44

10 tyś. słów
Miłego czytania❤️

Perspektywa Thomasa:

Uczniowie na trybunach wrzeszczeli dopingując naszą drużynę. Ich krzyki niosły się po całej hali, rozchodziły na korytarzu i przebijały się przez mury budynku. W każdym buzowały emocje, ale czemu się dziwić, w końcu gramy o miejsce w finale. Z tego też powodu lekcje zostały nieoficjalnie odwołane, bo każdy chce być świadkiem naszej gry.

Oparłem się o krzesło, po czym odkręcając butelkę zacząłem obserwować rozgrywkę. Zawodnik drużyny przeciwnej podał piłkę, a ten z kolei ruszył w stronę naszego kosza. Wykonali parę podań, wrzaski wzrosły, emocje podskoczyły, a Theo w ostatnim momencie uratował sytuację wybijając piłkę z rąk zawodnika. Piłka potoczyła się za linię boiska.

Zawodnik drużyny przeciwnej pobiegł po nią, a ja poczułem dziwny ścisk w żołądku, gdy zobaczyłem kto po nią idzie. Richard. Obserwuję go od samego początku i śmiało mogę przyznać, że jest naprawdę dobry, jednak przez wgląd na jego przeszłość z Dylanem nie potrafię czuć do niego podziwu.

To chore. Nie powinienem tak myśleć, w końcu Richard nie chciał zrobić Dylan'owi krzywdy. Prawdopodobnie nie wytrzymał i zaryzykował oddając się chwili, a ja jak ostatni idiota przekreśliłem go.

Gra rozpoczęła się. Richard podał piłkę swojemu, jednak i tym razem Theo okazał się być szybszy. Ruszyli w drugą stronę wykonując podania. Mike przejął piłkę od Max'a i podbiegł łukiem do kosza. Dwójka chłopaków skoczyło razem z nim aby zablokować atak, jednak Mike nie miał zamiaru rzucić do kosza. Piłka poleciła dalej prosto w dłonie biegnącego Dylan, który w paru szybkich królach przejął ją i wykonał rzut. Piłka wpadła do obręczy, a uczniowie za moimi plecami wrzasneli na cały głos.

Kolejny punkt.

Po moim ciele rozeszły się dreszcze, a na skórze pojawiła się gęsią skórka. Przyczyną takiego nagłego zachowania nie był krzyk kibiców, a sam Dylan, który jak gdyby nigdy nic, chwycił za rąbek koszulki i wytarł nią swoje spocone czoło, odsłaniając tym samym swój umięśniony brzuch. Moje myśli od razu wróciły do przedwczorajszej nocy, która już na zawsze pozostanie w mojej pamięci.

To co przeżyliśmy było dla nas czymś niesamowitym i sprawiło, że nasze więzi zacisnęły się.

Wszyscy zaczęli sobie gratulować, a drużyna przeciwna udała się pod swój kosz. Myślałem, że Richard uda się za swoimi, jednak ku mojemu zaskoczeniu stanął przed Dylanem, który od razu spiął się. Chłopak powiedział mu coś, po czym klepiąc go po ramieniu i ruszył do swoich. Uczucie zazdrości rozlało się po moim ciele, przez co od razu sprzedałem sobie mentalnego liścia. Chryste! Co jest ze mną nie tak!

Poczułem na sobie wzrok Dylan więc i ja na niego spojrzałem. Patrzył na mnie tymi swoimi bystrymi oczami, aby chciał dotrzec moją reakcję na to, co się przed chwilą wydarzyło. Mimo, iż czułem ogromy ucisk w klatce piersiowej, zmusiłem się na uśmiech i uniosłem dwa kciuki w górę, aby choć trochę go uspokoić.

Dylan powinien z nim porozmawiać i wszystko sobie wyjaśnić.

Parę minut później nastąpił koniec drugiej kwarty, a wszyscy zawodnicy udali się do szatni. Trener znów wygłosił swoją pokrzepiającą mowę, którą wszyscy zwieńczyliśmy głośny okrzykiem. Na obecną chwilę remisujemy więc albo damy z siebie wszystko i wygramy dwie kolejne kwarty, albo znów zremisujemy i wygramy w dogrywce. Nawet nie biorę pod uwagę tego że przegramy. Nie możemy!

- Zmęczony?- zapytałem siadając obok Dylana na ławce.

W szatni panował istny chaos więc pomyślałem, że pewnie mnie nie usłyszał. Szybki jednak wyrzuciłem tą myśl, z głowy, bo Dylan po chwili westchnął ciężko i spojrzał na moją osobę.

- Musiałbym być tym leniwym blondynem z równoległej klasy, który męczy się po dwóch przebiegniętych kółkach.- stwierdził posyłając mi ten swój łobuziaki uśmiech.

Oczywiście, że chodziło mu o mnie. Moja kondycja jest teraz zdecydowanie lepsza i już nie męczę się po paru kółkach, jednak jemu to nie przeszkadza w dalszym nabijanu się ze mnie.

Uderzyłem barkiem w jego bark, na co ten skwitował to śmiechem. Dylan spojrzał w dół na swoje dłonie, a na jego twarzy znów zagościła pokerowa mina.

- Porozmawiaj z nim.

Zaskoczony zmarszczył brwi, jednak nie spojrzał na mnie. Doskonale wiedział o kogo mi chodzi.

- Powinienem?

- A czujesz taką potrzebę?

Spojrzał na mnie, a ja dokładnie przyjrzałem się jego twarzy. Jeśli Dylan nie czuje do niego urazy za to, co się wydarzyło, to dobrym pomysłem będzie wspólna rozmowa. Czas zamknąć za sobą pewne drzwi.

- A ty co o tym myślisz?- zapytał.

A ja miałem ochotę strzelić mu w tył głowy.

Cóż, właściwie, to to zrobiłem.

- Ała, za co?- zapytał masując tył głowy.

Zwęziłem groźnie powieki, po czym nie przejmując się resztą kolegów z drużyny przesunąłem się bliżej twarzy Dylana.

- Czy ja mam na czole napisane mama?- zapytałem poważnym tonem.

- Nie.

- To było pytanie retoryczne, geniuszu.- odparłem odsuwając się w tył.

- Wiem, o co ci chodzi.- odparł na co uniosłem jedną brew. Dylan oblizał dolną wargę, po czym znów spojrzał na swojego dłonie.

Trener zjawił się w szatni w momencie, gdy Dylan utworzył usta aby coś powiedzieć. Poniformowała nas, abyśmy wracali na boisko i przygotowali się do rozpoczęcia trzeciej kwarty, w której to ja miałem zagrać zamiast Max'a. Wszyscy ruszyli do wyjścia, jednak mi i Dylan'owi się nie spieszyło, bo czuliśmy, że musimy dokończyć tą rozmowę. Gdy zostaliśmy sami w szatni, wstaliśmy z ławki i stanęliśmy naprzeciwko siebie. Patrzyłem w jego oczy oczekując, aż zacznie kontynuować rozmowę, jednak tak się nie stało. Zamiast tego Dylan pochylił się z zamiarem pocałowania mnie, jednak ja odchyliłem się posyłając mu wymowne spojrzenie.

- Masz do niego uraz?- zapytałem.- Za to co się wydarzyło?

Dylan milczał przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią, jednak po chwili pokręcił delikatnie głową i odparł.

- Właściwie to nigdy nie czułem do niego urazu. Zawsze byłem bardziej tym zaskoczona niż wkurzony.- wyznał, a ja niekontrolowanie uśmiechnąłem się pod nosem. Dylan nie odwzajemnił uśmiechu, jednak gołym okiem było widać, że jest mu lżej.- Myślałem, że będziesz...

Nie dokończył, jednak ja zrozumiałem o co mu chodzi, przez co od razu posłałem mu wymowne spojrzenie. Uniosłem brew, a moje dłonie skrzyżowały się na piersi. Dylan nie wiedząc co zrobić złączył usta w wąską linię, po czym spojrzał gdzieś w bok, aby uniknąć mojego podejrzliwego spojrzenia.

- Sugerujesz, że mam zacząć wątpić w twoją wierność?- wypaliłem.

Dopiero po chwili zorientowałem się jak to brzmi, jednak było już za późno, aby ugryźć się w język. Czy Dylan ma obowiązek być mi wierny, skoro oficjalnie nie jesteśmy razem? Fakt, dopiero się poznajemy, jednak gdzieś w środku czuję, że to coś więcej niż zwykłe zauroczenie. Prawdopodobnie myślał bym o tym jeszcze przez dłuższą chwilę, jednak Dylan postanowił rozwiać wszelkie wątpliwości.

- O to nie musisz się martwić. Nie jest w moim typie i dosłownie jest przeciwieństwem ciebie.- zaczął unosząc kącik ust i spoglądając głęboko w moje oczy.- Zaczynając od nudnego przewidywalnego charakteru i kończąc na równie nudnych szarych oczach i brązowych włosach. Gdy na niego patrzę widzę tylko starego kumpla z dzieciństwa, nic więcej.- wzruszył ramionami.

A później powiedział coś, przez co na moment zapomniałem jak się oddycha.

- On jest nudną przeszłością, a ty moją interesującą przyszłością.

To co powiedział było na tyle niespodziewane i nagłe, że nie byłem w stanie opanować swojej nagłej reakcji. Moje ciało wzdrygło się, a oczy delikatnie rozszerzyły. Był zadowolony z mojej reakcji, a dowodem na to był ten cholernie irytujący kącik ust, który powędrował w górę.

Nie myśląc długo uniosłem swoją dłoń i chwyciłem kołnierz jego koszulki. Pociągnąłem go w swoją stronę do pocałunku, jednak ten na złość zrobił unik. Warknąłem przy jego policzku, na co ten uśmiechnął się zadowolony.

- Stąpasz po cienkim lodzie.- ostrzegłem.

- Co mi za to grozi?- zapytał spoglądając na mnie i posyłając mi ten swój łobuziarski uśmiech.

