45

8,5 tyś. słów
Miłego czytania ❤️

Perspektywa Theo:

Znudzony oraz już lekko zmęczony tym chaotycznym dniem, upiłem łyk piwa, po czym odłożyłem szklankę na stół. Dźwięk obijającego się naczynia o blat rozniósł się po całym barze, a mnie ogarnęło poirytowanie tą ciszą, która nagle nastała.

O Jezu...wielkie mi halo... Dylan i Thomas chodzą ze sobą. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem dupkiem czy ignorantem. Po prostu już wcześniej zdążyłem się zorientować, że ta dwojka kręci ze sobą i są w trochę bliższych relacjach. To doprawdy dziwne, że nikt tego wcześniej nie zauważył, przecież jakoś bardzo się z tym nie kryli.

Przejechałem kciukiem po szkle, tym samym ścierając nagromadzone krople, po czym spojrzałem na resztę. Każdy ze zgromadzonych przy stole był w większym lub mniejszym stopniu zszokowany słowami, które przez przypadek wypowiedział Max. Jedynym wyjątkiem byłem ja, dlatego postanowiłem niezwłocznie przerwać tą ciszę, która z czasem stawała się coraz to bardziej niezręczna. Zrobiłem to też ze względu na Thomasa, który nagle pobladł i tak jakby przestał oddychać.

- O której mamy jutro zjawić się na treningu?- zapytałem, choć prawda była taka, że znałem odpowiedź.

Chciałem pomóc przejść do następnego tematu, jednak jak się po chwili okazało każdy chciał pozostać przy obecnym. Pierwszą osobą, która zareagowała na moje słowa był Liam. Blondyn spojrzał na mnie i posłał mi to swoje wkurzone spojrzenie, którym obdarzał mnie za każdym razem, gdy byłem w stosunku do kogoś niemiły. Wzruszyłem tylko ramionami, a spomiędzy moich ust wydostało się krótkie "no co".

- Ale jak..- wymamrotał zaskoczony Rico.- I kiedy. Chwila, ale wy naprawdę? Jasny chuj! Co?!

Przewróciłem na to oczami, po czym spojrzałem na Thomas'a, który w końcu się poruszył. Chłopak otworzył usta, jednak po chwili szybko je zamknął, jakby nie wiedział co powiedzieć. W końcu po paru próbach wydusił z siebie dwa słowa, jednak zrobił to na tyle cicho, że z trudem go usłyszeliśmy

- Skąd wy...

- Rico wspomniał coś o Lindzie, niby znów zdradzała Connor'a.- zacząłem orientując się, że tylko ja mam na tyle trzeźwy umysł, aby wytłumaczyć Thomas'owi jakim cudem ich potajemne randkowanie wyszło na jaw.- No i wiesz, nikogo to już nie dziwi, że ta laska liże się ze wszystkimi co ma język. Normalnie temat został by zakończony gdyby nie Max i jego niewyparzony język.

Odruchowo spojrzałem na chłopaka. Max z przerażeniem w oczach patrzył na Thomas'a, jednak gdy tylko usłyszał swoje imię spojrzał na mnie i posłał błagalne spojrzenie. Nie zamierzałem go kryć...powiem nawet więcej, poczułem nutkę satysfakcji widząc jego strach w oczach. Głąb nie potrafi trzymać języka za zębami to niech teraz bierze odpowiedzialność za swoje słowa. Cóż...tak właściwie to Dylan i Thomas są sobie winni. Eh... walić to. I tak mam tą całą akcję głęboko w dupie.

- Powiedział, że przyłapanie Lindy na kolejnej zdradzie to nic nowego.- kontynuowałem.- A później ta zapijaczona morda postanowiła przebić odkrycie Rico rzucając "Linda to żadne odkrycie. Ty wyobraź sobie jakie było moje zdziwienie, gdy na przerwie wparowałem do szatni i nakryłem Thomasa obściskującego się z Dylanem"

A teraz zróbcie mi przysługę i niech poleje się krew.

Znów nastała cisza, jednak tym razem stała się ona naprawdę niezręczna. Czułem ich dezorientację i czerpałem z niej energię, jakby była moją baterią i motywacją do działania. Ja naprawdę nie jestem zły...po prostu ostatnie kilka godzin były nudne, bo każdy tylko podchodził i gratulował wygranej. W obecnej sytuacji nie jestem na pierwszym planie, więc mojej introwertycznej dupie jest to na rękę.

Od niechcenia spojrzałem na Dylana, który siedział praktycznie na wprost mnie. Dalej wpatrywał się w szklankę i co jakiś czas obracał ją w dłoni. Sprawiał wrażenie wyluzowanego, jakby cała sytuacja nie miała miejsca, a jego przymusowe wyjście z szafy, było czymś, co robi na co dzień. To była chyba jedyna rzecz, która mnie dziś zaskoczyła. Oczywiście nie tak bardzo, abym zareagować na to jakoś bardzo emocjonalnie. Po prostu się tego nie spodziewałem. W pierwszej chwili obstawiłem, że będzie się wszystkiego wypierać, jednak jak widać, podjął już decyzję.

- Od kiedy?- zapytał dalej zaskoczony Liam.

Thomas przeniósł na niego swoje puste spojrzenie, jednak nie odezwał się... cóż nawet gdyby chciał, to nie miał by szansy.

- Właściwie to od niedawna.- rzucił spokojnie Dylan. Nie interesowała go reakcja innych.

Westchnąłem głośno, po czym chwyciłem kufel i wypiłem piwo do końca.

- Nie wiem jak wy.- zacząłem wstając i odstawiając kufel na blat.- Ale ja się zbieram.

- Nie interesuje cię...

- Nie.- przerwałem stanowczo Liam'owi, po czym włożyłem dłonie do kieszeni spodni, gdy ten zmarszczył gniewnie brwi.- Po pierwsze, jest już późno. Po drugie, Dylan wydaję się być niewzruszony, a to jest nudne. Miałem nadzieję, że coś się będzie działo. A po trzecie, jest wśród nas osoba, która również coś ukrywa.

I Liam doskonale wiedział, że chodzi tu o niego i Berett'a.

- Poza tym, po co robić z tego dramę.- dodałem szybko, aby nikt nie chciał ciągnąć wątku.- A ty.- spojrzałem na Max'a.- Ty, to tym bardziej powinieneś się zbierać.

Chłopak kiwnął mi delikatnie głową po czym sięgnął po kufel piwa. Rzecz jasna nie udało mu go nawet dotknąć ponieważ niezwłocznie przejąłem naczynie i na raz wypiłem połowę piwa.

- Tobie już wystarczy.- dodałem odstawiając kufel.

Nikt nie odezwał się, gdy ruszyłem w stronę wyjścia, za co dziękowałem Bogu. Gdyby tylko któryś z tym przygłupów próbowałby mnie zatrzymać, noc spędził bym w areszcie, tłumacząc czemu włożyłem kufel piwa do gardła kolegi.

Gdy opuściłem bar przystanąłem i ubrałem na siebie czarną kurtkę, którą zgarnąłem z wieszaka przy drzwiach. Było już ciemno, a o tej porze roku temperatura nie rozpieszczała. Wbrew pozorom nienawidzę zimna.

Westchnąłem już lekko zmęczony, a w tym samym momencie usłyszałem jak drzwi za mną otwierają się. Nie jestem jasnowidzem, jednak doskonale wiedziałem kto właśnie opuścił bar. Z tego też powodu nie wzdrygnąłem się, gdy nagle silna dłoń wylądowała na moim biodrze i pociągnęła mnie w bok.

- Zaskakująco ciepło jak na tak późną porę, nie sądzisz?

Zdystansowany spojrzałem na Mike'a, który właśnie poprawiał kołnierz swojego beżowego płaszcza. Jego wzrok spoczywał gdzieś na niebie, usta wygięte miał w delikatnym uśmiechu, a policzki czerwone od upicia alkoholowego. Wyglądał na bardzo spokojnego, lekkiego, jakby wszystkie jego problemy odpłynęły.

- Brałeś coś?- zapytałem.

I nie było w tym nic uszczypliwego.... szczerze? Chciałbym rzucić takim tekstem tylko po to, by chwilę się z nim podroczyć.

Mike ma problem z którym sobie nie radzi. Gdy pierwszy raz wyznał mi, że bierze tabletki nasenne sądziłem, że to wszystko co bierze. Och! Jak bardzo się myliłem.

Twarz chłopaka momentalnie stężała, jednak uśmiech pozostał. Uśmiech, który nie był już tak promienny jak parę chwil temu.

- Nie.- wyznał cicho.

