekundy wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, zanim wybuchliśmy głośnym śmiechem. Głos rozniósł się po opustoszałym osiedlu, a co poniektóre psy zaczęły szczekać. Łzy zaczęły mi lecieć z kącików oczu, a przez swoją nieuwagę prawie wyleciałem z przyczepki. Na szczęście Dylan w porę zareagował i przytrzymał rower w miejscu.

Gdy w końcu wyjechaliśmy na główną drogę uśmiech nie schodził mi z twarzy. Czułem się dziwnie zrelaksowany i nawet ta kitka na czubku głowy mi nie przeszkadzała. Dylan zjechał z drogi na chodnik, po czym stanął przy sygnalizacji świetlnej. Oparł się o słupek, po czym spojrzał na mnie przez ramię.

- Jak się jedzie?

- Brakuje mi drinka z palemką. Gdzie tak w ogóle jedziemy?

- Dowiesz się na miejscu. Pod kocem masz chustę, założysz ją gdy ci powiem, jasne?

Momentalnie uniosłem dłoń do głowy, aby zasalutować.

- Ta jest kapitanie.

Przejechaliśmy na drugą stronę ulicy, jednak tym razem pozostaliśmy na chodniku. Z każdą kolejną przejechaną alejką czułem na sobie coraz to więcej ciekawskich spojrzeń. Ludzie zatrzymywali się by na nas spojrzeć, niektórzy śmiali się pod nosem, inni rzucali zdziwione spojrzenia, a jeszcze inni kręcili z niedowierzaniem głową. Wszystkie te reakcje spływały po mnie jak po kaczce. Naprawdę nie wiem jak to wyjaśnić, ale nie obchodziło mnie to, co inni o mnie pomyślą. Nie potrafiłem się tym przejąć.

- Załóż chustę.

- Spoko.- odparłem sięgając za niebieską tkaninę.

Zawiązałem ją na oczach, po czym chwyciłem za przednią część przyczepki. Jak się okazało, moja orientacja w położeniu jest gorsza, gdy nic nie widzę i nawet najmniejszy skręt wydawał sie niebezpieczny.

- Ej, a tak swoją drogą.- zacząłem coś sobie uświadamiając.- To ty załatwiłeś mi dziś dzień wolny.

To było stwierdzenie, nie pytanie. Wątpię, aby Dylan przyszedł po mnie, skoro już wcześniej informowałem go o moim grafiku. Szatyn nie odpowiedział, jednak jego ciche "hmmm" i tak do mnie dotarło.

- Jak to zrobiłeś?- dopytałem.

- Ma się ten urok.

- Chcesz mi powiedzieć, że w jakiś tajemniczy sposób nakłoniłeś geja, aby dał mi dzień wolny?- droczyłem się.

Niestety, Dylan przebywa ze mną na tyle długo, by zarazić się moim charakterem.

- Pamiętaj, że to ciebie kocham naprawdę.

Momentalnie rozchyliłem ustau w udawanym oburzeniu. Nie mam pojęcia czy Dylan to widział, jednak jego nagły wybuch śmiechu w zupełności mi wystarczył.

- Trzymaj się.- rzucił spokojnym tonem. Wykonałem jego polecanie, a po chwili do moich uszu dotarł cichy pisk. Pojazd zaczął zwalniać, aż do całkowitego zatrzymania.- Jesteśmy na miejscu. Możesz ściągnąć chustę.

Z szybko bijącym sercem i z narastającą ekscytacją zacząłem odwiązywać chustę. Niebieska tkanina zsunęła się z mojej twarzy, a nagły blask popołudniowego słońca uderzył w moje oczy. Znajdowaliśmy się na parkingu przed ogromnym budynkiem, którego przy bramach strzegli wartownicy. Dobrze ubrani ludzie krzątali się za ogrodzeniem w prywatnym parku ciesząc się chłodnym zdrowym powietrzem. Wszystko wydawało się takie wielkie i eleganckie. Podejrzewam, że okolica wygląda o niebo lepiej na wiosnę, gdy wszystko kwitnie.

Miałem słuszne wrażenie, że tu nie pasujemy, dlatego chaotycznie zacząłem rozglądać się za ludźmi. Przy otwartej bramie stały dwie kobiety, które paląc fajkę, żywo o czymś dyskutowały. Zwróciły na nas swoją uwagę, jednak nie obdarzyły nas krzywym spojrzeniem. Ograniczyły się jedynie do zerknięcia. I tyle. Zero reakcji. Było to dla mnie dziwne, a raczej zaskakujące, jednak szybko zrozumiałem o co chodzi, gdy dostrzegłem ogromny napis na budynku.

- No bez jaj.- wyszeptałem.- Szpital psychiatryczny?

Spojrzałem na Dylana. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę, aby pomóc mi wyjść z przyczepki. Skorzystałem z pomocy i bez zbędnego czekania wyskoczyłem na chodnik. Dylan w międzyczasie zaparkował swój pojazd w krzakach, po czym wrócił do mnie z dumnym uśmiechem na twarzy.

Patrzyłem na niego z wymalowanym zaskoczeniem na twarzy, a z każdą kolejną sekundą moja ekscytacja rosła. Chłopak nic nie mówiąc złapał mnie za rękę, po czym bez skrępowania ruszył chodnikiem do wejścia. Gruby wartownik zwrócił na nas uwagę. Ruszył w naszą stronę, jednak jego chód był na tyle mozolny, że nie wzbudził we mnie niepokoju.

- Panowie dokąd?

- Sala trzynaście.- rzucił szybko Dylan.

Mężczyzna kiwnął w zrozumieniu głową, po czym bez chwili namysłu wpuścił nas na obiek. Spojrzałem zaskoczony na Dylana, a ten od razu obdarzył mnie szerokim uśmiechu.

- Co to było?- zapytałem szeptem.- i co to za sala?

- Zaraz się przekonasz.

Weszliśmy po szerokich schodach, a przy wejściu przepuściliśmy pielęgniarkę z pacjentem na wózku. Weszliśmy do środka, a Dylan kazał poczekać mi w wejściu. Sam podszedł do recepcji i wymienił z dziewczyną parę zdań, których niestety nie słyszałem.

- Miłego pobytu.- rzuciła na odchodne, trochę głośniej.

Fakt, że jego ubiór ją nie zraził był czymś zaskakującym.

- Chodź.

Dylan na powrót chwycił mnie za rękę, po czym poprowadził szerokim korytarzem. Kierowaliśmy się w stronę wind, a raczej tak mi się tylko wydawało, bo szybko je minęliśmy. Dotarliśmy do tej mniej oświetlonej części korytarza, przez co po moich plecach przeszły dreszcze. Poczułem jak zimny pot zalewa moje ciało i gdy myślałem, że gorzej już być nie może, Dylan udowodnił, jak bardzo się mylę.