- Naprawdę chcesz się przekonać?

- Zaryzykuję.- odparł

Jednak po chwili i tak pochylił się, by oddać mi swoje usta. Ten pocałunek był intensywny i rozpalał mnie od środka. Czułem jak jego dłonie wędrują na moje biodra, a palce zaciskają się na mojej skórze, tym samym doprowadzając mnie do szaleństwa. Krew szumiała mi w uszach, gdy nasze języki otarły się o siebie, a moje serce przyspieszyło.

Tak bardzo tego pragnąłem. Przez całą pierwszą połowę mogłem tylko na niego patrzeć i obserwować go w akcji. Nie raz przyłapałem się na zbyt odważnych fantazjach i na szczęście wszyscy dookoła byli zbyt pochłonięci grą by zwrócić uwagę moje czerwone wypieki na twarzy.

- Długo jeszcze? Za trzy minuty zaczynamy.

Zaskoczony oderwałem się od ust Dylana, po czym spojrzałem przez jego ramię na osobę w drzwiach. W tym momencie nie potrafiłem się ruszyć i dalej stojąc z rękami na barkach Dylana wpatrywałem się Max'a, który z szerokim uśmiechem stał w przejściu.

Cholera...

Mięśnie Dylana pod moimi palcami napisały się, jednak wyraz jego twarzy pozostał niewzruszony. Jakby w ogóle nie przejmowała się faktem, że właśnie zostaliśmy nakryci. A może po prostu chciał aby Max tak myślał.

- Już idziemy.- odparł.

Max kiwnął mu głową, jednak zanim wyszedł z szatni spojrzał na dłonie Dylana, które dalej spoczywały na moich biodrach. Instynktownie zsunąłem swoje dłonie w dół, a moje ust otworzyły się. Chciałem coś powiedzieć, jednak nie potrafiłem wydusić z siebie ani jednego słowa.

- Zostawię to dla siebie.- dodał Max, po czym obrócił się na pięcie i z szerokim uśmiechem na ustach opuścił szatnie.

Czułem jak policzki zaczynają mnie szczypać, gdy uświadomiłem sobie, że w tym momencie to Dylan jest najbardziej poszkodowany. Obiecałem mu, że jego coming out odbędzie się na jego zasadach. To nie miało tak wyglądać, Max nie powinien nas nakryć.

Cóż...moje poczucie winy wyparowało tak szybko jak się pojawiło, gdy po chwili usłyszałem słowa Dylana.

- Zostawię to dla siebie.- powtórzył słowa Max'a, po czym znów spojrzał na moją osobę.- Po co.

Otworzyłem i zamknąłem usta. Powtórzyłem tą czynność kilka razy, jednak ostatecznie postanowiłem pogonić nas do wyjścia. Dylan bez najmniejszego sprzeciwu ruszył za mną, a gdy znaleźliśmy się na zatłoczonej hali rozdzieliliśmy się. On podszedł do trenera, natomiast ja do Max'a. Chwyciłem go za łokieć po czym siłą odsunąłem od reszty na bezpieczną odległość. Pozostali posłali nam zaciekawione spojrzenie, jednak nie zareagowali i pozwolili nam odejść.

- To nie tak jak myślisz. To tylko tak wyglądało.- rzuciłem ostro, jednak na nim nie zrobiło to wrażenie.

Cóż...tak właściwie to moje słowa i sam ton wywołał u niego jeszcze większy uśmiech.

- Kupiłeś tą wymówkę na Aealiexpress czy Amazon?- zapytał z ogromnym uśmiechem na ustach.

Przystanąłem nerwowo z nogi na nogę, po czym zacząłem się rozglądać, aby upewnić się, że nikt nas nie podsłuchuje. Max miał rację. Tego co zobaczył nie było można w żaden logiczny sposób wyjaśnić, bo wszystko było aż boleśnie jednoznaczne.

- Dobra, masz mnie.- przyznałem kapitulując.- To było na co wyglądało.

- No raczej.- przerwał mi.

Lubię Max'a i jego uśmiech, jednak teraz mam ochotę zedrzeć mu go z twarzy. Chłopak widząc moją minę zorientował się do czego zmierzam. Westchnął ciężko, po czym położył mi dłoń na ramieniu i zamienił szeroki uśmiech na ten bardziej delikatny i czuły.

- Spokojnie, nie oceniam. Dla mnie najważniejsze, jest to, abyście nie robili tym krzywdy innym.- uspokoił.- Poza tym, czemu miałbym być na to źle nastawiony, skoro tyle dobrego zrobiłeś dla drużyny.

Zmarszylem brwi nie do końca rozumiejąc o co mu chodzi. Max pokręciłem rozbawiony głową, po czym obrócił mnie lekko w stronę hali sportowej.

- Spójrz na nich. Na naszą drużynę.

Szybko wyszukałem wzrokiem naszej grupy, w której skład wchodził Mike, Luke, Brett, Theo, Rico, Charlie, oraz Dylan, który właśnie do nich podchodził. Na chwilę zatrzymałem swój wzrok na szatynie. Podszedł on do Mike'a po czym kładąc mu dłoń na ramieniu dołączył do rozmowy. Praktycznie wszyscy byli wymęczeni, pierwszą połową meczu, jednak nie przeszkadzało to im w żartowania z czegoś.

Nie rozumiałem o co chodzi Max'owi, dlatego szybko obróciłem się do nich plecami, by posłać mu pytające spojrzenie. Chłopak wydawał się być rozbawiony moją dezorientacją, jednak szybko spoważniał i rzucił.

- Gdyby ktoś parę miesięcy temu powiedziałby mi, że ta grupa będzie stać razem, a nad ich głowami nie będą wisiały czarne chmury, prawdopodobnie wyzwał bym go od idiotów, a później zadzwonił do psychiatryka zapytać czy im pacjent nie nawiał.- mówił powoli ściszając swój głos.

Chwilę mi zajęło by pojąć o co mu dokładnie chodzi, jednak gdy w końcu to do mnie dotarło uchyliłem delikatnie usta.

- To nie moja zasługa.- wymamrotałem.

- Och Thomas.- pokręcił głową z rozbawieniem, po czym ułożył mi dłonie na ramionach.- Oczywiście, że twoja i nie próbuj się zapierać. Mike i Dylan żarli się jak pies z kotem. Theo miał ich wszystkich w dupie i przychodził tylko pograć. A Brett i Luke? Och! Ciesz się, że nie widziałeś jak celowo rzucali sobie piłki pod nogi podczas meczu. Ich gra była istnim cyrkiem, a ty zdołałeś ich zjednoczyć.- na jego ustach znów pojawił się szeroki uśmiech.- Stary! Jesteśmy jedną nogą w finale! To niesamowite!

- Chyba mnie przeceniasz.- wymamrotałem szczerze zaskoczony.

- Thomas. Możesz oszukiwać się w nieskończoność, ale prawdy nie zmienisz...zjednoczyłeś tą drużynę, a to nielada wyczyn.

Max poklepał mnie po ramieniu, po czym minął mnie i ruszył do pozostałych. Prawdopodobnie nie chciał słuchać mojego marudzenia. 

Obróciłem się w ich stronę, a mój wzrok spoczął na pozostałych zawodnikach naszej drużyny. Wszyscy żywo o czymś dyskutowali, a ich postawa, oraz samo nastawienie nie wskazywało na to, że właśnie mają do rozegrania ważny mecz i to nie tak, że nagle spoczęli na laurach. Oni najzwyczajniej w świecie wyglądają jak drużyna.

Chwilę później gra rozpoczęła się, a my daliśmy z siebie wszystko, koncentrując się na grze i współpracując ze sobą niczym jeden organizm. Podczas ostatnich meczów nasza gra była agresywna, jednak takie nastawienie nie było przyczyną naszego charakteru, a sytuacji w jakiej się znajdowaliśmy. Koszykówka to przede wszystkim gra kontaktowa, więc to zrozumiałe, że czasem daliśmy ponieść się emocjom, gdy jeden z zawodników drużyny przeciwnej pchnął nas, bądź rzucił dotkliwą obelgą. Zazwyczaj udawało nad się panować nad emocjami, jednak dochodziło też do drobnych sprzeczek, gdzie sędziowie musieli interweniować.

Takie incydenty zdarzały się w poprzednich meczach, jednak nie tutaj. Rozgrywki były przepełnione emocjami, jednak w porównaniu do poprzednich meczów wszystko odbywało się w pokojowej atmosferze. Gdy podałem piłkę Luke'owi, zawodnik drużyny przeciwnej wpadł na niego, przez co blondyn upadł na podłogę, a piłka wyleciała poza linię boiska. Chłopak zamiast pobiec za nią i rozpoczął kolejną rozgrywkę, postanowił w pierwszej kolejności pomóc blondynowi wstać. Luke spojrzał na niego, po czym z lekkim uprzedzeniem przyjął pomoc przeciwnika chwytając go za przedramię.

- Jesteś cały?- zapytał takim tonem jakby obawiał się, że Luke mógł doznać kontuzji.

- Tak, spoko. Nic mi nie jest.- odparł przywołując na twarzy delikatny uśmiech.

Chłopak poklepał go po ramieniu, po czym ruszył truchtem po piłkę i na nowo zaczął rozgrywkę. Chwilę mi zajęło, aby to dostrzec, jednak gdy w końcu, to nastąpiło poczułem nagły przypływ wstydu. Przez noc rozmyślałem o tym spotkaniu. O spotkaniu Dylana z Richardem, który de facto odegrał jakąś rolę w życiu szatyna. Myślałem, że Richard będzie chciał się mścić za to, że Dylan go odrzucił. Och, jakże się myliłem.

W momencie, gdy przekreśliłem Richard'a stałem się idiotą do potęgi i nic tego nie zmieni. W obecnej sytuacji jedyne co mnie uszczęśliwia, to fakt, że nikomu nie powiedziałem o swoich uprzedzeniach do niego i nie muszę się za to przed nikim wstydzić.

