27

7,5 tysięcy słów
Miłego czytania ❤️

Perspektywa Thomasa:

- Liam! Spróbuj tylko to zrobić, a będziesz wąchać kwiatki od dołu!- warknąłem

- Ale ja muszę to zrobić. Już nie wytrzymam.- jęknął cierpiętniczo.

- Nawet nie próbuj! Nie teraz! Nie tutaj!

- Masz gdzieś reklamówkę?- zapytał przerażony Stiles grzebiąc po schowkach w aucie.- Jak ma rzygać, to niech to zrobi. Będzie mu lżej.

- Tu powinna być.- powiedziałem wskazując na podłokietnik pomiędzy fotelami.

Stiles zareagował automatycznie. Chłopak otworzył schowek, po czym szybko wyciągnął jedną z papierowych reklamówek i podał je Liam'owi. Czemu blondyn jest w takim stanie? Chyba nie będzie to zaskoczeniem, że najzwyczajniej w świecie boi się spotkania z Brettem i Theo. Może i z początku był zmotywowany, jednak gdy tylko zaczęliśmy się ubierać jego twarzy zbladła.

Zerknąłem w lusterko, aby zobaczyć jak z Liamem, a gdy zobaczyłem jak pochyla się nad papierową torbą skrzywiłem się lekko.

- Jak się czujesz stary.- zapytałem, a w odpowiedzi chłopak uniósł dłoń w górę i wystawił środkowy palec.

Przewróciłem rozbawiony oczami, po czym na powrót zerknąłem na jezdnię.

- Gdybyś się nie ugiął pod presją trenera i nie zgodził na dołączenie do drużyny, to nie było by tej sytuacji.- wymamrotał wkurzony.

Przewróciłem na to oczami, jednak nic nie odpowiedziałem. Jak już pewnie zauważyliście Liam zna inną wersję, tego czemu dołączyłem do drużyny. Czemu tak jest? A czy to nie oczywiste?! Nie chcę aby wiedział o tym, że to ja miałem brać udział w tym konkursie.

- Ubrudziłeś mi coś swoimi wymiocinami?- zapytałem

- Nie. Tak się zestresowałem, że nawet zwymiotować nie potrafię.- wymamrotał.

- Lepiej zrób to teraz, bo właśnie dojeżdżamy do szkoły.- uprzedził Stiles.- Chyba nie chcesz obrzygać jednego ze swoich potencjalnych partnerów.

- Pokaż mi swoje zdjęcie z dzieciństwa to pójdzie szybciej.- odgryzł mu się blondyn.

Parsknąłem na to śmiechem, a w tym samym momencie zwolniłem, aby wjechać na parking. Powoli wjechałem na teren szkoły, a mój wzrok momentalnie spoczął na paru autach zaparkowanych po prawej stronie i grupce chłopaków, którzy stali pomiędzy nimi i zapewne o czymś dyskutowali. Nie myśląc długo podjechałem do nich i zgasiłem silnik parkując obok dobrze znanego mi czarnego sedana.

- Bydło! Na front!- delikatnie poprosiłem, aby wysiadali.

Niestety nie spotkało się to z rozbawieniem Liama, a już po chwili poczułem jak blondyn mało delikatnie pcha moją głowę w przód. Zaśmiałem się na ten gest, po czym otworzyłem drzwi. Opuściliśmy auto, a gdy zamknąłem za sobą drzwi, spojrzałem na chłopaków po drugiej stronie czarnego sedana. Może i było ciemno, jednak bez trudu rozpoznałem każdego z osobna.

- Długo kazałeś na siebie czekać.- jako pierwszy odezwał się Mike, który opierał się o szarego Mercedesa Benz'a klasy E.- Spóźniłeś się.

Chłopak stał obok Luke'a idealnie przed Dylanem i Brettem co nie ukrywam trochę mnie zdziwiło. Przecież Dylan i Mike mają ze sobą sprzeczkę, a ich układ świadczył o tym, że prawdopodobnie prowadzili rozmowę.

- To nie ja się spóźniłem.- zacząłem unosząc swoje dłonie w górę.- To wy za szybko przyjechaliście.

Mike skwitował to krótkim parsknięciem, a w tym samym momencie Dylan i Brett odwrócili się w naszą stronę. Mój wzrok niemalże automatycznie skrzyżował się ze wzrokiem szatyna, na co kącik moich ust niekontrolowanie uniósł się w górę. Kiwnąłem mu głową na przywitanie, a gdy ten odpowiedział mi tym samym ruszyłem z miejsca.

Okrążyłem auto stając pomiędzy autami zaraz obok bagażnika, po czym spojrzałem na Stiles'a i Liama, którzy stanęli zaraz obok mnie. W tym momencie interesowało mnie jedno. Stan Liama i czy czasem nie jest bliski zemdlenia. Spojrzałem na jego twarzy, a na moje ciało wpłynęła ulga, gdy okazało się, że z chłopakiem jest wszystko dobrze. No, przynajmniej tak mi się wydaje.

Oderwałem od niego wzrok, po czym przeniosłem go na resztę chłopaków. Po prawej stronie opierając się o tylni błotnik auta Dylana stał Michael. Na przeciwko niego stał Alex, a zaraz obok chłopak był Theo, który pochłonięty był rozmową z Lukeiem. Oboje o czymś dyskutowali, gestykulując dłońmi i chyba nie byli świadomi tego, że wśród nich są trzy nowe osoby.

Jednak na tym świecie jest osoba, która swoim głosem potrafi zwrócić na siebie uwagę obu chłopaków.

- Liam! A ciebie czemu nie było w szkole!- krzyknął niczego nieświadomym Mike.

Theo momentalnie zaprzestał rozmowy z Lukeiem, po czym spojrzał na Liama. Może i nie byłem w skórze blondyna, jednak przez wgląd na ich sytuacja mogłem niemalże poczuć tą niezręczność jaka wpłynęła na jego ciało. Zaciekawiony spojrzałem na niższego, po czym dokładnie przyjrzałem się jego reakcji. Klatka piersiowa chłopaka uniosła się w górę, tak samo jak broda. Liam chciał za wszelką cene ukryć swoje zażenowanie i może inni nie zauważyli w jego zachowaniu niczego nadzwyczajnego, jednak ja wiedziałem, że chłopak jest bliski wybuchu.

- Strułem się czymś i rano wymiotowałem.- wyjaśnił jak gdyby nigdy nic.

Czy skłamał? I tak i nie. To, że wymiotował jest prawdą, jednak to, że się struł już nie koniecznie. No ale cóż...to chyba logiczne, że nie powie przy wszystkich prawdziwego powodu. Tylko ktoś tak odważny jak Mike byłby w stanie powiedzieć na głos, że przestraszył się konfrontacji z chłopakami, z którymi dwa dni wcześniej się przespał.

Chodź tak właściwie...Mike jest, aż za odważny, aby bać się konfrontacji.

- Niesmaczna sprawa.- skomentował Mike.

Przewróciłem na to oczami, po czym odrywając wzrok od Liama, spojrzałem przed siebie. Theo i Brett nadal patrzyli na blondyna, jakby zastanawiali się nad czymś, jednak gdy tylko Liam zerknął na każdego z nich, odwrócili swój wzrok. To nie tak, że blondyn zerknął tylko na nich. Wystarczy, że obrócił głowę w ich stronę, a ci dyskretnie odwracali swój wzrok.

- Ale skoro Thomas w końcu się zjawił, to przejdźmy do konkretów.- kontynuował Mike.

Chłopak klasnął w dłonie, a gdy odbił się od auta ruszył w moją stronę. Obserwowałem go z lekką niepewnością, ponieważ tan cwany uśmieszek ani trochę mi się nie podobał. Mike jak gdyby nigdy nic stanął obok, po czym zarzucając rękę przez moje ramię spojrzał na resztę drużyny. I ja spojrzałem przed siebie, a gdy zobaczyłem ich miny oraz to, że stają przede mną zaniepokoiłem się jeszcze bardziej.