Zatrzymaliśmy się przed schodami, które zamiast prowadzić w górę, prowadziły w dół. Mój sprany horrorami mózg zaczął wysyłać ostrzegawcze sygnały, których w żaden sposób nie potrafiłem zignorować. Nie wiedziałem co było gorsze. To, że tam nie było światła, czy fakt, że na końcu zobaczyłem stare drzwi.

Dylan zszedł parę stopni, po czym obrócił się w moją stronę i wyciągnął dłoń na zachętę. Jego twarz skrywała się w mroku, przez co ten szeroki uśmiech, który wykwitły na jego twarzy nie wyglądał przyjaźnie.

- Idziesz?

Czy idę? Do jakiejś piwnicy? Z gościem, którego znam parę miesięcy?

- Głupie pytanie.- odparłem łapiąc jego dłoń.

Zeszliśmy na sam dół, jednak Dylan zamiast wejście do środka zatrzymał się i z tajemniczym uśmiechem spojrzał na moją osobę. Uniosłem brew, a głos z tyłu głowy, kazał mi uciekać. Szczególnie po tym, co po chwili usłyszałem za drzwiami. Nieludzki, przerażający krzyk mężczyzny. Wzdrygnąłem się, a po moim ciele rozlał się zimny pot. Miałem wrażenie, że moja dusza opuściła ciało, gdy nagle za drzwiami usłyszałem metaliczny trzask.

- Jesteś pewny, że nie chcesz się zarejestrować?- dopytałem.

Dylan nic nie odpowiedział, ograniczył się jedynie do pojedynczego parsknięcia. Chłopak chwycił za klamkę, a po moim ciele rozeszły się dreszcze. Czas zwolnił, a ja obserwowałem jak drzwi powoli otwierają się, wpuszczając na ciemne schody odrobinę światła. Dylan musiał mnie chwycić za ramię i wprowadzić do środka, bo to co tam zobaczyłem mimowolnie odebrało mi zdolność do samodzielnego poruszania się.

Pomieszczenie było ogromne, jednak dziwnie przytłaczające. Ściany pomalowane na żółto, podłoga wyłożona ciemną wykładziną, własnoręcznie wykonane rysunki na ścianach, okna pod sufitem zabite kratami. Wystrój wydawał się taki dziwny, jednak najbardziej absurdalną rzeczą było to, że wszystko ze sobą współgrało.

I wtedy dostrzegłem mnóstwo stołów przy który siedzieli najzwyklejsi ludzie, a na końcu pomieszczenia miejsce, w którym wydawano jedzienie.

- Stołówka?- zapytałem zaskoczony.

- Tak.- odparł spokojnym tonem. Dylan stanął tuż obok mnie, po czym zarzucił dłoń przez moje ramię.- Dużo ludzi z miasta przychodzi tu po obiad, gdy nie chce im się gotować.

Ulga jaka wpłynęła na moje ciało, była czymś czego najbardziej potrzebowałem, jednak i tak dałem upust swojej frustracji, poprzez uderzenie Dylana otwartą dłonią w brzuch.

- Wiesz jak mnie nastraszyłeś?

- O to chodziło.- odparł dumie

Spojrzał na mnie z rozbawieniem na twarzy, po czym bez chwili namysłu pociągnął mnie na drugi koniec pomieszczenia. Jak się po chwili okazało ten nieludzki krzyk należał do jednego z pacjentów. Starszy mężczyzna siedział na wózku inwalidzkim przy jednym ze stołów i karmiony był przez swoją córkę, a przynajmniej tak podejrzewałem. Jego krzyk znów rozniósł się po całej sali, jednak nikt nie zaprzątał siebie głowy, aby spojrzeć czy zwrócić na niego uwagę. A ten metaliczny dźwięk? Podejrzewam, że pochodził z samego punktu wydawania posiłków, gdzie kucharki wielkimi metalowymi łyżkami nabierały jedzienie.

Stanęliśmy w kolejce, a w międzyczasie Dylan zaczął polecać i odradzać różne dania z długiej listy menu zawieszonej na ścianie za kucharkami. Oboje zdecydowaliśmy się na to samo czyli makaron ze śmietanowym sosem. Były ku temu dwa powody. Pierwszy, chcieliśmy trochę nawiązać do poprzedniej randki. Drugi, tylko to danie było robione dziś. Z tego co próbował dyskretnie przekazać, reszta to pozostałości z poprzednich dni.

Gdy stanęliśmy przy kasie, aby Dylan mógł zapłacić za nasze dania, przez moje ciało przeszły dziwne dreszcze, gdy mój wzrok spoczął na kobiecie, która właśnie wyszła zza drzwi gospodarczych. Była wysoka, barczysta, a biały fartuch opinał się na jej dużym ciele. Na głowie miała czepek, pod którym ukryła swoje krótkie siwiejące włosy. Jej spojrzenie mrozilo lepiej niż pogoda na Syberii, a sama jej obecność sprawiła, że wszystkie kucharki wyprostowały się.

Kobieta podeszła z pięćdziesięcio litrowym garnkiem do lady, po czym z zadziwiającą lekkością przelała zawartość do pustego naczynia. Miałem wrażenie, że skądś kojarzę rysy jej twarzy. Tak jakby już kiedyś ją widział.

Szybko okazało się, że wcale się nie mylę, bo gdy tylko ruszyliśmy do wolnego stolika Dylan wypalił.

- To matka naszej szkolnej kucharki.

- Berthy?- dopytałem, na co Dylan kiwnął głową.

Usiedliśmy do stolika, a mój wzrok znów spoczął na punkcie wydawania posiłków.

- Powinno mnie to dziwić?- zapytałem sam siebie, a w odpowiedzi usłyszałem śmiech Dylana.

Spojrzałem na chłopaka, po czym jeszcze raz przeanalizowałem jego strój. Wyglądał w tym wydaniu zabawnie. Jak takie dziecko, które za wszelką cenę chce pokazać, jaki jest dorosły, zakładając na siebie ciuchy ojca.

- Czy to na pewno w porządku, że tu jesteśmy?- wypaliłem nagle.- Tak ubrani?

Dylan spojrzał na mnie, a po chwili zastanowienia zaczął się rozglądać po gościach. Tylko my wyglądaliśmy jak pacjenci tego obiektu, co nie znaczyło, że właśnie tak powinni oni wyglądać. Nim Dylan zorientował się o co chodzi minęło parę długich sekund. Na twarzy szatyna nagle zagościło zrozumienie, obrócił się spoglądając na mnie i z delikatnym uśmiechem odparł.

- Spokojnie. Nie nasmiewamy się z ludzi chorych psychicznie.

- Odnoszę inne wrażenie.

- Oddział psychiatrii zlikwidowali tu lata temu i przenieśli na zachód.- uniósł dłoń i zamaszystym ruchem wskazał na całą salę.- To tylko zwykły szpital.