A później puścił moje biodro i odsuwając się o krok włożył dłonie do kieszeni spodni. Poczułem wewnętrzną pustkę, jakby cząstka mnie zniknęła i miała nigdy nie wrócić. Tak, ja też odczuwam emocje...po prostu nie potrafię ich okazywać. Podejrzewam, że odziedziczyłem to po ojcu.

- Chodź. Jest mi zimno.- oznajmiłem

Ruszyliśmy przed siebie zostawiając za sobą ten cały syf. I nie chodziło tu o akcję z Thomasem i Dylanem, tu chodziło o problem Mike'a, który przemilczeliśmy. Usilnie próbowałem zrzuci winę na zmęczenie oraz późną porę, jednak prawda jest taka, że boję się tego tematu.

Jestem do dupy.

- Będziesz jutro?- zapytałem, chcąc przerwać tą ciszę, a przy okazji upewnić się, że pamięta o jutrzejszych planach.

- Jutro? Oczywiście, że będę.- odparł wzruszając ramionami.- W końcu niedługo finał, więc aż chce sie przyjść na trening. Poza tym, dzisiaj dałeś niezły popis na boisku. Muszę ci dotrzymać tempa, bo kto wie...jeszcze wymienisz mnie na nowszy model.- zaśmiał się głośno.

Momentalnie przystanąłem w miejscu i spojrzałem na niego z uniesioną brwią. Czułem irytację jego zachowaniem, a wizja wymiany go na inny model wydawała się być bardzo kusząca.

- Mike...- rzuciłem przeciągle.

Chłopak wykonał jeszcze parę kroków, po czym wkładając dłonie do swojego długiego beżowego płaszcza obrócił się w moją stronę. Wyglądał w tym wydaniu bardzo elegancko, a czarny golf który miał pod spodem co chwilę odwracał moją uwagę. Muszę się ogarnąć, bo jeszcze się na niego rzucę.

- Zapomniałeś, prawda?- zapytałem przekręcając głowę w bok.

Ale nic w jego reakcji nie wskazywało na to, że zapomniał.

- Przyjdziesz?- dopytałem pośpiesznie.

- Na trening? Oczywiście, że t...

- Mike!

Chłopak nabrał powietrza w płuca, po czym powoli podszedł do mnie. Spojrzał głęboko w moje oczy, a ja zacząłem się zastanawiać czy to jest to czego tak naprawdę się boi. Przecież nikt go jutro nie zabije...chyba.

- Przyjdę.- oznajmił cicho.

Kiwnąłem mu głową, po czym pod wpływem impulsu pochyliłem się i złożyłem na jego wargach delikatny pocałunek. Lekko zmieszany odsunęłam się w tył, po czym spoglądając na jego zadowoloną twarz odparłem.

- No ja myślę. Moja mama od wczoraj biegać jak kot z pęcherzem, aby wszystko dopiąć na ostatni guzik. Mam nadzieję, że lubisz sernik.

- Bez rodzynek?

Moja mama jest pokręcona, jednak nie jest wariatką. Co on sobie myślał.

- Bez rodzynek.- odparłem spokojnie powstrzymując docinke.

- W takim razie lubię.- odparł wzruszając ramionami. Myślałem, że na tym zakończymy rozmowę, jednak Mike to Mike. On musi zrzucić bombę.- Choć coś czuję, że wszystko co zrobi twoja mama jest boskie w smaku.

A później jego brwi teatralnie podskoczyły.

Jęknąłem zrezygnowany, po czym przy akompaniamencie jego rechotu ruszyłem przed siebie.

- No ale kochanie! To był komplement!- krzyknął gdzieś za mną.- Nie obrażaj się!

Szczerze? Nie byłem obrażony. Prawda była taka, że..

- Zaraz przez te teksty zacznę się do ciebie dobierać na środku ulicy.

Fala gorąca rozlała się po moim ciele, gdy ogarnąłem, że słowa, które miały pozostać w myślach, opuściły moje usta i co gorsza dotarły do Mike'a. Przymknąłem oczy modląc się w duchu o wybawienie, jednak takiego nie otrzymałem. Cóż... może to i lepiej.

- Ohohohoho Theo!- krzyknął nie kryjąc zadowolenia.- Od kiedy to potrafisz tak flirtować. Podoba mi się to!

Mike podbiegł do mnie, a gdy zagrodził mi drogę własnym ciałem ułożył swoje dłonie na moich biodrach i spojrzał głęboko w moje oczy. Na jego ustach gościł szeroki uśmiech, policzki dalej miał czerwone, a oczy delikatnie zaszklone. Był podpity, a ja zacząłem się zastanawiać jakim cudem potrafi ustać na nogach. Ilość alkoholu, jaką dziś w siebie wlał powinna zmieść go z planszy jakąś godzinę temu.

- To jak będzie z tym dobieraniem?- zapytał zadowolony.

Theo, opanuj się. Pamiętaj co sobie obiecałeś.

Tak pamiętam...pamiętam tylko to, że po alkoholu moja introwertyczna dupa zamienia się w ekstrawertyczną duszę.

- Powiem ci jak będzie.- odparłem bez chwili namysłu.

A później chwyciłem go za kołnierz tego pieprzonego golfa i pociągnąłem w swoją stronę.

- Jutro przychodzisz na spotkanie z moimi rodzicami i robisz na nich dobre wrażenie. I zrobisz to, mało tego, po twoim wyjściu mają zacząć mnie męczyć pytaniami kiedy znowu przyjdziesz, a ja pozytywnie zacznę żałować, że zgodziłem się, im ciebie przedstawić.- urwałem na moment, aby przyjrzeć się jego reakcji.

Mike od zawsze był wyluzowany i tryskała od niego aż dołująco pozytywna energia, jednak ostatnio to się zmieniło. Od paru dni chodzi spięty i nie może znaleźć swojego miejsca. Doskonale wiem, co jest tego przyczyną. Tak, to moi rodzice, którzy naciskali na mnie abym w końcu przyprowadził go do domu... cóż, tak właściwie to tylko mama naciskała.

- A później..- ciągnąłem już cichszym tonem.- Zobaczymy, czy to wysportowane ciało nadaje się do czegoś czy też, będę musiał rozejrzeć się za nowym modelem.

Mike z pokerową miną, dokładnie przyjrzał się mojej twarzy. Gołym okiem było widać, że jest spięty, jednak moje ostatnie słowa sprawiły, że jego barki opadły. Chłopak rozluźnił się, a ja nie tracąc ani chwili pochyliłem się w jego stronę i wcisnąłem w jego usta mocny pocałunek.

Kiedyś przy nim zwariuje...albo już to zrobiłem.

*******

Gdyby pół roku temu, ktoś powiedziałby mi, że wystartuje w zawodach i razem z drużyną dotrę, aż do finału.... uwierzył bym. Uwierzył bym, bo właśnie pół roku temu byłem bliski przepisania się do innej szkoły, aby zagrać z bardziej zawodowej drużynie.

A jednak zostałem i chwała za to Bogu.

- Dla najlepszego trenera za pracę i poświęcenie w przygotowaniu zawodników.- przeczytałem na głos tekst na dyplomie.

Tych typlomów wisi tu cała masa, a półki uginają się od pucharów, które zdobyte zostały przez trenera, bądź drużyny, które doprowadził do zwycięstwa. Nie zawsze było to pierwsze miejsce, jednak z każdym razem drużyna klasowała się wysoko w tabeli.

Oderwałem wzrok od kolejnego skrawka papieru oprawionego w ramkę, po czym spojrzałem na biurko. Zawalone było papierami, głównie harmonogramami, spisami drużyn, czy strategiami na kolejny mecz. Panował tu istny chaos, jednak jak widać mężczyźnie za biurkiem to nie przeszkadzało.

- Cieszę się, że zmyliliście przeciwników podczas ostatniego nieoficjalnego sparingu w hotelu.- zaczął swoim spokojnym, lecz ciężkim tonem, który w stanie był nawet zatrzymać rozpędzonego byka.- Jednak następnym razem informujcie mnie o takich rzeczach. Musiałem pozmieniać strategię i rozpisać nowe zagrywki. Przysięgam, jesteście moim prywatnym wrzodem ma dupie.

- Czy to naprawdę konieczne?- zapytałem na co mężczyzna spojrzał na mnie i oparł łokcie o blat biurka.

- Oczywiście. Możemy to wykorzystać, aby ich zmylić, jednak musimy być świadomi tego, że szybko zorientują się, co jest grane. Miejmy nadzieję, że ich trener nie oglądał waszych meczów.

Parsknąłem głośno.

