37

Prawie 8 tyś słów
Miłego czytania ❤️

Perspektywa Thomasa:

- Stiles, to nie jest zabawne.- rzucił wkurzony Liam, jednak takim tonem, aby nikt nie usłyszał.- A to co zrobiłeś było ryzykowne. Mogłem ściągnąć na siebie kłopoty, wiesz o tym, prawda?

Szatyn złączył usta w wąską linię, po czym nie odrywając wzroku od ekranu swojego komputera kiwnął głową. Na jego głowie znajdowały się słuchawki, które tylko w połowie były założone. Chłopak od dobrej godziny grał w strzelankę i usilnie próbował ignorować to co gadał jego przyjaciel. Oczywiście, to nie tak, że robi to na złość, bo nie liczy się z jego słowami i uważa, że Liam plecie farmazony. W rzeczywistości zgadza się z nim, jednak dla szatyna pięć minut takiej rozmowy w zupełności wystarczy, by zrozumieć powagę sytuacji.

Westchnąłem i przekręcając się na brzuch spojrzałem w stronę biurka Stiles'a, przy którym stał Liam. Wymacałem nogami poduszkę szatyna, po czym jednym zwinnym ruchem rzuciłem ją w przód, a ta wylądowała na mojej głowie.

- W ogólnie, czemu postanowiłeś podjąć takie ryzyko?- zapytałem układając poduszkę pod swoją klatką piersiową.

Stiles wykonał jeszcze parę kliknięć, a już po chwili zobaczyłem jak na wyświetlaczu pojawia się ekran główny. Chłopak ściągnął słuchawki, po czym obracając się na krześle spojrzał to na mnie, to na Liama, który opierał się tyłem o parapet.

- Po prostu chciałem i tyle, ale spokojnie. Obczaiłem wcześniej teren i upewniłem się, że nie ma świadków.- zapewnił unosząc dłonie w geście poddania się.

Liam spojrzał na mnie wymownie, a gdy wymieniliśmy się porozumiewawczymi spojrzeniami, spojrzeliśmy na Stiles'a, który teraz niczym nie przejęty klikał coś w telefonie. Chłopak wyczuł, że na niego patrzymy, dlatego odłożył telefon na biurko i zerknął na każdego z nas.

- Już abstrahując od tego, że pan Derek ot tak pozwolił ci wsiąść do auta, pojechać z nim sto kilometrów w jedną stronę, łazić po mieście i na końcu wrócić dopiero późnym wieczorem. Nie wydaje ci się, że to mogło być ryzykowne, bo ktoś mógł was nakryć?- zapytałem ściszonym głosem.

- Na samym wstępie chcę zaznaczyć, że nie robiliśmy nic nieprzyzwoitego, więc nawet jeśli ktoś by nas zobaczył, to nie miałby nam nic do zarzucenia. No a gdyby pytali to można wyjaśnić, że jestem tym uczniem, który jedzie z obrazem.- odparł z kamienną miną.- I muszę tutaj obronić Dereka, bo tak właściwie nie pozwolił mi wejść do auta.

Ja i Liam zerkneliśmy na siebie, po czym znów spojrzeliśmy na Stiles'a posyłając mu pytające spojrzenie.

- To jak się tam dostałeś?- zapytał Liam.

- Normalnie.- wzruszył ramionami.- zagadałem go gdy pakował obraz, a gdy nikogo nie było przed szkołą wpakowałem mu się do auta.

Pomrugałem parę razy oczami, dalej niedowierzający w to co przed chwilą wypłynęło z ust szatyna. Stiles, w porównaniu do swojego brata, wygląda na osobę bardzo nieśmiałą, jednak jak widać nawet takie akcje nie są mu straszne. Ja osobiście czułbym pewien dyskomfort, ale co to dla Stiles'a i jego szalonych zapędów do tego gościa.

- Poza tym.- kontynuował, zgarniając swój telefon z biurka.- Niedługo Derek kończy pracę w szkole i nie będzie już moim nauczycielem.

- Wtedy będzie tylko byłym kryminalistą, który na upartego, mógłby być twoim ojcem.- dogryzł mu Liam.

- Ja to przynajmniej nie mam faceta, który jest mokrym snem dla moich kompleksów krasnalu.

Spomiędzy moich ust wydobył się głośny rechot, który zapewne rozniósł się po całym domu. Liam nie zawahał się ani chwili i po prostu chwycił w garść ciuchy, które leżały obok i cisnął nimi w szatyna. Chłopak zakrył się dłońmi śmiejąc się przy tym, a w tym samym momencie z moich oczu wyleciały łzy.

- Przestaniesz się w końcu nabijać z mojego wzrostu?- zapytał marszcząc wrogo brwi.

- Tak.- zaczął opanowując śmiech. Chłopak chwycił słuchawki i nie odrywając wzroku od Liama dodał.- Gdy urośniesz.

Liam dorwał dodatkowe ciuchy, zakręcił nimi, po czym jednym zwinnym ruchem strzelił w udo szatyna. Chłopak pisnął niczym dziewczyna, a ja nie mogąc opanować emocji parsknąłem głośnym śmiechem.

- No wiesz co.- jęknął masując udo.- A tak zachwalałem twój obraz.

Liam z wkurzoną miną uniósł dłoń w górę, po czym wystawił środkowy palec. Rzecz jasna Stiles nic sobie z tego nie zrobił, a jedynie zaśmiał się i zakładając słuchawki wrócił przed komputer.

- Ale wiesz co ci powiem, odważny jesteś z tym obrazem. Tak przynajmniej stwierdził Derek.- rzucił klikając myszką.

Liam zmarszczył brwi i zakładając dłonie na piersi znów oparł się o parapet.

- Co? Czemu?

- No bo do motywu cierpienia nie za bardzo pasują ciepłe kolory.- wyjaśnił wzruszając ramionami.

Spojrzałem zaciekawiony na Liama, a gdy zobaczyłem jego reakcje doznałem małego szoku. Jego usta rozchyliły się, a sam chłopak zbladł, co nie wróżyło niczego dobrego.

- Liam, wszystko okey?- zapytałem zaniepokojony.

Niestety blondyn nie odpowiedział, a jedynie stał z założonymi dłońmi na piersi i pustym wzrokiem wpatrywał się w punkt na podłodze. Jego brak odpowiedzi wzbudziło nie tylko moje zainteresowanie, bo po chwili i Stiles oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na swojego przyjaciela.

- Pomyliłem.- wyszeptał po długiej chwili.

Chłopak powoli osunął się na ziemię i niczym rasowa nastolatka w filmach dla młodzieży podkurczył nogi i wplątał dłonie w swoje blond włosy. Ja i Stiles momentalnie posłaliśmy sobie pytające spojrzenia, po czym na powrót spojrzeliśmy na Liama, który powoli zatapiał się w swojej agonii.

- Co pomyliłeś?- zapytałem.

- Obraz. Pomyliłem obraz. Śpieszyłem się. Myślałem, że to ten.

Uniosłem brew, kompletnie nie rozumiejąc co Liam mamrocze pod nosem. Wyglądał na wstrząśniętego, dlatego momentalnie przystąpiłem do działania.

- Ej Liam. Możemy ci jakoś pomóc?- zapytałem.

Blondyn przez następne parę sekund milczał, jednak po chwili energicznie uniósł głowę i spojrzał gdzieś przed siebie.

- Z tym sie już nic nie zrobi. Jedyne co mi pozostało to czekać mając nadzieję, że wszystko się ułoży.- wymamrotał.

"Liam zwariował" dokładnie taką wiadomość przesłał mi Stiles samym spojrzeniem. Czy się z tym zgodziłem? Cóż. Od razu kiwnąłem mu głową przyznając rację.

Stiles westchnął ciężko wracając do swojej poprzedniej pozycji, a w tym samym momencie drzwi od pokoju otworzyły się. Na moich ustach momentalnie uformował się delikatny uśmiech, którego nie potrafiłem i nie chciałem ukryć.

