6
W uszach Alice brzmiał pisk opon oraz przedziwny dźwięk uderzenia ciała o maskę samochodu. Z przerażeniem, nie zwracając uwagi na zdartą skórę na rękach oraz dziurę w jeansach na kolanie, wpatrzyła się w sylwetkę mężczyny w czarnym płaszczu. Leżał bezwładnie, ale na śniegu było wyraźnie widać krew.
- Jezus Maria! - Usłyszała przerażony głos kierowcy, którym była kobieta w średnim wieku.
W jej oczach kręciły się łzy, a całe ciało drżało z przerażenia. Wzrokiem szukała pomocy w przechodniach, którzy w większości jedynie się przyglądali.
- Boże... - Alice podniosła się niezdarnie, po czym przybliżyła ze strachem do nieprzytomnego Willa.
Jej serce biło jak szalone, a nogi uginały się na widok plam krwi na śniegu. Zrobiło jej się słabo i już miała zemdleć, gdy ktoś złapał ją pod ramiona.
- Tak. Nieprzytomny. - Słyszała jak ktoś najprawdopodobniej rozmawiał z dyspozytorem numeru alarmowego.
- Nic pani nie jest? Też jest pani poszkodowana? - Przypadkowy mężczyzna zaczął dopytywać ją o jej stan, ale jedyne na czym potrafiła skupić swój wzrok było bezwładne ciało Willa oraz plamy krwi, których zdawało się, że przybywało.
***
Po tym jak Alice została zbadana, a lekarz stwierdził, że była jedynie poobijana oraz dał jej leki na uspokojenie, bardzo chciała dowiedzieć się co działo się z Willem.
Miała tak ogromne poczucie winy... Gdyby nie uciekła... Gdyby nie wbiegła na przejście bez dokładnego rozejrzenia się... Momentalnie poczuła w oczach łzy i przypomniała sobie jak zepchnął ją z ulicy. Bez wątpienia ocalił jej życie. Nie potrafiłaby sobie darować tego, gdyby nie przeżył.
Z racji tego, że nie była dla niego nikim bliskim, nikt nie chciał udzielić Alice żadnych informacji. Ani o tym, czy był już na jakiejś sali ani tym bardziej w jakim był stanie. Mimo to wciąż siedziała na poczekalni, nerwowo ściskając palce z nadzieją, że w końcu uprosi chociażby jakąś pielęgniarkę o szczątkowe informacje. Nie liczyła się praca, to że siedziała bezczynnie kolejną godzinę. Musiała wiedzieć co z nim było... Chociaż dostać informację, czy przeżył.
Nie potrafiła wyzbyć się z głowy tego dźwięku uderzenia oraz... tej makabrycznej scenerii. Zasłoniła twarz dłońmi i rozpłakała się znów.
- Ten mężczyzna z wypadku jest już na sali. - Odezwała się nagle pielęgniarka zza lady w recepcji. - Ma połamane żebra, obojczyk, wstrząśnienie mózgu i generalnie jest dość bardzo potłuczony.
- Dziękuję - powiedziała łamliwym głosem. - M-mogłabym go zobaczyć?
- Chirurgia na trzecim piętrze. Sala numer czternaście - odparła, więc Alice natychmiast wstała z miejsca.
W pewnym sensie odetchnęła z ulgą. Żył. To teraz było najważniejsze. Jednak kiedy dotarła na trzecie piętro, zaczęła odczuwać dziwny niepokój oraz bać się zobaczyć go. Nie wiedziała dlaczego, ale chyba tak jakby bała się, że kiedy tylko tam wejdzie, wróci ten strach. I nie myliła się.
Na drugim łóżku przy oknie, leżał mężczyzna z zabandażowaną głową z tułowiem oraz ręką w gipsie, podpiętą kroplówką... Ledwie go poznała, a jej warga zatrzęsła się, widząc do jakiego stanu go doprowadziła. Niepewnie podeszła bliżej i dotknęła jego dłoni.
Alice przeszedł dreszcz, gdyż dłoń mężczyzny była zimna oraz bezwładna jak u trupa. Pogładziła kciukiem lodowatą skórę, po czym zamknęła oczy, żeby znów się nie rozpłakać. Nie mogła uwierzyć, że to stało się naprawdę. Wydawało się to być jedynie potwornym koszmarem, ale nie.
Will naprawdę ją uratował i sam prawie przypłacił to życiem.
_______________
Przepraszam, że krótki, ale to dlatego, że zastanawiam się nad... możliwymi scenariuszami (*uśmiecha się złowieszczo)
Z racji, że nikomu z Was nie za bardzo jest żal Willa (nie żebym nie rozumiała xD) to może...
Może... Następny rozdział będzie dłuższy :*
Pozdrawia Was
Wasz Placuszek <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top