O.

Dylan uśmiechnął się pod nosem, po czym chwycił za widelec i zanurzył go makaronie.

- A ten napis na budynku?

- Aby go zdjąć potrzebna jest specjalna ekipa. A aby wynająć ekipę potrzebna jest kasa.- odparł wzruszając ramionami.

Chyba trochę mi ulżyło.

Pokręciłem rozbawiony głową, po czym chwyciłem za widelec. Jak się okazało jedzenie wcale nie było takie złe i w pewnym sensie (dzięki przyprawą) przypominało to ze szkolnej stołówki. Nie dziwne. Przez kolejne minuty gadaliśmy o wczorajszej imprezie w domu Brett'a. Po tej całej akcji z Alex'em i Michael'em wróciliśmy do reszty, aby należycie i bez stresu świętować wygraną. Mike i Theo zjawili się chwilę po nas, oznajmiając, że mają ochotę się upić za wszystkie czasy.

I tak było. Właściwie końcówki imprezy za bardzo nie pamiętam. Wiem tylko, że trzymałem się blisko Dylana, a raczej to on trzymał się blisko mnie. Myślę, że nie było to trudne wyzwanie zważywszy na to, jak bardzo się do niego kleiłem przy wszystkich ludziach. Jedna sytuacja zapadała mi w pamięci. Salon wypełniony skaczącymi i tańczącymi ludźmi do piosenki Britney Spears, w tym tłumie ja i Dylan obsciskujący się jak gdyby nigdy nic. Nie interesowali mnie inni ludzie i to jak przy nas gwizdali. Z początku tylko się całowaliśmy, później atmosfera zgęstniała, gdy nagle Dylan odważył się położyć mi dłonie na biodrach i zjechać delikatnie w dół. Zarzuciłem mu wtedy dłonie na barki, zapominając o jednak rzeczy. Miałem w ręku kubek z drinkiem i przez swoją nieuwagę wlałem mu go za kołnierz. Pamiętam ten zaskoczony jęk i to jak nerwowo wygrzebywał kostki lodu zza bluzki.

- Musicie zacząć nosić jakieś kolorowe wstążki.- powiedziałem wskazując widelcem na Dylana.- To nie moja wina, że jesteście bliźniakami. Skargi składaj do ojca.

Dylan pokręcił głową, po czym hamując rozbawienie spojrzał głęboko w moje oczy. Chłopak oparł się o stół, po czym pochylił się w taki sposób, abym tylko ja usłyszał to, co chce powiedzieć.

- To już drugi raz, kiedy go pocałowałeś.

Wywróciłem oczami, po czym i ja ustawiłem się w takiej samej pozycji co on.

- Nie pocałowałem, tylko przeniosłem zarazki z moich ust na jego policzek.- odparłem na co, kącik ust Dylan drgnął lekko w górę.

O co chodzi? Cóż. Wszystko zaczęło się niewinnie, jeden drink, drugi i tak dalej. W końcu świat zaczął się rozmazywać, a moja logika poszła na spacer bez konieczności powrotu. Kompletnie zapomniałem, że Dylan ma brata bliźniaka, więc gdy tylko wróciłem z toalety i zobaczyłem go przy kuchennej wyspie, pozwoliłem ponieść się emocjom.

Pamiętam tą ciszę, która nastała. Bez najmniejszego skrępowania zawiesiłem mu się na szyi i wcisnąłem w jego policzek pocałunek. Rozmowy ucichły, a zorientowanie się, o co im chodzi zajęło mi dłużej niż powinno.

Spojrzałem na nich i wtedy po drugiej stronie, idealnie naprzeciwko Stiles'a zobaczyłem Dylana. Ludzie skakali wzrokiem ode mnie, przez zaskoczonego Stiles'a do Dylana. Szatyn jako jedyny ze zgromadzonych był rozbawiony całą tą sytuacją, jednak próbował to ukryć za czerwonym kubkiem. Pamiętam to przerażające ciepło jakie wpłynęła na moje ciało, gdy zorientowałem się, jaki błąd popełniłem. Później nastała ulga, bo gdy tylko cisza się przedłużyła Dylan wybuchł śmiechem, a reszta zgromadzonych z ulgą do niego dołączyła.

- Dobra, wybaczam ci.- rzucił rozbawiony Dylan

- Ta trauma zostanie ze mną na zawsze.- przyznałem, po czym zacząłem grzebać w talerzu.- A już nie wspomnę o biednym Stilesie. Mam nadzieję, że nie będzie mi robić wyrzutów o to, że znów go pomyliłem.

Dylan zaśmiał się, a pomiędzy nami nastała krótka, przyjemna, cisza. Podejrzewałem, że Dylan właśnie w tym momencie przeżywa w głowie swój wewnętrzny monolog i łączy ze sobą różne elementy. Coś w rodzaju przeskoku myślowego. I nie myliłem się, bo gdy tylko cisza przedłużyła się, Dylan zrzucił bombę... prawdopodobnie kompletnie nieświadomie.

- Myślę, że bardziej wkurzony byłby Derek.

Zamarłem z na wpół owiniętym makaronem na widelec. Zimny pot rozlał się po moim ciele, a oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Z tego co kojarzę Stiles nie zdążył powiedzieć Dylanowi o swojej orientacji, a już na pewno zdradzić w kim się podkochuje.

Cisza jaka między nami nastała była wymowna. Prawie tak głośna, jak krzyk tego pana na wózku. Uniosłem głowę, a mój wzrok spoczął na Dylanie, którego twarz nagle pobladła. Chłopak szybko zrozumiał swój błąd. Prawdopodobnie był na siebie wściekły, że zdradził tajemnice brata...a może wcale tak nie było.

- Znaczy...- zaczął kompletnie zdezorientowany.

A ja postanowiłem przerwać tą niezręczną chwilę, świadomie ładując się w jeszcze większe gówno.

- Wiem.- przyznałem.

Dylan zmarszczył brwi, po czym prostując się opadł na oparcie krzesła. Jego barki były napięte, a na twarzy pojawił grymas zdezorientowania. Szatyn nie odpowiadał przez długi czas. Jedynie wpatrywał się we mnie i pozwalał swoim szarym komórkom myśleć.

- Czy to jest ten moment, w którym będziesz na mnie wściekły, że nic ci nie powiedziałem?- zapytałem, po czym bez skrępowania nawinąłem resztę makarony ma widelec i włożyłem go do buzi.

- Pewnie tak.- mruknął cicho.- A potem ty wylecisz z tekstem "chciałem go chronić"

Oparłem oba łokcie o stół, po czym zacząłem machać widelcem w powietrzu.

- Poniekąd.- powiedziałem z prawie pełną buzią.- Raczej skupił bym się na tym, że przecież to jego życie. Czemu miałbym rozsiewać każdemu tajemnice, którą mi powierzył?