- Poważnie? Od roku nasza gra to jakiś kiepski żart, a ty się przyjmujesz takimi błachostkami? Bez urazy, uważam, że jesteś świetnym trenerem, jednak sam rozumiesz. Nie byliśmy zgrani, a nasza gra przypominała bardziej wrestling niż koszykówkę, nikt nawet nie spodziewał się tego, że tak wysoko zajdziemy.

Bo taka była prawda. Po co trener jednej z najlepszych drużyn miałby oglądać mecz przepychających się panienek...och nie, sorry... każdy czasem, dla rozrywki, chce obejrzeć komediodramat.

- Musimy wziąć pod uwagę każdy scenariusz.

Nie wiedząc co odpowiedzieć znów spojrzałem na gablote przede mną. Wielki złoty puchar sprzed parudziesięciu laty stał dumnie pośrodku innych równie dużych pucharów. Nie wiedzieć czemu tylko on był tak wyeksponowany, a przecież nie różnił się niczym szczególnym od pozostałych.

- Teodor.

Wzdrygnąłem się delikatnie, po czym bez chwili namysłu spojrzałem w stronę drzwi. Były otwarte, a w progu stała moja matka, która ubrana była w swoje ciemne jeansy i jasno różową elegancką bluzkę z długim rękawem. Jej blond włosy spięte były z tyłu głowy klamrą, a pojedyńcze kosmyki delikatnie opadały na jej smukłą twarz. To jej ulubiona fryzura, jednak przez swoją energiczną duszę nie może często w niej chodzić, bo szybko się rozwala. Ta kobieta to istny wulkan, a swoją energią była by w stanie napędziłaby wszystkie maszyny w promieniu stu mil.

- Już?- zapytałem.

- Jeszcze nie, ale chodź, bo musimy wszystko uszykować. Trzeba jeszcze wytrzeć szklanki i wyciągnąć sok z lodówki. Upiekłam kurczaka nadziewanego warzywami, chyba lubi kurczaka prawda? Błagam, powiedz, że je mięso.

- Mamo...- przerwałem jej

A przynajmniej próbowałem.

- Ale to nic, coś się wymyśli. No dalej chodź, nie ma czasu do stracenia. Musimy wszystko dopiąć na ostatni guzik, aby wszystko było perfekcyjnie. To nasze pierwsze spotkanie nie możemy dać plamy Teodor.

- Mamo spokojnie.- ponowiłem probe.

Niestety moje słowa nie dotarły do niej, ponieważ już po niespełna sekundzie kobieta zniknęła za rogiem. Westchnąłem głośno nie mając już sił na tą kobietę, po czym ruszyłem przed siebie....w sumie nie miałem wyboru.

Wyszedłem na korytarz i mozolnie pokierowałem się za nią w stronę schodów prowadzących na parter. Z każdym kolejnym krokiem czułem narastające napięcie, które powoli zaczęło mnie irytować i doprowadzać do szału. Gdy znalazłem się w przestronnym korytarzu ogarnął mnie delikatny stres, jednak szybko na jego miejsce wskoczyło zdziwienie tą reakcją. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek poczuje tak wkurzające uczucie stresu, a przecież dziś nie wydarzy się nic nadzwyczajnego...to zwykłe spotkanie rodziców z moim chłopakiem...co może pójść nie tak!?

I dosłownie po sekundzie usłyszałem jak przyczyna mojego stresu zbliża się w moją stronę. Odgłosy ciężkich kroków na schodach dudniły mi w uszach, a stres, który zniknął na powrót powrócił, jednak tym razem ze zdwojoną siłą.

Ale prawda jest taka, że nie mogę uleć tym emocjom. I zrobię to, dla Mike'a. On musi wiedzieć, że nieważne co by się nie wydarzyło, zawsze będę przy nim, aby go wspierać.

- Tato, mam do ciebie prośbę.

Gdy stanął tuż obok mnie obróciłem się w jego stronę i spojrzałem w jego oczy. Prócz charakteru tylko to po nim odziedziczyłem. Wąskie zielone oczy, które w jednej chwili, niczym Meduza, potrafią zamienić człowieka w kamień. Tak było i tym razem, jednak usilnie próbowałem to przed nim ukryć.

Gdy dowiedział się z plotek w szkole z kim chodzę przez parę dni się do mnie nie odzywał. Nie winie go za to...nie czuję nawet takiej potrzeby aby mieć do niego o to pretensje, jednak z czasem każdy oczekuje jakiejś reakcji. Niestety takowej nie otrzymałem.

- Proszę, nie strasz go. To i tak nic nie zmieni i dobrze o tym wiesz, bo w końcu mam twój charakter.

- Chcę go najpierw poznać, ale niczego nie obiecuję.

A później po korytarzu rozniósł się charakterystyczny odgłos dzwonka. Chyba źle się czuje...mama będzie zła, jak podleje jej petunie rzygami?

Nim zdążyłem zareagować mój ojciec ruszył do drzwi, aby przywitać gościa. Nie miałem pojęcia co ze sobą zrobić, dlatego bez większego namysłu oparłem się barkiem o framugę przy której miałem idealny wgląd na główne wejście. Mój ojciec stanął przy drzwiach, a gdy chwycił za klamkę i otworzył drzwi, moim oczom ukazał się Mike z bukietem kwiatów i papierową podłużną torbą, do której prawdopodobnie zapakował alkohol.

Niekontrolowanie nabrałem powietrza w płuca, gdy zobaczyłem w co się ubrał. O ile jasne dżinsy nie robiły na mnie wrażenia, tak jasny beżowy golf doprowadzał mnie do szaleństwa i sprawiał, że traciłem kontrolę nad własnymi myślami. Wyglądał w tym naprawdę dobrze...kurwa, przysięgam, że spalę mu wszystkie inne ubrania.

W momencie gdy ja walczyłem z szalejącymi hormonami, niczego nieświadomy Mike uniósł wzrok na mojego ojca, po czym uśmiechnął się od ucha do ucha. Wyglądał na zmotywowanego i roztaczał wokół siebie bardzo pozytywną aurę, jednak tak szybko jak ten uśmiech pojawił się na jego twarzy tak szybko zniknął, gdy tylko zobaczył kto przed nim stoi. Chłopak zmarszczył brwi i po chwilowym szoku odchylił się w tył, aby spojrzeć na adres.

- No przecież to ten.- wymamrotał.- A może pomyliłem ulicę.

Mój ojciec westchnął ciężko będąc już zirytowany jego zachowaniem, po czym odsunął się w tył i otworzył szerzej drzwi. Mike widząc to zdziwił się jeszcze bardziej, a ja tylko cudem powstrzymałem się od parsknięcia.

- Wchodzisz?- nie wytrzymałem.

Mój głos przyciągnął uwagę Mike'a. Chłopak szybko spojrzał w moją stronę, po czym zastygł w bezruchu, gdy zaczął wszystko powoli analizować. Jego pierwszy etap zaskoczenia był zabawny, bo kompletnie nieświadomie zaczął skakać wzrokiem od mojego ojca do mnie i tak w kółko i w kółko. Gdy w końcu pojął co jest grane zatrzymał wzrok na mnie po czym blednąc, powoli spojrzał na mojego ojca i rozchylił delikatnie usta. Podejrzewałem, że są osoby, które nie wiedzą, że trener jest moim ojcem, jednak nie sądziłem, że mój największy stalker może o tym nie wiedzieć. To wręcz niewiarygodne.

- Theo...- wymamrotał i nie odrywając wzroku od mojego ojca zaśmiał się sztywno.- Nie pisałeś, że jest u ciebie trener....

Jednak mojego ojca to nie ruszyło, prawdopodobnie podejrzewał, że Mike nie jest świadomy naszych więzi.

- Och! Już jesteś!- krzyknęła uradowana matka.

Niczego nieświadoma kobieta ominęła mnie, po czym w paru szybkich krokach znalazła się obok swojego męża, aby przywitać Mike'a. Była tak szczęśliwa z jego przybycia, że nawet nie zwróciła uwagi na to w jakim stanie był chłopak. Bez najmniejszego skrępowania pochyliła się, po czym objęła go ramionami. Była od niego niższa, jednak to ją nie powstrzymało by porządnie wyściskać chłopaka.

- Cieszę się, że wreszcie mogę cię poznać.- powiedziała uradowana.

Moja matka odsunęła się od Mike'a na co ten z opóźnieniem spojrzał na nią. Chwilę zajęło mu przypomnienie co tu właściwie robi, dlatego dopiero po krótkiej chwili ciszy uniósł dłoń i wręczył jej bukiet białych róż.

