46
Perspektywa Thomas'a:
Nikt nie spodziewał się tego, że nasza drużyna dotrze do tego momentu. Nikt nawet nie przypuszczał, że uda nam się przebrnąć przez jedną czwartą drogi do celu, która jak się okazało była czymś na wyciągnięcie ręki.
Udało nam się dotrzeć do finału, jednak przed nami ostatnie wyzwanie, które udowodni wszystkim, że jesteśmy czymś więcej, niż tylko lokalną drużyną z niewielkiego miasteczka.
Gdy trener skończył wygłaszać swoją motywacyjną przemowę w szatni zapanował gwar, którego nie dało się w żaden sposób opanować. Do meczu mamy jeszcze sporo czasu, jednak odgłosy dobiegające z korytarza sprawiły, że poczułem stres, jakby rozgrywki miały odbyć się za pięć minut.
Z szybko bijącym sercem oparłem się o ścianę i spojrzałem na resztę chłopaków. Theo i Luke siedzieli najbliżej wyjścia i żywo o czymś dyskutowali, jakby zbliżający się mecz kompletnie ich nie obchodził. Inne podejście miał Mike, po którym od razu było widać, że jest spięty i zestresowany. Stał on oparty bokiem o ścianę tuż obok Theo i rozmawiał o czymś z trenerem. Co chwilę gestykulował nerwowo bądź drapał się po szyi, jakby nie wiedział co ma zrobić z dłońmi.
Kolejną osobą, która nie kryła swoich emocjami był Brett, jednak w jego przypadku sytuacja wyglądała trochę inaczej. Chłopak mimo zakazów, ubrany był w sportowy strój i jako jedyny rozciągał się przy ławce. Ściągnął stopę z ławki i obracając się przodem do reszty zaczął naprzemiennie rozciągać barki. Wyglądał na zdeterminowanego i nic nie wskazywało na to, że odpuści sobie dzisiejszy mecz.
- Nie może Pan nadwyrężać ręki. To niebezpieczne dla zdrowia.- mamrotał sam do siebie naśladując głos lekarza.- To się kurwa zdziwisz.
Nie zareagowałem na to. Nikt na to nie zareagował, ponieważ śmiechy świętej trójcy zagłuszyły jego wypowiedź.
Charlie, Max i Rico stali na końcu szatni śmiejąc się i żartując w najlepsze. Ich odporność na stres, jest dla mnie czymś zaskakującym... czymś czego im szczerze zazdroszczę.
Mój wzrok mimowolnie zatrzymał się na jednym z nich. Max słuchał słownej przepychanki pomiędzy pozostałą dwójką, będąc kompletnie nieświadomy tego, że go obserwuje.
Od tamtego niespodziewanego wydarzenia w barze nie rozmawialiśmy i to nie tak, że go unikałem lub odwrotnie. Chwilę po wyjściu Theo i Mike w barze zjawił się Chris, który pogonił nas do roboty, abyśmy przenieśli z jego auta towar. Wtedy nie protestowałem bo najzwyczajniej w świecie chciałem uciec od tych zaskoczonych spojrzeń.
Wczoraj na treningu też nie rozmawialiśmy, jednak tu powodem był dzisiejszy mecz. Musieliśmy skupić się i dopiąć wszystko na ostatni guzik, aby dzisiaj pokazać na co nas stać. Oczywiście nie obyło się bez napiętej atmosfery w szatni i dziwnych spojrzeń, gdy Dylan mało dyskretnie zaczął mnie zaczepiać.
A właśnie...co do samego Dylana. Odnoszę wrażenie, że od tego całego wysiłku jego zdolność logicznego myślenia wyparowała. W ogóle nie przejmuje się faktem, że jego orientacja została ujawniona.
Jest to dla mnie dziwne i niezrozumiała...a przecież o to mi chodziło. Chciałem tego, aby Dylan czuł się ze sobą dobrze, a teraz gdy w końcu tak jest, czuję się z tym nieswojo.
Może to ze mną jest problem.
- No Panowie!- krzyknął trener.- za pięć minut widzę was na boisku. Robimy rozgrzewkę.
Odpowiedzieliśmy głośnym okrzykiem, na co zadowolony trener kiwnął głową i ruszył w stronę wyjścia. Drzwi za nim nie zamknęły się, bo już po chwili w progu stanął Liam. Blondyn poprawił swój plecak na ramieniu, a jego wzrok spoczął na mnie.
Liam to chodząca niewiadoma i nigdy nie wiesz co dziś dla ciebie uszykował. Raz wścieka się na ciebie, a za drugim razem potrafi ochłonąć by być dla ciebie wsparciem.
I dokładnie tak był w tym momencie.
- Liam.- krzyknął trener z korytarza.- Zawołaj mi O'Briena.
Rozmowy w szatni ucichł. Dylan wstał z miejsca, jednak Liam postanowił wykorzystać sytuację i trochę sobie ze mnie pożartować. Jego kącik ust drgnął w górę, gdy krzyknął zadowolony patrząc mi prosto w oczy.
- Którego?!
Cisza. W pierwszej chwili nikt nie zareagował, jakby słowa Liam'a były dopiero w połowie drogi do naszych uszu. Dylan również się zatrzymał, a jego wzrok powędrował na moją osobę. Uśmiechał się, w ten swój cwany sposób.
I wtedy jako pierwszy zareagował Brett. Chłopak odchylił głowę w tył a spomiędzy jego ust wydobył się głośny rechot. W ślad za nim poszli pozostali, czyli Charlie, Rico, Luke i Mike... Max zajęty był dławieniem się wodą. A Theo jak zawsze miał wszystko w dupie.
- Ha ha, bardzo zabawne.- wymamrotałem, jednak mój głos nie był w stanie przebić się przez śmiech pozostałych.
Obserwowałem jak rozbawiony Dylan opuszcza szatnie i podświadomie zacząłem mu zazdrościć, że ma wymówkę, aby opuścić to pomieszczenie. Rzecz jasna i ja mogę udać się na halę, jednak w taki oto sposób pokazał bym wszystkim, że boję się konfrontacji.
Liam usiadł naprzeciwko mnie, po czym ignorując Brett'a spojrzał na moją osobę. Chłopak już wcześniej suszył mu głowę o to, że musi stosować się do zaleceń lekarza, jednak jak widać ostatecznie odpuścił wiedząc, że i tak nic nie zdziała.
- Gotowy?
- Fizycznie?- zapytałem.- chyba tak. Mentalnie. Nie.
- Daj spokój młody, nie ma się czym stresować.- wtrącił Rico. Chłopak klepał po plecach Max'a, który dalej nie zdążył dojść do siebie.
- Łatwo wam mówić. Ja nigdy nie byłem w takiej sytuacji. To moje pierwsze zawody sportowe.
- I nikt w to nie wątpi.- zripostował Liam.
Wystawiłem środkowy palec w jego stronę, jednak na ustach i tak uformował mi się ten mały uśmiech.
- Pomyśl o tym jak mało brakuje do wygranej.- dodał napalony Charlie.- Tylko jeden mecz a staniemy na podium. A chce ci tylko przypomnieć, że mamy przewagę, którą nam sprezentowałeś.
Tak, mamy przewagę. Wtedy w hotelu podczas burzy graliśmy przeciwko Lucas'owi i jego drużynie...a raczej już nie jego drużynie. Wprowadziliśmy ich w błąd, jednak jaką mamy pewność, że udało nam się ich oszukać. Że złapali haczyk.
- Słuchaj.- rzucił z entuzjazmem Rico, po czym siadając obok mnie zarzucił mi rękę przez ramię.- Jeśli wygramy będziemy to opijać przez kolejne trzy lata, a ja osobiście dopilnuje, by każdy stan dowiedział się o naszym zwycięstwie. Jeśli przegramy, to nic się nie stanie. Zaszliśmy daleko. Stary, nawet nie wiesz jak bardzo. Nawet trener jest w dobrym humorze, a to rzadkość.- potrząsnął moim ramieniem- Jestem pewien, że nawet jeśli dziś przegramy wynagrodzi ci starania.
A Mike dodał.
- Kapitan też.
Fala zażenowania rozlała się po moim ciele, gdy po szatni rozniósł się rechot pozostałych. Tylko Max się nie śmiał, jednak w jego przypadku powodem nie było zakłopotanie, a fakt iż znowu zaczął się dławić wodą. Jeśli dalej tak pójdzie stracimy dobrego zawodnika jeszcze przed rozpoczęciem meczu.