W drzwiach stał Dylan, który ubrany był w najzwyklejsze dżinsy i czarną bluzę z kapturem. Po wczorajszym wydarzeniu na boisku miałem mały mętlik w głowie i nawet pojawiły się obawy, czy na pewno postąpiłem dobrze proponując mu tamten układ. Ale teraz? Teraz jesteś zadowolony i odnoszę wrażenie, że jakiś mur upadł.

- No ile można czekać.- zacząłem wstając z łóżka.

Odłożyłem poduszkę na miejsce, po czym wkładając dłonie do kieszeni bluzy ruszyłem w stronę Dylana. Chłopak oparł się bokiem o futrynę, a gdy stanąłem obok niego posłał mi ten swój cwany uśmiech. Poczułem przyjemny dreszcz, a moje hormony zaczęły dziwnie szaleć.

- Och, przepraszam.- odparł, jednak w jego głosie nie wyczułem najmniejszej skruchy.

- Gotowy?

- Fizycznie? Tak. Psychicznie? Nie.- stwierdził na co parsknął śmiechem.

Dylan uśmiechnął się, a ja nie wiedzieć czemu przystąpiłem z palców na pięty. Dopiero po powtórzeniu tej czynności trzy razy ogarnąłem, jak żałośnie może to wyglądać, dlatego szybko odchrzaknąłem i spojrzałem na Stiles'a. Całe szczęście chłopak dalej grał, a Liam pogrążony był w swoim cierpieniu, dlatego nie zauważyli tej scenki. I chwała za to Bogu, bo nabijali by się ze mnie przez następne sto lat.

- A temu co?- zapytał wskazując na Liama.

- Kryzys egzystencjalny.- odparłem, po czym bez chwili namysłu klepnąłem Dylan w brzuch.- Dalej, bo się spóźnimy.

- Ahoj przygodo.- zawołał z ujemną ekscytacją.

Opuściliśmy pomieszczenie, po czym prześcigając się na schodach pokierowaliśmy się do wyjścia. Założyliśmy buty, a gdy znaleźliśmy się na dworze kluczykiem otworzyłem auto, które udało mi się na dziś wybłagać.

- Myślałem, że rodzice zabrali ci kluczyki. Czyżbyś okradł policjanta?- zapytał w momencie gdy stanęliśmy przy aucie.

Pochyliłem się w przód opierając przedramieniem o dach auta, po czym spojrzałem na Dylana po drugiej stronie.

- Gdybym to zrobił siedział bym teraz zamknięty w celi dwa na dwa z ojcem po drugiej stronie.- odparłem, a po chwili namysłu dodałem.- W sumie, taka wizja wydaje się być przyjemniejsza, a przynajmniej na ten jeden dzień.

Dylan parsknął na to śmiechem, po czym kręcąc głową otworzył drzwi i wsiadł do auta. I ja to zrobiłem, a gdy zapiąłem pasy i odpaliłem silnik zerknąłem na szatyna.

- Wiesz już w ogóle co będziemy robić? Ojciec mi nie powiedział na czym te prace społeczne mają polegać.

- Podał mi tylko adres.- odparł, a po jego minie stwierdziłem, że nie będzie to ciekawe zajęcie.

- Jakieś podejrzenia?

Dylan zabrał większy wdech, po czym opierając głowę o zagłówek spojrzał przez przednią szybę.

- Pod tym adresem znajduje się nasz miejski teatr. Przy odrobinie szczęścia będziemy tylko sprzątać i segregować ciuchy.

- Mam nadzieję.- mruknąłem kładąc nogę na pedale.- Nawiguj.

*******

Po dotarciu pod odpowiedni adres i zaparkowaniu auta, ruszyliśmy do głównego wejścia, gdzie spotkaliśmy ochroniarza. Mężczyzna już wcześniej musiał zostać poinformowany o naszej wizycie, bo od razu zapytał o nazwiska i zaprowadził na zaplecze, gdzie mieliśmy spotkać się z głównym dyrektorem. Myślałem, że szybko się z tym uwiniemy i będziemy mogli wracać, jednak jak wiadomo nie od dziś, los lubi rzucać mi kłody pod nogi.

W teatrze panował rozgardiasz. Każdy gdzieś biegał z ubraniami, albo darł się i wyklinał wszystko wokół. Zaplecze miejsca, które na pozór ma być ikoną harmonii okazało się być istnym chaosem, którego nie w sposób opanować.

A w tym wszystkim byliśmy my. Dwójka zdezorientowanych nastolatków, która czekała na możliwość odkupienia swoich grzechów młodości.

- Ej, mam dla ciebie propozycję.- szepnął, a w tym samym momencie ktoś przebiegł nam przed nosem.

- Jest to propozycja przez którą będę mieć jeszcze większe kłopoty?- chciałem się upewnić.

Spojrzałem na chłopaka, a moje brwi zmarszczyły się lekko. Mam złe podejrzenia.

- No, tak trochę.- odparł na co przewróciłem oczami.- Może stąd uciekniemy? I tak na nas nie zwracają uwagi.

- Kuszące, ale jest pewien problem. Potrzebujemy podpisu, aby zaliczyli nam prace.

- Machniemy jakiś na lewo.- zaproponował, po czym jak gdyby nigdy nic puścił mi oczko.

Chciałem być poważny, jednak za nic w świecie nie potrafiłem ukryć tego lekkiego uśmiechu, który pojawił się na moich ustach. Ostatkiem sił przewróciłem oczami, po czym zaplatając dłonie na piersi spojrzałem przed siebie. Jakaś osoba znów przebiegła nam przed oczami i na nasze nieszczęście zahaczyła Dylana, który niekontrolowanie zachwiał się i lekko tracił mnie ramieniem. Wiedziałem, że nie chciał tego zrobić, a jego ciche przekleństwo tylko utwierdziło mnie w tym przekonaniu.

No ale, ja to ja i nie odpuszczę podrażnienia się z nim. Uniosłem kącik ust i bez najmniejszego oporu przechyliłem się w bok, aby tracić jego ramię. Zdezorientowany chłopak spojrzał na mnie, a gdy zobaczył moją minę uśmiechnął się chytrze.

- Czy mi się zdaje, czy ty szukasz zaczepki?- zapytał zjeżdżając mnie wzrokiem.

- Ależ skąd. Strasznie tu tłoczno.- odparłem, po czym na powrót traciłem go ramieniem.

Dylan spojrzał przed siebie kiwając głową, a mnie dopadła delikatna frustracja. Chłopak nie zareagował, bo wiedział, że takie zachowanie zagra mi na nerwach. Widziałem ten triumfalny uśmiech na jego twarzy, gdy zaczął mnie ignorować i udawać, że przygląda się otoczeniu, jednak ja nie zamierzałem zaprzestać.

Pewnie uniosłem głowę, po czym przysuwając się bliżej, przełożyłem dłoń za plecy. Wyprostowałem palce, a gdy na koniuszkach poczułem materiał jego bluzy, dyskretnie uniosłem ją w górę i bez najmniejszego skrępowania dźgnąłem go w biodro. Dylan, z głośnym wrzaskiem odskoczył w bok, a ja zadowolony uśmiechnąłem się chytrze.

- Ty mały.- wysyczał przez zęby. Chłopak wyciągnął dłonie w moją stronę, aby mnie złapać, jednak ja szybko zrobiłem unik i zaśmiałem się triumfalnie.

- Trzeba było mnie nie ignorować.

- Atencjusz.- warknął ponawiając próbę złapania mnie.

Z głośnym rechotem odskoczyłem w tył, przez co wpadłem na coś. Z moich obserwacji wynikało, że nic w tamtym miejscu nie stało, dlatego momentalnie spoważniałem i obróciłem się w tył. Tak jak podejrzewałem nie było tam żadnego mebla, a wysoki szczupły mężczyzna ubrany z czarny garnitur. Na oko miał może pięćdziesiąt lat, czego dowodem były już siwiejące włosy, zaczesane w elegancką fryzurę. Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego i roztaczał wokół siebie nieprzyjemną aurę.