Dylan pokiwał delikatnie głową i nie wiedzieć czemu wyczułem w tym geście uznanie. Szatyn spojrzał w dół na swoje dłonie, po czym zagryzł dolną wargę, jakby nad czymś się zastanawiał.

- Ale jeśli chcesz, możesz być na mnie zły.- zrobiłem widelcem zamaszysty ruch.

- Nie zamierzam. Dobrze wiem jak to się skończy.

Momentalnie zmarszczyłem brwi. Połknąłem resztę makaronu, po czym kompletnie nieświadomie rozszerzyłem usta w zdziwieniu.

- Nie rób ze mnie tyrana w związku.

Nastała kolejna cisza, w której to zastanawiałem się, czy czasem nie podważyłem swoich słów tymi oskarżeniami.

- Kiedy się dowiedziałeś?- zapytałem

- Na imprezie. Wtedy kiedy wyszliśmy na zewnątrz.

Jego twarz stężała, jakby w myślach przywołał wspomnienie tamtej chwili. Nie potrafiłem zostawić tej reakcji bez komentarza, dlatego bez chwili namysłu wypaliłem.

- Jaką była twoja reakcja?

Naprawdę mnie to ciekawiło. Chciałem wiedzieć jakie zdanie ma na ten temat Dylan i całe szczęście on nie miał nic przeciwko, aby mi to tym opowiedzieć. Streścił mi całą rozmowę. To jak Stiles wyznał, że z kimś się spotyka. To jak w pierwszej chwili myślał, że brat sobie z niego żartuje. Opisał też dalszą część rozmowy, a raczej kłótni. Przyznał, że gdy tylko Stiles nazwał go imieniem ojca, poczuł się jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.

- Ja naprawdę zachowywałem się jak on.- powiedział grzebiąc widelcem po pustym talerzu.

- Jak wasz ojciec?

Dylan nie spojrzał na mnie. Nie kiwnął głową. Nie rzucił nawet cichym "tak". Żadnego potwierdzenia. Mimo wszystko wiedziałem, że się ze mną zgadza. To milczenie wystarczyło.

- Ale jak rozumiem, wszystko już jest dobrze?

- Tak, wszystko sobie wyjaśniliśmy.- odparł wzdychając ciężko i podnosząc na mnie wzrok.- Po prostu byłem zaskoczony, sam rozumiesz. Nie na co dzień dowiadujesz się, że twój brat jest gejem i w dodatku kręci z o siedem lat starszym gościem.

- Siedem?- powtórzyłem z niedowierzaniem.- Tylko siedem? Przecież ten gościu wygląda jakby był po trzydziestce...a raczej blisko czterdziestki.

Dylan pokiwał delikatnie głową, a w tym samym momencie, po sali rozniósł się głośny brzęk. Niczego nieświadomy spojrzałem na drugą stronę sali, a mój wzrok spoczął na mamie naszej szkolnej kucharki. Kobieta szła z ogromnym garem w stronę drzwi z napisem "wstęp wzbroniony". Jej powolne ruchy świadczyły o tym, że naczynie było wypełnione po sam czubek bliżej nieokreśloną substancją. Na sali zapanowała cisza, w której to każdy zerknął na kobietę. Myślałem, że zrobili to z czystej ciekawości, jednak jak się po chwili okazało, mieli ku temu inny powód.

Nagle każdy zaczął się zbierać i pospiesznie opuszczać pomieszczenie. Niektórzy nawet nie zawracali sobie głowy tym, aby odnieść talerz. Jakaś kobieta była na tyle zdesperowana, że chwyciła swoje dziecko na ręce i zaczęła z nim biec do wyjścia. Każdy zaczął się przepychać, a w sali nagle zapanował chaos. Kurtki z wieszaków spadały i fruwały po pomieszczeniu. Ktoś krzyknął, ktoś inny zaczął grozić bratem, który pracuje w policji. Starszy pan na wózku wstał ze swojego pojazdu i krzycząc coś o wojnie i honorze zaczął biec do wyjścia. Ze spokojnej szpitalnej stołówki zrobił się oddział psychiatryczny po przyjeździe nowych pacjentów.

To nie wyglądało jak zwykłe opuszczenie stołówki. To wyglądało, jakby właśnie udało im się uciec z piwnicy, gdzie przez wiele lat byli torturowani.

Momentalnie spojrzałem na Dylana, po czym posłałem mu pytające spojrzenie. Chłopak nie wyglądał, jakby rozumiał o co chodzi i prawdę mówiąc, był tak samo zdezorientowany jak ja.

- Myślę, że mimo wszystko też powinniśmy się zbierać.- zauważyłem.

- Tak.- kiwnął głową.- Myślę, że...

I właśnie wtedy na jego twarzy zagościło zrozumienie. Twarz Dylana nagle pobladła, a oczy rozszerzyły się do granic możliwości. Chłopak wstał szybko z krzesła, po czym nie pytając o zgodę chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Moje ciało prawie zderzyło się z podłogą, jednak na szczęście byłem na tyle lekki, aby chłopak mógł mnie podnieść.

- Dylan!- krzyknąłem zdezorientowany.- O co tu chodzi!

Szatyn nie odpowiedział. Zaczęliśmy przepychać się pomiędzy ludźmi, a gdy w końcu dotarliśmy na główny korytarz zaciągnąłem się powietrzem. Chyba ktoś wbił mi łokieć w brzuch. Myślałem, że ucieczka ogranicza się jedynie do opuszczenia stołówki, jednak jak się po chwili okazało, to był dopiero początek.

- Dalej!- krzyknął Dylan ciągnąc mnie za rękę.

- O co chodzi?

- Zaraz ci wyjaśnię.

Wyszliśmy na zewnątrz, jak dziewięćdziesiąt procent gości budynku. Gdy przyjechaliśmy tu jakąś godzinę temu, ludzi była garstka. Natomiast teraz? Teraz odnosiłem wrażenie, jakby zjechało się tu pół mieszkańców miasta. I wszyscy uciekali w stronę parkingu.

Dylan dalej trzymał moją dłoń, gdy zaczęliśmy zbiegać po schodach i nie puszczał, aż nie dotarliśmy do naszego rydwanu. Szatyn wyciągnął go z krzaków klnąc pod nosem, po czym wsiadł na rower i pomógł mi zająć miejsce z tyłu. Dylan ruszył, a ja w ostatniej chwili zdążyłem się czegoś chwycić. Na parkingu panował chaos i całe szczęście był tu szeroki chodnik, dzięki któremu mogliśmy sprawnie opuścić teren.

Dopiero po przejechaniu paru przecznic moje emocje opadły. Adrenalina opuściła ciało, a na jej miejscu pojawiła się dezorientacja. Przejechaliśmy jeszcze pare uliczek, a gdy wjechaliśmy na znajome osiedle postanowiłem podjąć rozmowę.