- Yyyy, mam się bać?- zapytałem skacząc po nich przerażonym wzrokiem.

Moje zakłopotanie wywołało u nich śmiech, co skutkowało tym, iż po moim ciele rozeszła się nieprzyjemna fala ciepła. Zagryzłem dolną wargę chcąc choć trochę opanować swoje emocje, po czym spojrzałem na Dylana, który de facto stanął idealnie naprzeciwko mnie. On też był rozbawiony co lekko mnie wkurzyło, jednak o dziwo nie bałem się. Coś z tyłu głowy mówiło mi, że on nic złego mi nie zrobił, a przecież to lekki paradoks patrząc na naszą przeszłość. Przecież tyle razy rzucaliśmy sobie kłody pod nogi.

- Co jest grane?- zapytałem zaplatając dłonie na piersi.

- No wiesz młody!- zaczął Mike lekko potrząsając moim ramieniem.- Skoro chcesz dołączyć do naszej drużyny, to my nie mamy nic przeciwko, ale u nas są pewne zasady, których musisz przestrzegać.

Obróciłem głowę w bok, po czym unosząc brew w górę, posłałem Mike'owi pytające spojrzenie.

- Jakie zasady.- dopytałem.

Chłopak uśmiechnął się perliście, jednak nic nie odpowiedział. Po prostu oderwał ode mnie wzrok i przeniósł go na Dylana.

- No wiesz.- zaczął po krótkiej chwili Dylan przez co momentalnie na niego spojrzałem.- Tak właściwie chodzi nam o pewną tradycję.

Zmarszczyłem brwi, po czym zacząłem wszystko powoli analizować. Nadal badałem wzrokiem twarz Dylana będąc lekko zdezorientowany, jednak gdy tylko wszystko do mnie dotarło, przez moje ciało przeszły dziwne dreszcze, a oczy rozszerzyły się. Już wiedziałem o co chodzi. Uśmiechnąłem się niekontrolowanie pod nosem, po czym pokręciłem zrezygnowany głową. Oni są niepoważni.

Zerknąłem jeszcze na Stiles'a oraz Liama, a gdy zobaczyłem ich miny utwierdziłem się w przekonaniu, że moje przypuszczenia są słuszne. Stiles uśmiechał się rozbawiony, natomiast Liam, jak to Liam, kręcił zrezygnowany głową.

Na powrót spojrzałem przed siebie, po czym zerkając na Dylana i powiedziałem na głos, to co przypuszczałem

- Kocenie.- wyszeptałem rozbawiony.

Dylan po moich słowach uśmiechnął się lekko, a reszta drużyny zaczęła śmiać się i gwizdać. Uśmiechnąłem się szeroko, gdy Mike potrząsnął moim ramieniem, a na moje ciało wpłynęła dziwna fala ekscytacji. Zabrałem większy wdech chcąc opanować swoje emocje, po czym spojrzałem na Dylana. Chłopak uśmiechnął się lekko pod nosem, co o dziwo uspokoiło mnie.

- Dobra, moment.- zacząłem unosząc dłonie w górę, aby opanować ten chaos.

Po niespełna paru długich sekundach śmiechy lekko opadły. Zerknąłem na każdego z osobna, po czym prostując się utwierdził wzrok na Dylanie.

- Na czym tak właściwie polega to kocenie?- zapytałem prosto z mostu.

- Cóż, jeśli chcesz razem z nami biegać za piłką, musisz najpierw udowodnić nam, że na to zasługujesz.- zaczął pokrótce Mike, po czym wyciągając dłoń przed siebie wskazał na szkołę.- Wystarczy, że nam jedną przyniesiesz i po sprawie.- dodał wzruszając ramionami.

Zamarłem w bezruchu obserwując budynek, a gdy wszystko do mnie dotarło odsunąłem się od chłopaka i spojrzałem na niego z przerażeniem. Oni żartują, prawda?

- Wy powariowaliście.- wyznałem poważnym tonem.

Luke, Alex i Michael zaśmiali się dźwięcznie, co tylko sprawiło, iż zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem, każdy członek z tej drużyny nie został upuszczony przy porodzie. I może to kocenie było durne oraz bardzo ryzykowne, jednak to co powiedziałem później nie wskazywało na to, że jakoś szczególnie się tym przejmowałem.

- Dobra, chyba nie mam innego wyboru.- rzuciłem wzruszając ramionami, a na mojej twarzy uformował się uśmiech, gdy co poniektórzy wrzasneli zadowoleni.

- Nasz chłop.- powiedział Mike klepiąc mnie po plecach.- Dylan, czyń honory.

Momentalnie przeniosłem swój wzrok z Mike'a na Dylana, a po moim ciele rozeszły się dreszcze ekscytacji, gdy zobaczyłem jego cwany uśmieszek. Prawdopodobnie kiedyś ten uśmiech by mnie irytował, jednak teraz jest inaczej.

- Zadanie jest proste, wystarczy, że zabierzesz piłkę ze szkoły i nam ją tu przyniesiesz.- wyjaśnił w dużym skrócie, na co kiwnąłem mu głową.- Ale żeby nie było za łatwo postanowiliśmy ci trochę utrudnić zadanie.

Czemu mnie to nie dziwi.

- Dalej rzucamy sobie kłody pod nogi?- zapytałem unosząc kącik ust.

- Ależ oczywiście.- odparł zadowolony.- Piłkę umieściliśmy w tak zwanym królestwie Berthy. Jest w największym garze na końcu kuchni.

- Nie brzmi jakoś skomplikowanie.- zauważyłem.

Niestety reakcja szatyna lekko mnie zaniepokoiła. Chłopak uśmiechnął się pod nosem, w ten swój cwany sposób, a na moje ciało wpłynęło lekki zwątpienie.

- Prawdopodobnie to zadanie nie było by jakoś skomplikowane, gdyby nie fakt iż szkoła przez swój brak kamer jest zmuszona zatrudnić ochroniarza.- wyjaśnił jak gdyby nigdy nic.

Przymknąłem powieki czując nadchodzące kłopoty, jednak na mojej twarzy zagościł lekki uśmiech, gdy do moich uszu dotarły śmiechy innych.

- I musimy to zrobić akurat dziś? W dzień kiedy mój tata jest w pracy?- zapytałem zrezygnowany.- Nie chcę go odwiedzać na komisariacie.

- Ej, na nas nie patrz.- zaczął Dylan unosząc dłonie w geście obronnym.- Chcieliśmy to zrobić w weekend, ale Mike się uparł.

Zwęziłem wrogo brwi, po czym powoli obróciłem głowę w stronę szatyna, który uśmiechał się niewinnie pod nosem. Mike włożył dłonie do kieszeni spodni i jak gdyby nigdy nic wzruszył ramionami.

- Pewne sytuacje pchają mnie do różnych działań.- powiedział na co zmarszczyłem brwi w niezrozumieniu.

Chyba nigdy go nie ogarnę.

- Jakieś wskazówki?- dopytałem

- Poprosiliśmy Olivie aby otworzyła okno w damskiej ubikacji z tyłu.- rzucił szybko Brett na co kiwnąłem mu głową.- Ochroniarz raczej nie powinien tam zaglądać. Stary kawaler i boi się kontaktu z kobietą i wszystkiego co jest z tą strefą związane.

Poważnie? Kto mu dał pracę?

- No nic.- zacząłem zrezygnowany, po czym pewnie ruszyłem w stronę szkoły.- Za pięć minut jestem.- dodałem unosząc dłoń w górę.

Za sobą usłyszałem tylko lekki śmiech oraz to, jak co poniektórzy życzyli mi powodzenia.

