9
- Wyglądasz inaczej. Znów promiennie, tak jak lubię - stwierdził Mark, na co Alice uśmiechnęła się mimowolnie. - Powinnaś zawsze być taka radosna, a skoro masz dobry humor to może dasz się zaprosić na jakąś kolację?
- O której? - Oparła się o blat i wpatrzyła w pogodne oczy szatyna.
- Po pracy?
- Po pracy idę do szpitala. Może później?
Mark zacisnął szczękę oraz opuścił wzrok. Will wysunął się na prowadzenie, bo zepchnął ją z ulicy, ale on nie miał zamiaru tak łatwo się poddać.
- Jasne. A kiedy ci pasuje?
- Will pewnie pójdzie spać koło dwudziestej pierwszej. Może...
- O dwudziestej pierwszej w ciągu tygodnia prawie wszystko jest zamknięte! - powiedział zdenerwowany, a Alice wyprostowała się wystraszona. Dopiero po chwili zrozumiał, że przesadził. Nie miał prawa się tak unosić. W końcu nie była nawet jego dziewczyną. - Przepraszam - mruknął cicho. - Ja... chciałaś z nim skończyć i... rozumiem, że czujesz się w obowiązku go odwiedzać, ale żeby siedzieć u niego do dwudziestej pierwszej?
- Trzy godziny? Trzy godziny kontra dwadzieścia jeden w kompletnej samotności. Nie może się ruszyć, bo ma roztrzaskane żebra. Od czasu do czasu wpadnie pielęgniarka. I to pewnie, gdy ją poprosi. Jest tam przeze mnie. Powinnam cały dzień siedzieć przy jego łóżku za to, że zajął moje miejsce! A ty nie masz prawa mówić mi jak powinnam spędzać swój czas! - zawołała zdenerwowana, po czym poszła na zaplecze, bo nie mogła patrzeć na Marka.
***
Po pracy Alice planowała pójść do sklepu, żeby kupić dla Willa kilka podstawowych produktów. Wodę, jakieś owoce... Potem miała zamiar iść do biblioteki, ale przy wyjściu czekał na nią Mark.
- O dwudziestej pierwszej dwadzieścia na starym mieście, pasuje? - zapytał niepewnie.
Alice jednak nie zareagowała.
- Nie chcę, żebyś się na mnie złościła. Martwię się. To tyle. Ludzie nie zmieniają się od tak! A co jeśli zrobił to specjalnie, żebyś znów zainwestowała w relacje?! Co jeśli znów cię zrani? Alice, do cholery! - Chywcił jej rękę i zatrzymał. - Co jeśli mu znów zaufasz, a on to wykorzysta?
- To chyba nie twoje zmartwienie?
- A właśnie, że moje! Te kilka dni, gdy chodziłaś prawie nieprzytomna były dla mnie okropne! Nie chcę nigdy więcej widzieć w twoich oczach takiej pustki!
- Will nie ma nikogo, poza tym mnie uratował. Chodzę tam tylko dlatego. Oboje nie widzimy dla nas wspólnej przyszłości - powiedziała, choć nie czuła, żeby było to prawdą.
- To co? Dwudziesta pierwsza dwadzieścia?
- Dobrze. - Zgodziła się i uśmiechnęła niepewnie.
- To jesteśmy umówieni - powiedział uradowany, po czym uściskał ją i poszedł do siebie.
***
Alice weszła do sali z szerokim uśmiechem i pełnymi siatkami. Will spojrzał na nią kątem oka, ale nie zareagował w żaden inny sposób.
- Jak się masz? - zapytała, podchodząc do jego łóżka, po czym odstawiła wszystko na szafkę.
- Świetnie. Do twojego przyjścia zdążyłem przeanalizować kolorystykę płytek oraz ich pęknięcia. Bawię się świetnie.
- Co ci się stało w rękę? - zapytała, gdy dostrzegła kilka kropel krwi na pościeli oraz pokaźny opatrunek na jeszcze niedawno najzdrowszej ręce.
Will spojrzał na krótko we wskazanym miejscu, po czym westchnął cicho.
- Pękła mi żyła - oznajmilł z nadludzkim spokojem, na co Alice przysiadła na krześle, czując, że za moment zemdleje na samo wyobrażenie tego procesu.
- Bolało?
- Ciężko, żeby nie bolało, gdy coś eksploduje w twoim wnętrzu. Z pewnością byłoby lepiej, gdyby pielęgniarka zjawiła się szybciej.
- Tak bardzo mi żal... - Podniosła się i dotknęła lekko jego policzka. Był ciepły. Nawet może za ciepły.
- To się zdarza. Zwłaszcza przy tak silnych środkach. Wkuli się w nadgarstek i już jest dobrze.
- Nie wiedziałam co ci wypożyczyć. Wybrałam jakieś kilka książek z dość lekką fabułą... a przynajmniej tak mi się wydaje - powiedziała cicho, pokazując mu swoje wybory.
- Przeczytam. W końcu nie mam tu nic innego do roboty. - Westchnął. - Co u ciebie?