Trzecia kwarta skończyła się naszą wygraną, a to spowodowało, że nasze zmęczenie wyparowało jak za dotknięciem magicznej różdżki. Po przerwie zaczęliśmy grę z nowym zapasem energii, a dzięki pokojowej atmosferze strach, przed bójką pomiędzy zawodnikami, nie męczył moich myśli. Niestety nasza wygrana zmotywowała przeciwników, przez co ostatnie minuty były bardzo emocjonujące, a piłka ani na moment nie pozostawała w spoczynku.

Nagle na trybunach rozległ się wrzask, a kibice zaczęli odliczać ostatnie dziesięć sekund. Nie musiałem spoglądać na tablicę by wiedzieć jaki mamy wynik. Przegrywaliśmy jednym punktem.

Zawodnik drużyny przeciwnej przejął piłkę, po czym wykonując parę odbić rzucił do następnej osoby. Piłka leciała w stronę Richarda, a po moich plecach rozeszły się dreszcze, gdy kibice z przerażeniem krzyknęli "pięć". Czas jakby zwolnił, a ja miałem wrażenie, że zaraz zwymiotuje.

Piłka spoczęła w rękach zawodnika, a ten zaczął pędzić pod odpowiedni kosz. Na trybunach zapanował haos, a większość z nich wstała niedowierzając temu co się dzieje.

- Trzy!- krzyknęli kibice.

I wtedy zawodnik wykonał rzut za trzy punkty.

- Dwa!

Piłka wpadła do obręczy, a kibice, którzy nadal siedzieli zerwała się z miejsca i zaczęła głośno wiwatować. Bo piłki nie przejął Richard, a Theo, który nagle zmaterializował sie przy przeciwniku i rozegrał najbardziej niesamowitą akcje w dziejach tej szkoły.

Wygraliśmy!

Wszyscy rzuciliśmy się na Theo. Krzyczeliśmy niesieni emocjami i nawet ten wrzask z trybun nie był w stanie nas zagłuszyć. W pewnym momencie podbiegł do nas Liam i zaczął gratulować przyjacielowi. Brett zrobił to samo jednak w porównaniu do swojego chłopaka był bardziej opanowany. Widziałem jak podczas pierwszej i drugiej kwarty wykonuje instynktowne ruchy. Boli go to że nie może grać na boisku i wcale mu się nie dziwię.

Nagle podszedł do nas trener. Myślałem, że pomimo wygranej nadal będzie opanowany, jednak nie tym razem. Mężczyzna podszedł do Theo po czym podniósł go i z głośnym wrzaskiem uścisnął. Byliśmy zbyt uradowani by zwrócić na to uwagę, jednak jestem w stu procentach pewny, że ta chwila będzie jeszcze nie raz wspominana podczas dyskusji na imprezach.

Odsunąłem się od reszty, po czym spojrzałem na Dylana, który stanął tuż obok mnie. Na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech, a ja zapragnąłem uwolnić swoje emocje w najbardziej kontrowersyjny sposób. On też chciał to zrobić, a dowodem na to był jego wzrok, który nagle powędrował na moje usta.

- Nie tutaj.- odezwał się mój zdrowy rozsądek.

I na jego reakcje nie musiałem długo czekać. Wszyscy byli zbyt zajęci świętowaniem by zwrócić uwagę na to, że dwóch zawodników z drużyny opuściło halę. Dylan wepchnął mnie do kantorka, a gdy zapalił światło i zamknął za nami drzwi, pchnął mnie na ścianę. Szatyn przywarł do moich ust, a ja z głośny jękiem zadowolenia oddałem ten pocałunek, byliśmy zmęczeni, jednak nasze ruchy na to nie wskazywały. Dylan przejechał dłońmi w dół, jednak nie zatrzymał się na pośladkach. Podniósł mnie w górę, a ja szybko owinąłem swoje nogi wokół jego bioder.

- Nie rób śladów.- przypomniałem, gdy nagle zjechał na moją szyję.

Wplątałem dłonie w jego włosy, po czym szarpnąłem nim w tył. Dylan na powrót zajął się moimi ustami, a ja miałem wrażenie, że zaraz eksploduje. Byłem przyparty do ściany, jednak to nie przeszkadzało mi w tym, by wić się jak opętany.

Na halę wróciliśmy w idealnym momencie i z tego co zauważyłem nikt nie zwrócił uwagi na to, że nas nie ma. No może oprócz Max'a, który posłał mi ten swój cwany uśmiech i wypalił.

- Malujecie usta?- zapytał spoglądając to na mnie to na Dylana.

- Nie?- bardziej zapytałem niż stwierdziłem. Buzowało we mnie tyle emocji, że kompletnie zapomniałem jak się myśli.

- Och, myślałem, że tak.- wzruszył ramionami, po czym obrócił się na pięcie i dodał.- Macie takie czerwone usta, że myślałem, że malujecie.

Zagryzłem dolną wargę, po czym spojrzałem na szatyna. Rzeczywiście, jego wargi były opuchnięte, a sam kolor odstawał od jego naturalnej odcieni.

- Przy odrobinie szczęścia nikt się nie zorientuje- zapewnił.

Oby.

Po oficjalnym uściśnięcie dłoni każdy pognał do swoich szatni. Wszyscy na powrót zaczęli świętować, a ja dołączyłem do nich. Wykąpałem i przebrałem się jako ostatni. Nie spieszyło mi się, a powód tego był prosty. Jakoś nie chciało mi się przebierać w obecności innych zawodników. Po tamtej nocy z Dylanem na moim ciele widniały malinki, które prawdopodobnie nie znikną w najbliższym czasie. Rzecz jasna, zdążyłem już skarcić o to szatyna.

- Gdzie reszta?- zapytałem wchodząc do szatni z ręcznikiem na głowie

Usiadłem naprzeciwko Dylana, a gdy dokończyłem wycieranie włosów odłożyłem ręcznik na bok i zacząłem ubierać skarpetki.

- Pod twoją nieobecność przyszedł tu jeden z zawodników drużyny przeciwnej i zaproponował wspólne świętowanie.

- I poszli bez ciebie?- zapytałem unosząc głowę by na niego spojrzeć.

Dylan parsknął śmiechem i pokręcił delikatnie głową.

- Nie. Umówiliśmy się z nimi na wieczór.- wyjaśnił, a gdy otworzyłem usta dodał.- Wynajmują hotel w mieście na tą noc.

- Och.- zaczął prostując się.- To bardzo odważne z ich strony. Nie są chyba rodzajem człowieka który dąży do bójki.

Dylan roześmiał się jeszcze bardziej na co od razu zmarszczyłem brwi.

- Możesz o tym nie wiedzieć, bo wcześniej nie interesowałeś się tym sportem.- zaczął z delikatnym uśmiechem.- Ich drużyna jest znana nie tylko z dobrej gry, ale też z tego, że nie dążą do wszynania bójek.

- O.- tylko tyle udało mi się z siebie wydusić.

Ale jak mam być szczery, to wcale mnie to nie dziwi. Dzisiejszy mecz był naprawdę przyjemny. Chciałem już otworzyć usta i zapytać się o Richard'a, jednak nagle usłyszałem jak ktoś otwiera drzwi do szatni. Spojrzeliśmy w stronę wyjścia i nagle naszym oczom ukazał się sam Richard. Chłopak był już ubrany w normalne cichy, w które skład wchodziły ciemne dżinsy, bordowa bluza i czarna zimowa kurtką. Chłopak widząc nas poprawił torbę na ramieniu, po czym z ogromnym uśmiechem na ustach kiwnął głową i ruszył w moją stronę.

- Cześć, nie mieliśmy okazji oficjalnie się poznać. Jestem Richard.- powiedział wyciągając dłoń w moją stronę

Po chwilowym szoku, który spowodowany był tak entuzjastycznym podejściem bruneta, wyciągnąłem rękę i ścisnąłem jego dłoń.

- Thomas.- przywitałem się.

Chłopak puścił moją dłoń, po czym odsunął się o krok i z tym samym uśmiechem na ustach kontynuował.

- Świetnie się z wami grało. To było naprawdę niesamowite. I ten ostatni strzał! Coś niewiarygodnego.- mówił takim tonem, jakby to oni wygrali mecz, a nie my.

- Wy też dobrze graliście.- przyznałem, co oczywiście było prawdą.

Chłopak kiwnął mi głową, po czym przeniósł swój wzrok na Dylana, który zdążył już wstać. Na twarzy Richard'a dalej gościł uśmiech, jednak gołym okiem było widać, że stał się on bledszy. Nie miałem pojęcia co dzieje się teraz w jego głowie, jednak coś czuję, że nie jest to dla niego komfortowa sytuacja.

- Wiem, że wieczorem wychodzimy na miasto, ale czy mógłbym porozmawiać z tobą na osobności.- powiedział po krótkiej ciszy.

Dylan zagryzł wnętrze policzka, a jego ciężki wzrok dalej spoczywał na chłopaku. Nastała cisza, która dotknęła i mnie. Myślałem, że ta chwila będzie ciągnęła się w nieskończoność, jednak Dylan po krótkim namyśle poprawił plecak na ramieniu i odparł.

- Jasne. Też chciałem z tobą porozmawiać.

Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, po czym na powrót zacząłem się ubierać. Gdy już byłem gotowy do wyjścia poklepałem Dylana po ramieniu i rzuciłem.

- Poczekam na ciebie przy aucie.

Szatyn kiwnął mi głową. Klepnął mnie jeszcze w plecy abym się pospieszył, a ja korzystając z okazji uszczypnaąłem go w palec i dodałem.

- Zaraz będziesz zapierniczać z buta.

Szatyn parsknął suchym śmiechem, jednak to było ostatnie co usłyszałem. Opuściłem szatnie zamykając za sobą drzwi, aby dać im trochę prywatności, po czym ruszyłem szerokim korytarzem w stronę wyjścia. Do niedawna panował tu istny chaos, jednak teraz nie było po nikim śladu, tak jakby mecz się w ogóle nie odbył.