Nie myśląc długo ruszyłem w stronę okien szkoły, aby już z zewnątrz upewnić się gdzie może być ochroniarz. Mój plan był prosty. Na początku upewnię się gdzie jest wróg, a później zajmę się włamywaniem. Nie mogę tak po prostu wparować do szkoły z nadzieją, że mnie nie zauważy. Nie chcę przez jakieś kocenie wylądować na komisariacie.

Po kolei sprawdzałem okna, jednak przez żadne nie zauważyłem światła latarki. Zawsze wyobrażałem sobie ochroniarzy jako osoby, które cały czas chodzą po obiekcie i świecą latarką, jednak gdy tylko zbliżyłem się do kantorka woźnego zrozumiałem, że jest inaczej. Przez niewielkie okienko padało delikatne światło, które skutecznie przykuło moją uwagę. Zwinnie podbiegłem do niego, po czym zajrzałem do środka. Mój wzrok niemalże automatycznie spoczął na starszym mężczyźnie, który siedząc przy stole oglądał mecz na telefonie. Czy byłem zadowolony? Och! I to cholernie!

Nic prostszego! Po prostu idę zabieram i wychodzę.

Schyliłem się, po czym najciężej jak tylko mogłem przedostałem się na tył szkoły. Wejście do środka okazało się być trudniejsze niż przypuszczałem, ponieważ okno ze względu na prywatność było umieszczone wyżej niż przewidywałem. Ale i to nie było w stanie mnie powstrzymać.

Wszedłem do środka, a przez moje ciało przeszły dreszcze, gdy poczułem na swojej skórze ten chłód jaki panował w pomieszczeniu. Zabierając większy wdech ruszyłem w stronę wyjścia, a gdy opuściłem łazienkę pokierowałem się w stronę stołówki.

I wierzcie mi lub nie, ale pomimo mojej odwagi parę razy chciałem zawrócić. Czemu? Ponieważ ta szkoła wyglądała jak wyjęta z horroru. Chyba z trzydzieści razy przez moje ciało przeszły dreszcze, gdy podłoga pod ciężarem mojego ciała zaskrzypiała. Do tego otwarte okno spowodowało przeciąg, który brzmiał jak krzyk tysiąca dusz.

Chyba się boję.

Parę razy nawet pomyliłem drogi, ponieważ księżyc, który oświetlał korytarz nie dawał wystarczająco światła. Na szczęście moja katorga nie trwała długo i po paru długich chwilach dotarłem do celu. Postanowiłem zaryzykować i włączyć latarkę w telefonie, aby oświetlić trochę pomieszczenie i wcale tu nie chodziło o to, że się boję... ależ skąd.

Niestety od razu tego pożałowałem, bo gdy tylko światło rozjaśniło kuchnie przypomniał mi się pewien horror o zombie. Nienawidzę mojej wyobraźni. Postanowiłem nie tracić ani chwili i jak najszybciej wydostać się z tej szkoły. Błądziłem pomiędzy wysokimi metalowymi szafkami, a na mojej twarzy zagościł zwycięski uśmiech, gdy mój wzrok spoczął na dużym garze stojącym na dużym blacie.

Nie myśląc długo podbiegłem do niego i odkładając telefon lampką do góry chwyciłem za pokrywę i zajrzałem do środka.

- Jest.- wyszeptałem zadowolony.

Odłożyłem pokrywkę na blat, a gdy sięgnąłem po piłkę zacząłem je delikatnie wyjmować, aby przypadkiem nie wywrócił gara. Znając moje szczęście, naczynie przetoczyło by się, aż do szafek i strąciło inne rzeczy.

W tym momencie byłem zadowolony i poczułem jak ogromny ciężar spada z moich barków, ponieważ byłem już w połowie kocenia. Niestety w momencie gdy wyjąłem piłkę poczułem coś jeszcze. Poczułem jak coś zakrywa moje usta i ciągnie mnie w tył. Rozszerzyłem szeroko oczy, gdy moje plecy uderzyły w coś twardego, a mięśnie spięły się ze strachu. Świetnie! Wiedziałem że zombie istnieją!

Zacząłem się szarpać czując niewyobrażalny strach, a do mojej głowy napływały kolejne czarne scenariusze. Bałem się i to cholernie, dlatego nie myśląc długo zacząłem krzyczeć, niekontrolowanie zaciskając dłonie na piłce. Niestety mój krzyk został zagłuszony przez dłoń nieznajomego i nawet uniesienie rąk w górę nie było możliwe. Jego silne ramię owinęło moją talię, jednak ja nie poddawałem się. Mimo iż byłem blisko omdlenia dalej szarpałem się jak opentany, nie chcąc dać za wygraną.

Ale kiedyś to musiało się skończyć. Kiedyś musiał nadejść moment, w którym to napastnik wykona swój następny ruch i ogłuszyć mnie, bądź to ja wyrwę się i ucieknę. Ale tak właściwie, żadna z powyższych opcji nie była prawidłowa.

Zaciągnąłem się powietrzem chcąc choć trochę opanować swoje emocje, a moje oczy rozszerzyły się, gdy nagle poczułem znany mi zapach. Momentalnie przestałem się szarpać, a po moim strachy nie było ani śladu, ponieważ teraz górował niewyobrażalny gniew. Przysięgam jeszcze nigdy nie czułem takiej irytacji jak teraz.

- Ej, jak się nie szarpiesz przestało to być zabawne.- skomentował wkurzający szatyn

Chłopak puścił mnie, jednak ja nie byłem w stanie się poruszyć. Byłem w trakcie rozmyślania gdzie zakopie jego ciało, po tym jak utopię go w szkolnym kiblu. Zabrałem większy wdech, po czym odrzuciłem te czarne myśli, ponieważ przypomniałem sobie, że moja matka by mnie zakatowała, gdybym zrobił coś takiego.

Zły do granic możliwości obróciłem się w stronę Dylana, po czym marszcząc brwi spojrzałem w jego piwne oczy. Złość we mnie buzowała i miałem ochotę wyszarpać mu wszystkie włosy z głowy. Chłopaka oświetlało słabe światło z telefonu, jednak bez problemu byłem w stanie dostrzec na jego twarzy rozbawienie.

- Powiedz mi proszę.- zacząłem szeptem.- Czy ty jesteś aby na pewno normalny? Myślałem, że zejdę na zawał! Co ty sobie wyobrażasz? Myślisz, że możesz od tak zakradać się do ludzi, gdy próbują ukraść piłkę ze szkoły i ich straszyć? - uniosłem lekko głos.- Co ty tu w ogóle robisz? Miałeś czekać na zewnątrz.

I może brzmiałem groźnie, jednak reakcja szatyna nie wskazywała na to iż przejął się moimi słowami. Chłopak uśmiechnął się szeroko ukazując tym samym szereg białych zębów, a moje wkurzenie wskoczyło na wyższy poziom. Teraz nie myślałem nad tym co robię. Po prostu odłożyłem piłkę na ziemię i uniosłem swoją dłoń po to, aby wykonać zamach i uderzyć szatyna w ramię. Chłopak zachwiał się lekko w tył, jednak zamiast syknięcia usłyszałem cichy śmiech.

- Tak długo cię nie było, że wysłali mnie, abym zobaczył czy czasem cię nie złapał.- wyjaśnił pokrótce.

- Zapewne byłoby to ci na rękę gdyby mnie złapali.- rzuciłem zaplatając dłonie na piersi i pochylając się lekko w jego stronę.

- Ależ skąd. Martwiłem się.

Uniosłem brew słysząc jego cwaniacki ton głosu, a moje usta niezauważalnie uchyliły się. Wiedziałem, że ten wkurzający szatyn mówi to tylko, aby się podroczyć, dlatego nie za bardzo ruszyły mnie te słowa.

Ale poczułeś to przyjemne ciepło w klatce piersiowej.

Zamknij się.

- Chodźmy już.- zaczął schylając się, a gdy chwycił piłkę i wyprostował się spojrzał na moją osobę.- Lepiej żeby ochroniarz nas tu nie znalazł.

