17

Ponad 6000 słów
Miłego czytania ❤️

Perspektywa Thomasa:

Czy kombinowanie, aby się nie narobić jest dobre? Nie. Nie, bo narobiłem się jeszcze bardziej.

Ale zaczynając od początku. Mamy dziś sobotę, czyli jak każdy może się domyślić, dzień randki, na którą muszę wszystko uszykować. Tak, mogłem olać ten dzień, jednak ostatecznie stwierdziłem, że już się poświęcę dla tego wkurzającego szatyna. Od piątku jeżdżę i wszystko załatwiam, aby było tak jak sobie zaplanowałem. Ta randka na długo pozostanie w jego pamięci.

Zadowolony i lekko podjarany dzisiejszym dniem pakowałem wszystkie potrzebne rzeczy do materiałowego worka. Powoli dochodzi godzina naszego spotkania, więc powinienem już wychodzić.

- Kochanie, gdzie się wybierasz?- zapytała mama

Wzdrygnąłem się lekko, bo przez moje zamyślenia kompletnie oderwałem się od rzeczywistości. Nabrałem większego wdechu, po czym zapinając czarny worek zarzuciłem go na plecy. Obróciłem się w stronę mamy, a moje dłonie zawinęły się wokół sznurków worka. Kobieta patrzyła na mnie swoim tajemniczym wzrokiem i powoli analizowała moje zachowanie.

- Wychodzę.- oznajmiłem

- Tyle to się domyśliłam.- odparła, po czym zakładając dłonie na piersi ruszyła w moją stronę.

Pomiędzy nami zapanowała cisza, a moja mama zajęła się swoją ulubioną czynnością. Co było tą czynnością? Wyciąganie pochopnych wniosków. Cóż.... właśnie, teraz były słuszne

- Idziesz na randkę.- bardziej stwierdziła niż zapytała.

Nic nie odpowiedziałem, a jedynie wywróciłem oczami i ruszyłem w stronę wyjścia z kuchni. Stanąłem przy wieszaku, po czym ściągając na chwilę worek, sięgnąłem katanę. Niestety moja mama nie chciała się poddać i już po chwili usłyszałem jej głos.

- David! Thomas idzie na randkę!- krzyknęła, przez co na moich policzkach momentalnie pojawiły się rumieńce.

O Chryste.

Niestety moja mama ma bardzo donośny głos, a mój tata czułe ucho. Nim zdążyłem zareagować i odkrzyknąć, że to nieprawda, mój tata zdążył zareagować. Drzwi od werandy otworzyły się, a już po chwili usłyszałem ciężkie kroki mężczyzny. Zabierzcie mnie z tego wariatkowo.

Kątem oka dostrzegłem ich sylwetki w korytarzu, jednak nie obróciłem się. Spojrzałem w lustro, po czym poprawiłem swoją katanę. Przeczesałem swoje roztrzepane włosy dłonią, a gdy byłem pewien że wszystko już jest, sięgnąłem po worek.

Właściwie to została tylko jedna rzecz do zrobienia. Westchnąłem i z niechęcią obróciłem się w stronę rodziców. Moja mama uśmiechała się lekko pod nosem, natomiast tata patrzył na mnie lekko podejrzliwym wzrokiem. Oho, zaczyna się.

- To dobry chłopak?- zapytał od razu

- Tato...- przeciągnąłem, po czym z niemocy wywróciłem oczami.- To tylko spotkanie. Żadna randka.

- Ta. To czemu od razu latasz jak ze sraczką?- powiedziała zaplatając dłonie na piersi

- Chryste, mamo! To naprawdę tylko spotkanie.

Moi rodzice popatrzyli na siebie, a na ich ustach uformował się lekki uśmiech. Oni wiedzieli jaka jest prawda. Ich wzrok znów spoczął na mnie, po czym posłali mi ten swój popisowy uśmiech. Lubiłem go, był taki czuły i pełen motywacji.

- Miłej zabawy kochanie.- rzuciła swoim matczynym tonem. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, po czym kiwnąłem głową

- Dzięki.- odparłem szczerze.

Obróciłem się w stronę wyjścia, po czym chwyciłem za klamkę. Miałem już wyjść, jednak w tym samym momencie usłyszałem chrząknięcie mojego ojce. Zmarszczyłem brwi, po czym spojrzałem na niego przez ramię. Mężczyzna miał uniesioną rękę na wysokości głowy i dopiero po chwili zorientowałem się, że coś w niej trzyma. Przyjrzałem się małej podłużnej tubce, a gdy zorientowałem się co to jest, przewróciłem rozbawiony oczami.

- Gaz pieprzowy zawsze się przyda. Chcesz?- zapytał śmiertelnie poważnie.

Moja mama momentalnie rozszerzyła szeroko oczy, po czym spojrzała na swoje męża z niedowierzaniem.

- Spokojnie tato. Nic mi nie grozi.- odparłem, po czym nie czekając ani sekundy dłużej opuściłem dom.

Za drzwiami usłyszałem tylko zatłumiony krzyk mamy. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, po czym ruszyłem w stronę mojego transportu. Stał on na podjeździe i zajmował całe miejsce parkingowe. Był piękny i praktycznie nowiutki, bo używam go tylko w ostateczności. Dodatkowo wczoraj go czyściłam więc dzisiaj lśni jak nowy. Tak, moim transportem jest rower.

Nadal pamiętam jak trzy lata temu wywróciłem się na nim gdy zjeżdżałem z górki. Dodatkowo ten rower nie ma hamulców, więc wiele razu musiałem hamować stopą, przez co zdarłem sobie podeszwy wielu butów. Oczywiście, że zawsze mogłem jechać do mechanika i poprosić aby je naprawił, jednak nigdy mi się nie chciało.

- Nienawidzę cię, ale dziś jesteś mi potrzebny.- powiedziałem dumnie zakładając dłonie na biodrach.

Uniosłem głowę, aby spojrzeć na niebo, jednak mój wzrok spoczął na czymś innym. A raczej na kimś innym. Sąsiadka w starszym wieku stała właśnie na swojej posesji i podlewała kwiatki rosnące przy białym płocie. I może wszystko było by okey, gdyby nie fakt iż patrzyłam na mnie jak na wariata. W sumie nie dziwię jej się, bo sam bym miał taką minę, gdyby jakiś wariat gadał do rowera. Byłem w tym momencie lekko skołowany, więc jedyne co potrafiłem zrobić to uśmiechnąć się szeroko. Dobra czas spierdalać.