- Thomas!- krzyknął nieznajomy głos.

Zatrzymałem się po czym spojrzałem w tył na osobę, która mnie zawołała. Od wejścia na wprost najduje się korytarz, który prowadzi do pokoju trenera, jednak teraz pokój został zamknięty. Nie on mnie teraz interesował, a chłopak, który właśnie odbił się od ściany i ruszył w moją stronę. Chwilę mi zajęło by go rozpoznać, jednak gdy w końcu to nastąpiło, na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech. Był to chłopak, który podkochuje się w Madison. Pamiętam go z imprezy, bo jako jedyny miał na sobie bluzę z postacią z bajek anime.

- Hej, ty jesteś...- wystawiłem palec wskazujący w jego stronę dając mu tym samym znać aby dokończył.

- Leo.

Jego ton był suchy, jednak nie to najbardziej przykuło moją uwagę. Chłopak wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Próbował to ukryć, jednak ja widziałem, to jak nerwowo ściska ramiączko plecaka.

- Coś się stało?- zapytałem zaniepokojony, na co chłopak złączył usta w wąską linię i pokręcił przecząco głową.

- Świetny mecz. Chciałem ci pogratulować.

- Dziękuję, tak właściwie to za dużo nie zrobiłem, to dzięki Theo dziś wygraliśmy. Gdyby nie on i jego szybkość na pewno nie dotarlibyśmy do finału.- odparłem zgodnie z prawdą.

- Trzeba przyznać, że to jeden z szybszych zawodników w waszej drużynie, jednak to wy wszyscy przyczyniliście się do wygranej.- odparł wzruszając ramionami.

Uśmiechnąłem się kiwając mu głową w podziękowaniu, a pomiędzy nami zapanowała niezręczna cisza. Staliśmy wpatrując się w siebie nie wiedząc co jeszcze powiedzieć. Czekałem w milczeniu, a po chwili oderwałem wzrok od chłopak i drapac się po karku zerknąłem na gaśnice powieszoną na ścianie. W tym momencie wydawała się być bardzo interesująca.

- To...- zacząłem chcąc przerwać tą niezręczną ciszę.- Ja już pójdę...

Chciałem jak najszybciej znaleźć się w aucie, jednak jak się okazało Leo miał inne plany.

- Zaczekaj.- rzucił pospiesznie, a jego ton głosu wydawał mi się dziwnie podejrzany.- Mam mały problem. Byłem u trenera, znaczy wracałem i spotkałem trenera. Rozmawiałem z nim i gratulowałem wygranej, znaczy wygranej jego drużynie i trochę się rozgadałem. Zapytał czy mogę pozbierać sprzęty, no to się zgodziłem, ale przez przypadek przewróciłem jedną z cięższych sprzętów i teraz nie mogę podnieść. Trenera już nie ma i pomyślałem, że może ty mi pomożesz.

Chłopak plątał się w słowach, a na jego czole pojawiła się pierwsza kropelka potu. Poczułem jak moje jedno oko drga, a fala zirytowana napływa na moje ciało.

- Czekaj.- przerwałem mu unosząc dłoń w górę, na co od razu zamilkł.- Czyli po prostu nie wiedziałeś do kogo zwrócić się o pomoc i wybrałeś mnie?

- No tak...znaczy akurat przechodziłeś i pomyślałem, że może z twoją pomocą uda mi się postawić ten sprzęt na miejsce.- wyjaśnił

- Yhym..- mruknąłem przeciągle, kiwając delikatnie głową.

Jedną ręką poprawiłem plecak na ramieniu, a drugą chwyciłem chłopaka za ramię i poprowadziłem w głąb korytarza. Otworzyłem pierwszą lepszą szatnie, a gdy wepchnąłem do niej chłopaka zamknąłem za nami drzwi. Poprowadziłem nas na sam koniec pomieszczenia, a gdy byłem pewny, że nikt nas nie usłyszy wypaliłem.

- Słuchaj mnie teraz uważnie bo dwa razy nie powtórzę.- zacząłem wkurzony patrząc w przerażone oczy chłopaka.- Nie mam pojęcia co ta dwójka debili ci zaoferowała, ale jeśli jeszcze raz spróbujesz mnie zaciągnąć w ich pułapkę odegram się i sprawie, że jeszcze na długo mnie zapamiętasz.

W tym momencie byłem bardziej wkurzony na Leo niż na Alex'a i Michael'a. Myślałem, że jest bardziej ułożony i że nie da sobą manipulować. Jak widać myliłem się.

- Rozumiesz?- zapytałem podchodząc bliżej. Musiałem unieść delikatnie głowę, ponieważ chłopak był ode mnie wyższy.

Nic nie odpowiedział. Chłopak przełknął ślinę, a jego oczy jeszcze bardziej rozszerzyły się. Wyglądał jak posąg, a ja w pewnym momencie zacząłem zastanawiać się czy chłopak w ogóle oddycha.

- Ja...- zaczął ściszonym głosem.- Skąd wiesz.

- Poważnie? Czy ty masz mnie za debila?- parsknąłem poirytowany.- Co ci obiecali?

- Nic...- wyszeptał.

A ja myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok.

Znów poczułem jak moje oko zaczyna drgać. Ten tik sprawił, że chłopak zrozumiał swoją głupotę, bo od razu odwrócił głowę i spojrzał gdzieś w bok. Nie miałem ochoty tracić na to czasu, więc mruknąłem cicho "mniejsza" i ruszyłem w stronę wyjścia. Chciałem opuścić to pomieszczenie jak najszybciej i udać się do auta, jednak nagłe Leo postanowił się postawić.

- Gdybyś nie próbował odbić mi Madison...- urwał zaskoczony swoją nagłą odwagą.

Zatrzymałem się gwałtownie, dokładnie analizując jego słowa, a gdy już to zrobiłem, obróciłem się i spojrzałem na chłopak pod ścianą. Dalej był wystraszony.

- Co?- zapytałem zaskoczony.

Chłopak nie odpowiedział. Zamiast tego ruszył przed siebie z zamiarem ucieczki, jednak zapomniał o jednym drobnym szczególe. Stoję w przejściu i nie pozwolę mu wyjść póki mi nie wyjaśni o co chodzi.

Złapałem go za ramię i posadziłem na ławkę. Chłopak nie protestował. Usiadł na nią, po czym spojrzał na moją osobę.

- O co chodzi z Madison i co ja mam z tym wspólnego?- żądałem wyjaśnień.

Olśniło mnie dopiero, gdy wypowiedziałem te słowa na głos. Charlie wspominał coś o plotce na mój temat. "Niby udajesz geja". Wtedy wydawało mi się to niegroźne, jednak teraz widzę, że było to podłoże dla manipulacji. Nie muszę nawet przeprowadzać długich przemyśleń by wiedzieć, kto jest odpowiedzialny za te plotki.

- Rozumiem.- wyszeptałem sam do siebie zaplatając dłonie na piersi i spoglądając w bok.

- Mówili, że jesteś nią zainteresowany.- powiedział po chwili Leo.- To jedna z milszych dziewczyn w szkole i jest naprawdę mądra. Ma ładny uśmiech gdy się śmieje. Musisz zrozumieć, że ona naprawdę mi się podoba i nie chcę jej stracić.

Jego słowa brzmiały jak walka i odniosłem wrażenie, że ma mnie za rywala. Chłopak patrzył na mnie z dziwnym strachem w oczach, jednak dostrzegłem też delikatną nutkę odwagi. Parsknąłem cicho pod nosem, po czym kręcąc delikatnie głową zacząłem chodzić po szatni w tą i z powrotem. Gotowało się we mnie i nie mogłem wyjść z podziwu jak to wszystko było nastawione przeciwko mnie. Alex i Michael powinni sobie już dawno odpuścić, jednak jak widać ich duma to rzecz święta, a ja jestem ich przepustką do odzyskania honoru.

Stanąłem w miejscu, po czym spojrzałem na chłopak, który intensywnie mi się przyglądał.

- Ale ty zdajesz sobie sprawę z tego, że jak już miał bym do kogoś zarywać, to szybciej ty padł byś moją ofiarą?- delikatnie przypomniałem mu, że jestem gejem.

Co prawda jego kasztanowe włosy i szare oczy nie są w moim typie, jednak tego raczej nie musi wiedzieć.

- Ale chodzi plotka...

- Gówno mnie obchodzi ta plotka.- przerwałem.- Leo, jestem gejem. Nie interesują mnie kobiety.

Chłopak zamilkł, a jego jabłko Adama poruszyło się w górę i w dół. Westchnąłem ciężko, po czym czując przypływ zmęczenia usiadłem się na ławce za mną. Oparłem dłonie na kolanach po czym spojrzałem na chłopaka.

- Tak, Madison jest ładna i ma bardzo piękny uśmiech, jednak ona mnie nie interesuje.- wyznałem ściszając głos, aby powiedzieć coś co miało się nie wydać tak szybko.- Poza tym, umawiam się już z chłopakiem, który bardzo mi się podoba, także proszę cię, nie rozsiewaja głupich plotek. Powinieneś od razu do mnie przyjść aby wyjaśnić sprawę.

Leo wyprostował się nabierając powietrza w płuca, a jego oczy rozszerzyły się. Moje wyznanie było dla niego zaskakujące, jednak mnie w tym momencie mało to obchodziło. Nie chciałem marnować na tą dyskusje czasu, więc podpierając się o kolana wstałem z ławki i poprawiłem plecak na ramieniu.

- Mówisz poważnie? Nie interesuje cię ona?- pytał zaskoczony.

Czy ludzi naprawdę są, aż tak głupi?

Westchnąłem ciężko, a gdy przejechałem dłońmi po zmęczonej twarzy spojrzałem na chłopak i postanowiłem w najprostszy sposób zakończyć tą dyskusje.

- Tak, nie interesuje mnie. A tu mam na to dowody.- powiedziałem odsłaniając swój brzuch, na którym znajdowały się malinki stworzone przez Dylana.