- Pierwszy raz się z tobą zgodzę.- odparłem tym samym cwanym tonem co on wcześniej.

Dylan zaśmiał się cicho, a ja nie odrywając wzroku od chłopaka sięgnąłem po telefon za sobą. Niestety, jak wiadomo nie od dziś, jestem ogromnym pechowcem i zamiast chwycić za telefon, pchnąłem duży gar w tył, który z kolei przewalił stojak na sztućce. Skąd wiem, że stojak na sztućce? Ponieważ już po niespełna sekundzie po kuchni rozniósł się głośny metaliczny huk, przez który podskoczyłem w miejscu.

Nasza reakcja była identyczna, ponieważ momentalnie rozszerzyliśmy oczy zastygając w bezruchu. Patrzyliśmy sobie w oczy, a nasze przerażone miny mówiły jedno. Mamy przejebane.

- Spierdalamy.- wyszeptałem

Dylan kiwnął mi głową, a ja w tym samym momencie chwyciłem za telefon i wyłączyłem lampkę. Jak się okazało odpalanie tej przeklętej latarki było złym pomysłem, ponieważ moje oczy zdążyły się już przyzwyczaić do światła, przez co dostrzeżenie czegoś było zdecydowanie trudniejsze. Szybko też się o tym przekonałem, bo przez moją niezdarność wpadłem na Dylana, który nie zdążył jeszcze ruszyć z miejsca.

- Ty łamago.- wyszeptał, a w jego głosie wychwyciłem lekką nutkę rozbawienia.

- A kto ci kazał tu stać.- odbiłem.

Może i nie widziałem Dylana, jednak byłem pewny w stu procentach, że ten wkurzający szatyn kręcił teraz rozbawiony głową. Ruszyliśmy w stronę wyjścia z kuchni, jednak w momencie, gdy Dylan miał chwycić za klamkę zobaczyliśmy coś bardzo niepokojącego, a mianowicie to, iż przez trzy dziury w drzwiach u góry przedostawało się jasne światło.

Spojrzeliśmy na siebie z przerażeniem, a odgłos kroków dobiegający zza drzwi stawał się coraz głośniejszy. Nie wiedziałem co w tej sytuacji zrobić, przez co moje ciało zastygło w bezruchu, a serce zaczęło walić jak opętane. Na szczęście szatyn zachował trzeźwość umysłu i nim zdążyłem mrugnąć chwycił moje drętwe ciało i wepchnął w lukę pomiędzy blatem a lodówką, która de facto stoi zaraz obok drzwi.

Dylan stanął blisko mnie, a ja niekontrolowanie ułożyłem swoją dłoń na jego bluzie i zacisnąłem na niej dłoń. W tym momencie nie przeszkadzała mi żadna bliskość, oraz to, że jego ręka spoczywa na moim biodrze. Musieliśmy być blisko, aby zmieścić się w tej szparze.

Moje serce zatrzymało się na ułamek sekundy, gdy drzwi od kuchni otworzyły się, a pomieszczenie oświetliło jaskrawe światło żarówek. Momentalnie uniosłem swoją głowę w górę i spojrzałem na twarz Dylana, która w tym momencie była w odległości paru centymetrów. Oboje wyglądaliśmy na zestresowanych, jednak to nie znaczyło, że się poddaliśmy.

Oderwałem wzrok od jego piwnych tęczówkę, po czym wychyliłem się w bok. Spojrzałem na drugi koniec kuchni, a mój wzrok padł na dużą metalową szafę w której odbijał się mężczyzna. Niestety to co zobaczyłem, ani trochę mi się nie spodobało. Ochroniarz chyba już nie raz szukał ludzi po obiekcie, ponieważ od razu zaczął sprawdzać najbliższe miejsca. Nie spodobało mi się to, dlatego postanowiłem działać. Nie myśląc długo rozejrzałem się po blacie, aby znaleźć coś co pomoże nam uciec, a gdy mój wzrok padł na pewien mały przedmiot na moich ustach uformował się lekki uśmiech. Nie mam pojęcie czy to co chce zrobić nam pomoże, ale warto zaryzykować. Chwyciłem za drewnianą łyżkę, po czym upewniając się, że mężczyzna jest obrócony rzuciłem nią na drugi koniec kuchni. Łyżka przeleciała nad metalowymi szafkami, a już po chwili po kuchni rozniósł się głośny huk.

- Kto tam jest!- krzyknął mężczyzna, a już po chwili zniknął za szafkami.

Uniosłem swój wzrok na Dylana, po czym posłałem mu zwycięski uśmiech. Moja dłoń dalej spoczywała na jego klatce piersiowej, więc postanowiłem go pchnąć, aby ruszył. Dylan uśmiechnął się lekko pod nosem, jednak nie dyskutował i najciszej jak potrafił wyszedł z luki.

Opuściliśmy kuchnie w momencie gdy ochroniarz podnosił coś z ziemi więc nasza ucieczka prawdopodobnie nie zwróciła jego uwagi. Niestety znów się myliłem, bo gdy tylko przeszliśmy paręnaście metrów i zbliżaliśmy się do zakrętu, za sobą usłyszałem jak drzwi otwierają się. Moje serce zatrzymało się, a oddech ugrzęzła w gardle, gdy do moich uszu dotarł ten przerażający głos.

- Stójcie mi tu!- krzyknął

Kurwa!

W tym momencie nie myśleliśmy, a po prostu działaliśmy instynktownie. Z głośno bijącym sercem rzuciliśmy się do ucieczki, a oczami wyobraźni już widziałem to rozczarowanie taty, gdy radiowozem przyjadę odwiedzić go w pracy.

Ślepo podążałem za Dylanem i chyba pierwszy raz w życiu tak szybko przebierałem nogami. To aż nieprawdopodobne.

- Tutaj.- powiedział szatyn.

Dylan chwycił mnie za ramię, po czym otworzył drzwi łazienki i wepchnął do środka. W tym momencie moje serce biło jak oszalałe, jednak gdzieś w środku czułem spokój.

Dobiegliśmy do końca łazienki, a Dylan otworzył okno i gestem ręki pokazał, abym to ja pierwszy wyskoczył. Nie myśląc długo podparłem sie o parapet, po czym zwinnie odbiłem się i wyskoczyłem na zewnątrz. W międzyczasie chwyciłem się ramy i obracając w stronę ściany podparłem sie stopami o budynek, aby lekko zamortyzować upadek. Odbiłem się od ściany, po czym bez większego problemu wylądowałem na miękkiej trawie.

Wyprostowałem się, a w tym samym momencie Dylan rzucił mi piłkę. Złapałem ją, a szatyn wyskoczył z okna i bez najmniejszego problemu wylądował na trawie.

- Dalej.- pospieszyłem widząc jak w łazience zapala się światło.

Dylan również to zauważył więc automatycznie ruszyliśmy z miejsca. Biegliśmy nie oglądając się za siebie i mimo, iż groziły na kłopoty nie czułem strachu. Adrenalina, która buzowała w moim ciele wywołała to, że na moich ustach uformował się szeroki uśmiech. Był to szczery uśmiech, ponieważ nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem. Teraz nie interesowało mnie to, iż grozi nam złapanie przez ochroniarza. Teraz liczyliśmy się tylko my i te nietypowe chwile.

- Boże co za przypał!- wrzasnąłem rozbawiony.

- Nie brzmisz, jakbyś się tym przejmował.- odparł niby poważnie, jednak w jego głosie wyczułem nutkę rozbawienia.

Spojrzałem na szatyna, który biegł obok mnie, a gdy nasz wzrok skrzyżował się poczułem jak po moim ciele rozchodzą się dziwne dreszcze.

Podejrzewałem czym są te dreszcze, jednak nie przyznam tego. Nie przyznam tego w swoich myślach, a tym bardziej na głos.