Lekko zawstydzony wsiadłem na rower, po czym ruszyłem w stronę domu Dylana. Ten dzień zapowiada się marnie.

*******

Po niecałych dziecięciu minutach jazdy w końcu dotarłem do celu. W oddali widziałem już dom Dylana więc szybko wyciągnąłem telefon, aby do niego napisać.

Ja: Kochanie. Twój Romeo właśnie podjechał pod dom. Ładuj swoje okrągłe cztery litery w kiece i wyskakuj przez balkon.

Wysłałem wiadomość, po czym przyspieszyłem. Gdy znalazłem się pod domem Dylana zahamowałem nogą i stanąłem idealnie przed furtką. W tym samym momencie poczułem wibracje w kieszeni więc szybko wyciągnąłem telefon.

Dylan: Sram

Ja: Napij się kawy i zapal fajkę. Szybciej pójdzie.

Ja: Dalej! Nie mam całego dnia!

Wysłałam wiadomość i po dosłownie sekundzie usłyszałem jak drzwi frontowe otwierają się. Spojrzałem w tamtą stronę, a moim oczom ukazał się Dylan. Chłopak miał nos w telefonie więc zapewne czytał mojego SMS-a. Jego ubiór był tak typowy dla jego osobowości. Zwykłe dżinsy i czarna bluza z kapturem. Co z tego, że ja wyglądam podobnie...ja się poświęciłem i założyłem katanę.

Chłopak dopiero w połowie chodnika, oderwał wzrok od telefonu, po czym spojrzał w moją stronę. Jego reakcja była natychmiastowa, chłopak zmarszczył brwi, po czym dokładnie przyjrzał pojazdowi.

- No bez jaj.- powiedział z niedowierzaniem, jednak na jego ustach uformował się delikatny uśmiech.- miała być bryczka.

- A ty miałeś być moją przystojną randką. Obaj zawaliliśmy, więc jesteśmy kwita.- odparłem unosząc jedną brew, jednak ten mały uśmiech i tak uformował się na mojej twarzy.

Chłopak opuścił teren posesji, a ja w tym samym momencie przeniosłem swój worek do koszyka na kierownicy. Spojrzałem na chłopaka, a nasz wzrok skrzyżował się. Nasze twarze w tym momencie mówiły tylko jedno- Ta randka się nie uda.

- No!- krzyknąłem przywołując na twarzy szeroki uśmiech.- Kładź swój podzadnik na bagażnik i rozkoszuj się widokami!- dodałem, klepiąc dłonią moje udo.

Dylan po moich słowach powoli mrugnął powiekami i spojrzał na mnie jak na wariata. Dalej uśmiechałem się jak głupi, chcąc choć trochę złamać tą nudną atmosferę. Szatyn westchnął, po czym kręcąc głową zbliżył się do bagażnika. I może było to spowodowane moim zmęczeniem, ale mam wrażenie, że przez dosłownie sekundę widziałem na jego ustach lekki uśmiech.

- Rozsiadłeś się wygodnie?- zapytałem spoglądając na niego przez ramię. Dylan wychylił się lekko, po czym kiwnął głową.- No to ruszamy.- dodałem kładąc stopę na pedale

I w tym momencie zrozumiałem jak cenne są zajęcia sportowe w szkole. Nawet nie wiecie jaki wysiłek musiałem włożyć w zwykłe ruszenie z miejsca. Chryste! Ile on waży?

- Coś ci chyba nie idzie.- zauważył, w momencie gdy ruszyłem. Momentalnie zerknąłem na niego przez ramię, po czym posłałem ostrzegawcze spojrzenie.

- Gdybyś tyle nie żarł to było by łatwiej.- odparłem na co przewrócił oczami. Oderwałem od niego wzrok i przeniosłem go na jezdnię.

- Muszę tyle jeść, żeby wyrobić mięśnie.

- Mięśnie, to ty sobie mózgu poćwicz, bo najwidoczniej jest zastany.- odgryzłem

- Właściwe odżywianie też wpływa na mózg.

I tak minęło nam następne dziesięć minut drogi. Kłóciliśmy się praktycznie o wszystko. Zaczęło się od głupiego odżywiania, a skończyło na podróbce wieży Eiffla w Las Vegas. Naprawdę nie mam pojęcia jak zeszliśmy na tak oddalony temat, jednak nie przeszkadzało mi to. Właściwie wyszło to na plus, bo tak się rozglądaliśmy, że nawet nie zwróciłem uwagi, iż zbliżamy się do celu.

Całe szczęście szybko to ogarnąłem. Szybko zacząłem grzebać ręką w worku, po czym wyciągnąłem czarną bawełnianą chustę.

- Dyl.- zacząłem, po czym przeniosłem dłoń w tył, aby podać mu materiał.- zawiąż to na oczach

- Po co?- zapytał, jednak bez chwili namysłu przejął ode mnie chustę

Spojrzałem na niego przez ramię, po czym posłałem mu lekko tajemniczy uśmiech.

- Niespodzianka.- odparłem, po czym znów wróciłem wzrokiem do jezdni.

Dylan po chwili westchnął ciężko, a po jego wierceniu zorientowałem się, że zakłada chustę. Dla pewności spojrzałem przez ramię na chłopaka, a widząc, iż wykonał moją prośbę uśmiechnąłem się lekko pod nosem. Niestety za długo patrzyłem na chłopaka, przez co wjechałem w jedną z dziur. Rower zachwiał się lekko, a ja przestraszony wróciłem wzrokiem na jezdnię. Szybko udało mi się utrzymać równowagę z czego byłem ogromnie zadowolony.

Tylko, że każde działanie niesie za sobą jakieś konsekwencje. Jakie były konsekwencje mojego chwilowego zagapienia? Takie, iż dłonie Dylana momentalnie wylądowały na moich biodrach. Wierzycie mi lub nie, ale naprawdę mało brakowało, abym pisnął. Dylan ma naprawdę duże dłonie, a siła z jakąś chwycił moje biodra była naprawdę duża. Moje ciało spięło się na ten gest, a oczy lekko rozszerzyły. Nie spodziewałem się tego... cóż, bardziej nie spodziewałem się tego, iż po moim ciele rozejdzie się fala ciepła.