- Co to było?- zapytałem oglądając się za siebie.

Dylan zwolnił, a gdy upewnił się, że nic przed nami nie ma, obejrzał się i posłał mi rozbawione spojrzenie.

- I czemu teraz cię to bawi.

- Bo jest już po fakcie i jesteśmy w bezpiecznym miejscu.

- Tylko mi nie mów, że w tym garnku były jakieś substancje radioaktywne.- rzuciłem, na co Dylan momentalnie zaczął się śmiać.

- Szczerze? Nie zdziwił bym się.- rzucił przez śmiech.- Ale tak, ludzie zaczęli uciekać właśnie z tego powodu. Matka Berthy wynosiła resztki do śmietnika.

- I to jest takie straszne?

- Nie. Właściwie to jest zbawienie i możliwość ucieczki stamtąd.

Teraz czułem się jeszcze bardziej zdezorientowany. Dylan nagle zwolnił, by po chwili zatrzymać pojazd. Rozejrzałem się i dopiero teraz ogarnąłem, że znajdujemy się pod jego domem. Chłopak zsiadł z rowera, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę, aby pomóc mi wyjść z tej prowizorycznej przyczepki.

- Mama Berthy pracuje tam od dawna, jednak nie w każde weekendy. Trudno wyczuć kiedy tak naprawdę będzie.- kontynuował.- A te resztki najczęściej lądują w misce ich psa, który kręci się w okolicy. Chyba rozumiesz.

Uniosłem brwi, a na moich ustach zagościł rozbawiony uśmiech. Czy ten pies jest czymś w rodzaju lokalnego przestępcy? Anty superbohater?

- I tak mieliśmy szczęście, że nie natrafiliśmy na niego przed wieściami.- dodał.

- W Japonii mają yakuze, Państwo Islamskie ma ISIS, Afganistan ma talibów, a wy..- wyrzuciłem dłonie w kierunku, z którego przyjechaliśmy, jakbym chciał wskazać na wyżej wspomnianego przez Dylan psa.- A wy macie psa.

- Wabi się Bibi.- dodał z jeszcze szerszym uśmiechem.

- Bibi.- powtórzyłem.- Przecież ten pies to jebany terminator!

Wyrzuciłem dłonie w górę, na co Dylan momentalnie zaczął się śmiać. On może i był przyzwyczajony do tego miasta, jednak ja zacząłem odnosić wrażenie, że usunięcie oddziału psychiatrycznego było ogromnym błędem.

- Chodź.- powiedział opanowując śmiech.

Dylan chwycił swój pojazd, po czym wprowadził go na podjazd i zaparkował gdzieś na uboczu.

- Gdzie?

- Przebierzemy się i idziemy dalej!- krzyknął kierując się w stronę domu.

Momentalnie do niego podbiegłem, przy okazji zdejmując z głowy tą różową gumkę. Dylan wyciągnąłem klucze, a gdy otworzył drzwi weszliśmy do środka i pokierowaliśmy się na schody.

- A Stiles gdzie?- zapytałem idąc za Dylanem.

Chłopak wszedł akurat na piętro. Stanął, obrócił się w moją stronę i z oszukaną nutką niezadowolenia spojrzał w moje oczy.

- Dwa razy go ze mną pomyliłeś, a teraz podczas naszej randki zastanawiasz się gdzie jest mój brat?- zapytał.

Brzmiało to jak oskarżenie, jednak znam go na tyle dobrze, że bez problemu wyczułem w tym niegroźny żart. Dylan chciał się ze mną droczyć, jednak zapomniał, że to nie jego gra i to nie on rozdaje karty.

- No cóż.- zacząłem, wkładając dłonie w kieszeń.- Jeśli to cię pocieszy, pociąga mnie głównie wyglądem.

Jego wyraz twarzy stężała, przez co ja poczułem jak fala satysfakcji rozlewa się po moim ciele. Zostawiłem go na korytarzu, a sam pokierowałem się do pokoju. Dylan wszedł do za mną dopiero po paru chwilach, jednak mi ten czas wystarczył by dobrać się do jego szafy. Nawet nie zdziwił mnie fakt, że wszystko było idealnie poukładane. Bluzy z bluzami, koszulki z koszulkami, spodnie ze spodniami. Chryste. U mnie o położeniu poszczególnych ciuchów decyduje to czy dany materiał zmieścili się w wolną przestrzeń.

- To gdzie jest Stiles?- dopytałem.

- Mówił, że idzie do kumpli.

Dylan powiedział to tak sarkastycznym tonem, że ciężko było się nie domyślić, gdzie tak naprawdę znajduje się Stiles.

- Liam jest pewnie z Brett'em, Theo z Mikiem, ja z tobą....- zauważyłem, a gdy stanąłem obok mnie posłałem mu wymowne spojrzenie.- myślę, że po prostu nie chciał niepotrzebnych pytań.

- Też tak myślę.

Uśmiechnąłem się, po czym sięgnąłem pierwszą lepszą bluzę z kapturem. Rozłożyłem ją, a gdy zobaczyłem znajomy napis na piersi ogarnęła mnie nostalgia. Podobną bluzę mam w domu, tylko w ciemniejszym odcieniu. I dokładnie z tego samego domu.

Nagle zrobiło mi się ciepło, gdy przypomniałem sobie tamo wydarzenie na stołówce. To jak zdążyłem się z Dylanem i wylałem na niego mrożoną herbatę. To jak na siebie patrzyliśmy. Wtedy żaden z nas nie przypuszczałby, że parę miesięcy później będziemy iść razem na randkę i uciekać przed groźnym psem kucharki.

Ręce Dylana owinęły się wokół mojej talii, a ja dopiero teraz zorientowałem się, że stoi tuż za mną. Dalej trzymałem w dłoniach jego bluzę, jakbym chciał przestudiować wzrokiem każdy jej cal. Poczułem jak dreszcze rozchodzą się po moim ciele, gdy nagle ciepły oddech Dylana owiał moje ucho. Zrobił to celowo. Wie, że to na mnie działa.

I tak się właśnie stało.

Puściłem bluzę, po czym bez chwili namysłu obróciłem się w jego stronę. Nasz wzrok od razu się skrzyżował, przez co na moich ustach niekontrolowanie pojawił się delikatny uśmiech. Gdyby ktoś, po tamtej kłótni z Dylanem, powiedział by mi, że niedługo będę domagać się jego obecności, wyśmiał bym go i kazał złożyć wniosek o przywrócenie oddziału psychiatrycznego. A jednak. Jestem tu razem z nim i naprawdę moje ciało i umysł domaga się jego obecności. A tym bardziej dotyku.

- Chyba mieliśmy się przebrać.- powiedziałem na zaczepkę.