Wraz z Dylanem wybiegliśmy przed szkołę, po czym spojrzeliśmy na parking. Grupka naszych znajomych nadal tam była, jednak musieliśmy ich szybko poinformować, aby się zwijali. Ochroniarz w każdej chwili mógłby wyjść przed szkołę.

- Ej!- krzyknął Dylan. On chyba też wpadł na ten sam pomysł co i ja.

Wszyscy momentalnie obrócili się w naszą stronę, po czym wyszukali nas wzrokiem.

- Spierdalajcie!- krzyknęliśmy w tym samym czasie.

Wszyscy zareagowali momentalnie, co nie ukrywam bardzo mnie ucieszyło. W momencie gdy chłopaki ładowali się do aut i odjeżdżali my z Dylanem biegliśmy ile sił w nogach. Gdy dobiegliśmy do bramy, spod szkoły wyjeżdżało ostatnie auto, a mowa tu o szarym Mercedesie, który zapewne należał do Mike'a. Nie wiem czemu ale chłopak mimo wolnej drogi nie odjeżdżał. Miałem wrażenie, że robi to specjalnie, aby upewnić się, że ochroniarz nas nie złapie.

- Wskakuj.- powiedziałem otwierając drzwi.

Wpakowaliśmy się do środka, a gdy rzuciłem piłkę na kolana Dylana odpaliłem silnik. Włączyłem wsteczny, a gdy wycofałem zmieniłem bieg i z piskiem opon ruszyłem przed siebie. Mike zdążył wyjechać w idealnym momencie, bo zaraz po nim wyjechałem ja. Spojrzałem w lusterko, a w odbiciu zobaczyłem coś bardzo ciekawego. Światło na dziedzińcu przed szkołą zapaliło się, a już po chwili przez drzwi wybiegł ochroniarz. Mężczyzna słysząc pisk spojrzał w naszym kierunku, jednak zrezygnowany zatrzymał się w miejscu. Mam nadzieję, że nie będzie w stanie przeczytać tablic rejestracyjnych bądź co gorsza, rozpoznać mojego auta.

Trzymając jedną rękę na kierownicy, a drugą na gałce rozsiadłem się wygodniej na fotelu. Zmieniając bieg spojrzałem na szatyna, a ten na mnie. Teraz nie potrafiliśmy opanować swoich emocji i po prostu wybuchliśmy głośnym śmiechem, który zapewne było słychać na drugim końcu miasta.

Byliśmy w sporych tarapatach, ale tak szczerze? Jakoś nie za bardzo mnie to teraz obchodziło. Nie wiem czy było to spowodowane adrenaliną, jednak ekscytacje jaką czułem w tym momencie nie dało się opisać. Może i moje dłonie drżały, a serce biło jak oszalałe, jednak nie czułem się z tym źle.

Dopiero po paru długich chwilach opanowaliśmy swój śmiech, jednak nie było to spowodowane tym iż nasze emocje opadły, a tym iż po aucie rozniósł się głośny dźwięk przychodzącego połączenia.

- Mike dzwoni.- poinformował Dylan.- No, co jest...dobra wbije mu w nawigacje...i nie dzwoń jak prowadzisz.

Zaśmiałem się lekko pod nosem na tą matczyną uwagę, a w tym samym momencie Dylan zakończył połączenie.

- Co chciał Mike?- zapytałem zatrzymując się na czerwonym świetle, po czym spojrzałem w prawo na Dylana, który teraz bez pozwolenia wpisywał lokalizację na dotykowym monitorze.

- Dzień się jeszcze nie skończył mój drogi.- odparł z zawadiackim uśmiechem

Zmarszczyłem brwi będąc lekko zdezorientowany, a w tym samym momencie szatyn wyprostował się w spojrzał na moją osobę. Adrenalina nadal w nas buzowała, a było to widać po naszych unoszących się i opadających klatkach piersiowych. Byliśmy pobudzeni i prawdopodobnie władowaliśmy się w wielki gówno, jednak chyba żaden z nas się tym nie przejmował.

- Zdobyłeś piłkę więc teraz czas pochwalić się trofeum.- wyjaśnił.

- Jesteście niemożliwi.- stwierdziłem, a gdy zielone światło oświetliło twarz Dylan wrzuciłem pierwszy bieg.

Ruszyłem przed siebie, po czym zerkając na ekran ruszyłem drogą wskazaną przez nawigację.

- Mam nadzieję, że ten ochroniarz nas nie rozpoznał.- powiedziałem niby przejęty, jednak ten mały uśmiech i tak błądził na mojej twarzy.

- Najwyższej dostaniemy naganę.- rzucił jak gdyby nigdy nic.

- Nasi ojcowie by nas zabili

Dylan zaśmiał się, a ja pokręciłem głową. Ten poniedziałek nie jest taki zły.

Po niespełna paru minutach dojechaliśmy do celu. Tym miejscem okazało się boisko do kosza, jednak nie było to, to samo na które zabrał mnie Dylan. Byliśmy praktycznie w centrum miasta dlatego boisko wyglądało zdecydowanie lepiej niż tamto, jednak nie miało tego klimatu....ani uroku.

Zaparkowałem obok auta Mike'a, a gdy zgasiłem silnik spojrzałem na Dylana. Chłopak uśmiechnął się lekko, po czym rzucił piłkę na moje kolana.

- Gratulacje świeżaku.- wyszeptał.

Kiwnąłem mu głową, uśmiechając się w rozbawieniu, po czym spojrzałem przed siebie.

Czyli oficjalnie jestem członkiem drużyny.

- Chodźmy już, abyś mógł się pochwalić.- powiedział Dylan.

Kiwnąłem mu głową, po czym bez chwili namysłu chwyciłem za klamkę i opuściłem auto. Mój wzrok automatycznie spoczął na grupce chłopaków, którzy stali na boisku i z zaciekawieniem patrzyli w naszym kierunku. Dobrze wiedziałem o co chodzi i czemu panuje tam taka cisza. Oni byli ciekawi tego czy udało mi się przejść kocenie i czy mam trofeum. Czułem teraz ogromną ekscytacje, a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Nie chciałem długo trzymać ich w niepewności dlatego postanowiłem działać.

Uśmiechnąłem się szeroko ukazując szereg zębów, po czym zadowolony do granic możliwości uniosłem piłkę w górę. Przez chwilę panowała cisza, jednak emocje buzujące w chłopakach wybuchły, a osiedle wypełniło się ich krzykiem zadowolenia. Zaśmiałem się szczerze nadal trzymając piłkę nad głową, po czym niekontrolowanie przeniosłem swój wzrok na Dylana. Chłopak tak samo jak i reszta był zadowolony, jednak jego uśmiech był zdecydowanie cieplejszy.

Od zawsze uważałem, że ma ładny uśmiech.

Opuściłem piłkę w dół, a w momencie gdy miałem oderwać wzrok od chłopaków coś przykuło moją uwagę. Coś? Nie...raczej brak kogoś.

- Ej, gdzie jest Stiles?- zapytałem zaciekawiony.

- Mój ojciec zadzwonił i powiedział, że potrzebuje auta.- wyjaśnił szybko szatyn, a ja niee odrywając wzroku od drużyny zamknąłem drzwi auta i oparłem przedramię na darzu

- Dlatego wysłałeś biednego Stiles'a?- stwierdziłem przenosząc wzrok na szatyna. Chłopak z dłońmi w kieszeniach spodni zaśmiał, po czym zerknął na ziemia i znów na mnie.

- Sam się zgłosił.- wyznał wzruszając ramionami- Powiedział, że chętnie wróci do domu i się trochę odstresuje. Kompletnie nie rozumiem o co mu chodziło, wydawał się lekko poirytowany.

- A wydarzyło się coś?- dopytałem.

- Nie. Tak nagle zmienił swój humor. Nawet ja mu nie dogryzłem, bo byłem zajęty śmianiem się z Liama, który tak zabalował w piątek, że nic nie pamięta.