- Chcesz mnie zabić?- zapytał na co przewróciłem oczami

- Szczerze? Tak.- odparłem

Chłopak nie skomentował tego, a ja sam zająłem się jazdą. Po niespełna minucie dotarliśmy do celu. Już wcześniej zacząłem zwalniać, bo gwałtowne hamowanie z tym typem na bagażniku nie wchodziło w grę. Zatrzymałem rower, po czym pozwoliłem Dylan'owi zejść jako pierwszemu.

- Ja pier...- powiedział w momencie gdy zszedł z bagażnika

- Co? Dupa boli?- rzuciłem dwuznacznym tonem

Dylan momentalnie spoważniał, a mimika jego twarzy mówiła "ha ha, bardzo kurwa zabawne". Tak, miał zakryte oczy, jednak na tyle go znam, że potrafię to wyczuć.

- Jakoś dziwnie słyszy się to od geja.- odparł niby w moją stronę. Niby, bo patrzył w innym kierunku.

Uśmiechnąłem się lekko pod nosem na ten widok, po czym sięgnąłem do koszyka po worek. Zarzuciłem go na plecy, po czym podszedłem do Dylana.

- Zapraszam.- powiedziałem chwytając szatyna pod ramię.

- Ludzie nie patrzą na mnie jak na głupka?- zapytał poprawiając chustę

- Cóż....tu nie ma ludzi.

- Co?!- zapytał z lekkim przerażeniem, a ja w tym samym momencie pociągnąłem go za ramię.

Dylan nie protestował, za co bardzo mu dziękowałem. Momentalnie ruszyłem w stronę betonowych schodków prowadzących w dół, a gdy znaleźliśmy się przed nimi zatrzymałem się na chwilę.

- Teraz będziemy schodzić w dół więc skup się i nas nie zabij.- poinformowałem

- Spróbuję.- odparł

Dylan wystawił pierwszą stopę, po czym ułożył ją na stopniu. Z początku szło nam to trochę opornie, ale z kolejnymi stopniami Dylan schodził pewniej.

- Wiesz co jest zabawne?- zapytał nagle przez co posłałem mu którymi "hmm?"- Właśnie idę z jakimś nieznanym mi chłopakiem w kompletnie obce mi miejsce, a na dodatek mam zawiązane oczy. Mógłbyś mnie teraz tu zadźgać.

- Pierwotnie miałem taki plan, ale wtedy musiał bym wykopać dziurę, a ja nie lubię się męczyć.- rzuciłem z lekkim uśmiechem.

I wtedy stało się coś dziwnego. Dylan parsknął krótkim śmiechem, po czym pokręcił rozbawiony głową. Naprawdę nie wiecie jak się cieszę iż ma tą durną opaskę na oczach. Przynajmniej nie widzi mojego zaskoczenia.

Dylan ma ładny śmiech.

Po paru następnych stopniach znaleźliśmy się na dole. Było to specjalnie uszykowane miejsca dla naszej dwójki. Przeszliśmy jeszcze parę metrów, po czym zatrzymałem Dylana.

- Jesteśmy na miejscu. Możesz ściągnąć chustę.- poinformowałem.

Chłopak momentalnie uniósł dłonie w górę, po czym zaczął odwiązywać chustę. Obserwowałem jego każdy ruch i każdą zmianę w mimice twarzy, aby wiedzieć jaka jest jego reakcja. Z początku gdy ściągnął chustę i spojrzał przed siebie jego twarz była neutralna. Dopiero po chwili na jego twarzy zagościł szok połączymy z niedowierzaniem.

- Nie...- wyszeptał rozszerzając oczy

- Tak...- odparłem, po czym kładąc dłonie na biodrach spojrzałem przed siebie. Nawet nie wiecie jaką ekscytację czułem w tamtej chwili.

- Czy ty na randkę zabrałeś mnie...

- Tak...

- Zabrałeś mnie pod most?!- dokończył, a na mojej twarzy momentalnie zagościł szeroki uśmiech.

- Tak!- krzyknąłem wyrzucając dłonie w górę.

W szerokim kanale od razu rozeszło się echo mojego krzyku, czym odstraszyłem parę ptaków. Tak, jak możecie się domyślić jeszcze tydzień temu piliśmy tu całą ekipą, a dziś odbywa się tu moją randka z Dylanem. Z zachwytem patrzyłem na miejsce, które dzień wcześniej specjalnie uszykowałem. Z pobliskiego nieoficjalnego składowiska śmieci 'pożyczyłem' trzy drewniane skrzynie. Dwie małe i jedną wielką. Mają one służyć nam za prowizoryczny stół i dwa krzesła.

- Powiedz, że to tylko sen.- wyszeptał, a kątem oka zobaczyłem jak spogląda na mnie

Obróciłem głowę w jego stronę, po czym spojrzałem w jego oczy.

- Nie skarbie, to nie sen.- odparłem puszczając mu oczko.- Zapraszam.

Wystawiłem dłoń w stronę skrzyń dając mu tym samym znać, aby ruszył. Dylan pokręcił z niedowierzaniem głową, jednak na jego ustach i tak uformował się ten lekki uśmiech. Cały teren pod mostem była w miarę suchy jednak gdzieniegdzie i tak występowały kałuże, więc musieliśmy zgrabnie je omijać.

- Jesteś niemożliwy.- stwierdził ruszając w stronę skrzyń.

- I oryginalny.- zauważyłem idąc za szatynem.

Gdy dotarliśmy na miejsce, usiedliśmy na skrzyniach. Oczywiście Dylan miał lekkie obawy przed siadaniem na czymś, co może się w każdej chwili rozlecieć, jednak w ostateczności zaryzykował. Ułożyłem swój worek na kolanach, po czym zacząłem wyciągać z niego najpotrzebniejsze rzeczy. Dylan zażyczył sobie zagraniczne danie podane w jakiś niecodzienny sposób więc i na to znalazłem pomysł. Oczywiście nie można zapomnieć, aby wszystko było ekologiczne.

- Proszę.- powiedziałem wyciągając w jego stronę papierowy talerz i widelec.

Chłopak spojrzał na rzeczy w mojej dłoni, po czym znów na mnie. Z początku wydawał się być znudzony, jednak szybko na jego ustach uformował się lekki uśmiech. Dylan pokręcił rozbawiony głową, po czym przejął ode mnie rzeczy. Szybko ustawiłem swój talerz i widelec na "stole", po czym sięgnąłem po danie główne.