Reakcja chłopaka była oczywista. Leo otworzył szeroko oczy, a jego ciało wzdrygło się delikatnie. Nie dałem mu całej wieczności, na oglądanie mojej skóry. Dosłownie po sekundzie zasłoniłem swój brzuch, po czym ruszyłem w stronę wyjścia.

- A i jeszcze jedno.- powiedziałem zatrzymując się przy pierwszych drzwiach.- Powiedz mi, aby bardziej się postarali, bo taka zabawa mnie już nudzi.

Opuściłem szatnie i udałem się prosto do auta. Ta krótka rozmowa była cięższa niż dzisiejszego meczu, wolałbym już stoczyć rozgrywkę sam przeciwko wszystkim drużyną w naszym okręgu niż poraz drugi przeprowadzić tą rozmowę.

Dylan zjawił się parę minut później, a ja postanowiłem nie mówić mu o całym zajściu. Zamiast tego skupiłem się na tym aby odgadnąć coś z jego twarzy, niestety, bądź stety, wyglądał normalnie i nic nie wskazywało na to, że odbył właśnie najcięższą rozmowę w dziejach.

- Jak rozmowa?.- powiedziałem zatrzymując się na światłach.

Zerknąłem na szatyna i poraz kolejny dokładnie zbadałem jego profil. Gdyby ktoś kazałby mi go naszkicować zrobił bym to bez najmniejszego problemu. Znam rysy jego twarzy już na pamięć. Każde wgłębienie oraz każdą wypukłość.

- Bylo...sztywno...- odparł wzruszając ramionami, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia.- Chyba oboje nie wiedzieliśmy jak się zachować, ale koniec końców wszystko sobie wyjaśniliśmy. Richard powiedział, że jest mu głupio za tamtą akcję.

- I jak się czujesz?

To pytanie było dla mnie kluczowe. Stare rany już dawno zdążyły się zagoić, jednak prawda jest taka, że znikną dopiero wtedy, gdy to my pozwolimy im odejść.

Dylan oparł głowę o zagłówek, a gdy nabrał powietrza w płuca odparł.

- Jakby ktoś zdjął mi z barków ogromny ciężar.- wyznał, a na moich ustach uformował się delikatny uśmiech.

- Cieszę się.

Ruszyłem, gdy tylko światło zmieniło sie na zielone. Resztę trasy spędziliśmy na rozmowie o barze, do którego drużyna chce zabrać chłopaków, aby świętować dzisiejszy mecz. Gdy zaparkowałem pod domem spojrzałem na szatyna i wykrzywiłem usta w lekkim uśmiechu. Jego wzrok spoczął na moich ustach, a ja od razu zrozumiałem o co mu chodzi.

Niestety w momencie gdy zaczęliśmy się do siebie zbliżać usłyszeliśmy ogromny huk. Zaskoczeni odsunęliśmy się od siebie, po czym spojrzeliśmy w stronę domu z którego wybiegł Stiles. Chłopak ubrany w czarną, za dużą, skórzaną kurtkę, pędził w naszą stronę, a jego usta wykrzywione były w szerokim uśmiechu.

- Mogłem go zjeść w brzuchu matki.- warknął szatyn.

Nie wytrzymałem. Parsknąłem głośnym śmiechem na co szatyn mruknął coś niewyraźnie pod nosem. Stiles w tym samym czasie podbiegł do mojego auta po czym otworzył drzwi z mojej strony i rzucił.

- Podrzucisz mnie do centrum?

- Po co?- uprzedził mnie Dylan, wychylając się aby spojrzeć na brata.

- Od nadmiaru wiedzy głowa boli.- zbył go, po czym ma powrót spojrzał na moją osobę.- To jak będzie? Pomożesz swojemu szwagrowi?

On naprawdę wie jak mnie podejść.

Parsknąłem krótkim śmiechem, po czym wskazałem głową na miejsce pasażera. Chłopak wrzasnął zadowolony, po czym zamknął drzwi. Spojrzałem na Dylana, a gdy zobaczyłem jego niezadowoloną minę wykrzywiłem usta w niewinnym uśmiechu.

- Zbywasz mnie dla planu B?- zapytał, udając urażonego.

- Baterie planu A są na wyczerpaniu, kto wie czy nie padną w kluczowym momencie. Lepiej nie ryzykować.- odparłem przechylając głowę w bok i wykrzywiając usta w szerokiej uśmiechu.

Twarz Dylana nabrała mroczniejszych barw, a ja zamiast odpuścić, zacząłem zastanawiać się czy da się go jeszcze w jakiś sposób zdenerwować. Dylan obrócił się w moją stronę, a w tym samym momencie Stiles otworzył drzwi pasażera. Pochylił się do środka, jednak nie pogonił swojego brata.

- Stąpasz po cienkim lodzie.- zagroził.

Jednak ja, jak to ja nic sobie z tego nie zrobiłem. Wiedziałem, że Dylan nie ma do mnie urazy o tą zaczepkę.

- Kochanie, czyżbyś zapomniał, że to moje hobby.- rzuciłem kompletnie niezrażony faktem, że Stiles jestem tego świadkiem.

Dylan przez chwilę dokładnie przyglądał się mojej twarzy, jakby w ten sposób chciał zmazać mi ten cwany uśmieszek. Niestety, to mu się nie udało, ponieważ im dłużej pomiędzy nami trwała cisza, tym bardziej moja satysfakcja rosła. Tą walkę wygrałem ja, a raczej tak mi się zdawało. Usta Dylana nagle wykrzywiły się w lekkim uśmiechu, a wyraz jego twarzy wskazywał na to, że i on ma asa w rękawie.

- Droczysz się tak tylko dlatego, bo wiesz, że ja nie mam swojego planu B.- wyznał poszerzając uśmiech.

I wtedy nad moją głową zapaliła się czerwona lampka. Dylan nie mógł powiedzieć mi tego wprost, ponieważ za jego plecami stał Stiles, jednak ja od razu zrozumiałem o co chodzi. A raczej o kogo mi chodzi.

- A chciałem być dla niego miły.- odparłem mając na myśli Richard'a.

Dylan parsknął krótkim śmiechem, po czym rzucił krótkie "wredota" i pochylił się w moją stronę. Dosłownie na moment zrobiło mi się gorąco, gdy przypomniałem sobie o Stiles'ie za jego plecami, jednak szybko o nim zapomniałem, gdy usta Dylana zetknęły się z moimi. Przymknąłem oczy oddając się tej rozkoszy, po czym z ogromną chęcią oddałem pocałunek. Nawet nie wiem, kiedy moje dłonie wylądowały na jego policzkach i przytrzymałem jego twarz w obawie, że za szybko mi ucieknie. Nasze języki otarły się o siebie, jednak ta przyjemność nie trwała długo, bo Dylan po paru głębszych pocałunkach oderwał się ode mnie z głośnym mlaskiem. Potrzebowałem chwili by przywrócić swój umysł do ustawień fabrycznych.

- Widzimy się wieczorem.- rzucił.

A później opuścił auto zostawiając mnie sam na sam ze Stiles'em, na którego twarzy gościło obrzydzenie.

- Fuj.

Przysięgam. Ten wkurzający szatyn będzie dziś błagać o śmierć.

*******

Środa, to jeden z lepszych dni na wyjście do barów, ponieważ niewiele ludzi się na to decyduję, więc lokale są w miarę puste. Znalezienie w takie dni wolnego miejsca dla dwóch drużyn nie stanowi problemu, a jedynym wyzwanie, które pozostaje nam do wykonania, to zapewnienie dobrej atmosfery. Cóż...w obecnej sytuacji i to nie jest jakimś wielkim problemem ponieważ drużyna przeciwna jest znana ze swojego pokojowego podejścia do innych drużyn. A przynajmniej tak uważam Dylan.

Czy teraz i ja tak uważam? Mamy godzinie dwudziestą, a co za tym idzie, minęły już dwie godziny od naszego wyjścia na miasto. To nie jest jakoś dużo czasu, by poznać się w stu procentach, jednak po takim czasie można już zauważyć kto jest bezkonfliktowym graczem, a kto zwykłym chujem. Chętnie bym wam teraz opisał moje odczucia do poszczególnego gracza, jednak jest jeden problem.

- Przysięgam. Zatłuke Chris'a mokrą ścierą.- wymamrotał wkurzony Luke.

Dalej wycierając mokrą szklankę spojrzałem na blondyna po mojej prawej stronie, który stał za blatem i wycierał drugą stertę szklanek. Na jego twarzy gościło coś na kształt zmęczonego wkurzenia ponieważ chłopak ledwo zdążył się wyspać, a już został zaciągnięty do pracy. Dwójka pozostałych pracowników nie mogła się dziś zjawić, więc jedynymi osobami, do których Chris mógł się zwrócić byliśmy my.

- Spójrz na to z innej strony. Dziś zamiast tracić pieniądze będziemy je zarabiać, a i tak musielibyśmy patrzeć na pijackie mordy.- stwierdziłem, jednak ja sam się do tego nie przekonałem.

Luke nie przestając wycierać szklanki powoli obrócił głowę w moją stronę i z uniesionymi brwiami spojrzał na moją osobę. Dobra...ja też byłem z tego powodu wkurwiony. Też chciałem wyjść na miasto z pozostałymi i dobrze się bawić. Jutro ze względu na nadchodzący mecz nie idziemy na lekcje, jednak nie oznacza to, że mamy dzień wolny. Nadal musimy trenować, jednak nasze treningi zaczynają się o dziewiątej.

- Pójdę umyć te filżanki.- dodałem, gdy zrozumiałem, że żadna forma pocieszenia go nie zadowoli.

Wytarłem ostatnią szklankę, a gdy zgarnąłem brudne naczynia po kawie ruszyłem do kuchni. Kucharza już nie było z czego byłem bardzo zadowolony, ponieważ mogłem na chwilę pobyć sam i odpocząć od tego całego chaosu. Podążyłem na sam koniec kuchni, po czym odkręciłem wodę i zacząłem myć brudne naczynia. Gdy skończyłem odłożyłem je na suszarkę i na powrót ruszyłem do Luke'a. Może i nie ma dużego ruchu, jednak nie chcę zostawiać go samego z resztą klientów.