Dylan rzucił krótkim "Yhym" po czym bez chwili zastanowienia pochylił się w moją stronę. Przymknąłem oczy, a już po chwili poczułem jego usta na swoich. Fala gorąca rozlała się po moim ciele, a adrenalina znów nawiedziła moje ciało. Pocałunki były delikatne, jednak miały w sobie tyle mocy, że bez problemu sprawiły, że nogi się pode mną ugięły.

- Musimy się przebrać.- kontynuowałem zaczepkę.

- Wiem.- odparł pomiędzy pocałunkami.

Dylan sięgnął do mojej kurtki, po czym jednym zwinnym ruchem zsunął ją z moich ramion, a ta spadła na ziemię. Pogłębiłem pocałunki kładąc dłonie na jego barki, a w tym samym momencie Dylan chwycił moje biodra. Coś we mnie zaczęło buzować, przez co straciłem zdolność do logicznego myślenia. Oddałem się chwili i gdy ten zajmował się moimi ustami, jak dobrałem się do tej paskudnej marynarki. Materiał padł na ziemię, a moje ciało nawiedził znajomy dreszcz. Następny nadszedł chwilę później, gdy Dylan zjechał dłońmi na moje pośladki, a kolejny, gdy nagle podniósł moje, już lekko, trzęsące się ciało.

Nie oderwałem się od jego ust ani na moment i nie przestałem, gdy nagle usiadł na brzegu łóżka. Moja dłoń wylądowała na jego klatce piersiowej, by bez najmniejszego skrępowania pchnąć go w tył. Siedziałem na jego kolanach i z zadowoleniem wymalowanym na twarzy obserwowałem swoje dzieło. To jak jego policzki nabrały rumieńców, to jak szybko jego klatka piersiowa unosiła się i opadała, to jak jego oczy nagle pociemniały.

I nagle do głowy przyszedł mi głupi żart.

- Wyglądasz na zmęczonego. Chyba będę zmuszony pomóc ci się rozebrać.

Szatyn parsknął pod nosem, po czym bez chwili namysłu chwycił mnie za bluzę i przyciągnął do siebie. W ostatnim momencie zdążyłem podeprzeć się dłońmi o materac, by nie wpaść na niego całym ciężarem ciała. Znów zaczęliśmy się całować, a w międzyczasie Dylan zaczął błądzić dłońmi po moim ciele. Poczułem chłód, gdy nagle podniósł moją bluzę i delikatnie przejechał po kościach na kręgosłupie.

Dreszcze rozeszły się po moim ciele, gdy nagle poruszyłem biodrami, a pod sobą poczułem twarde wybrzuszenie. Miałem wrażenie, że wybuchnę, jeśli zaraz coś się nie wydarzy. Na szczęście Dylan w porę uratował sytuację przejmując kontrolę.

Szatyn bez najmniejszego skrępowania chwyciłem mnie za pośladki, po czym jednym zwinnym ruchem obrócił mnie na plecy. Dylan zawisł nade mną, przez co obaj z szybkim oddechem wpatrywaliśmy się w siebie. Nie kontrolowałem tego co robię... nawet nie wiem kiedy uniosłem swoje dłonie i zacząłem rozpinać jego koszule. Guzik po guziki, wciąż nie odrywając od niego spojrzenia.

- Chujowo wyglądasz w tych ciuchach.- powiedziałem kładąc dłoń na jego klatce piersiowej.- Natychmiast je zdejmij.

- Chciałem powiedzieć o tobie dokładnie to samo.

Chwyciłem go za kark, po czym na powrót przyciągnąłem do pocałunku. Zaczęliśmy piąć się po łóżku w górę, dalej nie odrywając się od swoich ust. W jednej chwili leżałem pod nim, a w drugiej klęczeliśmy na środku łóżka, ocierając się o siebie i dotykając po najbardziej intymnych miejscach. Zawiesiłem dłonie na jego szyi, gdy ten nagle wsunął swoje dłonie pod moje dresy. Poczułem przyjemny dreszcz, a delikatny pomruk zadowolenie opuścił moje usta, gdy ten zacisnął swoje dłonie na moich pośladkach.

Byłem już rozpalony i podniecony do granic możliwości, a ubrania dalej ozdabiały moje ciało. W końcu nie wytrzymałem. Pchnąłem Dylan na poduszki i sam zająłem się resztą.

Zacząłem od obdarowania jego ciała pocałunkami z góry w dół. Od szczęki, szyi przez klatkę piersiową do podbrzusza, gdzie na moment się zatrzymałem, by wgryźć się w jego biodro. Moje dłonie ani na moment nie oderwały się od jego ciała i choć sam tego nie lubiłem chciałem zostawić na jego ciele ślady. Chwyciłem za gumkę tych cholernych spodenek, po czym spojrzałem w górę na Dylana, który zdążył się już podnieść na łokciach.

- Masz gumki?- rzuciłem z szybko bijącym sercem.

Dylan nie trudził się z odpowiedzią. Najzwyczajniej w świecie sięgnął do szafki nocnej, po czym wyjął z niej najpotrzebniejsze rzeczy, czyli paczkę prezerwatyw i małą butelkę lubrykantu.

Z dzikimi zadowoleniem wymalowanym na twarzy spojrzałem na Dylana, po czym posłałem mu najbardziej frywolny uśmiech na jaki było mnie stać. Znów pochyliłem się do jego biodra, po czym bez najmniejszego ostrzeżenia zacząłem wsysać się w jego skórę. Moje dłonie nie pozostawały bierne. Ściągnąłem z niego te wkurzające spodenki, po czym zająłem się sportowymi getrami. Gdy skończyłem oznaczać jego ciało Dylan leżał pode mną jedynie w samych czarnych bokserkach i białej koszuli. Musiałem na chwilę odsunąć się i usiąść na jego kolanach by spojrzeć na moje działo.

Jego policzki były czerwone, oddech nierówny, na klatce piersiowej i czole pojawiły się pierwsze kropelki potu. Wyglądał w tym wydaniu niewinnie, dokładnie tak, jak od jakiegoś czasu zacząłem go sobie wyobrażać.

Nie myśląc długo zrzuciłem z siebie bluzę, a w ślad za nią poszły spodnie i skarpetki. Byłem już tak cholernie napalony, że nawet nie zauważyłam kiedy sięgnąłem po prezerwatyw.

- Ale ty niecierpliwy.- rzucił z rozbawieniem.

Zrównałem się z nim twarzą, po czym posłałem wkurzone spojrzenie.

- Ani mnie nawet nie wkurzaj.- warknąłem, po czym cisnąłem prezerwatywą w jego klatkę piersiową.

Dylan roześmiał się, po czym chwytając w dłoń moje policzka przyciągnąłem mnie do pocałunku. Zaczęliśmy powoli zdejmować swoją bieliznę, a gdy i ta wylądowała na podłodze, obok reszty ubrań postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce.