- Nie..- powiedział z rozbawieniem

- Tak.- odparłem unosząc plastikowe worki w których znajdowało się spagetti.- Dziś pozwolę sobie nakarmić cię kuchnią włoską. Na dodatek jeszcze ciepłe.

Dylan już nie wytrzymał. Po prostu zakrył twarz dłońmi, a z jego ust wydobył się lekki uśmiech. Ja w tym samym czasie odwiązałem jeden worek, po czym zgrabnie wyrzuciłem wszystko na talerz Dylana. To samo zrobiłem z swoją porcją, a gdy wszystko było gotowe uśmiechnąłem się od ucha do ucha.

- Bon appetit- powiedziałem

Dylan przetarł twarz dłońmi, po czym z lekkim rozbawieniem spojrzał w moją stronę. Przez chwilę patrzyliśmy w swoje oczy, jednak nie trwało to długo. Czemu? Ponieważ przypomniałem sobie o drobnym szczególe, który zapewni nam niezbędny klimat. Momentalnie rozszerzyłem oczy, a to zdziwiło Dylana. Chłopak zmarszczył brwi i posłał mi pytające spojrzenie.

- Świece!- krzyknąłem, po czym bez chwili namysłu sięgnąłem po worek.

Zacząłem grzebać w nim, po czym z ogromnym uśmiechem wyciągnąłem przedmiot. Ustawiłem ją na stole, po czym sięgnąłem po podłużną zapalniczkę. Ah...jaki ja romantyczny.

- Poważnie Thomas?- zapytał w momencie gdy odpalałem ląd.- Wkład do zniczy?

Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem, a gdy w końcu odpaliłem ląd, wyprostowałem się i spojrzałem na szatyna. Chłopak patrzył na mnie z uniesioną brwią, jednak to nie zmieniło mojego humoru.

- Mam nadzieję, że zasmakuje ci danie. Wiesz ile musiałem się namęczyć, aby przekonać tatę, aby zrobił to danie? Całe pięć minut! Zmarnowałem pięć minut, aby zapewnić ci tak wspaniałe danie!- krzyknąłem, kładąc dumnie dłoń na piersi.

- Och, jak ty się dla mnie wymęczyłeś.- powiedział wywracając oczami, po czym chwycił za widelec.- ale przynajmniej mam pewność, że będzie dobre. Bałbym się spróbować dania które ty zrobiłeś.

Zmarszczyłem brodę, po czym przyznałem mu rację kiwając powoli głową. I ja chwyciłem za widelec, po czym wbiłem go w danie. Tak jak myślałem, spagetti zrobione przez mojego tatę było genialne. To nie tak, że tylko tata u nas gotuje. Nie. On umie tylko to danie i wyćwiczył je do tego stopnia, że robi to perfekcyjnie.

- Ty- zaczął, przez co od razu uniosłem głowę w górę.- Twój tata jest kucharzem?

Zaśmiałem się na te słowa, po czym pokręciłem głową.

- Nie. Po prostu umie gotować tylko to danie.- wyjaśniłem, na co kiwnął głową.

- To tak jak Stiles i zupa. On też tylko to umie gotować.

- Przydatne.- zauważyłem.- A co tam u niego?

Serio byłem ciekawy co u tego głupka. Bardzo go polubiłem.

- Nie za dobrze.- odparł, a na moją reakcję nie musiał długo czekać. Momentalnie uniosłem wzrok posyłając mu pytające spojrzenie. Szatyn widząc to westchnął, po czym kontynuował.- Ten idiota szlajał się gdzieś po nocach, a dziś leży w łóżku z katarem.

- Chyba jakiś wirus lata w powietrzu, bo Pan Derek też jest chory.- zauważyłem.

Po moich słowach Dylan spiął się lekko, a jego wzrok spoczął na talerzu. Było to dla mnie dziwne, bo nie spodziewałem się takiej reakcji. Chciałem go o to zapytać, jednak następne zachowanie szatyna zdziwiło mnie jeszcze bardziej. Dylan pochylił się w moją stronę, po czym wyciągając dłoń w moją stronę i chwycił za katanę. Rozchylił ją lekko, po czym uniósł brew i wrócił na swoje miejsce.

- Poważnie? Moja bluza?- zapytał niby groźnie, jednak kącik jego ust i tak powędrował w górę

Chcąc rozładować trochę tą napiętą atmosferę uśmiechnąłem się od ucha do ucha, po czym ukazałem szereg białych zębów.

- Sprawuje się.- odparłem dumnie

- Kiedy ją odzyskam?- zapytał nabijając makaron na widelec

- Ha!- zaśmiałem się, po czym wpychając sobie makaron w usta, spojrzałem na szatyna.- Nigdy. Już ci mówiłem, że to wynagrodzenie za twój żart z włosami.

Dylan przewrócił na to oczami, a gdy przypomniał sobie jak pofarbował mi włosy na niebiesko, uśmiechnął się lekko pod nosem. Ta...bardzo śmieszne Dylan. Bardzo śmieszne.

Znów zajęliśmy się rozmową, a raczej kłótnią na temat naszych numerów, które sobie sprawiliśmy. Dylan dalej nie chce mi powiedzieć, jak otworzył moją szafkę, aby wepchać w nią puste tuby po piance montażowej. Zdradził mi tylko, że nie ma w tym dużej filozofii i nie mam snuć niepotrzebnych domysłów.

Szczerze? Mimo iż się kłóciliśmy, to czułem się bardzo zrelaksowany. Nie czułem tego dystansu co na początku naszej znajomości i w pewnym momencie przez moją głowę przewinęła się myśl, iż Dylan mógłby być dobrym kumplem. Atmosfera była spoko, nie, ona była naprawdę dobra. W pewnym momencie tak się rozglądaliśmy, że nie zauważyliśmy, jak ktoś zmierza w naszą stronę. Była to starsza pani z psem na smyczy. Kobieta była na tyle zaskoczona tym co zobaczyła, że musiała stanąć w miejscu i chwilę na nas popatrzeć. Dopiero wtedy zwróciliśmy na nią uwagę. Przysięgam, jeszcze nigdy nie czułem takiego zażenowania jak w tamtym momencie. Gdy kobieta zniknęła nam z pola widzenia zareagowaliśmy głośnym śmiechem, a Dylan prawie spadł z prowizorycznego krzesła czym tylko wzmocnił mój śmiech.