Wróciłem za blat, po czym stanąłem obok Luke'a, który właśnie zaczął rozlewać piwo do kufli. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że gdzieś po lewej stronę w głębi baru zjawili się nowi klienci. Nie byłem pewny ilu ich jest ponieważ z tej perspektywy ich nie widziałem, jednak po krótkim przysłuchaniu się głosom uświadomiłem sobie, kim są nowi klienci. Powoli przeniosłem swój wzrok na Luke'a, a gdy ten odłożył kufel na podstawkę spojrzał na mnie swoim poirytowanym wzrokiem.

- Teraz to udusze Chris'a i Mike'a.- stwierdził

- Wszyscy?- dopytałem ignorując jego pociąg do brutalnej eliminacje problemów.

- Wszyscy.- wymamrotał chwytając za kolejny kufel.- Nie wydajesz się być wkurzony.

Luke uniósł brew, a ja dopiero teraz zorientowałem się, że moje plecy wyprostowały się, a usta wykrzywiły w delikatnym uśmiechu. Luke ma rację. Ich przyjście wywoła nowy przypływ obowiązków, jednak mimo to nie potrafię zmusić się do odczucia negatywnych emocji. Powiemy nawet więcej, czuję dziwną satysfakcję wiedząc, że mam ich tu wszystkich.

A w szczególności Dylana.

- Skoro tak bardzo się cieszysz, to bądź tak dobry i zanieś im tą pierwszą turę.- dodał odstawiając ostatni kufel.

Nie protestowałem. Po prostu powoli i z należytą rozwagą uniosłem ciężką tackę z piwem i ruszyłem do odpowiedniego stolika. Nasza drużyna i zawodnicy drużyny przeciwnej znajdowali się na samym końcu baru i z tego co zauważyłem byli zmuszeni połączyć dwa stoły, aby wszyscy mogli się zmieścić.

Wszyscy byli tak pochłonięci rozmową, że nawet nie zauważyli, że się zbliżam. Podszedłem do nich, po czym stanąłem pomiędzy Dylan'em, a Brett'em i położyłem tacę na stół. Nagle wszyscy zaczęli śmiać się z żartu Charlie'go, jednak ten śmiech nie trwał długo. Gdy zacząłem zdejmować kufle z tacy odgłosy powoli ucichły, a na jej miejsce wskoczyła niezręczna cisza, które o dziwo nie miała na mnie żadnego wpływu. Dobrze wiedziałem czemu nagle zrobiło się tak cicho, więc gdy tylko skończyłem zdejmować pełne naczynia chwyciłem tackę, wyprostowałem się i opierając prawą dłoń na ramieniu Dylana spojrzałem na resztę. Tak jak podejrzewałem wszystkie zdziwiony spojrzenia spoczywały na mnie. Tylko Dylan, Brett i Liam nie byli zaskoczeni moją obecnością...no i Theo...no ale on to zawsze wszystko ma w czterech literach.

- Thomas? Nie wiedziałem, że tu pracujesz.- powiedział Rico po krótkiej chwili.

- Doprawdy? Aż dziwne.- rzuciłem uśmiechając się z lekką złośliwością, delikatnie pocierając bark Dylana.- Przecież są w waszym gronie osoby, które wiedzą, że tu pracuję. Prawda, Dyl?

Powoli przeniosłem swój wzrok na szatyna, a gdy zobaczyłem, że chłopak boi się na mnie spojrzeć poczułem lekką satysfakcję. Znów zapanowała ta niezręczna cisza, jednak tym razem nie pozwoliłem jej zadomowić się na zbyt długo. Zabrałem dłoń z barku Dylana, po czym rozczochrując jego włosy rzuciłem.

- Właściwie to fajnie, że wpadliście, bo trochę mi się dłużyło. Zawsze to jakaś rozrywka.

Mięśnie Dylana automatycznie się rozluźniły, a na twarzach innych zagościła ulga. Porozmawiałem z nimi jeszcze chwilę, po czym wróciłem po resztę zamówienia, które Luke zdążył już skompletować. Gdy wróciłem atmosfera była już lżejsza, więc pozwoliłem sobie na krótką rozmowę z Liam'em, który wydawał się być lekko poirytowany. Blondyn przyszedł tu ze względu na Brett'a, który- jak to stwierdził- nie może już usiedzieć na miejscu i musi go pilnować, aby nie wyciągał ręki z chusty. Na pytania czemu nie ma już ręki w gipsie Brett odpowiadał, że lekarze mu go ściągnęli, jednak po nagłym zarumienienieniu się Liama śmiem twierdzić, że teoria Olivii jest prawdziwa.

- A tobie co.- szepnąłem do Dylana, po czym ignorując intensywny wzrok Max'a uklęknąłem pomiędzy krzesłem Dylana i Brett'a.

Szatyn na pierwszym rzut oka wydawał się być zadowolony dzisiejszym spotkaniem, jednak po dłuższym przypatrzeniu sie, można dotrzec, że coś go męczy. Raz śmieje się z innymi, a za drugim razem siedzi wpatrując się tępo w kufel. Do głowy wpadły mi czarny scenariusz związany z Richardem, jednak szybko wyrzuciłem go z głowy, gdy przypomniałem sobie, że Dylan najzwyczajniej w świecie mógł być zmęczony. W końcu grał przez całe cztery kwarty. A co do samego Richard'a. Cóż...zżera mnie zazdrość, że to on może siedzieć obok Dylana i dobrze spędzać z nim czas.

- Nic.- odparł, spoglądając na mnie swoimi pięknymi oczami.

Chryste. Tak bardzo mi się podobają. Przysięgam, że gdyby nie reszta, rzuciłbym się na niego i nie oderwał, aż do momentu, kiedy musielibyśmy zrzucić z siebie koszulki.

Thomas, ogarnij się.... jesteś w pracy.... A on jest twoim klientem.

- Na pewno?- zapytałem przywołując zdrowy rozsądek.- Wstaniesz jutro na trening?

- myślę, że nie mam zbytnio wyboru. Jestem kapitanem. To mój obowiązek.- odparł.

A później na jego ustach zagościł ten cwaniacki uśmieszek od którego zrobiło mi się ciepło. Poklepałem go po ramieniu odwzajemniając uśmiech, po czym poinformowałem, że muszę wracać do Luke'a.

Obsłużyłem jeszcze paru klientów, po czym stanąłem za blatem i zabrałem się za ponowne wycieranie szklanek. Może i pozostali znajdowali się na drugim końcu baru, jednak i tak doskonale słyszałem ich rozmowy. Drużyny praktycznie nie rozmawiały o dzisiejszym meczu, ale wcale się im nie dziwię. Dzisiejszy wieczór jest po to, aby się odprężyć i miło spędzić czas, więc nie ma sensu wracać do wydarzeń sprzed paru godzin.

- Dziękuję i zapraszamy ponownie.- powiedziałem oddając kartę.

Kolejni klienci opuścili lokal, a ja zabrałem się z wycieranie lady, aby wytrzeć kurz, który zdążył się już nagromadzić. Chciałem uporać się z tym jak najszybciej, aby choć na chwilę dołączyć do reszty, jednak w momencie, gdy kończyłem wycierać ostatnią brudną powierzchnie, ktoś stanął przed barem. Opanowując irytację uśmiechnąłem się, po czym spojrzałem na nowego klienta.

- Co podać?- zacząłem unosząc wzrok.

I wtedy mój wymuszony uśmiech stał się prawdziwy.

- Teraz? Najlepiej ciepłe łóżko.- rzucił siadając na krześle barowym.

Uśmiechnąłem się szeroko, po czym nie odrywając wzroku od twarzy Dylana oparłem się o blat i pochyliłem w jego stronę, aby tylko on mój mnie usłyszeć.

- W moim pokoju jest wiecznie zimno, jednak znam fajny sposób na szybkie rozgrzanie atmosfery.- wyszeptałem, a moje brwi teatralnie podskoczyły.

Wzrok Dylana stał się tak intensywny, że po chwili poczułem, jak wychodzi mi gęsia skórka. Całe szczęście mam na sobie czarną koszulę z długim rękawem, która zakryła moją nagłą reakcję. Szatyn otworzył usta aby coś powiedzieć, jednak szybko je zamknął i spojrzał w stronę kolegów z drużyny. Z początku myślałem, że robi, to tylko po to aby upewnić się, że nikt nas nie słyszy, jednak szybko zorientowałem się co jest grane i na kogo spogląda.

I wtedy czara goryczy się przelała.

Dylan po chwili przeniósł swój wzrok z Richarda na mnie i momentalnie zbladł widząc moje ostre spojrzenie. Brew zaczęła mi drgać, a dłoń zacisnęła się na wilgotnej ścierce. Myślałem, że wyjdę z siebie i stanę obok, gdy zobaczyłem jak posyła mi te swoje pytające spojrzenie, jakby naprawdę nie rozumiał o co mi chodzi.

Ułożyłem dłonie płasko na blacie, po czym pochyliłem się w przód. Nasze nosy dzieliły centymetr, więc z tej odległości mogłem obserwować rodzący się w jego oczach niepokój, który zamiast mnie usatysfakcjonować tylko mnie irytował.

- Czy... zrobiłem coś nie tak?- zapytał zaniepokojony, na co moją brew ponownie drgnęła.

- Och, ależ skąd...- zacząłem odsuwając się i gestykulując ręką.- Przecież tylko proponowałem ci seks, a ty pierwsze co robisz to spoglądasz na innego chłopaka...

- To nie tak.- rzucił pospiesznie, na co wyprostowałem się i skrzyżowałem dłonie na piersi.

- To jak to jest?- dopytałem.- A może coś się między wami wydarzyło

Szczerze? Miałem nadzieję, że moje oskarżenia przerodzą się w żart, jednak jak się po chwili okazało, Dylana naprawdę miał coś za uszami.