Nasze twarde przyrodzenia otarły się o siebie, gdy chwyciłem za butelkę lubrykantu. Rozlałem odpowiednią ilość na swoją dłoń po czym bez zbędnego czekania ściągnąłem za siebie. Dylan musiał to widzieć konten oka, bo dosłownie po sekundzie usłyszałem jak mruczy mi zadowolony w usta.

Jego dłonie zacisnęły się na moich biodrach, jednak szybko zjechały w dół do przyrodzenia. Szatyn zaczął mnie delikatnie masować, przez co po moim ciele rozeszła się nowa fala gorąca. Przysięgam....jeśli dziś nie umrę z przegrzania, to żadna gorączka mnie nie zabije.

- Założyłeś?- wysapałem.

- Tak.

Wyprostowałem się, po czym kładąc dłonie na klatce piersiowej Dylana przesunąłem się bliżej. Moje pośladki zawisły parę centymetrów nad jego biodrami. Można by pomyśleć, że praktycznie się nie stykaliśmy w tamtym miejscu, jednak prawda była taka, że czułem za sobą coś sterczącego i ciepłego. Pochyliłem się lekko w przód, jedną ręką podtrzymają się o jego klatkę piersiową, natomiast drugą sięgając za siebie. Chwyciłem w dłoń, jego ciepłe i pulsujące przyrodzenie, na co usta Dylana rozszerzyły się lekko.

- Gotowy?- zapytałem.

- Całym sobą próbuje się powstrzymać, aby go w ciebie nie wepchnąć.- wyszeptał.

Momentalnie ścisnąłem jego przyrodzenie, na co usta szatyna momentalnie wykrzywiły się w szerokim uśmiechu. Chyba mu się spodobało.

- Tylko mi nie zemdlej świeżaku.- rzuciłem na zaczepkę.

Uniosłem swoje biodra, po czym nie odrywając wzroku od Dylana na kierowałem jego przyrodzenie na swoje wejście. Gorąca fala ekstazy rozlała się po moim ciele, gdy zacząłem powoli się na nim zatapiać. Moja dłoń na jego klatce piersiowej zaczęła się trząść, a usta otwierały się z każdym kolejnym centymetrem.

- Kurwa.- wyszeptałem, po czym oburącz oparłem się o jego klatkę piersiową.

Dałem sobie chwilę na przyzwyczajenie, po czym bez zbędnego czekania zacząłem poruszać biodrami. Robiłem to szybko, jednak nie na tyle, by doprowadzić go do przedwczesnego szczytowania.

- O Chryste.- wysapał zaciskając dłonie na moich biodrach i nadając nam rytm.

- Nie wzywają go. Uwierz, nie jest tu potrzebny.

Oparłem dłonie na zgiętych nogach Dylana, po czym przyspieszyłem. Czułem w podbrzuszu dziwne mrowienie, a w głowie zaczęło mi dudnić. Miałem wrażenie, że zaraz odlecę. Czułem się tak swobodnie, że nawet nie zauważyłem, kiedy zacząłem jęczeć przy każdym mocniejszym pchnięciu. Fakt, że Dylan obmacywał mój tors też nie pomagał, powiem nawet więcej. To wszystko zaczęło się ze sobą łączyć i wprowadzać mnie w dziwny stan upojenia, z którego nie chciałem wyjść.

Przymknąłem oczy odchylając głowę w tył, po czym pozwoliłem Dylanowi narzucić tempo. Teraz jechałem przy każdym jednym pchnięciu, jaki zafundował mi Dylan.

- Thomas, mam pomysł.

Jego pchnięcia ustały jednak nie na tyle by wyrwać nas z rytmu. Nadal poruszałem biodrami, gdy z zaciekawieniem spojrzałem na szatyna pode mną.

- Jaki?

I wtedy podniósł swoją dłoń i sunąc nią po moim ciele zaczął zbliżać się do twarzy, a przynajmniej tak mi się zdawało. Dylan dojechał do mojej szyi, po czym bez skrępowania zacisnął na niej swoje długie palce. Dreszcz rozszedł się po moich plecach, a kolejna fala ekscytacji nawiedziła moje ciało.

- Tak, proszę.- praktycznie jęknąłem.

Dylan bez chwili namysłu przyciągnąłem mnie do pocałunku, po czym bez wychodzenia ze mnie zmienił naszą pozycję. Czy uznacie mnie za wariata, jeśli powiem, że to jedna z lepszych rzeczy, jakie facet może zrobić w łóżku.

- Musisz mi powiedzieć ile, jak długo i kiedy nie.

Potrzebowałem paru sekund aby zrozumieć o co mu chodzi. Mój mózg aktualnie jest na urlopie i jedyne komendy jakie przyjmuje to "ruszaj biodrami" i "nie dochodz".

- Tylko podczas pieprzenia, nie szczytowania. Jeśli będziesz widział, że dochodzę puść mnie.- powiedziałem, po czym zaprowadziłem jego dłoń do mojej szyi.- i nie trzymaj jej tak wysoko.- zjechałem trochę niżej.- Tutaj będzie dobrze. I próbuje ściskać w tych twardych miejscach.

Dylan słuchał tego wszystkiego z taką powagą i skupieniem, jakbym tłumaczył mu fizykę kwantową. Kompletnie ignorował fakt, że jego penis dalej znajduje się w moim wnętrzu i raz za razem pulsuje domagając się uwagi.

- Dobrze.- wyszeptał, a ja rozłożyłem nogi, aby dać mu lepszy dostęp.

Później wszystko poszło płynnie. Znów zaczęliśmy się pieprzyć, aż do utraty świadomości. Pot spływał z mojego ciała i brudził pościel pode mną, tworząc sporych rozmiarów plamę, a jęki zalewały pokój, przy każdym pchnięciu. Całowaliśmy się i podgryzaliśmy. Ssaliśmy każdy centymetr skóry, który dosięgneliśmy. Moje włosy były w takim nienadzie, że prawdopodobnie jedynym ratunkiem dla nich będą nożyczki. Podobnie było z Dylanem, z tą różnicą, że ja mu chyba parę wyrwałem.

Nagle dłoń Dylan zbliżyła się do mojej szyi, a już po chwili mogłem poczuć jak jego długiej palce zaciskają się na mojej skórze. Poczułem przyjemny prąd, który rozszedł się po moim ciele, a kolejny nadszedł zaraz po tym, gdy Dylan postanowił wejść we mnie jeszcze głębiej. Nie miałem pojęcia co się ze mną dzieje. Nagle moja klatka piersiowa unosiła się, a oddech ugrzązł w gardle. Czułem się jak na pograniczu dwóch światów.

- Dylan.- wyszeptałem pomiędzy jękami.