Dopiero po chwili zrozumiałem na kogo wpadłem, dlatego szybko przełknąłem ślinę i zrobiłem parę kroków w tył i stanąłem obok Dylana, który jawnie miał ze mnie ubaw.

- A więc to wy jesteście tymi kryminalistami?- zapytał skacząc po nas wzrokiem.

- Oj od razu kryminalistami. To tylko koleżeńskie zaczepki, które zostały źle odebrane przez funkcjonariuszy.- odparłem chcąc złagodzić sytuację.

Mężczyzna patrzył na nas nieprzychylnie, jakby zastanawiał się czy na pewno potrzebna jest tu nasza obecność. Poczułem nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej, dlatego szybko przełożyłem dłonie za plecy i przystąpiłem z nogi na nogę.

- Dobrze, nie mam zamiaru rozwodzić się nad tą sprawą.- odparł, po czym wyciągnął dłoń w moją stronę.- Mam na imię Janson i jestem tu dyrektorem, oraz osobą od której możecie uzyskać podpis.

- Thomas.- odparłem ściskając jego dłoń.- Nie za bardzo wiemy co mamy robić. Nikt nas o niczym nie poinformował.- dodałem w momencie, gdy ściskał dłoń Dylana.

- Nie dziwię się.- odparł zdawkowo, jednak w jego głosie wyczułem nutkę zadowolenia. To nie wróżyło niczego dobrego, jednak nim zdążyłem zapytać o co chodzi, mężczyzna ruszył z miejsca i dodał.- Zapraszam za mną, jak zauważyliście nie mamy za dużo czasu.

Zdezorientowany spojrzałem na Dylana, a gdy zobaczyłem jego minę poczułem lekkie zaniepokojenie. On też był zdezorientowany. Obaj ruszyliśmy wąskim korytarzem za mężczyzna, aż w końcu dotarliśmy do pomieszczenia z dużą ilością toaletek i wieszaków, które o dziwo nie były wypełnione ciuchami.

Mężczyzna gestem ręki kazał nam się zatrzymać, a sam ruszył w stronę trzech kobiet, które przyglądały się jedynym strojom na manekinach.

- Betty, co z resztą ubrań?- zapytał najstarszej z nich.

- Wszystkie mokre, a rura musiała pęknąć w nocy. Udało nam się uratować tylko te.- odparła wskazując na ubrania.

- Chcesz mi powiedzieć, ze wszystkich ubrania zostały zalane tylko nie te?- zapytał niedowierzający. Mężczyzna ułożyłem dłonie na biodrach, a jego brwi zmarszczyły się.

- Nie do końca.- wtrąciła się następna kobieta.- Te dziś odebraliśmy od krawcowej dlatego nie ucierpiały.

Mężczyzna kiwnął głową, po czym zaczął jeździć palcami po swojej brodzie, jakby zaczął się nad czymś zastanawiać. Jego zamyślenie nie trwało długo, bo po chwili klasnął w dłonie i spojrzał na kobietę, która zapewne była głową tego pomieszczenia.

- Poradzimy sobie z tym. Miejmy nadzieję, że do spektaklu wszystko wyschnie. Teraz trzeba zachęcić ludzi do przyjścia.- urwał, po czym spojrzał na nas i gestem ręki poprosił abyśmy podeszli.

Spojrzeliśmy po sobie z Dylanem, po czym ruszyliśmy w jego stronę. Stanęliśmy obok, a najstarsza kobieta przeniosła na nas spojrzenie podczas gdy dwie pozostałe dalej zajmowały się strojami.

- To nasza pomoc?- zapytała znów spoglądając na mężczyznę

- Tak, jakoś musimy sobie poradzić.- odparł zdawkowo.

Och, czuję się niechciany.

- Przepraszam, ale dowiemy się w końcu na czym będą polegać nasze prace?- zapytał zirytowany szatyn.

Mężczyzna spojrzał na niego, po czym prostując się posłał mu lekki uśmiech, który nie był ani trochę miły.

- Dziś będziecie rozdawać ulotki przed teatrem i zachęcać ludzi do przyjścia.- odparł, a ja poczułem delikatną ulgę.

Takie prace wydają się być w porządku, bo przecież nie jest to jakiś wielki wysiłek, a znając naszą charyzmę szybko rozdamy te ulotki.

- No dobrze, to dajcie nam...

- A, a, a. Nie tak prędko.- przerwał mi mężczyzna unosząc palec wskazując w górę, przez co zamilkłem, a moja głowa odchyliła się w tył.- To nie bar, kino czy basen. To teatr, więc istnieje pewien haczyk.

- Jaki?- zapytał szatyn obok mnie.

Mężczyzna uśmiechnął się, po czym zrobił krok w tył i ułożył dłoń na manekinach, przez co dopiero teraz przyjrzałem się strojom. Po krótkiej analizie mogłem stwierdzić, że są to ubrania wzorowane na średniowieczu, jednak nie to teraz zaprzątało moją głowę. Od razu zacząłem łączyć fakty, a po moim ciele rozeszły się dreszcze, gdy zorientowałem się o co może mu chodzić.

- Będziecie musieli się w to ubrać, aby już z daleka było widać na co zapraszacie.- wyjaśnił, potwierdzając tym samym moje podejrzenia.

Tylko że....jest mały problem.

- Ale, to jest ubiór dla mężczyzny i kobiety.- odparłem jeżdżąc wzrokiem po sukience w kolorze butelkowej zieleni, ze złotymi wstawkami.

- Jakoś sobie poradzicie.- odparł

Nie zdążyłem nawet zaprotestować, bo w tym samym momencie ktoś go zawołał, a rzucając krótkie "powodzenia" ruszył przed siebie. Stałem tam zdezorientowany dalej wpatrując się w sukienkę, a moje serce przyspieszało z każdą kolejną sekundą.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie mam problemu z tym, aby przebrać się w średniowieczny strój i iść na miasto, aby zachęcić ludzi do przyjścia. Tak właściwie uważam, że będzie to fajna zabawa, po której zostaną wspaniałe wspomnienia i będziesz z czego śmieć się w przyszłości. Tak naprawdę największym problemem będzie fakt, iż to ja będę zmuszony, aby ubrać się w tą sukienkę. Nie chcę tego robić z jednego prostego powodu. Mam traumę po tym co zrobił mi Lucas i jego znajomi. Nie chcę się przebierać w damskie stroje, a już na pewno malować.

Jeśli to się stanie zemdleje, albo zwymiotuje. Tak właściwie, to już mnie skręca.

- Ty się nadasz.- powiedziała najstarsza kobieta

Przez to zamyślenie nawet nie zauważyłem kiedy ściągnęła sukienkę z manekina i przyłożyła ją do mojej talii. Kobieta przyjrzała się, robią dodatkowe pomiary, po czym zacmokała niezadowolona.

- Sukienka może być za duża, ale to nic.- mruknęła do siebie, po czym spojrzała za siebie i zwróciła się do młodej kobiety.- Lauro, przynieś proszę perukę i kosmetyczkę. Mały make-up mu nie zaszkodzi.

I wtedy zamarłem. Przez moje ciało rozeszły się zimne dreszcze, a oddech ugrzęzł w gardle. Patrzyłem przerażony na kobietę, która niczego nieświadoma wróciła do mierzenia mojej talii. Zacząłem się zastanawiać czy nie uciec, jednak całe szczęście, jest ze mną osoba, która nie była głucha na mój niemy krzyk.

- To nie sprawiedliwe.- rzucił nagle Dylan.

Oburzenie przemawiało w jego głosie, dlatego całą czwórką spojrzeliśmy na niego. Chłopak stał ze skrzyżowanymi dłońmi na piersi i patrząc prosto w oczy starszej kobiety dodał.

- Czemu on ma dostać lepszy strój? Przecież to oczywiste, że wtedy będzie leciało do niego więcej ludzi, a szczególnie dzieci.

I nie ważne jak absurdalnie to brzmiało, Dylan właśnie tym poświęceniem zapunktował u mnie i stworzył dług, którego nie będę w stanie spłacić.