- Nie wiem czy to na tyle istotne, aby zawracać ci tym głowę.- wymamrotał tak cicho, jakby liczył na to, że nie usłyszę.

Jednak ja usłyszałem jego każde słowo. Nabrałem powietrza w płuca, a moje mięśnie spięły się, gdy wszystkie poprzednie czarne scenariusze dotyczące Richard'a znów napłynęły do mojej głowy. Zmarszczyłem brwi, po czym samym spojrzeniem wymusiłem na Dylanie wyznanie prawdy.

- A więc.- zachęciłem widząc jak mimika jego twarzy zmienia się. Dylan się poddał, wiedząc, że teraz mu nie odpuszczę

- Powiedziałem mu, że jestem taki sam jak on.- wyznał spoglądając na swoje dłonie.- Był trochę zaskoczony, powiedział, że nie spodziewał się takiego wyznania, ale gratulował mi odwagi. Wiesz, wszystko później było okey. Chodziliśmy z resztą i normalnie rozmawialiśmy, tak jakby poprzednia rozmowa w ogóle nie istniała.

Dylan urwał na moment, gdy jeden z klientów zbliżył się do nas. Pijany mężczyzna przeszedł za jego plecami, a gdy zniknął na końcu korytarza, gdzie znajdowały się toalety postanowił kontynuować.

- Ale jakąś godzinę temu zaczął się dziwnie zachowywać.- wzruszył ramionami.- cały czas próbował nas rozdzielić, albo rzucał jakimiś dziwnymi tekstami, gdy szliśmy sami na samym końcu grupy. Wtedy jeszcze nie zwracałem na to aż tak wielkiej uwagi. Dopiero przed przyjściem tutaj zrozumiałem, że

- On cie podrywa.- stwierdziłem przerywając mu.

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że na mojej twarzy zagościła nieokiełznana wściekłość. Może i chłopak nie wiedział, że mnie i Dylana coś łączy, jednak i tak byłem wkurzony na Richard'a.

- Cóż...nie mam też stu procentowej pewności. Zawsze to mogły być tylko głupie teksty.- odparł, a później spojrzał na moją osobę.- Nie gniewaj się. Spróbuję mu to jakoś wyjaśnić, że on i ja to przeszłość.

Kiwnąłem mu głową, po czym z przyzwyczajenia chwyciłem za szklankę i zacząłem ją wycierać. Potrzebowałem chwili wyciszenia, a w tej pracy tylko ta czynność daję możliwość odprężenia.

- To nadal nie tłumaczy czemu na niego spojrzałeś.- wypaliłem wpatrując się w szklankę.

Nastała cisza, przez którą przestałem wycierać szklankę i spojrzałem zaciekawiony na szatyna. Dylan dalej był spięty, jednak na jego twarzy nagle zagościł delikatny uśmiech, który jak się okazało, kryły za sobą słowa potrafiące wywołać u mnie dreszcze.

- Nie patrzyłem na niego, tylko na resztę, chciałem upewnić się, że zapomnieli o moim istnieniu.- wyszeptał pochylając się w moją stronę.- No wiesz, miałem nadzieję, że uda nam się wyrwać.

Dylan puścił mi oczko, a moje policzki zaszczypały. Dziwne ciepło rozlało się po moim ciele, gdy za bardzo odpłynąłem myślami do wydarzeń, które nie miały miejsca, jednak mogłyby mieć, gdybyśmy naprawdę się stąd wyrwali. Szybko przywołałem swój zdrowy rozsądek wiedząc, że nie mogę teraz opuścić miejsca pracy i zostawić tu Luke'a samego.

- Pomyślimy o tym po wygranej, kapitanie.- odparłem z zadziornym uśmiechem.

Dylan otworzył usta, aby odpowiedzieć, jednak szybko je zamknął, gdy nagle ktoś usiadł na krześle obok niego. Przywołałem neutralny wyraz twarzy, po czym zerknąłem w prawo, aby zapytać nowego klienta co podać. Otworzyłem usta, jednak tak szybko jak to zrobiłem tak szybko je zamknąłem, gdy mój wzrok skrzyżował się ze spojrzeniem Richard'a. Chłopak uśmiechał się delikatnie i prawdopodobnie jeszcze parę minut temu odwzajemnił bym ten uśmiech, jednak teraz nie potrafię.

- Co podać.- rzuciłem z wymuszonym uśmiechem, a w duchu zacząłem się modlić, aby tego nie zauważył.

- Nic. Tak naprawdę przyszedłem tu aby porozmawiać.- rzucił radośnie opierając przedramiona na blacie i pochylając się w przód.- Przepraszam, że znów pytam ale wyleciało mi z głowy, jak masz na imię?

Thomas O'Brien

- Thomas.- odparłem gryząc się w język.

- Thomas.- powtórzył, jakby to miało sprawić, że zapamięta moje imię.- Nie słyszałem o tobie jeszcze. Kiedyś gdy Dylan przyjeżdżał do naszego miasteczka nic o tobie nie wspominał.

- To dlatego, że przeprowadziłem się tu stosunkowo niedawno.

Chłopak kiwnął mi głową, po czym przeniósł swoje spojrzenie na Dylana, który w międzyczasie zdążył wyciągnąć telefon. Szatyn właśnie komuś odpisywał i najzwyczajniej w świecie ignorował intensywne spojrzenie Richard'a.

- Rozmawiałem ostatnio z ciocią.- rzucił nagle brunet.

Dylan momentalnie przestał stukać po ekranie, a jego pusty wzrok spoczął na bacie przed nim. Jego reakcja nie pozostawiała wiele wątpliwości, więc od razu zorientowałem się, że tą "ciocią" jest jego mama. Podejrzewam też, że nazywa ją tak, ze względu na dobre relację w jakich się znajdują, niż na powiązania rodzinne.

- Co mówiła?- zapytał szczerze zaciekawiony, po czym odłożył telefon i spojrzał na Richard'a.

- Pytała jak się czuję i takie tam drobnostki. Wiesz, wyglądała na bardzo szczęśliwą, tak jakby była blisko celu, jakiegoś ciężkiego wyzwania.- wzruszył ramionami.

Przez chwilę milczał wpatrując się w piwne oczy Dylana. Oczekiwał jakiejś reakcji z jego strony, jednak jedyne co dostał to kiwnięcie głową i delikatny uśmiech, który zapewne kierowany był do swojej matki. Myśli Dylana zaczęły krążyć wokół ostatnich wydarzeń jakie miały miejsce w jego życiu i wcale mnie to nie dziwiło. Z jednej strony Dylan chce tu zostać aby ukończyć szkoła, jednak z drugiej tęskni za matką, z którą kontakt ma utrudniony.

Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. Nie mogę patrzeć na to, jak Dylan odpływa w swoich myślach, już wystarczy, że ja to robię.

- Jakieś plany na święta bożonarodzeniowe?

To pytanie kierowałem do Richard'a. Chciałem zmienić temat, a jednocześnie dać Dylan'owi czas dla siebie. Chłopak spojrzał na mnie i po krótkim namyśle odparł.

- Szczerze, to nic nie planowałem... a ty Dylan? Przyjedziesz w te święta do mamy? Fajnie by było! Moglibyśmy nadrobić stracony czas...O! Wybralibyśmy się razem na tamte boisko.

Po moim leniwym trupie!

- Kurcze tyle się ostatnio w mieście zmieniło!- kontynuował kładąc dłoń na jego ramieniu.

Dylan spojrzał na niego, a jego mięśnie spięły się, gdy Richard zaczął go lekko masować. Jego ruszy były delikatne, jednak bardzo stanowcze i jednoznaczne. Miałem wrażenie, że ścierka w moich dłoniach staje się mokra, jednak jak się po chwili okazało ścisnąłem ją na tyle mocno, że cała zgromadzona w niej woda zaczęła wypływać.

- Moja mama pytała się ostatnio o ciebie. Może wpadniesz od razu do nas... zrobimy sobie męski wieczór. Jeśli chcesz możesz nawet u mnie nocować...co prawda mam tylko jedno łóżko, ale..

- Nie, dziękuję.- przerwał mu szybko Dylan.

Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że zacząłem nerwowo tupać nogą, a na mojej twarzy zagościło wkurzenie. Dylan przelotnie zetknął na mnie, a gdy zobaczył moją minę postanowił podjąć ostateczne środki. Szczerze? Nie sądziłem, że to zrobi, jednak i tak jestem z niego dumny.

- Och... myślałem, że to nie problem.- kontynuował Richard.- Tak jak już mówiłem, chciałem tylko nadrobić stracony czas.

Chłopak wydawał się być zmieszany, chodź usilnie starał się to ukryć. Jego mowa ciała najbardziej go zdradziła. Stukał palcem nerwowo o blat, a dolną wargę co jakiś czas podgryzał, jakby nie wiedział co ze sobą zrobić.

- I nie mam temu nic przeciwko.- stwierdził już zdystansowany dylan.- możemy się przyjaźnić. Uważam, że jesteś bardzo dobrym człowiekiem, jednak chce cię uświadomić, że takie posunięcia będą wykraczać poza strefę mojego komfortu.

Richard wyprostował się, a po krótkiej chwili ciszy kiwnął głową i rzucił krótkie "och". Wyglądał na zdezorientowanego, jednak to następna bomba, którą zrzucił Dylan spowodowała, że zapomniał jak się oddycha.

- Poza tym. Nie wydaje mi się, aby mój chłopak był zadowolony z faktu, że leżę w jednym łóżku z innym facetem.