Mimo tego całego zamieszania udało mi się utrzymać nerwy na wodzy. Przeniosłem swoje lekko rozbawione spojrzenie na Mike'a, po czym odparłem.
- Ty lepiej zacznij martwić się o siebie, bo statystycznie, to Theo częściej trafia do obręczy.
Śmiech pozostałych stał się głośniejszy, a po moim ciele rozlała się fala zadowolenia, gdy zobaczyłem jak uśmiech Mike'a blednie. Theo uniósł wzrok na swojego chłopaka, a jego kącik ust drgnął lekko w górę, dając mu tym samym znak, że wizja dominacji ani trochę mu nie przeszkadza.
Atmosfera z minuty na minutę zaczęła się rozluźniać, a gdy w końcu trafiliśmy na boisko by przeprowadzić rozgrzewkę zaczęliśmy zapominać o zbliżającym się meczu. Byliśmy tak bardzo skupieni na dopracowywaniu strategi na pierwszą połowę meczu, że nawet nie zauważyliśmy kiedy trybuny w pełni zapełniły się kibicami. Dylan zdążył do nas dołączyć już podczas pierwszego okrążenia podczas rozgrzewki, jednak ten co chwilę wołany był do trenera.
Godzinę przed rozpoczęciem meczu zjawiła się drużyna przeciwna, a pierwszą oznaką tego była reakcja ludzi na trybunach, którzy wygwizdali przybyszy. Nauczyciele próbowali uciszyć tłum, jednak ich starania okazały się bezskuteczne. To dopiero Bartha z chochlą w ręku uciszyła tłum, a co najciekawsze nie musiała nic robić. Po prostu tam stanęła i spojrzała na nich.
Nie było zaskoczeniem, że wszyscy z drużyny zareagowali na to głośnym śmiechem.
Jednak nie ja.
Mój wzrok spoczął na Lucas'ie dokładnie w tym samym momencie, w którym to on dostrzegł mnie. Dzielił nas spory dystans, jednak nawet ze środka boiska udało mi się dostrzec jego zadowolony uśmiech, z którego aż tryskała pewność siebie. Wiedziałem, że dziś poraz kolejny się spotkamy, dlatego spodziewałem się, że moje ciało zareaguje na niego w bardzo oczywisty sposób. Dreszcze, przyspieszone bicie serca, drżenie rąk, narastający stres i napięte mięśnie. Na to wszystko byłem przygotowany, jednak nie przewidziałem innego, bardzo zadowalającego scenariusza.
Bo prawda jest taka, że patrząc mu prosto w oczy nie czułem nic. Pustka. Był tylko jednym z wielu twarzy w tłumie i gdyby ktoś jeszcze parę miesięcy temu, powiedziałby mi, że Lucas będzie dla mnie obojętny, wyśmiał bym go i powiedział, że jest zbyt dużym optymistą. I to nie tak, że nie chciałem wymazać go ze wspomnień. Chciał, i to bardzo. Po prostu nie wierzyłem w to, że może mi się udać wstać na nogi.
Lucas ruszył w stronę kumpli z drużyny, a w tym samym momencie poczułem jak ktoś przerzuca mi dłoń przez ramię. Jeszcze chwilę patrzyłem na oddalającego się chłopaka, by po chwili unieść swój wzrok na szatyna obok mnie. Usta wykrzywiły mi się w szerokim uśmiechu, gdy tylko napotkałem jego piwne oczy.
Och...chyba już wiem czemu tak łatwo zapomniałem o Lucas'ie.
- Gotowy do gry, kapitanie?- zapytałem uśmiechając się zadziornie.
- Jak nigdy dotąd.- odparł, po czym pochylił się do mojego ucha. Jego ciepły oddech owinął moja skórę, przez co po moim ciele rozeszły się dreszcze, a uderzenie gorąca nastąpiło po jego kolejnych słowach.- Lubię gdy tak do mnie mówisz.
Palce Dylana zaczęły dyskretnie gładzić moje ramię, a oddech ugrzązł mi w gardle. Miałem ochotę go pocałować, nawet przy tych wszystkich ludziach, jednak nie mogłem sobie na to pozwolić.
- Nie jesteś czasem za blisko?- zapytałem po czym na moment spojrzałem na trybuny.
Tak, wiele osób wie, że nasza relacja się poprawiła, jednak dalej może być to ryzykowne. Z początku, gdy zaczęliśmy trzymać się razem ludzie szeptali za naszymi plecami i wodzili za nami wzrokiem. Dość szybko rozniosła się plotka o tym, że ja i Dylan nie pałamy do siebie sympatią, dlatego ich reakcje były w stu procentach zrozumiała. Nikt nie mógł uwierzyć w to, że chłopak, który uznawany był za homofoba przyjaźni się z gejem.
Dylan odsunął się marszcząc brwi, po czym przenosząc wzrok na trybuny odparł urażonym tonem.
- Przepraszam. Nie chciałem, aby twój były pomyślał, że coś ku siebie mamy.
Dylan zdjął mi ręką z ramienia, po czym obrócił się przodem do mnie. Stanąłem naprzeciwko niego, po czym dokładnie przestudiowałem wyraz jego twarzy. Miał ściągnięte brwi, niewzruszone usta, a jego oczy... cóż. Właśnie nimi się zdradził. Dylan mógł udawać obrażonego, jednak jego oczy mówiły same za siebie. Chciał się ze mną podroczyć, jednak zapomniał o jednej ważnej kwestii. W tej dziedzinie to ja jestem mistrzem.
Pewnie uniósł brodę, po czym patrzą mu prosto w oczy rzuciłem bez skrępowania.
- Uwierz kochanie, gdybym mógł, padł bym teraz na kolana i pokazał jak bardzo cię...
- O o o o, spokojnie wariacie.- usłyszałem głos za swoimi plecami.
Nie obróciłem się od razu. Zrobiłem to dopiero, gdy uczucie satysfakcji dokładnie rozlało się po moim ciele, na widok czerwonej twarzy Dylana.
Wygrałem.
Spojrzałem w bok, gdy cała drużyna stanęła obok nas. Nie spodziewałem się, że moje słowa mogą być przez nich usłyszane, jednak nie zamierzałem się wstydzić.
- Gotowi?- zapytałem spoglądając na każdego z osobna.
- Sie wie.- zasalutował mi rozbawiony Charlie.
Przewróciłem na to oczami, jednak nie potrafiłem ukryć tego małego uśmiechu, który cisnął mi się na usta.
Chłopak chciał coś jeszcze dodać, jednak w tym samym momencie po hali rozniósł się głośny odgłos gwizdka.
Ostatni mecz.
*******
Z początku nie byłem pewny, czy drużyna przeciwna połknęła haczyk, jednak gdy tylko zobaczyłem rozstawienie graczy, na mojej twarzy pojawił się zadowolony uśmiech.
Mike był kryty najczęściej i nie pozwalali mu dojść do kosza, jakby rzuty z daleka sprawiały mu trudność. Theo dostał najwolniejszego przeciwnika i nikt za bardzo nie zwracał na niego uwagi. Błąd. Och, popełnili tak ogromny błąd.
- Pozwól mi wejść.- powiedział Brett poraz setny...w tej minucie.- Rozłożę ich na łopatki.
Chłopak przeskakiwał z nogi na nogę, a co jakiś czas skakał. Buzowała w nim energia, której w żaden sposób nie dało się opanować. Chciał grać i było to w stu procentach zrozumiałe.
Trener spojrzał na niego, jednak nic nie odpowiedział. Wiedział, że dyskutując z nim nic nie zdziała, a morderstwo nie wchodził w grę, skoro na hali jest tyle świadków.
- Pomyśle.- wymamrotał wracając wzrokiem do kartki.
- Poważnie?!
- Nie.
Szeroki uśmiech zniknął z twarzy chłopaka tak szybko jak się pojawił. Trener zignorował go, po czym zamykając notes spojrzał na nas i przyjrzał się każdemu z osobna.
- Zaczęli wychodzić na prowadzenie.- powiedział spokojnym tonem tak jakby to nic nie znaczyło.
I szczerze? Naprawdę nic nie znaczyło.
Delikatne uśmiechy zaczęły wychodzić na twarzach każdego z nas, bo doskonale wiedzieliśmy co te słowa oznaczają. Spojrzałem na Dylana które stał obok mnie, po czym posłałem mu zadowolony uśmiech. Szybko go odwzajemnił, po czym jak gdyby nigdy nic zarzucił dłoń przez moje ramię i wrócił do trenera.