Tak. Tą 'randkę' zdecydowanie można zaliczyć do jednych z ciekawszych przeżyć w moim życiu.

Niestety tak tylko mi się zdawało. Życie znów za wszelką cenę chce mi udowodni, że szczęście nie jest, dla mnie, a wszystkie chwile radości powinny być znakiem o nadchodzącym załamaniu nerwowym. Chyba już się przyzwyczaiłem do tego, że każdego dnia mam rzucane kłody pod nogi.

W momencie gdy śmiałem się z Dylanem, do moich uszu oprócz jego ładnego śmiechu dotarł jeszcze jeden, dobrze mi znany dźwięk. Dźwięk przychodzącego połączenia. Z szerokim uśmiechu spojrzałem na ekran mojego telefonu, a moja mina zmieniła się diametralnie, gdy zobaczyłem kto do mnie dzwoni. Już się nie śmiałem. Teraz tępo wpatrywałem się w ekran mojego telefonu z nadzieją, że to tylko głupie zwidy. Dylan musiał zorientować się co jest nie tak, bo i on przestał się śmiać.

- Poważnie? Nadal go nie zablokowałeś?- zapytał rozczarowany. Niestety ja nie byłem w stanie mu odpowiedzieć, bo dalej z lekkim przerażeniem patrzyłem na wielki napis Lucas.

Ten psychol dzwoni do mnie tylko wtedy, gdy się nudzi lub chce sobie z kolegami ze mnie zażartować. Już nie raz była taka sytuacja, że dzwonił do mnie i niby prowadziliśmy normalną rozmowę, jednak jak to u nastolatków bywa, niekiedy te rozmowy schodziły na trochę inny tor. Często rzucał dwuznaczne teksty, a ja szybko się nakręcałem. Niestety wtedy nie wiedziałem, że po drugiej stronie znajdują się też jego 'koledzy'.

Chyba muszę się po prostu rozłączyć. Tak...po prostu odbiorę i powiem, że nie mogę gadać.

I chciałem to zrobić. Chciałem w końcu chwycić ten telefon i pierwszy raz w życiu się z nim rozłączyć. Niestety w momencie gdy wyciągałem dłoń po telefon, ktoś mnie uprzedził. Jak każdy może się domyślić tą osobą był Dylan. Niestety szatyn zamiast rozłączyć się chwycił za telefon i jak gdyby nigdy nic odebrał połączenie. Momentalnie spojrzałem na niego z lekkim niedowierzaniem, jednak nic nie zrobiłem.

- Kto mówi?- zapytał, po czym z nudów zaczął grzebać widelcem w resztkach jedzenia.- Lucas? Nie, nic mi to nie mówi...Nie, nie wspominał o tobie.

Dylan zerknął na mnie, a ja lekko zaciekawiony czekałem na rozwój sytuacji.

- Kim ja jestem?- zapytał, a już po chwili spomiędzy jego ust wydobyło się ciche parsknięcie. Szatyn zerknął gdzieś w bok, po czym zaczął przyglądać się paznokcią u drugiej ręki.- Nie mam zamiaru przedstawiać się osobie, której nie znam....Tak ty to zrobiłeś, bo jesteś po prostu głupi....Gdzie jest Thomas? To też nie twój interes.

W słuchawce nie usłyszałem szmerów, co oznaczało iż Lucas zamilkł. Niestety długa ta cisza nie trwała ponieważ chłopak znów zaczął mówić coś przez słuchawkę. Nie wiem co powiedział, ale jego następne pytanie spowodowało, iż Dylan spojrzał na mnie.

- Cóż.... jesteśmy na randce więc trochę przeszkadzasz.- powiedział nad wyraz spokojnym tonem.

Znów usłyszałem szmery, jednak w tym momencie to Dylan zamilkł. Dalej patrzył w moje oczy, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Ta chwila ciszy zrodziła dziwne napięcie, którego w żaden sposób nie potrafiłem nazwać. Dylan chyba miał inny obraz na tą sytuację, ponieważ jego cało nie było spięte, a rozluźnione.

Dylan westchnął nagle, po czym odpowiedział na wcześniejsze pytanie chłopaka.

- Cóż, być może.- rzucił, a jego kącik ust zadrżał.

Chłopak odsunął telefon od ucha, po czym wcisnął czerwoną słuchawkę. Nie interesowało go to, że chłopak dalej się odzywał. Po prostu się rozłączył. Zrobił coś, czego ja nie potrafiłem, ponieważ strach zawsze nade mną wygrywał.

Chłopak wystawił dłoń w moją stronę, po czym przekazał mi telefon.

- Wiesz, że w telefonie istnieje taka funkcja, która pozwala zablokować numer?- zapytał przez co spojrzałem na niego.

Zrobiło mi się głupio, bo tak, wiedziałem, że istnieje taka funkcja. Cóż, każdy o niej wie i nie jest to coś nowego. Przełknąłem ślinę, a moja dłoń samoistnie odblokowała telefon. Kliknąłem w kontakty, po czym szybko znalazłem numer Lucas'a. Przez chwilę patrzyłem na kontakt, zastanawiając się czy dobrze robię. A jeśli Lucas zadzwoni z innego numeru? Przecież to bez sensu.

- Jesteś masochistą czy to po prostu przejawy syndromu Sztokholmskiego?- zapytał z lekkim znudzeniem.

I to zadziałało na mnie automatycznie. Nie kontrolowałem tego. Po prostu kliknąłem w ustawienia i szybko zablokowałem numer. Zgasiłem telefon, po czym spojrzałem na Dylana przede mną. Jak się teraz czułem? Jakby wielki ciężar spadł z moich pleców. Poczułem też dziwną pustkę, jednak nie było to złe uczucie.

- Brawo.- rzucił nagle Dylan.- Zrobiłeś już pierwszy krok w stronę normalności.

Zmarszczyłem brwi, a moja głowa przechyliła się lekko w bok. Kompletnie nie rozumiałem o co mu chodzi.

- He?

- To co. Może teraz przestaniesz być taki wredny w stosunku do mnie?- zapytał kładąc łokcie na stole

Po jego słowach niekontrolowanie parsknąłem, a moja głowa samoistnie odchyliła się w tył. Naprawdę nie wiem co we mnie wstąpiło, ale poczułem dziwne rozbawienie. Ten szatyn jest niemożliwy.