- Mi panią również...to dla Pani.- wymamrotał wymuszając na twarzy uśmiech.

- Dziękuję, są przepiękne kochanie.

Moja matka przejęła kwiaty od Mike'a, po czym kładąc mu dłoń na ramieniu wprowadziła do środka. Zdezodientowany chłopak stanął naprzeciwko mojego ojca po czym z lekkim zawachaniem wyciągnął dłoń, w której trzymał papierową torbę.

- Nie wiedziałem co pan lubi. Mam nadzieję, że trafiłem w gust.

Mój ojciec spojrzał na torbę, po czym znów ma Mike'a. Nastała niezręczna cisza podczas której moja mama zdążyła zniknąć w salonie by znaleźć odpowiedni wazon dla kwiatów. Ojciec przejął od niego prezent, po czym nie obdarzając go najkrótszą odpowiedzią ruszył za żoną do salonu.

Szczerze? Było to w stu procentach normalne, bo mój ojciec nie przepada za czułościami i podejrzewam, że jest to spowodowane jego przeszłością, która nie była kolorowa.

- Oddychaj.- rzuciłem odbijając się od framugi.

Stanąłem przed nim, po czym dokładnie przyjrzałem się jego bladej twarzy. Mike od zawsze był energiczny oraz bardzo wyluzowany, dlatego to zrozumiałe, że ten widok mnie usatysfakcjonował i sprawił, że stres zniknął.

- Trener jest twoim ojcem?

- To naprawde aż takie dziwne? Przecież mamy to samo nazwisko.- odparłem unosząc brew.

- Myślałem, że to zwykły zbieg okoliczności. Nigdy nie zachowywaliście się jak ojciec i syn.

- Istnieje coś takiego jak etyka zawodowa. Poza tym to chyba lepiej, prawda? Znasz go, więc nie musisz się stresować.

- Nie musisz się stresować?!- powiedział głośnik niż to było konieczne, jednak szybko opamiętał się i ściszył głos, aby moi rodzice go nie usłyszeli.- Theo, skarbie. I w tym właśnie jest problem. Ja znam jego, a on zna mnie. Wie jaki jestem naprawdę i co odwalam na boisku, więc nawet nie ma co próbować udawać poukładanego...

- Więc tego nie rób.- przerwałem mu.- Mike, no błagam cię. Nikt tu nie będzie odstawiać jakiś szopek, mamy miło spędzić czas, a nie bawić się w rozmowę kwalifikacyjną. To nie o to chodzi.

A później pochyliłem się w jego stronę i złożyłem delikatny pocałunek na jego wargach.

- I tak w ogóle to hej.- rzuciłem odsuwając się.- miło, że się przywitałeś.

Mike uniósł kącik ust, jednak tym razem nie był on cwany. Był przepełniony żalem, oraz chwilowym roztargnieniem, które do niedawna go męczyło. Jego oczy były lekko podkrążone, a twarz pozbawiona blasku...od razu zorientowałem się co jest grane.

- Nie spałeś.- bardziej stwierdziłem niż zapytałem.

Mike wzruszył ramionami po czym odparł zrezygnowany.

- Spójrzmy na plusy, przynajmniej jestem czysty.

Nie wiedziałem jak mam na to zareagować, dlatego kiwnąłem tylko głową. Ta cała sprawa z prochami mnie przerasta, jednak na jego nieszczęście jest uparty i nie dam się tak łatwo odstraszyć.

A musicie wiedzieć, że Mike już próbował mnie od siebie odsunąć.

- Idziecie?!- krzyknęła moja matka.

Nie czekając ani chwili dłużej ruszyliśmy do salonu, gdzie przy stole siedział już mój ojciec. Mama natomiast, stała po drugiej stronie pomieszczenia w kuchnia za wyspą kuchenną i kończyła dekorować kurczaka. Usiedliśmy do stołu, ja rzecz jasna przed ojcem, a Mike przed wolnym krzesłem, na którym miała zasiąść moja mama.

- Mike chłopcze, powiedz mi. Jesz mięso, prawda?- krzyknął moja mama z kuchni.

- Tak tak, oczywiście.- odparł szybciej niż to było konieczne.

Nastała cisza, podczas której usilnie próbowałem wymyślić jakiś temat do rozmowy. Przyszły mecz to ciekaw propozycja, jednak, czy aby na pewno dobrym pomysłem będzie wykluczanie jednej osoby z rozmowy. Moja matka nie zna się na tym sporcie. Kombinowałem dalej, jednak nic nie przychodziło mi do głowy i z tego co zauważyłem Mike też miał z tym problem. W końcu po paru minutach przyszła moja matka z kurczakiem na tacy i usiadła do stołu.

- Kochanie, pokroisz kurczaka?- zapytała z szerokim uśmiechem na ustach.

Ta kobieta nie musiała pytać się ojca, czy coś dla niej zrobi. Wiem jak absurdalnie to teraz zabrzmi, ale ten gburowaty, łysy kulturysta z chęcią mordu w oczach, ma słabość do tej optymistki zakochanej w całym świecie. Są jak ogień i woda.

- Powiedz mi chłopcze.- zaczęła moja matka, w momencie gdy ojciec wstał, aby przygotować noże- Długo się znacie? Theo nigdy o tobie nie wspominał... oczywiście bez urazy, sam chyba zdążyłeś zauważyć, że mój syn nie jest rozmowny.

- Prawdę mówiąc.- zawachał się na ułamek sekundy, aby spojrzeć na mnie.- Znamy się dopiero od paru lat. Co prawda mieszkałem w tym mieście, jednak wcześniej rodzice wysyłali mnie do szkół poza miastem i jakoś nie mieliśmy okazji się poznać.- odparł zgodnie z prawdą.

- A co robią twoi rodzice?

- Są założycielami firmy logistycznej, więc głównie zajmują się pracą.

- O to bardzo ambitne. Ale nie słyszałam o tym, aby gdzieś w okolicy była jakaś firma logistyczna.

- Tak, nie ma.- odparł kiwając delikatnie głową i formując na twarzy delikatny uśmiech.- Siedzibę mają w innym stanie.

- Och, to bardzo ciekawe. Pewnie będą mieli problem z dojazdem na jutrzejszy mecz.

Ojciec wbił nóż w kurczaka przebijając go na wylot i przy okazji rozwalając talerz pod nim. Z wrażenia przekonałem ślinę i zamarłem w bezruchu oczekując na rozwój wydarzeń. Moja mama nie zareagowała na to i dalej z tym samym uśmiechem na ustach wpatrywała się w Mike'a, który był za bardzo wstrząśnięty, by odpowiedzieć.

Co tu się...

- Kochanie.- zaczęła moja matka po krótkiej chwili ciszy. Uniosła dłoń i delikatnie położyła ją na bicepsie swojego męże.- Pomożesz przynieść mi sok z piwnicy?

- Oczywiście.- odparł niemalże od razu.

Bez chwili namysłu wstali z miejsca i ruszyli do wyjścia z salonu mijając po drodze trzy kartony soków postawione na wyspie kuchennej. Od razu zajarzyłem, że rodzice wyszli aby porozmawiać na osobności, a powodem tego były słowa wypowiedziane przez mamę. Chodzi o rodziców Mike'a, a skoro mój ojciec zareagował tak gwaltown oznacza to, że musi wiedzieć coś więcej.

Mimowolnie spojrzałem na Mike'a i niekontrolowanie położyłem dłoń na jego dłoni, która spoczywała na stole. Zaskoczony chłopak spojrzał na mnie i dokładnie przyjrzał się mojej twarzy, która nie wiedzieć kiedy wykrzywiła się w wyrazie zmartwienia. Było mi go żal. Nie wiedziałem, o co dokładnie chodzi z jego rodzicami, jednak jego napięte mięśnie dawały dużo do myślenia.

- Mike. Wszystko w porządku?- wypaliłem.

Nie miałem pojęcia, czy status jego chłopaka upoważniał mnie do tego aby wypytywać o takie rzeczy, jednak miałem nadzieję, że darzy mnie takim zaufaniem.

I chyba się nie myliłem bo po chwili Mike spojrzał na nasze dłonie i odparł.

- I o to mi chodziło Theo, twój ojciec mnie zna i wie o wszystkim.

Co? O wszystkim?

- O czym wie?- nie rozumiałem

- O wszystkim.- wzruszył ramionami.- O mojej relacji z rodzicami, o tym, że biorę prochy na uspokojenie, że jeżdżę do psychologów, że miewam stany lękowe...- zaśmiał się, jednak w tym śmiechu nie było nic zabawnego.