Koledzy z drużyny zwrócili na to uwagę, jednak ich reakcja zakończyła się na jednoznacznym uśmiechu, które sobie szybko posłali.
- Czyli to oznacza.- zaczął podekscytowany Dylan.
- Że powoli przechodzimy do następnego etapu.- dokończył trener.
A później po hali rozniósł się głośny gwizdek oznajmujący koniec krótkiej narady.
Wykonaliśmy drużynowy okrzyk i z nową dawką energii wróciliśmy na swoje miejsca by dokończyć drugą kwartę. Przeciwnicy już na nas czekali, a szczególnie jeden z nich. Stanąłem naprzeciwko Lucas'a i zacząłem się zastanawiać co tak naprawdę spowodowało, że na niego poleciałem. Co prawda wizualnie jest nie najgorszy, jednak jego charakter psuje wszystko. Teraz gdy patrzę w jego oczy i widzę w nich pogardę wiem, że nic dla mnie nie znaczy.
- Przyznaj się Tommy. Zaciągnąłeś się do drużyny, aby nas znów zobaczyć.- rzucił zadowolony.
Uniosłem brew, a moje usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Nie dam się sprowokować.
- Lucas.- rzucił ich kapitan drużyny przez zaciśnięte zęby.
- Co Lucas, co lucas.- zaśmiał się sztucznie.- Po prostu jestem ciekawy czy za nami tęskni. My tak. Nie wiemy za bardzo, gdzie wyrzucać resztki po obiedzie, gdy jego plecak zniknął.
Powiedział to na tyle głośno, że na sto procent reszta zawodników to usłyszała, a już na tysiąc procent usłyszał do Dylan, który nawet nie zastanawiał się czy reagować. Po prostu to zrobił.
Ruszył w jego stronę, a ja w ostatniej chwili zatrzymałem go dłonią. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie, jednak twarz pozostała niewzruszona. Nie mogę pozwolić by Dylan rzucił się na niego. Nie teraz gdy jesteśmy tak blisko zwycięstwa.
- Widzę, że nawet znalazłeś sobie pieska.- zażartował.
Przysięgam, jeśli mecz zakończył się bez kontuzji przebiegnie, wzdłuż, całe Stany. Stan...no dobra nie oszukujmy się, całe osiedle.
Dylan parsknął pod nosem, na co od razu spojrzałem na niego z zaciekawieniem. Jego wyraz twarzy zmienił się, bo teraz zamiast spokoju gościło dziwne zadowolenie. Uniósł pewnie brodę, po czym powiedział coś przez co Lucas znieruchomiał.
- Musiał skoro poprzedni okazał się tchórzliwy.
Uśmiech Lucas'a spełzł z jego twarz. Na jego szczęście koledzy z drużyny byli za nim i nie mogli zobaczyć jego reakcja. Gdyby to dostrzegli od razu zaczęli by coś podejrzewać. Czy Lucas miał coś do ukrycia? Och, oczywiście! Mój, tak zwany, związek z Lucas'em był tajemnicą, a ja nawet po tym co mi zrobił nie chciałem nikomu tego wyjawić. Nie mam pojęcia co mnie powstrzymywało. Po prostu nie chciałem robić kolejnej afery, bo wiedziałem, że i tak by się wszystkiego wyparł.
Ale Dylan był inny. On nie miał zahamowań i jeśli znał słabość wroga potrafił ja sprytnie wykorzystać. Tak właśnie było i w tym momencie.
- Poprzedni?- zapytał zaciekawiony chłopak z drużyny przeciwnej, gdy cisza przeciągnęła się.
Lucas parsknął krótkim śmiechem, jakby od niechcenia, jednak w ten właśnie sposób przyciągnął na siebie uwagę swojego kapitana. Ciemnoskóry chłopak zerknął na niego, a po niespełna sekundzie jego czarne oczy błysnęły. Przeniósł na mnie zszokowane spojrzenie, jednak ja nie potrafiłem odwzajemnić spojrzenia.
- Zaczynamy!- krzyknął sędzia.
Gra rozpoczęła się na nowo, a my weszliśmy w następny etap. Nie graliśmy tak, jak w pierwszej kawrcie i nie odgrywaliśmy niechcianych ról. W końcu byliśmy sobą.
*******
- Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale kocham patrzeć na twarz Lucas'a.- wyznał Dylan.
Zacząłem dławić się wodą. Mike, który siedział obok mnie na ławce, od razu zaczął klepać mnie po plecach, podczas gdy śmiech pozostałych rozniósł się po całej szatni. Wiedziałem o co mu chodzi. Widok zdezorientowanej twarzy Lucas'a, na naszą odmienioną gre był bezcenny.
Mimo tej wiedzy przeniosłem wzrok na Dylana i unosząc brew posłałem mu pytające spojrzenie.
- Nigdy nie sądziłem, że to powiem, ale chyba zacznę faulować naszych.- odparłem.
Śmiech pozostałych nieznacznie wzmocnił się, jednak to słowa Charlie'go sprawiły, że prawie pękły mi bębenki w uszach.
- Dylan ty lepiej uważaj. Thomas już nie raz udowodnił ci, że potrafi się odegrać.
Szatyn spojrzał na mnie, po czym z rozbawieniem w oczach zaczął mi się przyglądać. Odwzajemniłem uśmiech, po czym lekko trąciłem go barkiem.
- To co. Wracamy do starych czasów?- zaproponowałem.
- Już? A szkoda, bo już wszystko uszykowałem na poniedziałek.
Poniedziałek. Nasza randka ma odbyć się w najbardziej znienawidzony dzień tygodnia. To pierwszy raz kiedy nie mogę się doczekać poniedziałku.
Słowa Dylana były wypowiedziane cicho, tak abym tylko ja mógł je usłyszeć. No ale cóż...po ostatniej akcji w barze, chłopaki zaczęli zwracać na nas większą uwagę, a jego słowa nie umknęły ich uwadze.
- Czyżby szykowała się randeczka?- rzucił zadowolony Luke.
Dylan powoli obrócił głowę w jego stronę. Oparł się o ścianę za sobą, po czym niczym nie skrępowany odparł z delikatnym uśmiechem.
- A co? Chciałbyś popatrzeć?
- Luke!- krzyknął zadowolony Mike.- Tyle lat razem, a ty mi dopiero teraz mówisz, że lubisz takie rzeczy?
- Nawet nic nie proponuj.- ostrzegł od razu, jakby wiedział co za chwilę wypłynie z ust Mike.- Znam ciebie, widzę jaki jest Theo, więc chuj mnie interesuje wasze zabawy.
Mike zaczął sie z nim przekomarzać, a cała reszta z zaciekawieniem słuchała ich wymiany zdań. Jak to na Mike'a przystało, teksty były odważne, jednak z tego co zauważyłem nie na tyle, by Theo zwrócił na nie uwagę. Chłopak co chwilę zerkał na telefon sprawdzając ile czasu zostało nam do końca przerwy, abyśmy mogli znów wrócić na boisko i rozpocząć mecz.
Po krótkiej chwili Dylan zarządził zbiórkę, a my bez słowa sprzeciwy ruszyliśmy do wyjścia. Jako pierwszy ruszył Mike i Luke, a ja z Dylanem ruszyliśmy za nimi.
- Będziesz jutro?- zapytał gdy weszliśmy na zatłoczony korytarz.
Szatyn przerzucił dłoń przez moje ramię, a ja od razu poczułem na sobie zaciekawione spojrzenia. I nie był to tylko wzrok Max'a, Rico bądź Charlie'go.
Zacząłem się zastanawiać czy dobrze robimy. Czy może to nie za wcześnie i czy czasem ktoś czegoś nie zacznie podejrzewać. Mimo tych wszystkich natarczywych myśli objąłem Dylana ręką w pasie, a moja głowa uniosła się dumnie. Poczułem nagły przypływ satysfakcji, bo Dylan jest blisko mnie. I należy do mnie.
- Na imprezie? Oczywiście!
Dylan posłał mi zadowolony uśmiech, jednak coś podświadomie czułem, że powodem takiej reakcji nie była moja odpowiedź. Długo nad tym nie rozmyślałem, bo gdy tylko dotarliśmy do drzwi do moich uszu dotarły glosę wrzaski kibiców. Było to naprawdę zaskakujące, jednak nie tak bardzo jak to, że nagle wraz z Dylanem wpadliśmy w plecy Mike.
- Co jest.- wymamrotałem zaskoczony odsuwając się od Mike
I co gorsza od Dylana.