- Nie no bez przesady.- rzuciłem przez śmiech. Dylan pokręcił głową, a ja zerknąłem na naszą prowizoryczną świece, która zgasła od jednego z podmuchów wiatru.- Jebane gówno z dolca.- stwierdziłem.

- Wow, wydałeś na tą randkę, aż dolca. Czuję się zaszczycony.- rzucił łącząc usta w wąską linię

Uniosłem na to brew, po czym przekręciłem głowę w bok.

- Poważny jesteś? Ja to z garażu tacie zwiedziłem.- wyjaśniłem, dumnie unosząc brodę.

Dylan na moje słowa pokręcił rozbawiony głową, po czym spojrzał w moją stronę. Jego ładny uśmiech niesty szybko znikł z twarzy, a zastąpiło je lekkie zaniepokojenie. Chłopak nie patrzył na mnie, a na coś znajdującego się za moimi plecami. Lekko zdziwiony jego zachowaniem, obróciłem się w tył, po czym spojrzałem na drugi koniec mostu.

- O, pies.- powiedziałem widząc ładnego, jasno brązowego, Bulmastif'a.

Pies właśnie stał do nas bokiem i wąchał coś w trawie. Mastify są psami, które od zawsze mi się podobały.

Znów wróciłem wzrokiem do Dylana, a widząc jego rozszerzone oczy, zdziwiłem się lekko.

- Lepiej uciekajmy.- wyszeptał spoglądając w moje oczy. Momentalnie zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego jak na wariata.

- Czemu? Boisz się psów?

- Nie...ale ten pies może być agresywny.- wyjaśnił

- Daj spokój, to że wygląda strasznie nie znaczy, że jest groźny. Najważniejsze jest to jak został wychowany. To miasto jest spokojne, więc prawdopodobnie jego właścicielami jest jakieś małżeństwo z dziećmi.- zauważył, dalej nie przejmując się obecnością psa.

Dylan po moich słowach, spojrzał głęboko w moje oczy, a jego ciało spięło się jeszcze bardziej.

- Thomas.- szepnął, po czym delikatnie zaczął wstawać z krzesła.- To pies Berthy

Gdy tylko usłyszałem imię naszej szkolnej kucharki, moje ciało spięło się. Już nie byłem tak spokojny jak wcześniej. Teraz zrozumiałem obawy Dylana, bo skoro to pies tej kobiety, to jakie jest prawdopodobieństwo, że nas zaatakuje? Kurwa stuprocentowe!

I ja postanowiłem wstać z krzesła, a gdy Dylan zobaczył moją reakcję, kiwnął w stronę miejsca skąd przyszliśmy. Zabrałem swoje wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, po czym zaczęliśmy kierować się w stronę schodków. Niestety, ja jestem ogromnym pechowcem. W momencie, gdy zaczęliśmy wchodzić po schodach, mój worek stwierdził, że to dobry pomysł, aby zmienić położenie niektórych rzeczy w środku. W worku coś trzasnęło, a ja z przerażeniem rozszerzyłem oczy. Momentalnie spojrzałem w bok na Dylana, a nasze spojrzenia skrzyżowały się. Nie na długo zostaliśmy w tej pozycji, ponieważ gdy usłyszeliśmy głośny szczek psa, zerkneliśmy w tamtym kierunku. Pies dalej stał w miejscu, jednak jego pozycja zdradzała, iż był gotowy do ataku. W tamtym momencie nie myśleliśmy, po prostu znów spojrzeliśmy na siebie z przerażeniem.

- Spierdalamy.- szepnąłem

I wtedy zaczęliśmy działać jak w zegarku. Z zawrotną szybkością zaczęliśmy wbiegać po schodach w górę. Oczywiście nie obyło się bez mojej niezdarności. Moją noga raz nie trafiła w stopień czego skutkiem było potknięcie się. Całe szczęście był przy mnie Dylan, którego refleks był perfekcyjny, bo gdy miałem się ześlizgnąć ten złapał mnie za ramię i pociągnął w górę.

- Chryste! Ty łamago.- stwierdził, a ja musiałem przyznać mu rację. Tak, jestem łamagą.

Za sobą słyszeli głośne szczekanie psa, co wcale nam się nie podobało. Cóż...fakt iż te odgłosy stawały się wyraźniejsze też nie pomagał.

W końcu dotarliśmy na górę, a gdy znaleźliśmy się przy rowerze działaliśmy jak jeden organizm. Nawet tego nie ustalaliśmy, bo gdy tylko Dylan podniósł rower ja usiadłem na bagażnik, a on na siodełko.

Dylan ruszył, a ja niekontrolowanie ułożyłem dłonie na jego biodrach. Spojrzałem za siebie, a po moim ciele rozeszła się fala zimna, gdy zobaczyłem iż pies jest w połowie schodów. Cóż...po chwili był już na szczęście.

- Dalej!- krzyknąłem uderzając parę razy w biodro Dylana.

- Zaraz możemy zmienić się miejscem.- odparł, przez co momentalnie zamilkłem.

Dylan przebierał nogami zdecydowanie szybciej niż ja, co mnie lekko ucieszyło. Jeszcze raz spojrzałem za siebie, a gdy zobaczyłem, że pies biegnie w naszą stronę z tym samym tempem zrozumiałem, że tak szybko się go nie pozbędziemy.

- Musimy go gdzieś zgubić, albo coś rzucić!- krzyknąłem w stronę Dylana

- Proponuje ciebie! Psy lubią kości!- odkrzyknął

Po jego słowach moja mimika twarzy zmieniła się z przestraszonej, na poważną. Czemu? Ponieważ temat moich 'mięśni' jest dla mnie tematem drażliwym. Dylan nie słysząc mojej odpowiedzi, zerknął na mnie przez ramię, a to co zobaczyłem na jego twarzy jeszcze bardziej mnie wkurzyło. On się uśmiechał w ten swój wkurzający sposób. Chłopak chwilę popatrzył na moją poważną twarz, po czym znów spojrzał przed siebie.

Oczywiście ja, to ja i musiałem mu jakoś dopiec, jednak tym razem nie słownie. Z premedytacją zacisnąłem swoje chude palce na jego biodrach, a ten wzdrygnął się lekko. Dobrze mu tak.

- Mogłem jednak zabrać od taty ten gaz pieprzowy.- powiedziałem sam do siebie.

- Twój tata chciał ci dać gaz pieprzowy na randkę?!- krzyknął niedowierzający.