- Skąd on to wszystko wie? Czekaj...

- Theo...

Mike spojrzał na mnie, a ja od razu zorientowałem się, że zaraz dowiem się czegoś nowego. I nie myliłem się.

- Słuchaj, może to dziwne ale...Często po treningu zostawałem w jego gabinecie. Mówiłem mu o wszystkim, a on mi pomagał. Ty nawet nie wiesz jakim wsparciem dla mnie był, w tych najgorszych momentach.

Przysięgam, że to była ostatnia rzecz jaką spodziewał bym się po swoim ojcu. I tu nie chodzi o to, że jest on złym słuchaczem. Właściwie to jest nim bardzo dobrym, ponieważ nie raz ja czy moja mama mogliśmy liczyć na jego wsparcie. Po prostu nie spodziewałem się, że jest otwarty na rozmowę dla innych. Tak, jest pedagogiem no ale... Chryste! To takie dziwne.

- Więc to dlaczego się tak stresujesz?- to jedyne co potrafiłem z siebie wydusić.

- Tak, ale jest coś jeszcze.- spojrzał na mnie, po czym z lekko zaczerwienioną twarzą wyznał.- Wspominałem mu o moich uczuciach do ciebie.

Och.

Rozchyliłem usta chcąc coś powiedzieć, jednak nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa. Już rozumiem skąd u niego ta dezorientacja. O Boże...na jego miejscu, też czułbym się nieswojo.

- Mike. Nie mam pojęcia co mój ojciec sądzi o naszym związku, jednak jedno mogę ci zapewnić. Żaden z nas nie pozwoli ci na to, abyś poczuł się odtrącony.- zapewniłem.

A później ścisnąłem jego dłoń, aby choć trochę go wesprzeć. Mike uśmiechnął się blado, jednak to mi wystarczyło. Może nie usatysfakcjonowało ale sprawiło, że poczułem się lepiej.

Moi rodzice wrócili do salonu po paru minutach, jednak nic po ich zachowaniu nie wskazywało na to, że przeprowadzili jakąś rozmowę. Rzecz jasna wrócili bez soków.

- Och, ale ze mnie gapa. Zapomniałam, że tutaj są.- powiedziała zabierając sok z wyspy kuchennej.

Na powrót usiedli do stołu i o ile wcześniej atmosfera była napięta, tak teraz była nie do zniesienia. Cała sytuacja była bardzo popierdolona, bo każdy wiedział wszystko, jednak nikt nie zamierzał ciągnąć tematu.

- Przepraszam, że tak długo.- dodała moja mama wracając z kurczakiem na nowym talerzu.- Te talerze ostatnio są takie łamliwe.

Kobieta śmiejąc się sztywno usiadła do stołu, a ja w tym samym momencie spojrzałem na Mike'a. Chłopak wpatrywał się na talerz przed sobą, a jego wzrok pozostawał pusty. Myślał nad czymś, a ja odnosiłem wrażenie, że za chwilę stanie się coś niebezpiecznego. Poczułem jak dreszcze rozchodzą się po moim ciele, gdy nagle Mike uniósł swój wzrok i spojrzał na mojego ojca, z którym nagle zaczął toczyć niemą dyskusje. Cała sytuacja stała się naprawdę dziwna i nawet moja mama wydawała się być zdezorientowana.

I wtedy ojciec postanowił zrzucić wszystkich na kolana.

- Jesteś wśród swoich, jednak to od ciebie zależy ile chcesz aby wiedzieli. Nic nikomu nie mówiłem, tak jak ci kiedyś obiecałem.

Mike nabrał głośno powietrza w płuca, po czym prostując się spojrzał na matkę, która co chwilę spoglądała to na swojego męża, to na Mike'a. Sekundy mijały, a ja miałem wrażenie, że wszystko co dzieję się wokół mnie, jest sceną wyrwaną z alternatywnej rzeczywistości. Nie miałem pojęcia co o tym myśleć, bo z jednak strony Mike był przyparty do muru, a z drugiej ojciec wydawał się być kompletnie innym człowiekiem, bardziej otwartym i świadomym na problemy innych.

- Dziękuję i przepraszamy, ale nie czuję się jeszcze na tyle pewnie aby o tym mówić.- powiedział cicho Mike.

Moja matka słysząc to uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, po czym wyciągnęła dłoń i położyła ją na ręce Mike'a. Chłopak wyraźnie zaskoczony spojrzał na nią jednak nie odezwał się.

- Skarbie, nikt cię do niczego nie zmusza.- zaczęła swoim spokojnym tonem.- Chcemy cię tylko lepiej poznać, a w szczególności ja. To naprawdę niesamowite, że ten gbur kogoś do siebie dopuścił.

Kobieta posłała mi wymowne spojrzenie, po czym na powrót zetknęła na Mike'a. Na jego reakcje nie musieliśmy długo czekać, bo już po chwili spomiędzy ust chłopaka wydobył się cichy śmiech. Urażony jego zachowaniem uderzyłem go łokciem w ramię, jednak to nie pomogło...tak właściwie to chłopak jeszcze głośniej się roześmiał.

- Nie jestem gburem.- upierałem się.

- Och, jesteś jesteś.- odparła moja matka, po czym wskazała na mojego ojca.- i masz to po nim. Gdy patrzę na twoje zachowanie widzę twojego ojca z czasów naszej młodości. Z tą różnicą, że Ben w twoim wieku wyglądał jak patyczak.

- Gwen...- wymamrotał zawstydzony ojciec

I potem atmosfera się rozluźniła. Mike znów się zaśmiał, a wraz z nim moja mama. W międzyczasie mój ojciec na powrót zajął się krojeniem kurczaka i wiecie co? Myślałem, że to będzie ten moment, w którym pokazuje swoją niechęć do Mike'a. Jak się po chwili okazało, było zupełnie odwrotnie. Ten pieprzony szczęściarz dostał udo!

- Jeśli mam być szczery, to naprawdę nie wiedziałem, że trener jest ojcem Theo.

- Poważnie?- zapytała zaskoczona mama.- Cóż Teodor ma urodę po mnie, ale to naprawdę niesamowite, że ich podobny charakter nie wzbudził w tobie żadnych podejrzeń.

- Nie zwracałem na to jakiejś szczególnej uwagi.- odparł.- Właściwie to jest jeszcze jednak rzecz, po której mogłem się domyśleć, że są rodziną.

Moja matka posłała mu pytające spojrzenie, gdy ten przejmował od niej miskę z sałatką. Mike nałożył sobie porcje, po czym z delikatnym uśmiechem na ustach podał mi półmisek i dodał.

- Ta chorobliwa miłość do koszykówki.

Moja mama nie potrafiła powstrzymać swoich emocji, dlatego już po chwili salon wypełnił się jej śmiechem. Rzecz jasna ja i ojciec nie zaprzeczyliśmy temu stwierdzeniu. Kocham koszykówkę.

- Och tak. Teodor ma bzika na punkcie tej gry, a to wszystko przez Bena.

- Skoro jest zawodowo trenerem, to nic dziwnego.- Mike wzruszył ramionami.

- Oj, nie nie. To nie tak, że Teodor podłapał od ojca nawyki.

- Gwen...- ojciec próbował przerwać jej i sprawić, aby niewygodne fakty nie ujrzały światła dziennego.

Jednak mojej mamy to nie powstrzymało.

- Teodor praktycznie urodził się z piłką w ręku.- wyznała, na co Mike zachłysnął się kawałkiem kurczaka podczas pierwszego ataku śmiech.- Mówię poważnie. Ten geniusz przyszedł na porodówkę z piłką do kosza.

- Myślałem, że będzie to trafiony prezent...- wymamrotał mój ojciec.

Mike zaczął się śmiać, przez co i na moich ustach uformował się szczery uśmiech. Widok jego roześmianej buzi jest czymś co wywołuje u mnie pozytywne emocje. Tak, Mike od zawsze był energiczny, jednak nigdy nie widziałem na jego twarzy tak szczerego uśmiechu.

- Tak, bardzo trafiony.- mama wywróciła oczami po czym pochyliła się w stronę Mike i dodała.- Tak bardzo wpajał mu miłość do tej gry, że Teodor najpierw nauczył się kozłować, a dopiero później chodzić. Czasem mam wrażenie, że piłka to jego dodatkowa część ciała.

- Mamo...

- A nie jest tak?

Mike i mama zaczęli się śmiać. Poczułem jak fala ulgi rozlewa się po moim ciele, gdy nagle zdałem sobie z czegoś sprawę. Pierwsze spotkanie rodziców z moim chłopakiem wypaliło. I chyba to jest teraz najważniejsze. Mike nie udaje i jest sobą...jest dokładnie taki, jakiego zawsze chciałem go zobaczyć.