Jego wyraz twarzy był ostry i ani na ułamek sekundy nie ugiął się, pod ostrym spojrzeniem kobiety. Wyglądał na niezadowolonego, jednak coś w środku kazało mi w to nie wierzyć.

I tak też było.

W końcu po paru chwilach kobieta obróciła się w jego stronę i dokładnie zmierzyła wzrokiem.

- Ale ty wiesz, że to co powiedziałeś nie ma najmniejszego sensu i

- Tak tak, jasne.- przerwał jej Dylan, po czym uniósł dłoń w górę i pstryknął do dziewczyn, które zajęły się kosmetyczką. A raczej kosmetyczką na sterydach.- Ten makijaż jest konieczny?

- Jesteś opalony więc tak.- odparła jedną z kobiet, a mnie skręciło na samo wspomnienie makijażu.

- W takim do dzieła. Nie traćmy czasu.- rzucił, po czym bez najmniejszego oporu ruszył w stronę toaletki przy której świeciło się światło.

Ze zdumieniem wymalowanym na twarzy patrzyłem jak siada na krześle i daje się malować. Nie wierzę w to, że nie czuje dyskomfortu. Tak, może i wygląda na zrelaksowanego, ale nie wierzę w to.

A może tylko mi się tak wydaje.

- Proszę.- powiedziała kobieta wyciągając w moją stronę strój.- Idź do przebieralni. Gdybyś potrzebował pomocy, to mnie zawołaj.

Zabrałem od niej strój przy okazji kiwając głową, a ta ruszyła do dziewczyn. Podążyłem za nią wzrokiem, jednak ostatecznie moje spojrzenie wylądowało na Dylanie, który żartował właśnie z jedną z dziewczyn. W mojej klatce piersiowej poczułem przyjemne ciepło, a na ustach niekontrolowanie pojawił się uśmiech, gdy do moich uszu dotarł jego melodyjny śmiech.

Myślałem, że to szczyt mojego wybuchu emocji, jednak szybko okazało się, że może być jeszcze gorzej. Dylan uniósł swój wzrok, a już po chwili nasze spojrzenia skrzyżowały się w lustrze. Nadal się uśmiechał, jednak miałem wrażenie, że teraz ten uśmiech jest cieplejszy. I był, był cieplejszy.

To zadziałało na mnie automatycznie, bo i ja rozciągnąłem swoje usta w szerokim uśmiechu, a moje policzki nie wiedzieć czemu zaszczypały.

*******

- Dziękuję, na pewno wpadniemy.- powiedział starszy mężczyzna zabierając ode mnie ulotkę.

- Będziemy na państwa czekać.- odparłem kłaniając się delikatnie.

Starsza kobieta uśmiechnęła się widząc moje zachowanie, po czym wraz z mężczyzną ruszyli przed siebie. Westchnąłem po czym rozejrzałem się dookoła, aby znaleźć kolejnych potencjalnych widzów. Było już grubo popołudniu, a tak właściwie powoli zaczynał się wieczór. Złote promienie słońca oświetlały teatr, tworząc zjawiskowy widok, od którego nie sposób oderwać wzroku.

Uśmiechnąłem się czując dziwną nostalgię, a w tym samym momencie poczułem jak ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Wzdrygnąłem się o mało nie upuszczając ulotek, po czym spojrzałem za siebie na mojego prywatnego jumpscara.

- Prawie zawału dostałem.- wyszeptałam układając dłoń na klatce piersiowej.

Dylan zaśmiał się głośno, a ja w odwecie uderzyłem go w gorset. Tak, w gorset. Ostatecznie okazało się, że szatyn był za szeroki na tą sukienkę, więc musieliśmy na szybko coś wykombinować. Oczywiście nie obyło się bez sugestii ze strony Pani Betty, abym to ja założył sukienkę, jednak na jej nieszczęście Dylan jest bardzo uparty.

Nie macie pojęcia jaką ulgę poczułem, gdy sam zaproponował ten głupi gorset. Nigdy nie byłem mu tak wdzięczny jak wtedy.

- Ale ty strachliwy.- powiedział wymachując rękami, aby owinąć rękawy wokół nadgarstka.

Tak, wiem, że brzmi to absurdalnie, ale taka była prawda. Te rękawy ciągnęły się, aż do samej ziemi, przez co prawie wywrócił się na schodach. Dziwną mieli tą mode w średniowieczu.

- Nie strachliwy tylko zamyślony.- rzuciłem zakładając dłonie na piersi, po czym przyjrzałem się jego twarzy, na którą została nałożona spora warstwa tynku.- A ty jest rozmazany.

Dylana to nie zraziło. Cóż, tak właściwie moja odpowiedź dała mu pole do popisu.

- A mimo to dalej jestem najprzystojniejszy. Nawet z tą peruką.

Parsknąłem śmiechem, gdy nonszalancko odrzucił swoje blond włosy w tył. Dylan ani trochę nie był przejęty tym, że ludzie się na nas gapią, a czasem przystają. Ja na jego miejscu też miał bym to w dupie, bo prawdopodobnie zajęty bym był wymiotowaniem.

- No tak, oczywiście. Zgadzam się z tobą w stu procentach.- odparłem kiwając głową.- Ale oczywiście zaraz po mnie.- dodałem dumnie.

Dylan spoważniał niechętnie zjeżdżając mnie wzrokiem, a ja niekontrolowanie parsknąłem śmiechem. Nasze rozdawanie ulotek najczęściej polegało na tym, że się przekomarzaliśmy i zapominaliśmy po co tu jesteśmy, dzięki czemu czas płynął nam szybciej.

- Ta, szczególnie w tych pantalonach.- skomentował mój ubiór.

Ostatkiem sił opanowałem wybuch śmiechu i jednym zwinnym ruchem uderzyłem go ulotkami w ramię. Chłopak zaczął się śmiać, a ja nie mogąc się powstrzymać uśmiechnąłem się lekko. Jego śmiech jest bardzo kojący.

- Panie Thomas i Panie Dylan!

Zsynchronizowani jak w zegarku spojrzeliśmy w stronę teatru, a naszym oczom ukazała się Pani Betty, która właśnie zbiegała po marmurowych schodach. Kobieta szybkim krokiem zbliżyła się do nas, a gdy stanęła w miejscu spojrzała na ulotki w naszych dłoniach, które trzy godziny temu nam doniosła, bo zaczęło brakować.

- Widzę, że ładnie wam idzie.- powiedziała zadowolona.

- Jeszcze tylko pare i będziemy mieć koniec.- odparłem wachlując ulotkami.- No chyba, że znów doniosła nam pani następną turę.- dodałem widząc w jej dłoni ulotki owinięte gumką recepturką

Z mojej twarzy momentalnie zszedł uśmiech, gdy uświadomiłem sobie, że to co powiedziałem może być bardzo prawdopodobne. Kobieta uniosła głowę uśmiechając się dumnie, po czym wyciągnęła dłoń w moją stronę. Na całe szczęście wyciągnęła tą pustą dłoń.

- Macie już wolne, możecie oddać mi ulotki.

Nie wiem jak nazwać to uczucie, ale poczułem się lżejszy o parędziesiąt kilo, gdy z szerokim uśmiechem na ustach oddawałem jej ulotki. To naprawdę niesamowite, jak szybkie minął nam ten czas. Z początku myślałem, że zajmie nam to wieki.

- Naprawdę już koniec?- zapytał zdziwiony Dylan. On chyba też nie zauważył kiedy ten czas zleciał.

- Oczywiście. Idźcie się przebrać, a przy wyjściu ochroniarz odda wam kartki z podpisami.- odparła zabierając od niego ulotki.- Co ty taki zaskoczony? Czyżbyś odkrył w sobie duszę aktora teatralnego?- zapytała z lekkim rozbawieniem.

Parsknąłem śmiechem patrząc na szatyna, a w mojej klatce piersiowej poczułem przyjemne ciepło. Chłopak otrzeźwiał słysząc mój śmiech, po czym oburzony klepnął mnie w biodro. Kto by pomyślał, że będę w takiej relacji z tą gburowatą księżniczką. Nadal pamiętam, jak oskarżył mnie o to, że "specjalnie" wylałem na niego mrożoną herbatę.