Mike stał nieruchomo w przejściu, jakby ktoś go tam przykleił. Jego mięśnie pleców były napięte, a dłonie zaciśnięte w pięści. Nie widziałem dokładnie jego twarzy, jednak z tej perspektywy mogłem dostrzec jego lekko rozchylone usta.
Spojrzałem ponad jego ramieniem, a mój wzrok spoczął na elegancko ubranej parze. Kobieta ubrana była w beżową bluzkę z czarnymi kwiatami, czarne rozkloszowane spodnie z wysokim stanem i ciemne wysokie szpilki. Każda z tych rzeczy już na pierwszy rzut oka wyglądała na drugą i zapewne taka była. Mężczyzna w żaden sposób od niej nie odstawał, a nawet się z nią komponował. Był ubrany w garnitur, a jego kolory były dopasowane do kobiety, jak jakby chciał pokazać, że należy właśnie do niej.
- Ale.- wymamrotał zdezorientowany Mike.
To chyba pierwszy raz w życiu, kiedy słyszę u niego taki ton głosu.
Theo, który szedł przed nim i zorientował się, że chłopak zastygł w miejscu, obrócił się, po czym wykrzywiły swoje usta w delikatnym i ciepłym uśmiechu.
Podejrzewam, że dostałem w głowę, umarłem i narodziłem się w alternatywnej rzeczywistości.
- Miałeś rację Mike. Realiści nie powinni marzyć.- powiedział do dalej zaskoczonego chłopaka.- Bo zazwyczaj wolą te marzenia spełniać.
Luke pchnął swojego przyjaciela, a ten mimowolnie ruszył w stronę pary. Weszliśmy do środka stawiając obok Theo i Luke'a, aby zrobić miejsce pozostałym i dowiedzieć się o co chodzi. Obserwowaliśmy jak Mike wita się z kobietą pocałunkami w policzek, a z mężczyzną długim męskim uściskiem. Jak jego wyraz na twarzy z tego zaskoczonego zmienia się w pełni ożywiony...i to nie ten cwany uśmiech, który codziennie gości na jego twarzy. Ten był inny. Cieplejszy.
I chyba prawdziwy.
- Jak to zrobiłeś?- zapytał Luke.
- Normalnie.- rzucił od niechcenia Theo.- Zadzwoniłem do ich sekretarki i podałem się za dużą firmę, która chce się z nimi umówić na spotkanie. Później oni oddzwonili, a ja wygarnąłem im, co o nich myślę.
Z ust Theo zaczęły wylatywać brzytkie epitety, przez co wraz z Dylanem ulotniliśmy się do reszty. Chyba jednak nie chcemy wyjaśnień.
- To było dziwne.- stwierdziłem
A Dylan od razu zrozumiał o co mi chodzi.
- Tak. Uśmiech i Theo to rzeczy, które nie powinny się łączyć.
Z głośnym śmiechem podeszliśmy do reszty. Święta trująca znów śmiała się w najlepsze, a po naburmuszonej minie Brett'a wnioskuje, że to on padł ofiarą ich żartów.
- Ale się zmęczyłem.- rzucił głośno Chris, aby Brett dokładnie go usłyszał.- szkoda, że nie mamy osoby na zmianę.
- Radzę ci nie chodzić wieczorami samemu.- burknął wkurwiony Brett.
Liam przewrócił na to oczami, jednak ten delikatny uśmiech i tak wykwitły na jego twarzy. Chłopak chciał coś dopowiedzieć, jednak gdy tylko zobaczył, że się zbliżamy uśmiechnął się szeroko i rzucił do Dylana.
- Jest i nasza leniwa księżniczka i pantofel.
Wystawiłem środkowy palec w jego stronę, po czym stanąłem tuż obok niego. Między nami wywiązała się krótka rozmowa, po której wraz z gwizdkiem ruszyliśmy na boisko. Czułem jak adrenalina wzrasta w moim ciele z każdym kolejnym krokiem. Wiedziałem, że czeka nas jeszcze sporo wysiłku, jednak o dziwo ten stres zaczął mnie motywować.
Stanęliśmy na swoich miejscach, a ja znów zostałem obdarzony spojrzeniem Lucas'a.
Coś się zmieniło. Jego postawa nie była już taka pewna, a odległość od pozostałych zmieniła się. Zachowanie każdego z nich nie wskazywało na to, że domyślili się, o co chodziło Dylanowi. W obecnej sytuacji wystarczyła dezorientacja Lucas'a. Niech jego myśli będą zajęte.
- Możesz przestać?- zapytałem spoglądając na Lucas'a.
Jego spojrzenie stało się natarczywe.
- Jeśli się dowiedzą pożałujesz tego.- wypalił przez zaciśnięte zęby.
Powiedział to ma tyle głośno bym mógł to usłyszeć, jednak ja tyle cicho by jego kumple znaleźli się poza zasięgiem. Niestety na jego nieszczęście Dylan znajdował się wystarczająco blisko.
- Ty pimpek, ale ty się tak nie pień.
- Odpierdolisz się?
- Jeśli przestaniesz zaczepiać mojego chłopaka? Tak.- uniósł dłonie w geście poddania się, jednak jego pewny uśmiech nie świadczył o skrusze.
Lucas parsknął pod nosem, po czym siłą oderwał wzrok od zadowolonego Dylana i przeniósł go na mnie.
- Poważnie? On?
A ja odparłem.
- Nadal zadaje sobie pytanie czemu ty.
Bo prawda jest taka, że naprawdę nie wiem co w nim widziałem.
Lucas nie wiedział jak mi na to odpowiedzieć, za co szczerze mu dziękowałem. Nie chciałem dłużej prowadzić tej dyskusji. Sędzia zlitował się nade mną, ogłaszając rozpoczęcie trzeciej kwarty.
Gra rozpoczęła się, a my na powrót zaczęliśmy wdrażać w życie kolejny etap. Rozwijaliśmy się stopniowo, tak aby nie ukazywać swoich wszystkich kart. Drużyna przeciwna nadal wygrywała, jednak to nie podcinało nam skrzydeł. Wiedziałeś, że to niedługo się zmieni.
Podałem piłkę Mike'owi, a ten po wykonaniu paru odbić rzucił piłkę do Dylana. Chłopak odbił się od podłogi, po czym bez najmniejszego wysiłku wykonał wsad. Budynek zadrżał gdy kibice na trybunach wstali i zaczęli głośno wiwatować.
- Trzydzieści cztery do dwudziestu dziewięciu.- powiedział Lucas przechadzając obok mnie.- Nadal przegrywacie.
Przewróciłem na to oczami, po czym kładąc dłonie na biodrach zacząłem go obserwować jak powoli obraca się w moją stronę. Stał stał w odległości czterech kroków, więc miałem idealny widok na jego mowę ciała. Był zmęczony, jego kosmyki zaczęły się kleić, a klatka piersiowa unosiła się i opadała w zawrotnym tempie. Ja byłem w podobnym stanie, jednak różniła nas jedna rzecz. Ja byłem w stu procentach skoncentrowany, on zaś bił się z myślami i nie potrafił skupić się na grze.
- Chyba zapomniałeś,. że piłka dalej jest w grze.
Otworzył usta aby coś powiedzieć, jednak w tym samym momencie obok mnie zjawił się Dylan. Lucas spojrzał na niego, po czym bez słowa obrócił się i ruszył w stronę swojego kosza.
- Co tym razem?- dopytał.
- Nie przejmuj się. Myśli, że może wygrać.- odparłem.
Spojrzałem na Dylana po czym niekontrolowanie posłałem mu delikatny uśmiech. Niby nic, jednak jak się po chwili okazało dla Dylana było to za wiele.
- Przestań, jesteśmy na widoku.
Oczywiście, że się ze mną droczył.
- Drażnienie cię to moja ulubiona dyscyplina.
Uderzyłem go dłonią w brzuch, po czym gestem głowy wskazałem na resztę naszych kolegów z drużyny. Ruszyliśmy na swoje miejsca, a gdy po chwili gra rozpoczęła się zaczęliśmy walczyć o piłkę. Rozgrywka jak każda inna, nic specjalnego. Mieliśmy tylko przejąć piłkę i wrócić pod ich kosz aby wykonać kolejny rzut.
Udało nam się to. Zdobyliśmy parę punktów dla drużyny, jednak wynik dalej był niekorzystny. Trzydzieści sześć do trzydziestu ośmiu dla nich.