Szkoda, że to niedługo miło się znów zmienić.

*******

- Lubię go.- stwierdziła moja matka.

Włożyłem ostatni brudny talerz do zmywarki, po czym spojrzałem na kobietę przy wyspie kuchennej. Spotkanie zakończyło się jakąś godzinę temu, a ona non stop nawija o tym jak bardzo zauroczona jest zachowaniem Mike'a. Nie żebym narzekał, w końcu o to mi chodziło... po prostu trudniej jej będzie się pogodzić z jego odejściem, gdy kiedyś zerwiemy.

No co...jestem realistą...

Mimo mojego pesymistycznego podejścia poczułem nieprzyjemny skurcz w klatce piersiowej. Mogłem to zignorować i dalej pozostać w swoim zerojedynkowym świecie, jednak coś nie dawało mi spokoju. Wchodząc w związek z Mike'iem wiedziałem, że nie będziemy na zawsze, jednak nagle wizja utraty go stała się czymś niepokojącym. Na próżno szukać w tym uczuciu jakiegoś drugiego dna, gdy podświadomie wiedziałem czym jest to spowodowane.

- A ty Ben? Co o nim sądzisz?

Właśnie...

Ciekawość zawładnęła moim ciałem dlatego, już po chwili wzrok naszej dwójki spoczął na moim ojcu. Mężczyzna stał po drugiej stronie wyspy kuchennej i z kamienną twarzą wpatrywał się w papiery rozrzucone na blacie. Nie wytrzymał. Sekundę po zamknięciu drzwi za Mike'iem poleciał na piętro do biura. Matka cudem ściągnęła go na dół, jednak ten jakimś dziwnym sposobem przemycił większość papierów.

Matka chrząknęła wymownie, na co ojciec opamiętał się. Oderwał wzrok od kartek, po czym z tym samym wyrazem na twarzy spojrzał na swoją żonę, która zdążyła już złapać za wałek.

- Cóż....znam go już trochę. Jest sens wypowiadania się na ten temat?

- Ben...

Matka posłała mu ostre spojrzenie, na co ten wzruszył od niechcenia ramionami. Prawdę mówiąc nie potrzebuje jego opinii na ten temat, bo po pierwsze nic by to nie zmieniło, a po drugie wiedziałem, że jego odpowiedź nie będzie jakoś bardzo krytyczna.

Moja matka zaczęła naciskać na mojego ojca, aby w końcu jakoś się określił, jednak ten w mistrzowski sposób omijał temat. Robił to specjalnie, aby się z nią podroczyć i odegrać się, za wyjawienie sekretu z porodówką na którą przyniósł piłkę do kosza. W międzyczasie wyciągnąłem telefon i zacząłem przeglądać ostatnie wiadomości. Praktycznie wszystkie pochodziły od Liam'a, który najwyraźniej zaczął się nudzić i zaczął oznaczać mnie pod durnymi filmami. Myślałem, że pod tą stertą mało interesujących wiadomości uda mi się wyszukać tego jednego najbardziej istotnego, jednak o dziwo Mike nie wysłał żadnej wiadomości. A nie, czekaj. Wysłał tylko wiadomość, że dojechał do domu, ale ta wiadomość została wysłana już jakiś czas temu.

Podczas gdy mama i tata zaczęli się dla żartów przekomarza, ja zacząłem przeglądać filmy, które wysłał mi Liam. Odkręciłem karton z sokiem i odtwarzając film wyciągnąłem szklankę z szafki. Tak jak podejrzewałem nic ciekawego, a co poniektóre filmy już widziałem.

Ja: Widziałem to już. Chyba czas zakończyć naszą przyjaźń.

Liam: Myślę o tym średnio 10 razy na godzinę.

Ja: Ja 11

Liam: Czekaj, coś sobie zapisałem, zaraz ci wyśle.

Wywróciłem na to oczami, po czym przechyliłem karton. Myślałem, że Liam'owi dłużej to zajmie, jednak już po chwili mój telefon na powrót zawirował. Odblokowałem go szykując się na kolejną dawkę odmóżdżenia i jakże się zaskoczyłem, gdy zamiast nowej wiadomości od Liam'a, zobaczyłem dymek, ze zdjęciem profilowym Luka.

- Jeszcze ciebie mi brakowało.

Nadal go nie trawię...toleruje, ale nie trawie..

Mimo wszystko kliknąłem w tą głupią konwersację z jednego prostego powodu. On nie pisze, aby sobie ot tak popisać.

Luke: Jesteś u Mike'a?

Ja: Nie. Niedawno ode mnie wyjechał.

I dosłownie po sekundzie, ekran mojego telefonu rozświetlił się informując, że Luke domaga się rozmowy. Pamiętacie jak parę linijek temu narzekałem na to, że go nie trawię? Zmieniam zdanie... nienawidzę go.

- Dzwonienie do introwertyka, to jak rosyjska ruletka. Tobie się udało, ale wiedz, że nigdy ci tego nie zapo..

- On chyba znów...- przerwał mi.

I to wprowadziło mnie na ziemię. Poczułem jak fala gorąca rozlewa się po moim ciele, gdy sens jego słów trafił do mnie. Wiedziałem...wiedziałem, że tak to się skończy.

- Skąd wiesz?- musiałem się upewnić.

- Pisałem z nim i przysięgam, jeszcze nigdy w życiu nie wiedziałem tylu błędów w jednym zdaniu.

Każdy ma prawo pomylić się podczas pisania wiadomości, a Luke przesadza...to właśnie mógłbym teraz powiedzieć, jednak nie zrobię tego. Nie po tym czego się ostatnio dowiedziałem.

- Zaraz u niego będę.- poinformowałem

- Ja już się do niego wybieram.

- Z moich informacji wynika, że Brett jest u Liam'a.

- On mnie potrzebuje!

- Luke!- warknąłem.

W słuchawce i za moimi plecami nastała cisza. Luke prawdopodobnie zaczynał rozumieć o co mi chodzi, jednak dla mnie było to bez znaczenia. Ignorując zaciekawione spojrzenia rodziców przebiegłem przez salon, po czym dotarłem do przedpokoju, gdzie od razu zacząłem ubierać buty.

- Gdy będzie już po sprawie poinformuj mnie.- rzucił szybko Luke.

- Postaram sie.- odparłem, a później rozłączyłemłączyłem się.

Założyłem buty i bez chwili zastanowienia ruszyłem w stronę drzwi. Po drodze zgarnąłem kluczyki, jednak ku mojemu zaskoczeniu drzwi nagle oddaliły się ode mnie. Już lekko zirytowany stanąłem w miejscu, po czym ze ściągniętymi brwiami spojrzałem na ojca, który de facto pociągnął mnie za ramię.

- Gdzie się wybierasz?

- Do Mike'a. Jest osiemnasta, to jeszcze młoda godzina.

- Jutro mamy mecz.- przypomniał, jakby nie robił tego średnio co pięć minut. Czasem nawet ja mam dosyć tego sportu.

Ale to nie był dobry czas na rozmowę, dlatego bez chwili namysłu szarpnąłem swoją ręką, dzięki czemu wyrwałem się z uścisku.

- Jeśli teraz tam nie pójdę, jutro nie będziesz miał pełnego składu.- oznajmiłem.- Mówiłeś, że znasz Mike'a więc chyba wiesz do czego jest zdolny.

Wyraz twarzy ojca zmienił się. Odnosiłem wrażenie, że zrozumiał o co mi chodzi, jednak nie mogłem mieć stu procentowej pewności. Nie rozwodząc się nad tym obróciłem się, po czym w pośpiechu opuściłem dom.

Nie mam pojęcia jakim cudem wyjechałem spod posesji nie wymuszając. Nie mam pojęcia jakim cudem przez całą drogę do Mike'a nie spowodowałem kolizji. Nie mam pojęcia jakim cudem w tych nerwach wpisałem ten pieprzony siedmio cyfrowy kod do bramki. Nie wiem, naprawdę kurwa nie wiem, jednak chwała za to Bogu, że nic mi się nie stało.

Gdy przekroczyłem próg domu ogarnął mnie niepokój. Późna pora oraz brak światła sprawiły, że na moim ciele pojawiła się gęsia skórka, a w głowie zaczęły pojawiać się sceny z horrorów, które puszczałem sobie dla rozrywki. Mimo tego mało komfortowego stanu ruszyłem szerokim korytarzem kierując się do kuchni, z której wydobywało się słabe światło.