Wymieniliśmy jeszcze parę zdań z kobietą, po czym ruszyliśmy do przebieralni. Dziewczyny pomogły mi ostrożnie zdjąć najważniejsze części ubrania, by później na spokojnie zająć się Dylanem, któremu trzeba było zmazać makijaż. Myślałem, że zajmie to chwilę, jednak jak się okazało Dylan jęczał i co dziwne śmiał się, gdy zmazywały mu makijaż wokół oczu. Czy śmiałem się z tego razem z nim? Nie. Gdzieś w środku czułem się winny tej sytuacji.

- W końcu wolność.- wymamrotał siadając na miejscu pasażera.

Zaśmiałem się sucho, po czym wkładając kluczyk do stacyjki odpaliłem silnik. Wyjechałem z parkingu, a gdy włączyłem się do ruchu poczułem na sobie intensywne spojrzenie szatyna, co wcale mnie nie zdziwiło.

- Co ty taki ponury?- zapytał z lekką nutką zaniepokojenia.

- Ja?- odparłem dalej wpatrując się w jezdnię.- Nie, nie jestem ponury.

- Tylko mi nie mów, że jesteś zmęczony. Jutro kolejny mecz, a jeśli wygramy to w piątek wyjeżdżamy na kolejny. Musisz być w pełni sił.

- I jestem. Po prostu...- uciąłem wzruszając ramionami, bo nie wiedziałem jak to wyjaśnić.- Po prostu ci dziękuję.

Stanąłem na światłach, a w aucie zapanowała cisza. Słyszałem tylko swój głośny oddech, dlatego nie myśląc długo włączyłem radio, aby choć trochę ożywić atmosferę.

- Za co?- zapytał po krótkiej chwili.

- Dobrze wiesz za co.- zacząłem spoglądając w jego stronę, a moje spojrzenie automatycznie wylądowało na jego oczach.- Gdyby nie ty, to prawdopodobnie zemdlał bym w tej sukience i dobrze wiesz dlaczego.

Dylan zagryzł szczękę dokładnie przyglądając się mojej twarzy, po czym uśmiechnął się w taki sposób jak jeszcze nigdy. Jego uśmiech łączył w sobie czułość jak i smutek. Nigdy czegoś takiego nie widziałem, więc to pewnie dlatego moje serce przyspieszyło.

- Zawsze do usług.- odparł wzruszając jednym ramieniem.

Byłem mu wdzięczny. Chryste! Tak naprawdę słowo "wdzięczny" jest tu za słabym określeniem. Nikt nigdy czegoś takiego, dla mnie nie zrobił i to pierwszy raz, gdy spotykam się z takim poświęceniem, przez co nie wiem jak się zachować.

Ale wiem co zrobić.

Oderwałem wzrok od szatyna, a gdy światło zmieniło się na zielone, ruszyłem przed siebie. Znam już to miasto dlatego szybko zmieniłem pas tym samym zmieniając kierunek i cel naszej jazdy.

- Wjechałeś w złą ulicę.- zauważył szatyn.

- Nie. Jadę dobrze.- odparłem, po czym na sekundę zerknąłem na zdezorientowanego szatyna.

Znów spojrzałem przed przednią szybę, a gdy skręciłem w kolejny zjazd poczułem na sobie jego ostre spojrzenie.

- Zaczynam się niepokoić. Dokąd jedziemy?- zapytał, a ja z tych emocji zagryzłem dolną wargę i uśmiechnąłem się szeroko.

Przez chwilę milczałem chcąc trzymać Dylana w niepewności. Zatrzymałem się przed zakorkowanym rondem, po czym spokojnie obróciłem głowę w jego stronę.

- Jak to dokąd?- zapytałem, po czym bez najmniejszego skrępowania klepnąłem go w udo.- Zapomniałeś już, że jestem ci winny randkę w maku?

Reakcja Dylana była bezcenna. Chłopak spiął się lekko na mój odważny ruch, a na jego twarzy zagościło zaskoczenie. Poczułem satysfakcję widząc go w takim wydaniu, a z moich ust wydobył się głośny rechot.

Dojechanie na miejsce, zajęło nam więcej czasu niż z początku zakładałem i prawdopodobnie było to spowodowane tym, iż ludzie wracają, bądź jadą do pracy. Mi to nie przeszkadzało, a jedyną osobą, która nad tym ubolewała był Dylan, który musiał słuchać mojego śpiewu. I to nie tak, że zawsze śpiewam w aucie do piosenek. Tym razem zanuciłem refren jednej z piosenek, a Dylan od razu poprosił bym przestał, bo przez przypadek mogę zwabić hieny.

I jeśli mnie znacie to wiecie, że ja takiej okazji nie przepuszczę.

Przez całą drogę, aż do okienka specjalnie fałszowałem, by umilić mu wstęp do naszej randki. Co jak co, ale jestem wspaniałym przyjacielem.

I ślepym.

Zamknij sie.

Odjechałem od okienka, wcześniej kładąc wszystkie torby na kolanach Dylana, po czym zaparkowałem na uboczu. Na zewnątrz panowała już ciemność, dlatego szybko zapaliłem światło i dla lepszego komfortu odjechałem fotelem w tył. Dylan podał mi torbę, a ja przy akompaniamencie burzącego brzucha otworzyłem ją.

- Dyl.- zacząłem sięgając do torby i wyciągając z niej sałatkę.- Znów napisałeś do tej swojej znajomej?

Szatyn spojrzał w moją stronę, po czym umieścił spojrzenie na sałatce, której de facto nie zamawiałem. Jego usta złączyły się w wąską, po czym pokiwał prawie niezauważalnie głową.

- No tak.- odparł jak gdyby nigdy nic.- To źle?

- Tak. Burzysz naszą gospodarkę, bo pieniądz nie jest wprowadzony w obieg.- odparłem śmiertelnie poważnie.

Dylan przeniósł na mnie swoje spojrzenie, po czym z kamienną twarzą wyciągnął opakowanie nuggetsów, których też nie zamawiałem i wypchnął sobie jednego do ust.

Chciałem być poważny, dlatego szybko przegryzłem wnętrze policzka, a w myślach zacząłem błagać samego siebie, aby nie zaśmiać się. Niestety to tak nie działa, a fakt iż jego uszy poruszały się przy każdym gryzie tylko pogorszył sytuację.

Z dalej złączonymi wargami rozciągnąłem usta w szczerym uśmiechu, a przez nos wypuściłem powietrze. Dylan widząc moje zachowanie uśmiechnął się i dalej wpatrując się we mnie, wepchnął do ust kolejnego nuggetsa.

- Ja za tobą nie wytrzymam.- odparłem kładąc sałatkę na jego kolana.

- To raczej ja powinienem to powiedzieć. Najpierw zapraszasz mnie na randkę, gdy jestem zmęczony i spocony, później wyjesz jak jenot do księżyca, a na samym końcu muszę załatwiać nam jedzenie.

Uśmiechnąłem się grzebiąc w torbie, a gdy wyciągnąłem i odpakowałem hamburgera spojrzałem na szatyna.

- Źle to ująłeś. Ja po prostu zapraszam cię na randkę nie zważając na to, jak wyglądasz i czy śmierdzisz. Do tego zapewniam, dotąd nie znane ci atrakcje muzyczne, a na samym końcu zawierzam się temu co zamówisz.- zauważyłem, po czym ugryzłem kanapkę

Dylan parsknął śmiechem grzebiąc po torbie, a w mojej głowie zrodziło się pytanie, na które musiałem znać odpowiedź.

- Zawsze tak dużo ci daje dodatków?- zapytałem patrząc na te wszystkie torby.

Dylan wyciągnął frytki, po czym spojrzał przed siebie i zaczął się zastanawiać.