Mike wykonał do mnie podanie, a ja bez najmniejszego zastanowienia ruszyłem w stronę piłki. Nagle poczułem mocne uderzenie i nim się spostrzegłem leżałem na podłodze. Piłka, której nie zdążyłam złapać wyleciała poza boisko, a po hali rozniósł się odgłos gwizdka. Trybuny na moment zamarły, jednak po niespełna paru sekundach wszyscy zaczęli wygwizdywać mojego napastnika, którym okazał się nie kto inny jak Lucas. Chłopak nawet nie próbował ukrywać, że zrobił to celowo.
Widziałem w jego oczach satysfakcję. To jak patrzy na mnie z góry myśląc, że jest niepokonany. To samo spojrzenie miał po naszej pierwszej poważnej kłótni, gdzie następnego dnia on i jego kumple zaciągnęli mnie za teren szkoły by mnie pobić. Po tamtej akcji na moim ciele długo utrzymywały się sińce, jednak i moi napastnicy nie wyszli bez szwanku.
- Stare nawyki wracają?- zapytałem podnosząc się do siadu.
Lucas parsknął prześmiewczo pod nosem, po czym obrócił się z zamiarem odejścia. Niestety nie przewidział tego, że w jego stronę pędzi rozwcieczon szatan.
Lucas obrócił się, a w tym samym momencie Dylan podszedł do niego. Chwycił go za bluzkę i siłą odepchnął w tył. Blondyn zatoczył się, jednak udało mu się utrzymać równowagę.
- Prosisz się o kłopoty.- wysyczał Dylan przez zaciśnięte zęby.
- Weź się odpierdol. Oboje doskonale wiem, że jesteś tylko na chwilę. Ta dziwka rzuci cię i wróci do
Lucas nie zdążył dokończyć. Strach jaki zawładnął jego ciałem w momencie, gdy zobaczył zbliżającego się Dylana sparaliżował go i nie pozwolił ruszyć.
- Dylan!- krzyknąłem orientując się co zamierza zrobić szatyn.
A później wszystko wydarzyło się szybko. Dylan dopadł Lucas'a, a jego pięść uniosła się w górę. Ludzie ma trybunach znów zamarli, by po chwili wybuchnąć głośnym okrzykiem. Obok Dylana zmaterializował się Brett, który od razu odciągnął chłopak w tył, aby ten nie uderzył Lucas'a. Widziałem , że w normalnej sytuacji jeszcze by Dylanowi dopingował, jednak teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Kapitan drużyny przeciwnej podbiegł do nas w tym samym momencie w którym wstałem na równe nogi. Oboje stanęliśmy pomiędzy Dylanem a Lucas'em, aby zapobiec potencjalnej bójce.
Dylan nie patrzył na mnie. Jego ostre spojrzenie utkwione było na Lucas'ie, który zapewne cieszył się z faktu iż udało mu się rozjuszyć szatyna.
- On robi to specjalnie.- powiedziałem kładąc mu dłonie na ramionach.- Chce cię sprowokować.
W międzyczasie sędzia i nasi trenerzy podbiegli aby rozwiązać powstały konflikt, jednak z tego co zauważyłem ich obecność w żaden sposób nie złagodziła atmosfery. Ich teraz nie interesowała gra. Lucas chciał pozbyć się Dylana z boiska i zrobił to w najbardziej kurewski sposób. Wiedział, że Dylan zareaguje w taki, a nie inny sposób.
- Stary ogarnij się.- dodał Brett zza jego pleców.
- Wracać na swoje miejsca, bo za chwilę będziecie grzać ławkę rezerwowych!- krzyknął nasz sędzia.
Dylan i Lucas jeszcze przez parę chwil patrzeli na siebie. Odnosiłem wrażenie, że rzucą się na siebie, jednak ku mojemu zadowoleniu wykonali polecenie trenera. Sędzię ukarał ich ostrzeżeniem, że jeszcze jedna taka akcja i schodzą z boiska, po czym kazał reszcie zająć odpowiednie miejsca.
- Stary, co ci odwaliło?- zapytał zdezorientowany Brett.
Dylan spojrzał na niego, jednak nic nie odpowiedział. Wyższy zrozumiał, że to nie czas na długie rozmowy. Teraz liczyła się tylko gra i to aby rozłożyć na łopatki przeciwników.
- Masz wrócić z tarczą. Nie na niej.- zagroził.
- Na tarczy wróci Lucas. Innego scenariusza nie widzę.
Brett nie wydawał się być do końca przekonany, jednak doskonale wiedział, że nie Dylan w jakiś dziwny sposób rozładował buzujące w nim emocja. A przynajmniej niewielką część. Wyższy poklepał go ostatni raz po ramieniu, po czym przeniósł wzrok na mnie. Jego spojrzenie sprawiło, że poczułem się jakby położył na moje barki odpowiedzialność za Dylana. Nie miałem z tym problemu. Chętnie się nim zajmę i ochronię przed Lucas'em.
Wróciliśmy na swoje miejsca, a gdy dźwięk gwizdka rozniósł się po hali zawodnik drużyny przeciwnej rzucił piłką.
Gra szła płynnie, co było dla mnie pozytywnym zaskoczeniem. Myślałem, że Dylan da się ponieść emocjom i będzie zdekoncentrowany. Myliłem się. Był dobrym kapitanem, a jego zimna krew była na to dowodem.
Rozgrywał akcje i prowadził nas do zwycięstwa. Teraz to my zaczęliśmy wychodzić na prowadzenie, przez co okrzyki na trybunach wzmocniły się. Buzowało we mnie tyle dopaminy, że bez problemu mógłbym podzielić się nią z każdym człowiekiem na ziemi, a jeszcze zostałoby dla następnych pokoleń.
Niestety przez to całe pięcie się w góra nie zwróciłem uwagi na Lucas'a, a raczej na to co kombinuje. Za bardzo skupiłem się na grze, a w wolnej chwili całą swoją uwagę poświęcałem Dylanowi.
Blondyn kręcił się głównie wokół Dylana. Zajmował swoje miejsce, jednak gdy tylko nadarzyła się okazja zbliżał się do niego by odebrać piłkę. Niby nic nadzwyczajnego. Zwykłe przejęcie piłki. Sęk w tym, że Lucas za każdym razem wpadał na Dylana z taką siłą, jakby chciał go przewalić, a o samej piłce zapominał. Zazwyczaj piłka lądowała u ich stóp, a Theo musiał ratować nas przed utratą piłki.
Sytuacja powtórzyła się. Lucas znów zaczął się zbliżać aby wykonać kolejny atak. Za każdym razem robił to tak dyskretnie, że na pierwszy rzut oka nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Tym razem nie było inaczej.
Zorientowanie się gdzie jest Dylan i oszacowanie szansy na możliwość kolejnego ataku zajęło mu jedną milisekundy. Ja potrzebowałem o połowę mniej czasu, by ruszyć i pokrzyżować jego plany.
Lucas, ruszył w stronę Dylana, który będąc do niego ustawiony tyłem nie był świadomy zbliżającego się zagrożenia. Ja też nie byłem świadomy tego jak wielką głupotę robię, jednak nim zdążyłem się zorientować stanąłem na drodze Lucas'a.
Nie miał szans by się zatrzymać. Wszystko działo się zbyt szybko i jestem niemalże pewny, że nawet nie wie na kogo wpadł. Podczas ostatnich meczów zawodnicy wiele razy na mnie wpadali, jednak to zderzenie było mocniejsze od pozostałych. Było wypełnione gniewem, nienawiścią, determinacją oraz czymś na kształt chęci mordu.
Moje ciało zderzyło się z podłogą i potoczyło parę dobrych metrów. Przez dobre parę sekund nie wiedziałem, gdzie jest dół a gdzie góra. W głowie mi się kręciło, a gdy tylko zatrzymałem się klęknąłem na kolanach i oparłem lewe przedramię o podłogę. Nie mogłem wstać, a prawa ręka zaczęła boleć w okolicy ramienia. Dokładnie w to samo miejsce w które oberwałem.
No zaje kurwa biście.
Jeszcze mi kontuzji brakowało.
Zabrałem większy wdech, po czym ostatkiem sił dźwigałem się na ręce i przeniosłem do siadu. Przez ten czas większość zawodników naszej drużyny zdążyła już do mnie podbiec, jednak mój wzrok i tak powędrował na osobę, która klęknęła tuż przede mną.
Jego jasne piwne oczy były teraz ciemniejsze niż zazwyczaj, a na jego twarzy malowała się złość, połączona ze strachem. Wiedziałem, że gdzieś z tyłu głowy, cichy głos każe mu ruszyć na Lucas'a.