Pomieszczenie było praktycznie pogrążone w ciemności, a jedynym źródłem światła były cztery niewielkie żarówki zamontowane nad blatem kuchennym. Może i nie były jakoś pomocne i nie sprawiały, że człowiek czuł się odprężony, jednak w tym momencie spełniały swoje zadanie oświetlając osobę siedzącą na ziemi.

Mike, oparty o szafki, siedział z głową odchyloną w tył, a jego oczy pozostawały zamknięte. Jego naga klatka piersiowa, w nierównym tempie unosiła się i opadała. Miał na sobie jedynie jeansy, a jego włosy były w nieładzie, jakby przed chwilą szarpał nimi. Ten widok bolał, jednak nie zatrzymałem się, zrobiłem to dopiero gdy znalazłem się metr od jego stóp. Dopiero teraz zauważyłem, że w dłoni trzyma butelkę whisky, a wokół niego leżą rozsypane białe tabletki.

Zrobiłem jeszcze jeden krok, jednak przez panujący mrok nie zauważyłem pomarańczowego owalnego pojemnika. Plastik pod moją stopą pękł, a to sprawiło, że oczy Mike'a otworzyły się. Były puste i na próżno szukać w nich jakiś oznak człowieczeństwa.

- Co ci mówiłem, miałeś nie przychodzić.

Parę dni temu byłem tu, aby zwrócić mu plecak, który zostawił w moim aucie. Sytuacja jak każda inna, w końcu każdemu może się o czymś zapomnieć. Wtedy też nie odbierał, a gdy w końcu cisza trwała za długo postanowiłem tu przyjechać. Przywitał mnie ten sam widok. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że Mike ma poważne problemy, a wspomniane lekki nasenne nie są jedyną rzeczą, którą bierze.

- Mówiłeś, że jesteś czysty.- zauważyłem.

Usta Mike'a rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a po jego czerwonej twarzy spłynęła kropelka potu.

- Byłem.- zaśmiał się.- Nie obiecywałem, że będę.

- Tabletki uspokajające tak nie działają.

I to wkurzyło Mike'a. Jego twarzy momentalnie stężała, a w oczach zobaczyłem chęć mordu. W tym momencie nie interesowało go, kto przed nim stoi. Mogłem to być ja, mógł być to Luke czy każda inna ważna dla niego osoba. Mike'a tutaj nie było...była za to jego prawdziwa natura, która mieszkała tylko w tych czterech ścianach. Władała nim, chciała stać się silniejsza, chciała przejąć nad nim pełną kontrolę.

- Wyjdź.

- Bierzesz psychotropy.

- Wyjdź stąd!- warknął

- Bierzesz je, zawsze je brałeś, gdy tu wracałeś. Były twoim ukojeniem, prawda? Drugi dom?

- Mówiłem ci, abyś tu nie przychodził kiedy mam dołek.- próbował mnie przegonić

- Ale nie chcesz ich brać.- kontynuowałem wykonując kolejne dwa kroki. Mike widząc to parskał pod nosem, a jego dłoń zacisnęła się na drugiej fiolce z lekami.

- A skąd ty możesz wiedzieć czego chcę?

- Wiem od Luke'a, że często u niego nocujesz. Wiem, że jeździsz do niego tylko po to, aby nie być tutaj, bo wiesz jako to się skończy. Mike, ty nie chcesz tego. Wiem, że chcesz rzucić to gówno i wiem, że zrobisz to.

Stanąłem pomiędzy jego nogami, po czym powoli kucnąłem. Dokładnie przyjrzałem się jego twarzy, by ostatecznie spojrzeć mu prosto w oczy. Były zaszklone, jakby zaraz miał zacząć płakać, choć wątpię by to zrobił. Jego mokre policzki wskazywały na to, że już dawno zużył cały zapas łez.

- Wyjdź, nie chce żebyś mnie takiego oglądał.

- Jeśli nie chcesz, to jest na to prosty sposób. Jutro zapisujesz się na odwyk. Musisz z tego wyjść.

Wargi Mike'a drgnęły, a po policzku spłynęła kolejna łza. Był tym tak cholernie zmęczony.

- Nie chce.- pokręcił głową.

- Chcesz.

- Oni mają to w dupie rozumiesz!- krzyknął wyrzucając pojemnik z lekami.

A ja od razu zrozumiałem o kogo mu chodzi.

- Pieprzeni hipokryci z tonami zielonych na koncie! Niech się tym biznesem zadławiłą, pieprzy mnie on rozumiesz!- wykrzyczał, a po jego policzkach zaczęły spływać łzy.- Potrzebuje ich?! Chce żeby tutaj byli, żeby stanęli w drzwiach i zobaczyli w jakim jestem stanie, żeby zobaczyli jak bardzo stoczył się ich syn! Byłem ich wpadką, oni sie z tym nawet nie kryją.

- Mike oni..

- Co oni!? Nic nie rozumiesz! Szczęśliwy chłopczyk z dobrej rodziny nigdy tego nie zrozumie!

Zamarłem, a moje usta pozostały lekko rozchylone. Mike podkulił nogi odkładając butelkę, a gdy oparł łokcie o kolana ukrył twarz w dłoniach. Zaczął płakać, a każdy pojedyńczy szloch ranił moje serce i sprawiał, że chciałem zapaść się pod ziemię. Nigdy nie byłem w takiej sytuacji, jednak o dziwo wiedziałem co zrobić. Bez pozwolenia pochyliłem się, po czym opierając podbródek o jego głowę przytuliłem chłopaka. Tak rzadko okazuje jakiekolwiek uczucia, że ten lekki dyskomfort dopadł mnie niemalże momentalnie. Zwalczenie tego uczucia było prostsze niż się spodziewałem, bo gdy tylko ogarnąłem, że Mike mnie nie odepchnął poczułem się, jakby ktoś zdjął ogromny ciężar z moich barków.

- Nie patrz na mnie.- wyszeptał.

- Nie odejdę.

Mike wybuchł płaczem, a ja poprawiłem uścisk.  Pierwsza próba szarpania odbyła się po paru chwilach, jednak szybko ustała, gdy dałem mu do zrozumienia, że nigdzie się nie wybieram. Druga próba szarpania skończyła się równie szybko jak się zaczęła, a pomogła mi w tym moja dłoń, którą wplątałem w jego włosy. Szlochanie Mike'a nie ustępowało, a ja nie przestawałem go obejmować. Właściwie to wątpię, abym mógł sobie na to pozwolić. Mike uniósł powoli dłonie i delikatnie objął mnie w pasie. Usiadłem na jego kolanach, gdy ten wyprostował nogi, po czym oddałem się chwili ciszy.

- Chce żeby tu byli.- wyszeptał.

- Wiem.

- Zazdroszczę ci...nigdy nie grałem z ojcem w piłkę.

- Uwierz, z moim ojcem to męczarnia. Kiedyś ci go użyczę.- chciałem rozluźnić atmosferę.

- Oni mnie nie kochają. Mówili, że przyjadą na mecz, ale ja ich znam.

- Przyjadą, obiecuję.

- Realiści nie powinni marzyć.

Zamilkliśmy, a ja zacząłem masować Mike'a po plecach. Robiłem to bardzo powoli, tak jakby każdy gwałtowny ruch mógłby go odstraszyć. Czułem bijące od niego ciepło oraz to jak jego klatka piersiowa unosi się i opada. Powoli tempo jego oddechu unormowało się, a to znaczyło, że pierwszy krok mieliśmy już za sobą. Byłem świadomy tego, że takich sytuacji w przyszłości może być więcej, bo to nie tak, że człowiek z dni na dzień wychodzi z dołka. Tutaj potrzebna jest praca.

Odchyliłem się kładąc dłonie na jego policzkach, po czym spojrzałem w jego mokre oczy. Mike przestał już szlochać, jednak teraz nadszedł czas na ten gorszy etap, a pierwszą oznaką tego była jego twarz, która nie wyrażała żadnych emocji. Był obojętny, na to wszystko, co dzieje się wokół niego.

- Pójdziemy tam razem.- powiedziałem, masując kciukiem jego policzek.- Zapiszesz się, prawda?

Nie odpowiedział. Zamiast tego dokładnie przyjrzał się mojej twarzy, jakby szukał na niej odpowiedzi. A ta była prosta.

Poczułem nagły przypływ ciepła, gdy dłonie Mike'a wdarły się pod moją bluzkę. Chłopak, nie odrywając wzroku od mojej twarzy, zacisnął swoje dłonie na moich biodrach, a spomiędzy moich ust wydobył się niekontrolowany jęk. Przebywanie na jego kolanach, gdy jest półnagi jest czymś niebezpiecznym.