Momentalnie złączyłem usta w wąską linię nie wiedząc co odpowiedzieć.

- Mam pomysł.- powiedziałem coś sobie uświadamiając. Szybko przełożyłem swój worek z pleców na przód, po czym zacząłem w nim grzebać.

- Czego ty tam szukasz?- zapytał zaciekawiony

- Tego.- odparłem wyciągając przezroczystą reklamówkę w której jeszcze niedawno znajdowało się spagetti.- Wybacz mi matko naturo.- wyszeptałem, po czym spojrzałem za siebie.

Pies powoli zbliżał się do nas, co wcale mnie nie cieszyło, bo jeśli plan się nie powiedzie, w najbliższym czasie czeka nas bliskie spotkanie z tym potworem. Wyciągnąłem dłoń w tył, po czym poczekałem, aż pies poczuje zapach spagetti. Jak można to zauważyć? A no tak, iż pies przyspieszył. Momentalnie puściłem plastikową reklamówkę, po czym z lekką niepewnością patrzyłem na reakcję psa. Całe szczęście mój plan się powiódł. Reklamówka spadła na jego pysk, a ten momentalnie zatrzymał się.

Obróciłem się głowę w przód, po czym szczęśliwy ułożyłem dłoń na swoim poprzednim miejscu. Tak, było to biodro Dylana.

- Pies już nas nie goni.- poinformowałem.

- Jednak twoje kombinowanie na coś się przydało.- powiedział rozbawiony

Zerknąłem jeszcze raz przez ramię, a widząc, że pies nas nie goni odetchnąłem z ulgą.

- Yyyy, Thomas.- zaczął niepewnie Dylan.

- Tak?

- Jak możesz zauważyć jedziemy z dużą prędkością. Przed nami ostry zakręt...a hamulce tak jakby ci nie działają.- wyjaśnił, a nad moją głową zapaliła się czerwona lampka.

O nie.

- Hamuj nogami! Ten rower nie ma hamulców!- krzyknąłem po czym sam wyciągnąłem nogi przed siebie, aby zwolnić.

Dylan nic nie odpowiedział, a zamiast tego wykonał moją prośbę. Przy takiej prędkości hamowanie jest naprawdę trudne, a każde lekkie szarpnięcie może skończyć się naszym upadkiem. Nie chcę zedrzeć sobie twarz. Tak, moja twarz jest jaka jest, ale przez osiemnaście lat mojego życia zdążyłem się do niej przyzwyczaić i nawet polubić.

Zerknąłem lekko w bok, aby zobaczyć ile jeszcze mamy do zakrętu, a to co tam ujrzałem wywołało moje szybsze bicie serca. My już kurwa jesteśmy na zakręcie!

Dylan próbował lekko nakręcić jednak to nic nie dało. Jeśli wysunęli byśmy się w prawo, zjechali byśmy z krawężnika, a to skutkowało by bliskim spotkaniem z asfaltem. Jeśli poszlibyśmy po większym łuku, rower zjechał by na trawę, a później stoczyli byśmy się w dół do rzeki, której de facto nie ma. Cóż, chcąc nie chcąc los wybrał dla nas drugą opcję.

Nim się spostrzegliśmy rower przechylił się, a my runeliśmy na trawę. Moje ciało zaczęło spadać w dół, a przed moimi oczami na przemian widziałem trawę i niebo. W końcu po paru bolesnych obrotach moje ciało zaczęło zwalniać, aż w końcu zatrzymało się.

Jęknąłem przeciągle i przez parę następnych sekund próbowałem ogarnąć tą adrenalinę, która we mnie buzowała. Tak, na razie nic nie czułem. Nie czułem bólu, jednak wiem, że skutki tego, będę odczuwać jeszcze parę następnych dni.

Leżałem twarzą do trawy, więc z lekkim oporem uniosłem się na łokciach. Spojrzałem przed siebie, aby ogarnąć jak daleko spadliśmy. Cóż... jesteśmy prawie na dole. Wydawało mi się, że trochę krócej to trwało.

Zacząłem rozglądać się dokoła, a pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to rower, który zatrzymał się gdzieś w połowie. Koło nadal się kręciło, jednak coś czuję, że dokonał żywota. Postanowiłem się tym teraz nie interesować, a poszukać, kogoś innego. Długo moje poszukiwania nie trwały, ponieważ ten wkurzający szatyn zatrzymał się niedaleko mnie.

- Dyl, żyjesz?- zapytałem retorycznie.

Cóż... chciał sobie zażartować z tym pytaniem, jednak, gdy po chwili nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, zacząłem się lekko niepokoić. Momentalnie ruszyłem w jego stronę, a gdy znalazłem się obok, klęknąłem na wysokości jego klatki piersiowej. Chłopak leżał na plecach, nie ruszał się, a oczy miał zamknięte.

- Dyl! Słyszysz mnie?- zapytałem szarpiąc jego ramię- Dyl kurwa! To nie jest zabawne!- dodałem gdy nie usłyszałem odpowiedzi.

Z lekkim niepokojem zacząłem klepać go po policzku, a gdy nadal nie otrzymywałem odpowiedzi, po moim ciele rozeszły się na przemian fale ciepła i zimna.

- Świetnie...zabiłem go.- wyszeptałem zakrywając usta ręką.

Znów potrząsnąłem chłopakiem, jednak ten nic nie odpowiedział.

- Już widzę te nagłówki gazet 'Gej zabił homofoba na ich pierwszej randce'- powiedziałem sam do siebie.

Pochyliłem się nad chłopakiem, po czym przyłożyłem swoje ucho do jego klatki piersiowej. Jeśli usłyszę bicie serca, to będzie to oznaczać, iż jest jeszcze szansa. Zamknąłem oczy, aby skupić się w stu procentach, jednak w tamtym momencie było to trudne.

- Chryste...nic nie słyszę.- powiedziałem zaniepokojony

- Bo serce mam po drugiej stronie geniuszu.- odparł przez co moje ciało wzdrygneło się lekko.

Momentalnie otworzyłem oczy, po czym wyprostowałem się. Spojrzałem w dół na szatyna, a widząc jego rozbawioną minę, wkurzyłem się jeszcze bardziej.

- Ty chamie! Wiesz jak ja się martwiłem!- krzyknąłem uderzając go w klatkę piersiową.