Wiedziałem też, że mimo wszystko Dylan potrafi się opanować.
- Thomas słyszysz mnie?
Jego głos wydawał się oddalony o sto mil. Miałem wrażenie, że tylko się przesłyszałem, jednak szybko odrzuciłem tą myśl. Czy naprawdę aż tak mocno oberwałem?
- Boli cię coś?- dopytał na co od razu podkręciłem głową.
- Wszystko dobrze, tak myślę.- skłamałem.
Szybko podniosłem się na równe nogi. Oczywiście nie obyło się bez pomocy Dylana, o którą nie prosiłem i na którą nie narzekałem. Poprawiłem swój strój, a mój wzrok spoczął na trenerze, którego wzrok niemalże przewiercił mnie na wylot.
- Wszystko dobrze, naprawdę nic mi nie jest.- zapewniłem
- To nie wyglądało za przyjemnie.- wtrącił Rico.- Stary, przeleciałeś przez pół boiska. Może masz co połamane, a przez adrenalinę tego nie czujesz. Pamiętam jak raz..
- Przesadzasz.- przerwałem mu wywracając oczami.
Zdążyłem się już przyzwyczaić do tego, że Rico to nie zdiagnozowany hipochondryk.
- Możesz grać?
To pytanie bardziej mi się spodobało.
- Tak trenerze.
Mężczyzna przez chwilę milczał, a jego ciężkie spojrzenie badało moje prawe ramię. Robił to tak intensywnie, że w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem nie ma rendgenu w oczach.
- Jeśli tylko poczujesz, że coś jest nie tak masz mi dać znać. Nawet jeśli będzie to tylko głupie swędzenie. Masz mi to do cholery jasnej powiedzieć. Zrozumiano?
Z trudem przełknąłem ślinę, po czym delikatnie kiwnąłem głową.
- Świetnie. Idę do sędziów, a wy na swoje miejsca.
Trener oddalił się, jednak my nie wykonaliśmy jego polecenia. Na sali i tak panował gwar i z tego co zauważyłem sędziowie nie przymierzali się do szybkiego wznowienia gry. Jeden z nich wrzeszczał na trenera drużyny przeciwnej i nie miałem pojęcia, czy robi to przez zwykłe wkurzanie, czy możesz, to był jedyne sposób aby reszta go usłyszała.
- A ty? Jak z tobą?- zapytałem wracając wzrokiem na Dylana.
Moje nagle pytanie sprawiło, że chłopak wydawał się być zdezorientowany. Nie rozumiał o co mi chodzi, dlatego szybko dodałem.
- Lucas też na ciebie wpadał. I to nie jeden raz. Tylko mi nie mów, że nie zauważyłeś, bo nie uwierzę.
- Zauważyłem, po prostu w przeciwieństwie do ciebie zamiast patyków mam mięśnie. Mnie nie da się tak szybko przewalić.
Parę chłopaków z naszej drużyny parsknęło śmiechem. Nie byłem w stanie określić, który z nich to zrobił, ponieważ mój wzrok skupiony był na Dylanie. Jego kącik ust drgnął w górę, na co od razu wystawiłem środkowy palec w jego stronę.
Później, gdy znów przygwoździ mnie do ściany, przypomnę mu o tym.
- Co jest w ogóle z tym gościem nie tak?- wtrącił Rico.- Przecież to wygląda tak, jakby miał problem o to, że zmieniłeś szkołę!- wyrzucił dłonie w górę aby pokazać swoje zdezorientowanie.
A ja nie miałem oporów by mu to wyjaśnić w najprostszy sposób.
- To mój były. I chyba nie podoba mu się, że przestałem odpowiadać na jego wiadomości.
Delikatne zażenowanie wpłynęło na mnie ciało, gdy zobaczyłem, jak zrozumienie powoli wdziera się na ich twarze. Zagryzłem szczękę aby ukryć reakcje. Zapanowała cisza, a ja postanowiłem przerwać tą błazenadę, ponieważ w tej chwili mieliśmy ważniejsze rzeczy na głowie.
- Musimy to jakoś wykorzystać.- zaproponowałem.
Skrzyżowałem dłonie na piersi, po czym ignorując ból spojrzałem ponad ramieniem Dylana. Lucas stał przed aktulanym kapitanem drużyny, który najwyraźniej suszył mu głowę. Asher, ten sam chłopak, który w hotelu podczas ulewy, przyszedł do naszego pokoju aby mnie przeprosić.
- Co znów kombinujesz?- rzucił Mike.
- Ile razy faulowali w tej kwarcie?- zapytałem nie spuszczając wzroku z Lucas'a.
- Dwa.
Uśmiechnąłem się delikatnie pod nosem, po czym przeniosłem wzrok na sędziego, który zamierzał w ich stronę. Mężczyzna uniósł rękę w górę, po czym wypowiedział słowo, które uskrzydliło mnie.
- Trzy.- poprawiłem Mike'a.- Jeśli zrobi to jeszcze raz przed końcem trzeciej kwarty, będziemy mieć rzuty wolne.
- Nie mów, że chcesz mu się podłożyć.- wtrącił zaskoczony Dylan.
Spojrzałem na niego, po czym zacząłem wiercić go wzrokiem. Byłem spokojny bo wiedziałem jedno.
- Nie muszę. On sam już nad sobą nie panuje. To bez znaczenia.- wzruszyłem ramionami.- Poza tym, nie zamierzam się mu podkładać. Wystarczy wyczuć moment.
Dylan otworzył usta aby zaprotestować, jednak w tym samym momencie sędzia wezwał nas na swoje miejsca.
Wykonaliśmy jego polecenie, a Dylan jako jedyny zrobił to z wielkim trudem. Rozumiałem o co mu chodzi i dziwne gdybym nie wiedział, jednak prawda była taka, że nie ominiemy konfrontacji z Lucas'em na boisku. Koszykówka to przede wszystkim gra kontaktowa.
- Thomas.
W pierwszej chwili myślałem, że tylko się przesłyszałem. Musiałem odczekać parę sekund aby mój, już i tak wymęczony mózg rozpoznał głos chłopaka za mną. Nie miałem ochoty na dyskusję, dlatego bez chwili namysłu spojrzałem przez ramię i rzuciłem.
- Mam nadzieję, że opanowałeśpanowałeś swojego zawodnika.- rzuciłem do Asher'a
Kapitan drużyny przeciwnej stanął przede mną, a ja chcąc nie chcąc spojrzałem na jego twarz, na której o dziwo gościł delikatny strach. Był on pewnie spowodowany Dylanem, który ni stąd, ni zowąd pojawił się obok mnie. Nie spojrzałem na niego, jednak byłem całym sobą świadomy jego obecności, a dowodem na to były moje mieście, które od razu się rozluźniły.
- W jego imieniu przepraszam. Naprawdę jest nam bardzo przy
- Nie interesują mnie wymuszone przeprosiny.- przerwałem mu.- Już wcześniej ci o tym mówiłem, więc proszę, przestań go bronić.
- Ale... Chciałbym ci coś zaproponować. Jeśli zechcesz współpracować możemy zakończyć ten konflikt raz na zawsze.
Nie byłem w stanie opanować tego pojedynczego parsknięcie, które wydostało się spomiędzy moich ust. Cóż nawet gdybym mógł, to nie powstrzymał bym go. To co powiedział Asher było absurdalne
To było ostatnie co usłyszałem, zanim go wyminąłem. Przysięgam, że tylko cudem powstrzymałem się przed trąceniem go ramie.
Stanęliśmy na swoich miejscach, po czym ma powrót wznowiliśmy grę. Mike wyrzucił ją prosto do Dylana, a ten popędził w stronę kosza, gdzie podał ja Rico. Chłopak został zablokowany, jednak to nie równało się ze stratą piłki. Nim na dobre zdążyli go otoczyć podbiegłem od tyłu i wypracowaną zmyłką przejąłem piłkę od chłopaka.
Wykonałem dwa kroki, odbiłem się od podłogi, po czym wykonałem rzut do kosza zdobywając dla naszej drużyny kolejny punkt. Sala zadrżała, a ja miałem wrażenie, że za chwilę padnę na kolana.
I tym razem nie zrobił bym tego przez nagły przypływ szczęścia. Tym razem chodzi o coś gorszego.
Ramię znów zaczęło mnie boleć, jednak zbagatelizowałem to. Och to był błąd. To był ogromny błąd.