Ale ja nigdy nie byłem rozważny.

- Obiecaj mi.- wyszeptałem.

A później zjechałem dłońmi na jego szyję i wcisnąłem w jego usta delikatny pocałunek. Mike nawet nie protestował. Oddał mi się pozwalając abym tym razem to ja prowadził.

- Obiecaj.- wyszeptałem pomiędzy pocałunkami.

Jednak w odpowiedzi otrzymałem to co wcześniej. Znów zacisnął swoję dłonie na moich biodrach, a ja nie wiedzieć czemu zakręciłem nimi. Czułem jak ciepło rozchodzi się po moim ciele, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że nasze pocałunki stały się odważniejsze. Nie było już delikatności. Była jakaś dziwna rządza, z którą nigdy wcześniej nie miałem do czynienia. Wiele razy dochodziło między nami do takich zbliżeń, jednak tym razem czuję się inaczej. Moje podbrzusze płonie i jeśli zaraz się to nie skończy, to zwariuje. Przysięgam.

- Mike?- wyszeptałem, gdy ten przysunął mnie za pośladki do sobie.

Cała krew z mózgu powędrowała na sam dół, a to oznaczało kłopoty. Byłem tak blisko jego nagiej klatki piersiowej, że to nie możliwe, aby Mike nie wyczuł wybrzuszenia na moich spodniach.

- Obiecuję.- wyszeptał

A później znów przywarł do moich ust i tym razem to ja mu się oddałem.

Mike zjechał na moją szyję obdarowując ją pocałunkami i delikatnie podgryzając moją skórę. Miałem to w dupie, że jutro są zawody. Niech każdy to widzi.

Nagle nasza pozycja zmieniła się. Mike uniósł mnie delikatnie, po czym wymusił cofnięcie się. Ściągnąłem swoje buty klęcząc przed nim, po czym nie widzieć czemu chwyciłem za jego dłonie i położyłem jedną na moim wybrzuszeniu. Mike zaczął mnie dotykać, a ja po chwili odwdzięczyłem się tym samym, aby i on poczuł to samo co ja.

- Czasami odprowadzasz mnie do szału.- wyszeptał.

- To mój tekst.- odparłem.

A później zacząłem dobierać się do jego spodni.

Byliśmy tak pochłonięci pocałunkami, że nawet nie zwróciłem uwagi na to, kiedy nasze ubrania zaczęły znikać. Najpierw poleciała moja bluzka i spodnie, później nadszedł czas na jego dolną część garderoby. Nie wiem gdzie wylądowały, jednak w tym momencie nie interesowało mnie to.

Byliśmy praktycznie nadzy, a bokserki były jedyną rzeczą, która oddzielała nasze nabrzmiałe przyrodzenia.

- Zdejmij to.- nakazałem szarpiąc za jego bokserki.

Mike wykonał moje polecenie bez mrugnięcia okiem, a ja za tak szybkie wykonanie polecenia odwdzięczyłem się schodząc w dół. Spojrzałem na niego, aby sprawdzić jego reakcje, a gdy zobaczyłem w jakim jest stanie poczułem nagły przypływ satysfakcji.

- Chryste..- wysapał kładąc mi dłoń na głowie i wplatając palce w moje włosy.

Zassałem się na jego główce. Zrobiłem to parę razy, bardzo dokładnie, aby dać mu tyle przyjemności na ile zasługuje. Napawałem się tą chwilą, a każdy jęk, który wydobył się spomiędzy jego ust był dla mnie melodią.

- Czekaj.- wyszeptał, a gdy nie przestałem szarpnął za moje włosy i wymusił bym spojrzał na niego.

Jego twarz była czerwona i tym razem nie było to spowodowane łzami. Uśmiechnąłem się szeroko widząc jego bezbronność, po czym sięgnąłem do swoich bokserek i pozbyłem się ich. Na powrót wdrapałem się na jego kolana, gdzie od razu przywitał mnie pocałunkiem.

- Unieś się.- nakazał, a jego dłoń spotkała się z moim pośladkiem.

Wykonałem jego prośbę, a gdy znalazłem się na odpowiedniej wysokości sięgnąłem ręką za siebie i chwyciłem jego przyrodzenia. Byłem już tak napalony, że chciałem wziąć sprawy w swoje ręce by jak najszybciej poczuć go w sobie. Niest Mike miał inne plany.

- Czekaj.

Jego przestraszony ton sprawił, że momentalnie zatrzymełem się. Puściłem go, po czym siadając na jego udach spojrzałem na jego twarz. Był przestraszony.

- Coś się stało?

- Nie możemy tego zrobić.

Zamrugałem parę razy, jednak jego słowa nie docierały do mnie. Jak to nie możemy?

- Ach...rozumiem...To nie była gra wstępna do seksu tylko przygotowanie do różańca?

Mike wywrócił oczami, po czym spojrzał gdzieś w bok. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w nierównym tempie, a ja tylko cudem powstrzymałem się, aby nie rzucić się na niego. Myślałem, że będziemy siedzieć tak w nieskończoność, jednak po chwili Mike łaskawie zlitował się nade mną.

- Jestem na prochach... Nie chcę aby nasz pierwszy raz był na tym gównie.

- Ja też nie.

- Więc czemu...

- Ponieważ nie jesteś na prochach.

I wtedy pierwszy raz w życiu zobaczyłem na twarzy Mike'a taką dezorientację. Ale czemu się dziwić. Ten cwaniak nie ma pojęcia o jednej bardzo istotnej sprawie.

- Powiem ci, ale w zamian za to chce kontynuować to co zaczęliśmy bez zbędnych pytań.- westchnąłem będąc już na skraju wytrzymałości.- Zgoda?

- Ale

- Och Mike. Nie przedłużaj. Jeszcze do niedawna zerżnął byś mnie w każdym możliwym miejscu, a teraz zachowujesz się jak cnotka.

Chłopak zagryzł dolną wargę, po czym kiwnął delikatnie głową. No nareszcie...myślałem, że zaraz szlag mnie trafi.

- Parę dni temu ja i Luke włamaliśmy się tu...a raczej weszliśmy dzięki kodowi, który nam podałeś.- zacząłem sięgając po jedną z tabletek.- To nie leki, tylko do złudzenia podobne suplementy diety. Nie groźne.

Mike spojrzał na tabletkę w mojej dłoni, a na jego twarzy zagościło zdumienie. Mogłem mu teraz wytłumaczyć, że to jeden z naszych planów na odstawienie leków, jednak nie miałem na to czasu.

Nim zdążył cokolwiek powiedzieć chwyciłem jego twarz w dłonie i na powrót przywarłem do jego ust. Chciałem go tu i teraz.

- Może zaboleć.- wyszeptał pomiędzy pocałunkami.

Na powrót uniosłem swoje biodra, jednak tym razem to Mike zajął się resztą. Jęknąłem mu w usta, gdy nagle coś napadło na moje wejście i mało delikatnie weszło do środka.

- Chryste.- wyszeptałem odrywając się od jego ust.

Mike dał mi chwilę do przyzwyczajenia się, a gdy ta minęła zacząłem delikatnie poruszać biodrami. Nasze ciepłe oddechy mieszały się ze sobą, a kuchnia wypełniła się odgłosem naszych jęków. Było mi przyjemnie, a fakt, że robimy to na brudnej ziemi nie przeszkadzał mi. 

- Mike.- wyszeptałem chwytając jego twarz w dłonie.

A później poczułem jak fala gorąca rozlewa się po całym moim ciele. Zacząłem szczytować, a moja głowa samoistnie odchyliła się w tym. Jęczałem poruszając biodrami. Fala przyjemności co chwilę zalewała moje ciało, gdy Mike mało delikatnie zaciskał dłonie na moich biodrach. Chciałem tego. Chciałem, aby zostawił na moim ciele ślady.

- Theo.- jęknął

Pochyliłem się wpijając w jego usta, a już po chwili zaczęliśmy dochodzić.

Mike był nagi, jednak tym razem to metafora. Dziś w końcu dowiedziałem się jaki jest naprawdę. Rozebrałem go ze wszystkich warstw i poznałem go od tej innej, gorszej strony, nad którą oboje będziemy pracować.

- Jesteś niesamowity.- wyszeptał.

A ja na powrót zacząłem skradać mu pocałunki.

⊰᯽⊱┈──╌❊ ❊ ❊╌──┈⊰᯽⊱

Ostrzegałam na tablicy, że ten rozdział będzie popi*rdolony

Sorry za błędy i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top