- Nie. Tak właściwie tylko dziś tyle dała.- odparł spoglądając na mnie, a na jego twarzy nagle pojawiło się coś w rodzaju zrozumienia.- Ale to pewnie dlatego, bo napisałem jej, że jadę z tobą.

Zmęczyłem brwi przestając przeżuwać, po czym zdziwiony odchyliłem głowę w tył.

- Co? Jak niby moja obecność miała wpłynąć na jej decyzję?- zapytałem na co tym razem Dylan posłał mi zdziwione spojrzenie.

- Mam uwierzyć, że pan atencjusz nie zna plotek na swój temat?

- Nie nazywaj mnie tak.- powiedziałem wystawiając palec w jego stronę.

- Jakoś ty nie masz problemu, aby pomimo moich próśb, dalej zdrabniać moje imię.- odparł wracając wzrokiem do torby.- Ale wracając. Ostatnio po szkole krąży plotka, że udawałeś geja, aby mnie wkurzyć.

- I to było powodem jej decyzji?- jeszcze bardziej sie zdziwiłem.

- Tak. Myśli, że ma u ciebie szansę.- odparł i nie wiedzieć czemu wywrócił oczami.

Dobra. Może i jestem gejem, ale nie będę tego ukrywać, że podniosło mi to moją samoocenę. Niemniej jednak, uważam, że takie plotki mogą wywołać coś niemiłego w skutkach i najlepszym podejściem będzie wyjaśnić tą sprawę.

- Kto w ogóle rozprzestrzenia te plotki?- zapytałem, na co dylan wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Tak szczerze to nawet nie wiem kiedy to się zaczęło. Wiem tylko, że eksplodowało po tym, gdy zaprosiłeś Madison na randkę.

- To nie randka.- nie wiedzieć czemu od razu zaprzeczyłem.- Ale już mniejsza. I tak nie mam zamiaru się tym teraz przejmować.

- Tak swoją drogą.- kontynuował.- Uważaj na Alexa i Michaela.

- Czemu?

- Bo są mściwi.- wyjaśnił oschłym tonem, jakby samo wspominanie o nich go drażniło.- To jeszcze nie koniec i jestem w stu procentach pewny, że ta dwójka coś wymyśli.

Normalnie rzucił bym jakimś zabawnym tekstem, że mogą mi podskoczyć, jednak tym razem postanowiłem odpuścić, słysząc poważny ton szatyna. Kiwnąłem mu, po czym postanowiłem zakodować to, aby uważać na tą dwójkę.

Ufam Dylan'owi, więc wezmę jego ostrzeżenie na poważnie.

Na powrót zająłem się jedzeniem, a w międzyczasie zacząłem rozmawiać z Dylanem o nadchodzących meczach. Niby teraz ma być łatwiej, jednak nie oznacza to, że nie musimy się starać.

Czas leciał jak szalony, aż w końcu z minuty na minutę zrodziła się godzina. Nie miałem pojęcia kiedy to minęło i pewnie, gdyby nie prowadzący w radiu, nawet bym tego nie zauważył. Dobrze rozmawiało mi się z Dylanem i odnoszę wrażenie, że on jest tego samego zdania.

- A właśnie.- zacząłem coś sobie przypominając.- Niedługo, tak na osiemdziesiąt procent, zaczynam pracę w barze. Przyjdziesz mnie odwiedzić?

Dylan odłożył puste opakowanie po sałatce, po czym spojrzał na mnie zdziwiony.

- Ty i wysiłek?

- No halo!- krzyknąłem lekko potrząsając głową.- Jestem w drużynie jak byś nie wiedział.

- Już dobrze, dobrze.- zaśmiał się.- W jakim barze.

- Nie pamiętam nazwy, ale to ten, gdzie pracuje Luke. To on mi załatwia pracę. Mówił, że nie mają dużego ruchu, ale na weekendy potrzeby jest dodatkowy barman.- wyjaśniłem na co zmarszczył brodę i kiwnął z uznaniem.

Sięgnąłem po kubek z mrożoną herbatą z którego już wcześniej ściągnąłem pokrywkę, po czym upiłem spory łyk. Po takim czasie to już nie herbata, a rozpuszczony lód.

- Zaraz wracam.- powiedział nagle.

Zaciekawiony spojrzałem na niego gdy odkładał torby na kokpit, po czym przejrzałem się kolejnym ruchom. Chłopak zaczął się wiercić szukając czegoś w kieszeni spodni, a gdy w końcu wyciągnął swoją zgube doznałem szoku.

- Przepraszam bardzo, ale czy tobie ten gorset, w jakiś dziwny sposób zablokował przepływ krwi do mózgu?- zapytałem widząc w jego dłoni paczkę papierosów.

Dylan zaskoczony spojrzał na moją oburzoną twarz, a między nami zapanowała cisza. Patrzyłem prosto w jego oczy mając nadzieję, że za chwilę rzuci krótkie "żartowałem" jednak ku mojemu zdziwieniu takie coś nie nastąpiło.

- Miałeś rzucić palenie.- wyjaśniłem widząc jak jego zdziwienie zamienia się w dezorientację.

Obróciłem się przodem do szatyna, a na jego twarzy zagościło zrozumienie.

- Ostatni raz i już więcej...

- Nie.- przerwałem mu, będąc już wystarczająco wkurzony tym, że chce sie tym truć.

- Możesz mi nie rozkazywać?- zapytał spokojnym tonem.

- Oddaj paczkę.- dalej upierałem się przy swoim.

- Nie.

- Oddaj.- powiedziałem wyciągając dłoń w jego stronę.

- Poczęstować cie?

Niestety Dylan miał z tego niezły ubaw. Chłopak uniósł kącik ust, po czym patrząc mi prosto w oczy zaczął wyciągnąć jednego papierosa. Przysięgam, że jeszcze nigdy mnie tak nie zirytował jak teraz. Nie dość, że robi mi na złość, to ja na dodatek zaczynam przejmować się jego zdrowiem.

- Oddaj.- warknąłem pochylając się w przód, aby zabrać mu paczkę.

Chłopak zabrał rękę, robiąc tym samym unik, jednak mnie to nie zniechęciło. Ponowiłem próbę odebrania mu paczki, jednak ten był szybszy...no ale przecież kiedyś musiało mi się udać. Przysunąłem się bardziej w jego stronę, praktycznie pochylając się nad jego fotelem i tym samym zapędzając go w kozi róg. Niestety ten przełożył dłonie za plecy, czym tylko utrudnił mi sprawe.

Teraz miałem to w dupie w jakiej pozycji jesteśmy i czy ktoś nas zauważył. Bez najmniejszego skrępowania przybliżyłem się do jego klatki piersiowej i przy akompaniamencie jego śmiechu objąłem go ramionami, aby wyciągnąć paczkę zza jego pleców.

- Dylan!- krzyknąłem unosząc się lekko i spoglądając w jego oczy.- To nie jest zabawne, jesteś moim kapitanem więc daj mi przykład.

- Ale przecież ty masz swój rozum.- powiedział, nie ukrywając rozbawienia.

- Och, odnoszę wrażenie, że w tym aucie tylko ja potrafię go używać.

- No tak tak.

Dylan ewidentnie miał z tego ubaw, jednak i to mnie nie powstrzymało, aby odebrać mu paczkę. Ponowiłem próbę, a Dylan postanowił wyciągnąć kolejnego asa z rękawa. Chłopak wyciągnął rękę przed siebie i jednym zwinnym ruchem wyłączył światło nad nami.

Z początku myślałem że robi to po to, abym nie widział gdzie są fajki, jednak jak sie szybko okazało Dylan miał ku temu inny powód. Uniosłem się chcąc zapalić światło, a w tym samym momencie poczułem jak kładzie swoją ciepłą dłoń na moim policzku i wciska w moje usta pocałunek.

Zdezorientowany rozszerzyłem oczy, gdy jego usta przywarły do moich, a po moim sparaliżowanym ciele rozeszła się fala ciepła. Może i w tej ciemności nas nie widać, a ja jestem za blisko by dostrzec jego wyraz twarzy, jednak bez cienia wątpliwości mogę stwierdzić, że Dylan przy tym pocałunku jest poważny.