Pomrugałem parę razy powiekami, chcąc przyswoić tą informację, jednak z każdą kolejną sekundą, to zdanie wydawało mi się jeszcze bardziej absurdalne. Czułem się jakbym dostał z liścia i to na oczach całego świata.

Dylan zorientował się, że coś dzieje się w mojej głowie, dlatego po chwili zmarszczył brwi i posłał mi pytające spojrzenie. Nie chciałem, aby dopytywał dlatego wymusiłem na swojej twarzy sztuczny uśmiech i spojrzałem na resztę drużyny. Liam był w całym składzie i jak gdyby nigdy nic rozmawiał o czymś z resztą.

I może zabrzmie teraz jak naiwniak, ale mam nadzieję, że powiedział to niekontrolowanie. Przecież nie może w nieskończoność unikać tego tematu.

- Chodźmy, bo zaczynasz mnie przerażać.- powiedział po krótkiej chwili szatyn. Momentalnie oderwałem wzrok od Liama, po czym przeniosłem go na szatyna po drugiej stronie auta.

- A przypomnieć ci, kto paręnaście minut temu prawie doprowadził mnie do zawału serca?- odparłem przekręcając głowę w bok i unosząc brwi.

- Przesadzasz.- wyznał uśmiechając się cwaniacko.

Przewróciłem na to oczami, po czym bez chwili namysłu ruszyłem w stronę wejścia na boisko. Dylan ruszył za mną, a już po chwili kątem oka zobaczyłem jak dorównuje mi kroku. Podeszliśmy do reszty, a ci od razu zaczęli mi gratulować.

- Szczerze? Myślałem, że stchórzysz i nawet nie wejdziesz do budynku.- wyznał rozbawiony Luke, po czym przyciągnął mnie do męskiego uścisku.

- Och! Nie wiedziałem, że aż tak we mnie wierzysz!- wrzasnąłem ironicznie, odsuwając się od chłopaka.

Rozbawiony spojrzałem na Dylana, a gdy nasz wzrok skrzyżował się uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Naprawdę nie wiem jakim cudem nasza reakcja stoczyła na taki tor, jednak nie żałuję.

- To co teraz robimy?- zapytałem

- Jak to co? Gramy!- odparł zadowolony

Momentalnie odchyliłem głowę w tył i jęknąłem boleśnie. Jednak żałuję...

- Chryste! Jesteś najbardziej leniwym zawodnikiem w historii.- stwierdził, po czym pokręcił głową i zacmokał głośno.- Dobra, a teraz bez marudzenia. Ściągaj tą katanę, przebieraj się w ciuchy, które masz w plecaku i pod kosz- dodał klepiąc mnie po plecach.- I nie próbuj mi tu wcisnąć kitu, że nie masz stroju. Stiles mówił, że od razu po szkole jechaliście do Liama.

Zwęziłem wrogo brwi i bez zawahania wystawiłem środkowy palec w jego stronę. Chłopak uniósł brew i otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak dźwięk klaksonu uniemożliwił mu to.

Wszyscy momentalnie spojrzeliśmy w stronę parkingu, a nasza uwaga skupiła się na białym sedanie, który właśnie parkował obok mojego auta. Właściciel zgasił silnik, a już po chwili drzwi od strony kierowcy otworzyły się, a na zewnątrz wyszedł wysoki blondyn. Chłopak był prawdopodobnie nieco starszy od nas, bądź w tym samym wieku, jednak trudno było mi to dokładnie ocenić. Blondyn odrzucił swój jasno brązowy płaszcz w tył i włożył dłonie do kieszeni spodni. Na jego twarzy momentalnie zagościł cwany uśmiech, gdy ruszył w naszą stronę, a atmosfera jaka zapanowała nie wskazywała na nic dobrego.

- Co tu robi Chris?- zapytał zdziwiony Brett.

- Mike!- krzyknął blondyn rozkładając dłonie.

Chłopak wszedł na teren boiska, po czym z ogromnym uśmiechem ruszył w naszą stronę.

- Ja mu kazałem przyjechać.- wyznał Mike, po czym jak gdyby nigdy nic ruszył w stronę blondyna.

Obaj zbliżyli się do siebie, a blondyn bez pozwolenia zamknął wyższego w krótkim uścisku. Kompletnie nie wiedziałem o co chodzi i czemu atmosfera tak zgęstniała, dlatego dla bezpieczeństwa postanowiłem obserwować.

- A jednak zachęciła cię moją propozycja.- zaczął blondyn odrywając się od szatyna.- To jak będziesz? Jedziemy do mnie czy do ciebie? Nie ukrywam, bardzo mi się śpieszy, dlatego.

- Nie.- przerwał mu Mike.

Jego ton był chłodny i wierzcie mi lub nie, ale miałem wrażenie, że zaraz wydarzy się coś złego.

- Nie?- dopytał blondyn odchylając głowę w tył.- Czemu? Już tyle rzeczy zrobiliśmy... przecież to nic strasznego.- dodał kładąc dłoń na bicepsie szatyna, po czym delikatnie zjechał ręką aż do nadgarstka.- Chyba się nie boisz, prawda?

Czy Mike'a i Chris'a coś łączy?

- Po pierwsze nie, nie boje się. - odparł, odsuwając swój nadgarstek.- Po drugie, to co było między nami wydarzyło się dawno temu, więc nie mów o tym, jakby to nadal trwało.- przerwał, po czym sięgnął do kieszeni spodni, i wyjmując coś wystawił dłoń w stronę blondyna.- A po trzecie, zabierz to. Ciągle używasz tego jako wymówi, aby się spotkać.

Nastała cisza, a blondyn z niedowierzaniem patrzył na mały przedmiot znajdujący się na dłoni Mike'a. Z tej odległości nie widziałem co Mike trzyma w dłoni, jednak bez cienia wątpliwości zrozumiałem, że jest to coś szczególnego dla obu chłopaków.

Po paru sekundach Chris pomrugał parę razy oczami, po czym przywołując kamienny wyraz twarzy spojrzał na Mike'a.

- Jesteś pewny?- zapytał bezuczuciowo

- Bierz to i daj mi spokój. Dobrze wiesz, że nic między nami nie będzie.- odparł tym samym tonem.

Chris parsknąłem pod nosem, po czym jednym zwinnym ruchem zabrał przedmiot z dłoni Mike'a i zerknął w naszą stronę. Może i nie byłem w temacie, jednak doskonale wiedziałem na kogo patrzy. Blondyn patrzył na Theo, który teraz z pokerową miną obserwował całe zajście. No, przynajmniej na takiego chciał wyglądać, jednak moje czuję oko wychwyciło ten delikatny cwany uśmieszek.

- Twój wybór.- powiedział znów zerkając na Mike'a.- Dobrze wiesz co tracisz.

Szatyn nic nie odpowiedział. On był ponadto i wiedział, że wdawanie się w dyskusję nie prowadzi do niczego dobrego. Chris również nie chciał się kłócić i bez chwili zastanowienia ruszył w stronę wyjścia. Wszyscy w ciszy obserwowaliśmy go jak opuszcza teren boiska i z wkurzoną miną wsiada do auta. Blondyna nawet nie rozglądał się, a po prostu wycofał i z piskiem opon odjechał spod boiska.

Przeniosłem zaciekawiony wzrok na Mike'a, który jak gdyby nigdy nic westchnął i obrócił się w naszą stronę.

- No! Może zagramy?- zapytał jak gdyby nigdy nic.

- Człowieku. Co to było?- pytał zdezorientowany Luke.

- Cicicicicici. Im mniej wiesz tym lepiej śpisz.- wyznał

- Ale przecież.

- Ciiiii- przerwał blondynowi

Luke jeszcze przez chwilę patrzył na Mike'a z niedowierzaniem, jednak po chwili odpuścił. Chłopak westchnąłem ciężko, po czym spojrzał w moją stronę.

- Daj piłkę. Wyjebie mu.