Następne minuty okazały się istną katorgą i o ile wcześniej udawało mi się to ukryć, tak teraz jestem pewny, że trener coś zauważył. Szczególnie po tym jednym podaniu, gdzie po wyrzuceniu piłki od razu złapałem się za ramię.
Ignorując to, przejąłem piłkę od Mike'a, po czym ruszyłem w stronę kosza. Wykonałem parę odbić, po czym wyskoczyłem w stronę kosza. To miał być zwykły rzut, jak każdy inny. Albo trafiony albo nie. Jedna z dwóch opcji i nic więcej...no właśnie nie.
Bo nic na tym świecie nie jest takie proste.
W momencie, gdy wykonywałem rzut, przyjaciel Lucas'a postanowił podbiec i wykonać wybicie piłki. A przynajmniej tak to miało wyglądać, bo prawda była taka, że on i Lucas myślą podobnie.
- Jak tam ramię?- zapytał na tyle cicho bym tylko ja usłyszał.
A później poczułem jak z całej siły wpada na mnie.
Obaj upadliśmy na ziemię, gdzie chłopak dodatkowo dobił mnie ciężarem swojego ciała. Na hali zapanowała cisza, jeszcze zanim moje ciało zderzyło się z twardą podłogą. W uszach mi piszczało, a przed oczami zrobiło ciemno. Z trudem podniosłem się na łokciu czego od razu pożałowałem, bo ból jaki poczułem w barku był nie do zniesienia.
Zagryzłem szczękę nie chcąc pokazać, że coś mi się stało. Z trudem usiadłem opierając łokieć o zgięte nogi w kolanach, po czym zacząłem wyrównywać oddech. Było źle...oj było bardzo źle, a ja wiedziałem co to oznacza.
- Thomas.- krzyknął znajomy głos.
I tym razem zbiegneli się wszyscy z naszego składu.
Do kurwy nędzy. Ja rozumiem, że jestem chudy ale bez przesady. Byle dryblas mnie nie połamie.
- Nic mi nie jest.- warknąłem widząc spojrzenie trenera.
Mężczyzna wyglądał jakby właśnie podjął ważną, a zarazem trudną decyzję.
Ktoś klęknął tuż obok mnie, a parę kolejnych osób stanęło dookoła. Przetarłem już i tak, zmęczoną twarz dłońmi, a spomiędzy moich ust wydobył się głośny syk. Coś było z moją ręką nie tak, jednak moja głupota nie pozwalała mi w to wierzyć.
Z trudem wstałem na równe nogi, a mój wzrok spoczął na trenerze obok którego stał Dylan. Chłopak dyskretnie przytrzymywany był przez Theo i Rico aby czasem nie rzucił się na Aiden'a. Przyjaciel Lucas'a został odciągnięty przez kapitana drużyny przeciwnej. Co prawda nie widziałem tego, jednak nawet z tej odległości słyszę jak się na niego wydziera.
Nie mogłem skupić się na tym co mówią, bo po pierwsze było to zbyt chaotyczne i po drugie, z ust naszego trenera padło słowo, którego obawiałem się najbardziej.
- Schodzisz.
To chyba jakiś żart.
Gwałtownie nabrałem powietrza w płuca, a moje powieki rozszerzyły się. Poczułem ból w klatce piersiowej, gdy dotarło do mnie, że Lucas dopiął swego. Że udało mu się wyeliminować mnie z gry. Że teraz to on ma większą kontrole nad grą.
Pozbawił mnie tej jebanej kontroli.
Od zawsze wiedziałem, że mogę polegać tylko na sobie, a on mi to odebrał. Możliwość walki.
- Trenerze, naprawdę mi nic nie..
- Thomas!
Moje imię nie wydobyło z ust trenera. Nie. Ten ciężki okrzyk wypłynął z ust Dylana. Zaskoczony spojrzałem na niego, a moim oczom ukazała się mina wypełniona niepewnością i delikatnym gniewem.
Chłopak nagle chwycił mnie za zdrowe ramię, po czym bez pozwolenia odciągnął na bok. Byłem świadomy, że jesteśmy obserwowani, jednak w tym momencie nie przeszkadzało mi to.
Nie przeszkadzało mi też to, że Dylan po zatrzymaniu się dalej trzymał mnie za nadgarstek.
- Dobra wiem co powiesz.- wymamrotałem znudzony.- Musisz posłuchać trenera. On wie lepiej.
Ale on wiedział gdzie jest mój czuły punkt.
- Musisz przestać polegać tylko na sobie.
Otworzyłem usta, aby coś powiedzieć jednk prawda była taka, że przez nagły szok nie potrafiłem wydusić nawet słowa.
- Cały czas chcesz zrobić wszystko sam. Mówiłeś, że chcesz nam pomóc, a jak na razie chcesz ciągnąć nas za rękę.
- Dylan, nie rozumiesz.- przerwałem mu, kręcąc głową i wyrywając dłoń z uścisku.- Tu nie chodzi o grę, tylko o Lucas'a i to co robi.
- Nie wierzysz w nas?
Znów zaniemówiłem. Otworzyłem usta, a moja zdrowa dłoń wylądowała na biodrze. Chciałem dołożyć drugą, jednak obawiam się, że szybko mógłbym tego pożałować. Odwróciłem wzrok nie wiedząc co zrobić, a moje spojrzenie padło na sędziach, którzy dyskutowali o czymś z trenerami. Jeśli zostanę w grze będę mógł pokazać Lucas'owi, że jestem ponad to. Że nie jestem już tym samym słabym chłopakiem, którym mógł pomiatać.
To dla mnie ważne, aby zobaczył moją przemianę, jednak prawda jest taka, że są rzeczy ważniejsze. A raczej ktoś.
- Wierzę.- wymamrotałem znów na niego spoglądając.
- Więc daj nam działać. I tak już dużo zrobiłeś.
Odgłos gwizdka rozniósł się po hali, a ja wiedziałem, że to oznacza mój koniec. Zagryzłem szczękę, po czym spojrzałem na trenera. Od razu dostrzegłem jego wkurzona spojrzenie, które spoczywało tylko i wyłącznie na mnie. To spojrzenie było zarezerwowane dla niesfornych uczniów, którzy mimo próśb, dalej się nie słuchali. Tak było i w moim przypadku.
- Mam tylko jedną prośbę.- zacząłem, powoli przenosząc wzrok na Dylana.- Roznieście ich.
To wystarczyło by kącik jego ust powędrował w górę. Chłopak zbliżył się do mnie, po czym bez najmniejszego skrępowania chwycił mnie za biodro i przyciągnął do siebie. Nasze ciała zderzyły się ze sobą, a już po chwili jego ciepły oddech owinął płatek mojego ucha.
- Mogę ci to zagwarantować, ale pod jednym warunkiem.- wyszeptał, a mnie od razu zrobiło się gorąco.
Nie dość, że wypowiada te słowa niskim tonem przez który na rękach wyszła mi gęsią skórka, to jeszcze robi to w taki dwuznaczny sposób na oczach całej szkoły. A oni na pewno to widzą. Czuję ich zaciekawione spojrzenia na sobie i słyszę te pojedyncze gwizdy.
- Jakim warunkiem.- wyszeptałam.
Myślałem, że zaraz zwariuje, jednak okazało się, że Dylan chciał się tylko podroczyć.
- Pójdziesz zbadać tą nieszczęsną rękę.
A później odsunął się ode mnie i posłał mi pełne triumfu spojrzenie.
Przysięgam, udusze go.
- Wkurzający szatyn.
- Irytujący blondyn.
*******
Po tej szkole spodziewałem się wszystkiego, jednak nie tego, że posiada pielęgniarkę.
Okazało się, że kobieta pracuje w pobliskim szpitalu, a dodatkowo ma podpisaną umowę ze szkołą, do której raz na jakiś czas zagląda. Pielęgniarka obejrzała moje ramię i uspokoiła, że nie doszło do złamania, a jedynie do obicia. Zaleciła nie nadwyrężać tej ręki i stosować odpowiednie maści, których nazw już i tak zapomniałem.
Gdy wróciłem na halę udało mi się zdążyć na ostatni rzut wolny wykonywany przez naszą drużynę. Wierzcie mi lub nie, ale nawet nie zdziwiłem się gdy na środku zobaczyłem Brett'a. Chłopak wyglądał na zadowolonego, a jego same pojawienie się wzbudziło wiele emocji. Nasi cieszyli się z jego powrotu, natomiast przeciwnicy nie wiedzieli co ich czeka. Nie mieli z nim styczności więc Brett w pewnym sensie był naszym asem w rękawie.