Niekontrolowanie zacisnąłem swoją dłoń na kubku z wodą, który spoczywał pomiędzy nami, a moje powieki przemknęły się, gdy oddałem pocałunek. Dylan przesunął dłoń na moją szyję, delikatnie poruszając ustami, a ja powoli zacząłem zapominać o bożym świecie. Całowaliśmy się tak, jakbyśmy robili to już nie raz. Nasze usta współgrały ze sobą, gdy powoli i bez najmniejszego skrępowania przekręcaliśmy głowy w drugą stronę, a ciepłe oddechy mieszały się ze sobą.

I w momencie, gdy zatopiłem się w tym do końca, Dylan odsunął się, moje ciało owiał zimny jesienny wiatr. Otworzyłem powieki, będąc lekko zdezorientowany, jednak szybko zrozumiałem, czemu w tym nagrzanym aucie nagle zrobiło się zimno.

- Szybko się rozpraszasz.- rzucił zadowolony.

Uniosłem głowę i spojrzałem przed siebie na Dylana, który teraz stał poza autem. Musiałem być tak pochłonięty tym pocałunkiem, że nawet nie zauważyłem, kiedy otworzył drzwi i wyszedł z auta.

Dylan z wymalowanym zadowoleniem na twarzy zamknął drzwi, po czym obrócił się i oparł o auto. Moja reakcja na to była natychmiastowa. Z zaciśniętą dłonią na kubku dźwignąłem swoje ciało, po czym otwierając drzwi wyszedłem na zewnątrz. Powinno się teraz we mnie gotować, jednak o dziwo czuję coś w rodzaju rozbawienia wymieszanego z dumą. Ten wkurzający szatyn pocałował mnie tylko po to, aby odwrócić moją uwagę.

Okrążyłem auto, a gdy stanąłem przed Dylanem wyciągnąłem dłoń, aby zabrać mu fajkę z ust. Chłopak uprzedził mnie, bo od razu chwycił ją w dłonie i schował za plecy.

- To nie jest zabawne.

- Oj, przestań.- odparł, kompletnie nie przejęty moim ostrym tonem.- To tylko jedna fajka. Nic mi nie będzie.

Uniosłem brew na tą idiotyczną odpowiedź, a Dylan w tym samym czasie włożył papierosa pomiędzy usta. Chłopak nie odrywając ode mnie swojego rozbawionego wzroku zaczął grzebać w kieszeniach, a gdy znalazł zapalniczkę, uniósł ją i odpalił przedmiot. Ogień rozświetlił jego twarz, a ja poczułem nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej, gdy dotarło do mnie, jak te śmierdzące fajki mogą źle wpłynąć na jego idealną cere.

Czy naprawdę mam zamiar przejmować się czymś tak mało istotnym? Mam mu pozwolić zapalić? Przecież ma swój rozum, więc chyba nie powinienem się wtrącać, prawda? Och! Chciałbym odpowiedzieć sobie na te wszystkie pytania, jednak nim zdążyłem pomyśleć, moje ciało postanowiło zadziałać bez ingerencji mojego mózgu.

W momencie, gdy Dylan przykładał zapalniczkę do papierosa, uniosłem dłoń, w której trzymałem kubek i bez namysłu oblałem fajke oraz twarz szatyna zimną wodą. Dylan zaskoczony nagłym obrotem spraw, wyciągnął fajkę z ust, po czym pochylił się delikatnie do przodu, aby woda spłynęła po jego brodzie i nosie. Czułem niepoprawną satysfakcję, gdy z jego ust wydobyło się ciche przekleństwo, a spotęgowała ona w momencie, gdy uniósł na mnie swoje wrogie spojrzenie.

- No.- zacząłem zadowolony, machając kubkiem obok swojej twarzy.- Teraz możesz mnie oskarżyć o to, że specjalnie oblałem cię mrożoną herbatą.

- Ty mały...- wymamrotał lekko wkurzony.

Niestety Dylanowi nie było dane dokończyć, ponieważ nagle coś przykuło naszą uwagę. W oddali usłyszeliśmy czyiś szybki bieg. Od razu spojrzeliśmy w stronę restauracji, a naszym oczom ukazała się grupka chłopaków, którzy biegli w naszą stronę. Nagły przypływ strachu rozlał się po moim ciele, jednak nie był on spowodowany tym, iż biegną w naszą stronę. Nie był on też spowodowany tym, iż na ich twarzach dostrzegłem przerażenie, jakby uciekali przed mordercą.

- Uciekajcie!- krzyknął jednen z chłopaków, gdy nas mijali.

- Co?- szarpnąłem sam do siebie.- Przed czym!?- od krzyknąłem.

Niestety chłopak był już za daleko by mi odpowiedzieć i w sumie nie musiał, bo niemalże w tym samym momencie do moich uszu dotarło bardzo znajome szczekanie.

Momentalnie spojrzałem na szatyna, po czym wymieniłem się z nim przerażonym spojrzeniem. Z nas dwóch, to ja byłem bardziej sparaliżowany strachem, a dowodem na to była szybka reakcja Dylana, który zachował trzeźwość umysłu. Chłopak nie myśląc długo otworzył drzwi, po czym kładąc mi dłonie na biodrach, wciągnął do środka.

Z moich ust wydobył się lekki jęk, gdy chłopak z całej siły przycisnął mnie do siebie i zamknął auto. Dokładnie w tym samym momencie, gdy zamykał drzwi w oddali zobaczyłem biegnącego w naszym kierunku psa Berthy. Był straszny i nic nie wskazywało na to, że chciał być tylko pogłaskany.

Poprawiłem się na kolanach szatyna i z szybko bijącym sercem wyjrzałem zza okno. Pies dalej tam stał co wcale mnie nie zdziwiło, bo w końcu słyszę jego głośne ujadanie.

- Ha!- krzyknąłem do psa, który szczekał na drzwi- I co mi teraz zrobisz!

Uśmiechnąłem się czując się bezkarnie, a w tym samym momencie pies zaczął wąchać coś na ziemi. I może przed chwilą byliśmy w niebezpieczeństwie, jednak teraz, gdy jestem w środku czuję nagły przypływ bezpieczeństwa. To naprawdę dziwne uczucie.

Pies zaczął chodzić, to w prawo, to w lewo, aż w końcu zatrzymał się niedaleko przedniego koła. Zaniepokojony pochyliłem się w przód, a gdy zobaczyłem co wyczynia, zrozumiałem, że mogłem się jednak nie odzywać.

- Nie.- wymamrotałem, gdy uniósł swoją tylnią łapę.- No nie... Moje auto...

Odchyliłem się w tył, aby nie widzieć tego, jak profanuje moje święte auto, a obok siebie usłyszałem śmiech szatyna. Zirytowany przymknąłem powieki, po czym powoli obróciłem głowę w jego stronę.

- Czyżby ochrzcił ci auto?- zapytał z jawnym rozbawieniem.

- Ty nie bądź taki mądry.- warknąłem uderzając go pięścią w bark.

Dylan złapał się za bolące miejsce, a jego śmiech stał się głośniejszy. Z neutralnym wyrazem twarzy patrzyłem w jego rozbawione oczy i nie wiedziałem, którą z wielu emocji wypuścić przed szereg. Mam się dalej złościć o tą sytuację z fajką? Dziękować za to, że w porę opanował sytuację i uchronił nas przed psem? Czy może po prostu oddać się chwili? Chryste! Naprawdę nie byłem pewny, bo każda z tych emocji dalej we mnie buzowała.

Ale...

Zawsze musi być jakieś ale.

Czy naprawdę chce psuć tą chwilę nagłym wybuchem złości? No cóż. Nadal jest to istotna sprawa, jednak czuję, że może to poczekać. Na dodatek, Dylan uratował mnie dziś przed omdleniem, więc jestem mu to winny.

- Powinieneś jakoś nagrodzić swojego wybawcę, a nie go bić.- odparł z rozbawieniem.