Zaśmiałem się pod nosem, po czym przy akompaniamencie krzyku Mike'a oddałem piłkę blondynowi. Szatyn nie tracił ani chwili i najzwyczajniej w świecie zaczął uciekać przed swoim przyjacielem w stronę kosza.

- Dobra, czas na mały trening.- pospieszył Dylan

Wszyscy kiwnęli mu głową, po czym ruszyli w stronę kosza, gdzie Luke katował Mike'a. Też miałem to zrobić, jednak postanowiłem, że muszę jeszcze porozmawiać z pewnym dwubiegunowym blondynem.

Drużyna minęła mnie, a ja umieściłem swój wzrok na Liamie, który planował usiąść na ławce.

- Liam.- powiedziałem ruszając w jego stronę

Chłopak zatrzymał się w miejscu, po czym z trudem obrócił się. Moja mina w tym momencie nie wyrażała żadnych emocji. Nie chciałem tak wyglądać, ale musiałem go jakoś uświadomić o tym, że wiem co zrobił. Blondyn przez chwilę badał moją twarz będąc lekko zdezorientowany, jednak szybko zrozumiał powagę sytuacji.

- Wiesz...- zaczął na co kiwnąłem głową.- Skąd.

- Dylan mówił, że śmiał się z ciebie, bo tak zabalowałeś, że nic nie pamiętasz.- wyznałem

Blondyn kiwnął głową oblizując górną wargę, po czym zerknął gdzieś w bok. Może i nie byłem w jego skórze, jednak wiedziałem, że chłopak ma istny mętlik w głowie. Z jednej strony chce wyjaśnić tą sprawę, a z drugiej boi się konfrontacji. Rozumiem, że jest to dla niego trudne, dlatego nie chce na niego krzyczeć, że stchórzył.

- Ej Liam.- zacząłem, przez co blondyn niechętnie uniósł swój wzrok i spojrzał na mnie.- Nie chcę cię tu wyzwać, bo to nie o to chodzi. Wiem, że to co się stało, może być dla ciebie ciężkie, ale zrozum, że nie możesz ciągnąć tego w nieskończoność.

- Wiem.- kiwnął głową.- Wiem to Thomas. Możesz mi teraz nie wierzyć, ale na pewno porozmawiam z nimi.

Blondyn zacisnął usta w wąską linię, natomiast ja uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Nie chciałem go stresować, dlatego dla pewności uniosłem swoją dłoń i poklepałem go po ramieniu.

- Wierzę ci.

*******

Czterdzieści minut później siedziałem zmęczony na ławce i zastanawiałem się czy właśnie tak będzie wyglądać mój każdy trening. Oczywiście, że nie! Dziś dużo przeżyłem i najzwyczajniej w świecie jestem zmęczony. Do tego ominęła mnie kolacja za co mama zdążyła mnie już ochrzanić. Tak, już dzwoniła z pytaniem gdzie jestem, a przecież przed wyjazdem od Liama poinformowałem ją o tym, że zjem na mieście.

- Co tam młody?- zapytał znajomy męski głos

Uchyliłem powieki, po czym spojrzałem w prawo na osobę, która usiadła zaraz obok mnie. Nie ukrywam, wkurzyłem się trochę, bo specjalnie odłączyłem się od grupy i usiadłem na innej ławce, aby w spokoju odpocząć.

- Odpoczywam.- odparłem, patrząc prosto w oczy Michaela

Chciałem na powrót zamknąć powieki i odchylić głowę w tył, jednak nagle zobaczyłem jak Alex staje na przeciwko mnie. Przeniosłem swoje spojrzenie na chłopaka, po czym bezuczuciowo zacząłem jeździ po nim wzrokiem.

- No młody powiem ci. Jesteś niesamowity.- powiedział zawadiacko

Nie wiem czemu, ale oboje wpisują się w mój obraz typowego cwaniaczka.

- Dzięki.- odparłem spokojnie. Nie ma sensu na siłę robić afery i pokazywać, jak bardzo ktoś mnie irytuje.

- Co ty taki bez humoru?- zapytał Michael trącając mnie w ramię.- Alex ma rację, naprawdę nieźle sobie radzisz. Kto by się spodziewał, że członek klubu malarskiego ma w sobie taki talent do gry w kosza.

Co? Przecież jedno drugiego nie wyklucza.

- Zdarza się.- odparłem

Przymknąłem powieki, po czym bez chwili namysłu odchyliłem głowę w tył i oparłem ją o metalową rurę. Chciałem się na powrót zrelaksować, jednak Michael i Alex mieli inne plany.

- A powiedz nam.- zaczął Michael, a to że szeptał ani trochę mi się nie spodobało. Momentalnie uchyliłem prawą powiekę i nie odrywając głowy od rury, spojrzałem na chłopaka.- Dobrze dogadujesz się z Dylanem?

- Czemu pytasz?- odparłem na powrót zamykając oko.

- Bo ostatnio coś często was widujemy. Jesteście chyba blisko.

- Tak wyszło, że spędzamy ze sobą trochę więcej czasu niż wcześniej i tyle. Nie ma w tym większej filozofii.- pospieszyłem. Dobrze wiedziałem o co im chodzi, dlatego postanowiłem szybko zdemontować ich podejrzenia.

Michael i Alex zaśmiali się dźwięcznie, a już po chwili usłyszałam jakieś szmery.

- A ja mam dowód na to, że może być inaczej.- powiedział zadowolony Alex.

Westchnąłem ciężko, po czym prostując głowę spojrzałem na Alexa. W pierwszej chwili umieściłem swój wzrok na jego twarzy, jednak szybko oderwałem od niego spojrzenie, orientując się, że chłopak trzyma przede mną włączony telefon. Znudzony spojrzałem na wyświetlacz, po czym dokładnie zacząłem się przyglądać.

W pierwszej chwili nie rozumiałem o co chodzi, bo na ekranie wyświetlało się zdjęcia jakiejś pary. Dopiero później zorientowałem się, że nie jest to para, tylko dwójka debili, którzy uciekając przed psem, skończyli leżąc pod płotem. Na zdjęciu byłem ja i Dylan w bardzo dwuznacznej pozycji.

Poczułem jak ciepło rozlewa się po moim ciele, jednak nie dałem tego po sobie poznać. Nie mogłem pokazać im, że mają nade mną przewagę.

- Ciekawe, prawda?- zapytał Michael swoim jadowitym głosem.- Wygląda to bardzo dwuznacznie, jeśli nie wie się, że przez przypadek na niego wpadłeś.

- Czego chcecie?- zapytałem prosto z mostu.

- A czy my musimy czegoś chcieć?- zapytał rozbawiony Alex.

- Nie jestem głupi. Gdybyście chcieli ośmieszyć mnie i Dylana, już dawno byście to zrobili. Pokazaliście mi zdjęcie, więc prawdopodobnie czegoś oczekujecie. Każde działanie ma swoją reakcje.- powiedziałem odrywając wzroku od telefonu, po czym spojrzałem na Michaela obok mnie.

Chłopak uniósł swój kącik ust, po czym delikatnie pokiwał głową. Wiedziałem, że nie warto im ufać i nawet mnie to nie dziwi, że wykorzystali okazję.

- Nie jesteś taki głupi.- powiedział zadowolony.- Chcemy, abyś coś dla nas zrobił. Nie jest to coś złego i nie chcemy abyś łamał prawo. Tak naprawdę jesteśmy dobrymi chłopakami i chcemy szczęście naszych przyjaciół.- dodał kładąc dłoń na klatce piersiowej.

Coś ci nie wierzę.

- Może przejdziesz do rzeczy?- zapytałem chłodnym tonem.- Jakoś nie za bardzo chce mi się wysłuchiwać twoich kłamstwa.

Chłopak zaśmiał się dźwięcznie, a na jego twarzy zagościł jeszcze większy uśmiech. Ten uśmiech był jadowity i cholernie pasował do tak fałszywej osoby. Michael przysunął się w moją stronę, po czym zarzucając rękę przez moje ramię spojrzał na Alexa.