Szczęka Richard'a powoli opadła, gdy po moim ciele rozlała się fala satysfakcji. Chłopak zamilkł, a jego twarz pobladła od nadmiaru informacji, jakie zapisał mu Dylan, który teraz wrócił wzrokiem do mnie. Uniosłem kąciki ust, a moje mięśnie rozluźniły się, gdy ten odwzajemnił uśmiech. Czy to normalne, że czuję się dumny? Że czuję taką satysfakcję? Nie mam zielonego pojęcia. Wiem tylko tyle, że nigdy wcześniej nie czułem się tak szczęśliwy. Lucas nigdy by czegoś takiego nie zrobił i w pewnym momencie myślałem, że to normalne. Że ukrywanie swoich uczuć do osoby tej samej płci jest czymś normalnym. Że jeśli druga osoba wstydzi się tego, to nie ma sensu jej do tego zmuszać. Jak widać... każdy związek jest inny.

Ale przecież to nie Dylan miał mnie uczuć akceptacji samego siebie. To ja miałem go tego nauczyć. Kiedy to się zmieniło?!

- Och...- wyszeptał po krótkiej chwili.- Przepraszam nie wiedziałem...to trochę niespodziewane. Nie sądziłem, że ty już masz...ej, kto to jest? Jest tu z nam? Na pewno musi być!- mówił jak najęty. Wychylił się w tył, aby spojrzeć na resztę, a gdy wrócił do poprzedniej pozycji pochylił się i wyszeptał.- To ten wysoki? Brett, prawda?

Błagam. Powiedz to Liam'owi.

Dylan zaśmiał się pod nosem, po czym kręcąc z politowaniem głową spojrzał na Richard'a, który dalej był wstrząśnięty. Uśmiechnął się i odparł.

- Brett nie jest w moim typie. To mój przyjaciel, a poza tym też już jest w związku.

- To kto to jest?- dopytał.

Dylan nic nie odpowiedział. Najzwyczajniej w świecie obrócił się przodem do mnie i utkwił we mnie swoje intensywne spojrzenie. Nasz wzrok skrzyżował się, a ja miałem wrażenie, że chce mi w ten sposób przesłać parę wiadomości.

"On mnie nie interesuje"

"Ty się dla mnie liczysz"

"Przepraszam"

Czy miał za co przepraszać? Cóż...nie jesteśmy oficjalnie razem i nie podjęliśmy wspólnej decyzji, co do coming out'u. Ale to "wyjście z szafy" ma dotyczyć jego, to ma się stać na jego zasadach...czy właśnie w ten sposób chce mi dać do zrozumienia, że nadszedł właściwy moment?

Chryste... powinno mnie to cieszyć, ale zamiast tego czyjye dziwny skręt w żołądku.

Mimo wszystko uśmiechnąłem się do Dylana, po czym spojrzałem na Richard'a. Chłopak dalej patrzył na szatyna oczekując odpowiedzi, jednak takowej nie uzyskał. Dopiero po chwili zorientował się co jest grane, więc powoli podążył za wzrokiem Dylana.

Chwilę mu zajęło, aby ogarnąć o co chodzi, jednak kiedy to nastąpiło jego oczy nienaturalnie rozszerzyły się. Mój kącik ust nieznacznie drgnął w górę, a kolejna fala satysfakcji rozlała się po moim ciele gdy ten zaczął przeskakiwać wzrokiem z Dylana na mnie i z powrotem.

- O...wy. Naprawdę?- zapytał.

A ja tylko cudem opanowałem swoje emocje, aby przez przypadek nie upuścić na jego głowę kufla który stał obok mnie. To jakim tonem wypowiedział ostatnie słowo wywołało we mnie dreszcz irytacji. To jedno słowo krzyczało "przecież on na ciebie nie zasługuje"

A ja miałem wrażenie, że w tym momencie ma rację.

- Dziwne, co nie?- rzucił szybko Dylan.

Szatyn na ułamek sekundy spojrzał na niego, po czym znów ulokował na mnie swoje intensywne spojrzenie i dodał.

- Po tym wszystkim, aż dziwne, że chce być z takim gburem jak ja.

Nie potrafiłem wydusić z siebie ani słowa, a jedyną reakcją, na jaką udało mi się zdobić to lekki, jednak bardzo szczery uśmiech. Dylan odwzajemnił go, ignorując ciężkie spojrzenie Richard'a obok. W tym momencie istnieliśmy tylko my. Dwójka zaopatrzonych w siebie nastolatków, którzy chcą sobie nawzajem pomagać.

I uczyć się nowych rzeczy.

Później atmosfera zmieniła się diametralnie. Richard był widocznie spięty więc aby to zamaskować, zamówił piwo. Niestety efekt był odwrotny do zamierzonego ponieważ często rzucił jakimś niezgrabnym żartem, na który reagowaliśmy zmieszanym śmiechem.

Pół godziny później drużyna przeciwna opuściła bar wyjaśniając, że trener wyznaczył im godzine powrotu, co wcale mnie nie dziwi. Są w końcu w obcym mieście. Co prawda nie jest ono jakieś duże, jednak nie trudno tu o kłopoty, jeśli wejdziesz w nie tą dzielnice co trzeba.

Bar powoli opustoszał, a ja zacząłem sprzątać niektóre stoliki. Chris, który jeszcze do niedawna zajmował się papierami na zapleczu poinformował nas, że musi jechać do hurtowni po zapasy, więc pod jego nieobecność mamy zajęć się barem. Było nam to na rękę ponieważ mogliśmy na spokojnie usiąść z naszymi znajomymi i odpocząć.

- Idę do reszty. Dasz sobie radę?- zapytał Luke.

- Ty chuju. Zaraz do was dołączę.- odparłem chwytając za pierwszy kufel, na co chłopak oddalił się z ogromnym uśmiechem na ustach.

Tak jak mnie uczył Chris zacząłem nalewać piwo do kufla. Z początku nie szło mi najlepiej, jednak teraz opanowałem to do takiego stopnia, że jestem w stanie zrobić to z zamkniętymi oczami. To duże ułatwienie, bo w międzyczasie mogę obserwować, co dzieje się w lokalu, gdy klientami są mężczyźni lubiący awantury. Nie raz zdarzyło mi się krzyknąć przed samym rozpoczęciem się bójki.

Zacząłem nalewać ostatni kufel, a w tym samym czasie rozmowy na końcu baru ucichły. Nie zwracając na to jakiejś szczególnej uwagi odstawiłem ostatni kufel na tacę, po czym uniosłem ją i podążyłem do reszty.

Stanąłem w tym samym miejscu co za pierwszym razem, a gdy w końcu rozstawiłem kufle usiadłem na krześle obok Dylana, który znów patrzył tępo w szklankę. Szatyn gryzł wnętrze policzka, a jego usta były lekko wydęte. Zignorowałem to, po czym z głośnym sapnięciem oparłem się o krzesło i oddałem chwili relaksu. W końcu mogę odpocząć i to tak na poważnie, bez wyrzutów sumienia, że nic dzisiejszego dnia nie zrobiłem.

Resztkami sił, jakie pozostały mi z meczu i paro godzinnej pracy sięgnąłem po swoją szklankę z gazowanym napojem i upiłem z niej spory łyk. Chciałem oddać się chwili spokoju, wyciszyć umysł i dobrze spędzić czas ze znajomymi, aby jutro znów dać z siebie wszystko. Myślałem, że nic nie stanie mi na przeszkodzie, jednak jak się po chwili okazało, Bóg miał inne plany.

Uniosłem wzrok na pozostałych, a widok jaki zastałem sprawił, że mogłem zapomnieć o chwili wyciszenia. Praktycznie wszyscy wyglądali na wstrząśniętych, zaskoczonych bądź zmieszanych. Nie ruszali się, a jedynym dowodem na to, że wciąż żyją był fakt, że nagle wzrok każdego powędrował w moim kierunku.

Rico i Charlie mieli szeroko otwarte oczy i usta, jakby właśnie zobaczyli ducha. Luke wyglądał podobnie, jednak w jego oczach dostrzegłem nutkę rozbawienia, która nie wiedzieć czemu zaczęła mnie niepokoić. Mike również wyglądał na zaskoczonego, jednak na jego twarzy dominowało rozbawienie, a jego kącik ust uniesiony był w ten cwaniacki sposób. Theo, jak to Theo, znów miał wszystko w dupie więc jako jedyny sięgnął po kufel i upił z niego niewielki łyk, tak jakby scena, która rozgrywa się przed nim nie istniała. Brett uśmiechnął się szeroko unosząc kufel piwa, a gdy upił z niego spory łyk spojrzał na swojego chłopaka, którego brwi były gniewnie zmarszczone.

Przez zmęczenie nie rozumiałem o co im chodzi, jednak lampka zapaliła się nad moją głową, gdy nagle mój wzrok spoczął na chłopaku po drugiej stronie stołu. Max. Siedział z łokciami opartymi o blat stołu, a jego dłonie zakrywała usta. Oczy miał rozszerzone do tego stopnia, że zacząłem zastanawiać się, czemu jeszcze nie wypadły. Myślałem, że to jedna z paru innych reakcji znajomych na coś, o czym jeszcze nie miałem pojęcia, jednak jego przepraszający wzrok mówił sam za siebie.

Od razu spojrzałem na Dylana po mojej lewej stronie. Chłopak bawił się szklanką, a na jego ustach gościł delikatny uśmiech, który krył za sobą zażenowanie wymieszane z rozbawieniem. Myślałem, że taka mieszanka emocji nie ma prawa bytu, jednak jak widać, wszystko w tym świecie jest możliwe, a Dylan jest tego idealnym dowodem.

I wtedy wkurzony Liam wychylił się w przód, aby spojrzeć na mnie i przerwać niezręczną ciszę. Cóż...to co powiedział nie sprawiło, że poczułem się mniej niekomfortowo.

- Chyba musimy porozmawiać Panie Brodie-Sangster...- uciął. Na moment spojrzał na Dylana, po czym znów umieścił na mnie swoje ciężkie spojrzenie.- Czy może już Panie O'Brien.

⊰᯽⊱┈──╌❊ ❊ ❊╌──┈⊰᯽⊱

Następny rozdział będzie z perspektywy Theo (szykuje coś ciekawego)

Spoiler: poznacie rodziców Theo

Sorry za błędy i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top