- Doprawdy?- zapytałem takim tonem, aby wiedział, że to na żarty, po czym szybkim ruchem wskazałem na psa za oknem.- A przypomnieć ci, że twoje palenie mogło nas zabić?

Kącik ust Dylana powoli uniósł się w górę, gdy przeniósł swoje dłonie na moje biodra i lekka przesunął mnie w swoją stronę. Zaczepił mnie, a ja nie chcąc być dłużny szybko odpowiedziałem mu podobną zaczepką.

Wsunąłem dłonie pod jego bluzę, po czym zacząłem łaskotać go mało delikatnie po biodrach. Szatyn wrzasnął zaskoczony, by po chwili przystąpić do kontrataku i zacząć mnie szczypać. Zaczęliśmy się miotać, a po aucie rozniósł się nasz głośny śmiech, którego w żaden sposób nie potrafiliśmy opanować. W pewnym momencie tak zatraciliśmy się w tym co robimy, że nie zwróciliśmy uwagi na to, że obróciłem się do niego przodem.

- Tak traktujesz rękę, która cię karmi?- zapytałem przez śmiech.

- A ty swojego wybawce?- odparł, po czym jednym zwinnym ruchem złapał mnie za nadgarstki.

Przestałem się rzucać i z wymalowanym rozbawieniem na twarzy spojrzałem na Dylana. Na naszych ustach gościł uśmiech, gdy powoli błądziliśmy wzrokiem po swoich twarzach.

- Nie boisz się, że ktoś nas zobaczy?- zapytałem oddychając ciężko.

- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim zacząłeś mnie łaskotać.- odparł, jednak w jego głosie nie wyczułem przejęcia.- Poza tym, jest ciemno, a za oknem mamy ochroniarza.

Parsknąłem śmiechem, a po chwili między nami zapanowała cisza. Jeszcze nigdy nie czułem się tak zrelaksowany i tak swobodnie przy niedawno nowo poznanej osobie. Dylan był dla mnie kimś w rodzaju dobrego kumpla, z którym mogłem przekroczyć granicę i nie obawiać się konsekwencjami.

Dlatego nikogo nie zdziwi fakt, iż znów złamaliśmy zasady. Dylan rozluźnił uścisk na moich nadgarstkach, a mój wzrok przeniósł się na jego ust. Poczułem przyjemne ciepło w klatce piersiowej, gdy chwycił w dłonie moje policzki i przyciągnąłem do pocałunku.

Przymknąłem powieki oddając pocałunek, a moje dłonie zjechały na jego klatkę piersiową, która dalej była wilgotna od wody, którą go oblałem. Rozszerzyłem usta wpuszczając go do środka, a w tym samym momencie jego dłoń zjechała na moje biodro, gdzie poczułem przyjemne dreszcze.

To co nas łączyło dla innych może być niepokojące, jednak nam takie zachowanie odpowiadało. W końcu byliśmy tylko my. Dwójka nastolatków, która chce rozładować swoje młodzieńcze emocje.

Wciągnąłem gwałtownie powietrza, gdy mój język otarł się o jego, a głowa pochyliła się w bok. Zrobiło mi się gorąco, gdy zaczął delikatnie poruszać moimi biodrami, a ciche jęknięcia wydobywały się z moich ust za każdym razem, gdy zaciskał na moim ciele swoje duże dłonie. Wplątałem palce w jego czarne włosy, gdy zaczęliśmy całować się bez opamiętania, a Dylan postanowił wykonać kolejny ruch. Jego dłonie zsunęły się w dół, a już po chwili poczułem jak zaciska dłonie na moich pośladkach.

Niestety, jak to w moim życiu bywa, zawsze musi coś pójść nie tak.

Jęknąłem mu w usta, gdy na powrót zaczął błądzić dłońmi po moim ciele, a w tym samym momencie, do moich uszu dotarł charakterystyczny dźwięk przychodzącego połączenia.

- Poczekaj.- wyszeptałem odrywając się od jego ust, na co ten jęknął głośno.- To chyba moja mama.

- No oczywiście.- wywrócił oczami, po czym rzucił takim żartem, że niekontrolowanie parsknąłem śmiechem.- Teściowa wie kiedy przerwać.

Pokręciłem głową i szybko pochyliłem się do schowka, aby wyciągnąć telefon. Wyprostowałem się, po czym spojrzałem na ekran wyświetlacza.

- Kto?- zapytał w momencie, gdy zmarszczyłem brwi.

- Liam.- odparłem, odbierając połączenie i przykładając telefon do ucha.- No, co jest?

- Cześć Thomas!- krzyknął, a w jego głosie wyczułem lekką zadyszkę.- Mam takie głupie pytanie. Wiesz może, gdzie jest Theo?

- Co?- zapytałem marszcząc brwi.- Skąd mam wiedzieć, gdzie jest?

- Tak właśnie podejrzewałem.- jęknął w taki sposób, że zacząłem się zamartwiać.

Głos Liama był na skraju płaczu, a to nie oznaczało niczego dobrego. Bo w sumie jak niby mogło.

- Liam, co się stało?- zapytałem, po czym mało zgrabnie przeniosłem się na swój fotel.

Obróciłem się w stronę Dylana, który zdążył zapalić światło, po czym spojrzałem na jego twarz, czego od razu pożałowałem. Dylan wyglądał zabawnie z tymi roztrzepanymi włosami, czerwoną twarzą i napuchniętymi ustami.

Thomas, ogarnij się.

- Liam.- ponowiłem próbę.

W słuchawce usłyszałem tylko jakieś szmery i pociągnięcia nosem.

- Dzwoniła do mnie jego mama.- zaczął po chwili.- powiedziała, abym zapytał się Theo czy ma zamiar przyjść na kolację do domu. Wiesz, czasami bywa tak, że od razu po szkole przychodzimy do siebie, więc nawet nie zdziwiło mnie to pytanie.- uciął, aby pociągnąć nosem

- Ale Theo u ciebie nie było.- zauważyłem.

- I w tym problem.- przyznał mi rację.- Powiedziałem, że zostaje u nas, by nie martwić cioci, a później do niego zadzwoniłem. Teraz mam wyrzuty sumienia, że skłamałem, bo nie mogę się z nim skontaktować.

- Próbowałeś pare razy?- zapytałem będąc zaniepokojony tą sprawą. Dylan wyczuł, że coś jest nie tak i sam zaczął przysłuchiwać się rozmowie.

- Tak. Do kurwy nędz! Dzwonię cały czas, ale ten dekiel nie odbiera!- krzyknął łamiącym się głosem.

- Liam, spokojnie.- powiedział jakiś głos w słuchawce, a ja od razu rozpoznałem w nim Bretta

- Brett ma rację. Nie możesz tak reagować.- zacząłem go uspokajać.

- Wiem ale...

- Słuchaj, zrobimy tak.- przerwałem mu, spoglądając na Dylana, który przywołał na twarzy powagę.- Ja z Dylanem weźmiemy zachodnią część miasta, a wy wschodnią. Jeśli będziemy jeździć po okolicy, to prędzej czy później, na niego wpadniemy. To na pewno nic poważnego.

- A jeśli jest?- zapytał przejęty.

- A jeśli jest, to lepiej zacznijmy działać, bo może się, to jeszcze gorzej skończyć.- odparłem.

Na reakcję Liama nie musiałem długo czekać. Chłopak powiedział do Bretta, aby poszedł odpalić auto, a już po chwili połączenie zakończyło się. Pokręciłem zrezygnowany głową, po czym odkładając telefon spojrzałem na Dylana.

- Pozwól, że trochę urozmaicę naszą randkę.- powiedziałem na co pokręcił rozbawiony głową.

A jednak ten dzień może być jeszcze dziwniejszy.

⊰᯽⊱┈──╌❊ ❊ ❊╌──┈⊰᯽⊱

Chcę tylko przypomnieć o istnieniu Chrisa, który już kiedyś pojawił się w jednym z rozdziałów. On nie jest tylko jedno-rozdziałową postacią

Sorry za błędy i do następnego ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top