- Przyjacielu, czy ja jestem kłamcą?- zapytał, jednak nie dał chłopakowi możliwości odpowiedzi, ponieważ szybko spojrzał na mój profil i kontynuował.- Każdy z nas jest kłamcą, ale teraz nie kłamałem. Naprawdę zależy mi na szczęście mojego przyjaciela, dziewczyny, a nawet na szczęście naszej nowej znajomej. Kojarzysz Madison, prawda?

- Może.- odparłem unosząc brew

Oczywiście, że ją kojarzyłem. To ta dziewczyna z kółka malarskiego, która charakterem nie pasuje do tej zgrai snobów.

- Ona ciebie też kojarzy, nawet bardziej niż ty ją.- kontynuował.- Ostatnio nawet zaczęła zwracać na ciebie większą uwagę. Cały czas wspomina o tobie i mówi jak to jej zaimponowałeś. Można by rzec, że dziewczyna się zauroczyła.

Pomiędzy nami zapanowała cisza, a ja z anielską cierpliwością obserwowałem twarz chłopaka, który uśmiechał się w ten swój cwany sposób. Podejrzewałem, że dziewczyna całując mnie w policzek chciała coś tym przekazać, jak miałem nadzieję, że plotka o tym iż jestem geje po hamuje ją trochę.

- I co w związku z tym?- Odparłem udając niewzruszonego

- A może chciałbyś nam pomóc w rozweseleniu naszej przyjaciółki?- zaproponował Alex przez co momentalnie przeniosłem na niego wzrok.

- Niby w jaki sposób?- zapytałem, co wywołało na twarzy Alexa szeroki uśmiech.

- W sobotę Madison ma urodziny. Miło by było, gdybyś zaproponował jej wyjście na spacer. Ewentualnie na kawę.

- Mam zaprosić ją na randkę?- przerwałem orientując się o co chodzi.

Alex zaśmiał się lekko pod nosem, natomiast drugi poklepał mnie po plecach i wstał na równe nogi. Spojrzałem na obu posyłając im wrogie spojrzenie, bo przez absurd tej propozycji moje emocje nie wytrzymały.

- Jeśli to nie jest problem i twój chłopak się nie obrazi.- rzucił Michael.

- Dobrze wiecie, że mnie i Dylana nic nie łączy.- mruknąłem na co chłopak wzruszył ramionami

- Tego nie wiemy.- zaczął po czym unosząc głowę spojrzał gdzieś w przestrzeń.- zapewne reszta szkoły też zacznie mieć przypuszczenia, gdy całkiem przypadkiem to zdjęcie rozejdzie się po internecie.

Parsknąłem pod nosem, po czym kręcąc głową spojrzałem na lewo. Mój wzrok automatycznie spoczął na reszcie drużyny, która była po drugiej stronie boiska i żywo o czym dyskutowała. I może patrzyłem na wszystkich, jednak co chwilę mój wzrok uciekał na Dylana. Na Dylana, który teraz śmiał się głośno.

On ma piękny uśmiech.

Propozycja Alexa i Michaela była absurdalna i logicznym wyjściem byłoby powiedzieć o tym Dylan'owi, albo najzwyczajniej w świecie pójść z tym na policję. To co robią to szantaż, który jest karalny.

Niestety przez wgląd na moją przeszłość i traumę z podobną sytuacją postanowiłem brnąć w to dalej.

- Pójdę z nią na tą randkę, ale pod jednym warunkiem.- powiedziałem wstając i zerkając na chłopaków.

Ich realizacja była natychmiastowa, Alex i Michael uśmiechnęli się zwycięsko, po czym kiwnęli głową abym kontynuował.

- Nikt nie ma się o tym dowiedzieć i usuniecie zdjęcia.

- Ależ naturalnie.- powiedział Michael unosząc dłonie w obronnym geście.- Nam zależy tylko na naszej przyjaciółce.

- Nie widać.- mruknąłem.- Co wy z tego będziecie mieć?- dopytałem na co Michael wzruszył ramionami.

- Nic. My po prostu dobre chłopaki jesteśmy.- wyznał, jednak jego śmiech mówił co innego.

Patrzyłem na niego z lekko uniesionymi brwiami, a kątem oka zobaczyłem jak Alex zerka w bok. Nie trwało to długo, a już po chwili spojrzał na Michaela i klepnął go w ramię.

- Kapitan.- poinformował.

Przywołałem na twarzy swoją naturalną minę, po czym spojrzałem w lewo. Tak jak mówił Alex, szatyn zbliżał się z ogromnym uśmiechem na ustach i butelka wody w ręku. Wyglądał, jakby ktoś przed chwilą opowiedział mu naprawdę dobry żart i nie potrafił przestać się uśmiechać.

- Idziemy.- rzucił cicho Michael.

Alex kiwnął mu głową, po czym bez chwili namysłu ruszyli w stronę drużyny, aby zgrywać niewiniątka. Ja natomiast przeniosłem swój wzrok na Dylana, który minął chłopaków i stanął przede mną.

Chłopak był spocony, a jego sklejone kosmyki opadały na czoło. W tym wydaniu wyglądał zabawnie, jednak dawało mu to plus dziesięć do uroku.

- Wyglądasz jak po przeszczepie.- skomentowałem. Dylan przewrócił oczami, jednak nie potrafił opanować tego delikatnego uśmiechu, który uformował się na jego pełnych ustach.

- A ty jakbyś zaraz miał zejść na zawał.- odbił.

- Blisko.- mruknąłem sam do siebie.

Pomiędzy nami zapanowała cisza w której to chłopak przyglądał się mojej twarzy. Było to dziwne i w pewien sposób krępujące, ponieważ szatyn robił to bardzo intensywnie. Czułem jego wzrok na każdym fragmencie skróty, a opanowanie mojej dezorientacji stawało się coraz trudniejsze.

- Coś się stało.- zapytał poważnym tonem.

- Nie, czemu pytasz?- zapytałem wymuszając na swojej twarzy zdziwione spojrzenia.

Chłopak milczał badając moją twarz wzrokiem, jednak po chwili westchnął ciężko i wystawił butelkę wody w moją stronę.

- Masz, napij się. Zaraz druga runda, a nie chcę cię zbierać z boiska gdy zemdlejesz.

Zamiarem się lekko na te słowa, po czym nie odrywając od niego wzrok przejąłem butelkę. Ten chłopak jest niemożliwy. Potrafi martwić się, jednocześnie nie pokazując tego.

Dylan jest naprawdę dobrym przyjacielem, dlatego nie chce jego nieszczęścia. Po prostu zaproszę ją na spotkanie, a później najzwyczajniej w świecie zapomnę o sprawie.

- Czemu uśmiechasz się do butelki.- powiedział nagle szatyn.- Jesteś dziwny.

Zwęziłem wrogo brwi, po czym ze spokojem spojrzałem na butelkę wody. Nie wiem co mi przyszło do łba, jednak nim zdążyłem pomyśleć moja ręka zaczęła trząść butelką.

- Yyyy, znaczy...- kontynuował Dylan orientując się co chce zrobić.

- Masz przejebane!- krzyknąłem odkręcając butelkę gazowanej wody.

Szatyn odskoczył w tył, jednak pojedyńcze kropelki i tak oblały jego twarz i bluzkę. Uśmiechnąłem się zwycięsko pod nosem, po czym przy akompaniamencie jego śmiechu zacząłem go gonić.

Przysięgam, utopię tego wkurzającego szatyna, jeśli tylko go dorwę.

⊰᯽⊱┈──╌❊ ❊ ❊╌──┈⊰᯽⊱

Taka bezużyteczna ciekawostka. Wymyślałam to opowiadanie myjąc naczynia. Właściwie większość rzeczy w tym opowiadaniu wymyślałam myjąc naczynia.

Sorry za błędy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top