Dylan nie przestał mnie pieprzyć, a ja byłem mu za to ogromnie wdzięczny. Moje jęki znów wypełniły pokój, a ciało kolejna dawka adrenaliny.

- Dylan! Tak!

Uniosłem dłonie i zacisnąłem je na poduszce. Nabrałem powietrza w płuca i w tym samym momencie poczułem nowy dreszcz w podbrzuszu. Mój oddech stał się płytki, a jęki praktycznie ustały, gdy desperacko próbowałem nabrać powietrza. Dylan od razu zorientowałem się o co chodzi. Puścił moją szyję, po czym zaczął wchodzić pod tym jednym kątem. Moje ciało zaczęło się wyginać, wić i szarpać. Było to na tyle chaotyczne, że Dylan zmuszony był, przytrzymać mnie swoim własnym ciałem. Nasze klatki piersiowej zderzyły się ze sobą, a w ślad za nimi poczuły nasze usta. Nie całowaliśmy się, nie mieliśmy na to wystarczająco energii. Teraz byłem skupiony na tej nieziemskiej rozkosz jaką dawał mi Dylan.

- Zwariuję przez ciebie.- wyszeptał, a moje paznokcie wbiły się w jego plecy tworząc tam kolejny długi ślad.

Nagle poczułem jak w moim podbrzuszu coś wybucha, a po ciele rozchodzi się dreszcz. Orgazm nawiedził moje ciało, a wraz z nim kolejna fala przyjemnych prądów, które promieniowały od stóp do czubka głów. Wykrzyczałem jego imię w jęku, na co ten wgryzł się w moją szyję. Zaczął wchodzić we mnie pewniejszymi ruchami, przez co orgazm przyszedł szybciej niż się spodziewałem.

Doszedłem brudząc nasze brzuchy, a on chwilę po mnie.

Dylan padł na mnie, dalej nie wychodząc ze mnie, a ja uznałem, że to jedna z lepszych rzeczy jakie doświadczyłem. Przez myśl przeszła mi nawet myśl, że mógłbym pozostać w tej pozycji dłużej niż to konieczne.

*******

Godzinę i dwadzieścia minut później Dylan wywalił mnie z domu. Łaskawiec wykąpał mnie, ubrał, nawet nakarmił, a później, jak gdyby nigdy nic, kazał ubierać się i wychodzić. Rozgrzany i zatracony w końcowej fazie przyjemności nagle otrzeźwiałem, i z potulnego pupila stałem się poirytowanym dachowcem, który nie złowił od dwóch dni żadnej myszy.

- Jesteś okropny wiesz.- powiedziałem pchając dłonie glebiej do kieszeni kurki.

Spojrzałem na Dylan, który szedł tuż obok mnie. Światło padające z pobliskiej latarni oświetliło jego profil, przez co, jak na dłoni widziałem ten zadowolony uśmiech na jego twarzy.

- Gdzie tak w ogóle idziemy?

- Do twojej pracy.- odparł na co momentalnie zmarszczyłem brwi i posłałem mu zdezorientowane spojrzenie.- Spokojnie, Chris przecież dał ci dzień wolny.

- To po co tam?

- No wiesz.- wzruszył ramionami.- Obiecałem Brett'owi, że przyjdziemy go odwiedzić po randce.

Pomrugałem raz, drugi. Nastały trzy długie sekundy, po których nastąpił nagły wybuch śmiechu, którego w żaden sposób nie potrafiłem powstrzymać.

- Czy ja dobrze rozumiem.- zacząłem przez śmiech.- Wkopałeś swojego najlepszego przyjaciela w pracę, aby wyrwać mnie na randkę?

Dylan spojrzał na mnie z dziwną czułością w oczach, po czym bez najmniejszego skrępowania zrzucił bombę, której się nie spodziewałem.

- I zrobiłbym to ponownie.

Chyba dla nikogo nie zaskoczę gdy powiem, że na moich ustach uformował się szeroki uśmiech zadowolenia, a ja sam urosłem z trzy centymetry. Poczułem się dumny jak paw.

- Ale nadal jestem zły, że wyrzuciłeś mnie z ciepłego domu.- droczyłem się

- Jakoś ci to wynagrodzę. Możesz nawet wybrać.- Dylan spojrzał w niebo w zamyśleniu po czym dodał.- Jedno życzenie.

- Jedno życzenie powiadasz.

Dylan kiwnął głową, a do mojej głowy od razu nasunął się pomysł, o którym już dawno myślałem. Pomysł tak delikatny i tak odważny, że przez długo pozostawał w moim umyśle za zamkniętymi drzwiami. Ale czy naprawdę muszę go tam trzymać? Ja i Dylan jesteśmy już na zupełnie nowym etapie. Bardziej odważnym.

- Zaczynam żałować widząc ten uśmiech.

- I bardzo dobrze, ale już za późno. Wiem co chce.

Dylan momentalnie zatrzymał się w miejscu, co i ja po chwili uczyniłem. Stanąłem z nim twarzą w twarz, po czym pewnie spojrzałem w jego niepewne oczy. Tak bardzo korciło mnie, aby zostawić go w tej niepewności, jednak jeszcze bardziej chciałem zobaczyć jego reakcje.

- Chce namalować twój akt.

W pierwszej chwili Dylan nie zrozumiał o co chodzi i w myślach próbował przypomnieć sobie czym jest rzekomy akt. Fala zrozumienia nawiedziła jego ciało po kolejnych paru sekundach, a objawiła się na policzkach, które nagle stały się czerwone.

- Nie masz już odwrotu kochanie.- wyszeptałem kręcąc z zadowoleniem głową.

I wtedy Dylan uśmiechnął się. Uniósł swoje dłonie, a już po chwili jego ciepłe palce owinęły moje policzka. Jego oczy znów błyszczały, dokładnie tak samo, jak wtedy na boisku, gdy wyłączył wszystkie światła. Szatyn uśmiechnął się do mnie, a ja poczułem jak ciepło rozchodzi się po moim ciele.

- Dobrze, będę pozować.

A później pochylił się by złączyć nasze usta w delikatnym pocałunku.

KONIEC

⊰᯽⊱┈──╌❊ ❊ ❊╌──┈⊰᯽⊱

Jeśli mam być szczera to napisałabym to opowiadanie trochę inaczej. Na pewno inaczej poprowadziła bym wątki, aby bardziej za sobą współgrały. Nie byłoby tylu par homo, a sama drużyna składałyby się z dziewczyn i chłopaków (chuj że w realu nie ma takich drużyn. U mnie by były. Ja mogę).

Żeby nie było. Nie idę jeszcze na emeryturę, ale wątpię aby następni bohaterowie mieli na imię Thomas i Dylan

Sorry za błędy i do następnego opowiadania (jeśli ktoś tu jeszcze zostanie)



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top