Chłopak chwycił się za nią, jednak z jego ust i tak wydobył się cichy śmiech. Wkurzony do granic możliwości, patrzyłem na rozbawionego chłopaka, a w myślach już planowałem, gdzie zakopie jego ciało. Już się poświęcę i wykupie ten dół.

- Przepraszam, ale to było silniejsze ode mnie.- wyjaśnił przez śmiech.

Patrzyłem na niego karcąco, a moje dłonie znów uderzyły w jego klatkę piersiową. Niech cierpi.

W końcu znudzony i lekko zmęczony odpuściłem sobie katowanie Dylana i resztkami sił położyłem się na trawie zaraz obok chłopaka. Mój oddech był nierówny, a przez schodzącą ze mnie adrenalinę wszystko zaczynało boleć.

- Możesz wszystkim ruszać?- zapytałem spoglądając na Dylana. Chłopak obrócił głowę w moją stronę, po czym kiwnął głową.

Całe szczęście.

Odwróciłem od niego wzrok, po czym kładąc dłoń pod głową, spojrzałem na niebo. Słońce powoli zaczęło zachodzić za horyzontem, przez co gdzieniegdzie niebo było różowe. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem na ten widok, po czym głośno westchnąłem.

- Ale wiesz jakie są plusy tej sytuacji z psem.- powiedziałem nagle.

- Jakie?

- Zaliczyłem pokaz dzikich zwierząt.- wyjaśniłem spoglądając na Dylana.

Chłopak również spojrzał w moją stronę, po czym parsknął pod nosem. Patrzyliśmy sobie w oczy, a ja dalej nie mogłem zrozumieć czemu ten wkurzający szatyn ma tak piękne oczy.

Atmosfera stała się gęstsza i nie wiedzieć czemu, po moim ciele rozeszły się dziwne dreszcze. Może to jeszcze skutek upadku. Tak... przecież to nie tak, że jego wzrok w jakiś sposób na mnie działa.

- Chyba powinniśmy wracać.- powiedziałem chcąc choć trochę opanować swoje emocje.

Dylan po moich słowach milczał przez chwilę, po czym zerknął na moje usta i znów na oczy, robiąc tym samym mały trójkąt. Znów poczułem te nieprzyjemne dreszcze na moich plecach, a to oznaczało, aby uciekać stąd jak najszybciej.

I tak też zrobiłem. Momentalnie oderwałem wzrok od szatyna, po czym podniosłem się do siadu.

Tchórz.

Zamknij się.

- Lecimy?- zapytałem spoglądając na szatyna.

Chłopak przyglądał mi się przez chwilę, po czym kiwnął głową. Oboje z trudem wstaliśmy na równe nogi, po czym w ciszy zaczęliśmy kierować się w górę. Gdy zabrałem po drodze rower i wspiąłem się na szczyt spojrzałem znów na szatyna.

Chłopak wydawał się być lekko zamyślony, jednak gdy tylko spojrzał na mnie i na rower, jego usta wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.

- Tej randki na pewno nie zapomnę.- stwierdził.

- Ja tym bardziej.- odparłem, a na moich ustach niekontrolowanie zagościł szeroki uśmiech.

*******

- Mówię poważnie. Wystarczy zacząć z nią ten temat i do końca lekcji będzie nawijać tylko o tym.- powiedział poważnie

Z moich ust znów wydobył się głośny śmiech, co skutkowało lekkim bólem mięśni. Tak, dopiero teraz odczuwam skutki naszego upadku. Całe szczęście nic nam poważnego się nie stało. Najbardziej ucierpiał mój rower, którego koło zostało lekko wykrzywione. Od parunastu minut po prostu go prowadzę, jednak jakoś nie szczególnie mnie to ruszyło. Czemu? Ponieważ zaczęliśmy rozmawiać z Dylanem o głupotach i nim się spostrzegliśmy znaleźliśmy się na jego osiedlu.

- Kiedyś to wykorzystam.- zapewniłem, po czym spojrzałem przed siebie, aby zobaczyć ile jeszcze mamy drogi.- Już?- zapytałem sam siebie.

- Szybko to zleciało.- zauważył.

Wraz z szatynem podeszliśmy do jego furtki, po czym zatrzymaliśmy się przed nią. Dylan stanął naprzeciwko mnie, po czym zjechał mnie wzrokiem.

- Jeśli chcesz mogę zabrać auto ojca i

- Nie.- przerwałem wystawiając dłoń w jego stronę.- Jeśli proponujesz mi transport to wiedz iż będzie to dla mnie dyshonor.- dodałem szczerze.

Dylan tylko uniósł brew i posłał mi minę, która mówiła 'serio?'

- Poważnie?- zapytał lekko się przy tym uśmiechając.

- Tak.- kiwnąłem głową.

I wtedy pomiędzy nami zapanowała dziwna cisz. Nigdy nie lubię takich momentów ponieważ nie wiem, jak mam się zachować. Z niemocy złączyłem usta w wąską linię, po czym zacząłem przenosić swój ciężar ciała z pięty na palce. Robiłem tak przez krótką chwilę, aż do momentu, gdy do mojej głowy wpadł pewien pomysł.

- No.- zacząłem z lekkim uśmiechem.- To przejdźmy teraz do finału randki.

Chłopak posłał mi pytające spojrzenie, jednak to było ostatnie co było dane mi zobaczyć. Czemu? Ponieważ szybko zamknąłem oczy i wystawiłem swoją twarz lekko w jego stronę. Oczywiście, że chodzi mi o pocałunek.

Przez chwilę pomiędzy nami panowała cisza. Myślałem, że będę musiał zrezygnować z tego durnego pomysłu, jednak nagle stało się coś dziwnego. Do moich uszu dotarły jakieś szmery, a już po chwili poczułem jak coś przywiera do moich ust. Z niedowierzaniem otworzyłem szeroko oczy, a pierwsze na co natrafiłem to para zielonych oczu.

Zmarszczyłem brwi, po czym odsunąłem głowę w tył.

- Poważnie Dylan? Poważnie?- zapytałem patrząc to na niego, to na kota w jego rękach.

- Ty przez całą randkę byłeś orginalny, to i ja chciałem zabłysnąć.- odparł

I wtedy poraz setny tamtego wieczoru z moich ust wydobył się głośny śmiech.

Już dawno się tak szczerze nie śmiałem.

⊰᯽⊱┈──╌❊ ❊ ❊╌──┈⊰᯽⊱

Taka jakaś dziwna ta randka

Sorry za błędy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top