- Zabije go.
Te słowa słyszę średnio trzy razy na minutę.
- Podejrzewam, że częściej jesteś tylko głodny.- rzuciłem, po czym spojrzałem na Lima.
Chłopak miał zagryznietą szczękę, jakby powstrzymywał się od komentarza. Obserwował Brett'a, który świetnie bawił się na boisku i korzystał z ostatnich chwil życia jakie mu pozostały. Był świadomy, że wiele czasu mu już nie pozostało.
- Przynajmniej jest się z kogo ponabijać.- dodał Stiles, który najbardziej był rozbawiony tą sytuacją.
Liam momentalnie odchylił się w przód, po czym zerknął na osobę po mojej prawej stronie. Nie. Nie spojrzał na Stiles'a, którego reakcja Liam'a zaskoczyła. On spojrzał na Charlie'go, który z ogromnym bananem na twarzy kibicował naszej drużynie.
Znaczy...tak było do czasu, aż nie wyczuł na sobie ciężkiego spojrzenia Liam'a.
- Coś się stało?- zapytał zaskoczony.
- Możesz mi powiedzieć gdzie podziała się twoja niestrawność, przez którą musiałeś zejść z boiska?
- W kiblu.- odparł z szerokim uśmiechem na twarzy.
Oczywiście, że kłamał. Każdy widział jak Brett wciska mu jakąś kartkę w dłonie.
- Łżesz.
- Oj stary!- krzyknął wyrzucając dłonie w górę.- Kto by się nie zgodził zejść z boiska za numer Betty.
Wraz z Stiles'em parskneliśmy głośnym śmiechem. Tylko Liam'owi nie było do śmiechu, ale czemu się dziwić. Chłopak uniósł brwi, po czym spojrzał na niego jak na debila.
- Wiesz, jest takie coś jak media społecznościowe.- zauważył.
- Wiem.- odparł wzruszając ramionami.- Ale wszędzie mnie zablokowała.
Żaden z nas nie zamierzał na to odpowiedzieć, bo dosłownie po sekundzie na hali rozniósł się głośny okrzyk. Nasza drużyna zdobyła kolejny punkt.
Uśmiech mimowolnie pojawił się na mojej twarzy, gdy zdałem sobie sprawę z tego jak wielką przemianę przeszli. Do niedawna skład w który wchodził Dylan, Brett, Mike, Theo i Luke nie miał prawa bytu. Pamiętam z jakim trudem przychodziła im gra zespołowa, a teraz? Teraz grają jak prawdziwy zespół i nawet Brett z tak długą przerwą od gry potrafi się z nimi zgrać.
Trzecia kwarta dobiegła końca, a zawodnicy zgromadzili się wokół swoich trenerów, aby przeanalizować strategie na kolejną, ostatnią już, kwartę. Trener wygłosił swoją motywacyjną przemowę, a zawodnicy wykonali grupowy okrzyk. Czwartą kwarta miała rozpocząć się lada moment, jednak nim to nastąpi muszę powiedzieć Dylanowi coś na co szczerze zasłużył.
- Poczekaj.- powiedziałem schodząc z trybuny.
Stanąłem tuż przed nim i dokładnie przyjrzałem się jego twarzy. Był zmęczony, jednak z jego oczu tryskała determinacja, jakiej jeszcze nigdy w życiu u nikogo nie widziałem. Uśmiechnął się, a ja nie byłem w stanie nie odwzajemnić tego.
- Jak ramię?- zapytał spoglądając na nie
Położył tam delikatnie swoją dłoń, a przez moje ciało rozeszła się fala ciepła.
- Dobrze. Jest tylko lekko obite, pielęgniarka kazała mi go nie nadwyrężać.
- To dobrze. Myślałem, że coś poważniejszego.
- Na szczęście nie.
Zapadła krótka cisza, a żaden z nas nie ruszył się z miejsca. Wiedziałem, że nie mam dużo czasu, dlatego postanowiłem przejść do sedna sprawy i przestać owijać w bawełnę.
- Jestem z was dumny, a szczególnie z ciebie.
Nie wiedzieć czemu oczy Dylana rozszerzyły się, a mięśnie napięty. Stał tak kompletnie zdezorientowany, jednak po chwili rozluźnił się, a na jego ustach wykwitły delikatny uśmiech. Jego reakcja zaskoczyła mnie, jednak w porównaniu do niego nie dałem tego po sobie poznać.
- Muszę już lecieć.- poinformowała, na co ja uśmiechnąłem się i odparłem.
- Leć i przynieś nam zwycięstwo.
Gwizdek sprowadził nas na ziemię. Zawodnicy zajęli swoje miejsca, a już po chwili rozpoczęła się czwarta kwarta. Z szerokim uśmiechem na ustach obserwowałem ich grę i to jak są zgranym zespołem. Nie mieli z nimi szans, a rozgrywki naszych chłopaków w pewnym momencie stały się tak płynne, że przeciwnicy gubili się na boisku. Raz jeden był tak zdezorientowany, że dosłownie zaczął się rozglądać za piłką. Niestety było już za późno, bo piłka zdążyła wlecieć do kosza.
Ludzie na trybunach krzyczeli dopingując naszą drużynę i zagrzewając ich do walki. Sekundy przerodziły się w minuty szybciej niż się spodziewałem. Nim się obejrzałem Dylan wykonał ostatni rzut dobijając tym samym do osiemdziesięciu punktów. Wygraliśmy z szesnasto punktową przewagą.
I o ile wcześniej na hali było głośno, tak po ostatnim gwizdku krzyki stały się nie do zniesienia. Co poniektórzy nawet zbiegli z trybun, aby rzucić się na naszych zawodników i razem z nimi świętować. Nie byłem gorszy. Zeskoczyłem z miejsca po czym ignorując ból w ramieniu zacząłem przeciskać się przez tłum, by dotrzeć do tej jednej osoby.
Dylan był tam, otoczony przez kibiców, którzy co chwilę się na niego rzucali gratulując wygranej. Musiałem przystanąć w miejscu, bo duma jaka się we mnie zebrała była nie do opisania. Patrzyłem na chłopaka, który jeszcze do niedawna był moim prywatnym utrapieniem. Wtedy na początku życzyłem mu wszystkiego co najgorsze, jednak teraz. Teraz stoję i cieszę się na widok jego rozweselonej twarzy.
Dylan wyczuł moje spojrzenie i od razu odnalazł mnie w tłumie. Nasze spojrzenia skrzyżowały się, a na mojej skórze momentalnie pojawiła się gęsią skórka. Chciałem go. Chciałem go teraz. Chciałem aby podszedł do mnie i objął mnie szczelnie ramionami.
To były tylko moje egoistyczne myśli. Nie powiedziałem tego na głos, więc szok jaki wpłynął na moje ciało był zrozumiały, gdy nagle Dylan ruszył w moją stronę. Tak jakby czytał mi w myślach.
Szatyn przecisnął się przez tłum, a już po chwili stanął tuż naprzeciwko mnie. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Wyglądał tak zabawnie, że nie byłem w stanie powstrzymać tego pojedynczego parsknięcia.
- Udało się.- powiedział.
- Tak. Gratulacje.
A później wszystko dookoła przestało mieć znaczenie. Nie interesowali nas ludzie wokół. Nie interesowały nas krzyki. Nie interesował nas Rico, który nagle zaczął gwizdać w dwuznaczny sposób.
Nie interesował nas nawet ten pojedyńczy komentarz "chyba zaraz przegram zakład".
Przegra.
- Wygraliście.
- Tak.- kiwnął głową. Jego wyraz spoważniał, jednak ten mały uśmiech i tak błądził na jego twarzy.- Ale mam jeszcze jedną rzecz do zrobienia.
Miał moją zgodę. Nie musiałem mówić o tym głośno, bo on wiedział.
Dylan zbliżył się, a krzyki tłumu wydawały się być oddalone o sto mil. Moje serce przyspieszyło, gdy chłopak zaczął się pochylać i na moment zatrzymało, gdy nagle poczułem jego ciepły oddech na moich wargach. W tym momencie świat się zatrzymał, a sekundę później byłem w niebie, gdy nasze usta złączyły się w delikatnym pocałunku.
Wygraliśmy coś więcej niż mecz.
⊰᯽⊱┈──╌❊ ❊ ❊╌──┈⊰᯽⊱
Ogólnie Lucas naprawdę nie jest złą postacią
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top