- Bez zmian... w zasadzie... - Urwała, po czym na dobre kilka chwil zapanowała cisza.
- Wolę dużo bardziej, żebyś ty coś opowiadała. Ja nie mam o czym mówić. Chyba, że interesują cię rodzaje pęknięć na płytkach i moje domysły co do tego w jaki sposób powstały.
- Masz wiele do powiedzenia, Will. Masz ogromną wiedzę...
- Uwierz mi, że nie mam ochoty na prowadzenie wykładu z poezji. Nie chcę w ogóle myśleć o uczelni. Wolę słuchać ciebie.
- Will? - Uścisnęła jego dłoń i próbowała znaleźć w sobie siłę, żeby go zapytać o list, a zarazem przyznać się, co się z nim stało.
- Tak? - Przekrecił lekko głowę, aby na nią patrzeć, a Alice obleciał strach, jakiego nie czuła bardzo dawno.
- Dlaczego kazałeś mi wyrzucić pierwszą pracę, a potem i tak ją sprawdziłeś? - To była pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy.
Stchórzyła.
Ferro zamknął na moment oczy i uśmiechnął się nieznacznie.
- Nie zamierzałem jej sprawdzać - powiedział cicho. - Nawet, gdybyś oddała ją w formie jaką wymyśliłem.
- To... dlaczego?
- Zaimponowałaś mi. Studenci zwykle zrzynali ze stron internetowych i innych opracowań, a ty z własnej nieprzymuszonej woli pofatygowałaś się do mnie po oryginały. Poza tym... byłem przekonany, że tego nie zrobisz. W dodatku żaden student nie wymusił z siebie więcej niż jedną stronę formatu A4. Coś mnie tknęło i... postanowiłem rzucić okiem.
- Spodobała ci się?
- Ciekawe pojęcie. Ciekawe spostrzeżenia. Trochę błędów, o ile pamiętam, ale do wyszlifowania.
- Will?
- Pytaj, Alice. - Westchnął ciężko.
- Muszę ci się do czegoś przyznać - wydusiła z siebie w końcu.
Ferro wyraźnie się spiął, jakby przeczuwał wewnętrznie, że miała dla niego jakieś złe wieści.
- Ale proszę obiecaj, że nie będziesz zły - poprosiła.
- Kiedy tak mówisz, tym bardziej się złoszczę - powiedział niespokojnie.
- Ja... nie przeczytałam twojego listu.
Zapanowała cisza. Will nie wiedział co powiedzieć, bo nie przychodziło mu do głowy dlaczego go okłamała. To obudziło w nim też nadzieję i w pewnym sensie spokój, bo jego wyznanie nie było jej obojętne, bo wcale go nie poznała. Czyli... nie wszystko było stracone!!!
- Przepraszam. Naprawdę przepraszam, że cię okłamałam.
- Nie masz za co, Alice - powiedział spokojnie. - To była tylko moja prośba. Nie musiałaś mnie słuchać. Poza tym nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś go jeszcze przeczytała...
- Nie, Will - powiedział smutno. - Bardzo chciałam go przeczytać, ale... Mark go zniszczył.
- Co?! - Drgnął, od razu krzywiąc się z bólu.
- Ja... Bałam się go przeczytać. - Nie mogła znieść jego ostrego spojrzenia, więc oparła czoło o łóżko. - Bałam się wrócić do tych wspomnień i naprawdę ta ciekawość mnie niszczyła. Mark postanowił rozwiązać problem, więc spalił go nim zdążyłam go otworzyć- wymamrotała w pościel.
Will milczał, zaciskając szczękę. Nie miał pojęcia jak ten kutas śmiał spalić od niego list adresowany jedynie do Alice. Gdyby był w pełni sił... przyłożyłby mu prosto w nos... Ale na razie był przykuty do łóżka.
Westchnął głęboko, aby opanować złość, po czym powoli podniósł rękę i zaczął głaskać ją po włoskach.
- Już ciii... Przecież nic się nie stało.
- Nie jesteś zły? - wymamrotała z nadzieją, ale nie ruszyła się z miejsca, bo bardzo nie chciała, aby Will przestał ją głaskać.
- Nie, Alice. Może to i lepiej. W końcu nie dokońca byłaś przekonana, że to dobry pomysł.
- Chciałabym wiedzieć co tam napisałeś - powiedziała, po czym podniosła się i spojrzała w jego oczy z nadzieją, że jej powie.
- Już nie pamiętam, Alice. - Skłamał.
Dziewczyna spojrzała na niego prosząco, robiąc smutną minę, ale na Willa to nie podziałało. Nigdy nie miał odwagi mówić wprost o swoich uczuciach.
Może to przez to, że... zwykle niewielu przejmuje się emocjami mężczyzny. Nie wolno im płakać, bo to robi z nich mięczaków. Nie wolno im mieć problemów, bo wtedy wyszłoby, że nie radzą sobie w życiu. Więc łatwiej było przelać na papier wszystko co czuł i w razie co... uniknąć wyśmiania.
Alice nie miała odwagi, żeby domagać się, aby powtórzył treść listu, więc temat przynajmniej na tę chwilę... był zamknięty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top