25

Kiedy nastał ranek, Willa nie było już przy Alice. Zdezorientowana, potarła oczy, a następnie podniosła się do siadu, rozglądając się po sypialni.
Znała ją doskonale.

Możnaby powiedzieć, że tu zaczęła się ich historia. Spojrzała na Orzeszka, który siedział przy poduszce, po czym chwyciła go i przytuliła. Po kilku chwilach wstała z zamiarem rzucenia się na Willa, wyprzytulania go oraz wycałowania.

Nie potrafiła darować sobie tego, że znów zrobił sobie krzywdę. Ledwie zdołała wytrzymać widok tych koszmarnych ran, wśród blizn, które niedbale owinął skrawkiem bandaża. Miała nadzieję, że kiedy poradzi sobie z kacem, będzie mogła z nim porozmawiać oraz wyjaśnić wszystko. To nie mogło się powtarzać.

Wyszła z sypialni, kierując się od razu do pokoju Willa, gdzie wbiegła z szerokim uśmiechem. Jednak, gdy tylko przekroczyła próg, zorientowała się, że pokój był pusty.

Bicie jej serca od razu przyspieszyło. Upuściła Orzeszka, po czym pobiegła do kuchni z nadzieją, że właśnie tam go znajdzie, ale ona również okazała się pusta.

Natychmiast zaczęła sprawdzać pozostałe pomieszczenia, czując rosnący ucisk w piersiach i łzy w oczach.

Willa nie było nigdzie.

Alice usiadła na kanapie, po czym wybrała numer do mężczyzny z nadzieją, że ten się odezwie, ale po kilku sygnałach odezwała się automatyczna sekretarka.

Nie mogła uwierzyć, że znów uciekł. Przecież... obiecywał, że gdy się obudzi, będzie dalej w domu.

A może tylko wyszedł do sklepu? - Próbowała się pocieszyć.

Nie mógł przecież znów od tak odejść. Zwłaszcza, gdy go odnalazła i chyba wyraźnie dała mu do zrozumienia, że dalej chciała z nim być.
Czy dla niego to już naprawdę był koniec?

Do Tatuś:
Gdzie jesteś, Tatusiu?
Obiecywałeś, że już mnie nie opuścisz.

Wytarła palcem łzę, która skapnęła na ekran telefonu i przez kilka chwil czekała z nadzieją, że Will się odezwie, ale na telefonie wciąż nie pojawiała się żadna wiadomość.

***
Po południu Alice zrozumiała, że Will znów to zrobił.
Nie miała pojęcia jakim cudem obudził się pierwszy, a na dokładkę wyszedł bez obudzenia jej.

Siedzenie w mieszkaniu było pozbawione sensu, a dziewczyna zaczynała tracić wolę walki.

Wydawało się, że po tym wszystkim, gdy ją zobaczy to będzie dostateczny dowód na to, że go kocha i nie chce rozłąki. Widocznie William widział to inaczej.

Siedząc w autobusie, nie przestawała myśleć o tym w jakim stanie go zastała. Z podkrążonymi oczami, nieogolonego, pijanego i... rannego.
Jeśli było to spowodowane rozłąką, tym bardziej nie rozumiała, dlaczego widząc ją nie pojął, że odejście okazało się niepotrzebne, a w dodatku głupie, bo cierpiała przez rozstanie, a nie to co stało się przed nim.

Alice była zwyczajnie rozczarowana. Chyba w ogóle spodziewała się innego obrotu sprawy. Że go przekona, że Will mocno ją przytuli i będzie upewniał się, czy naprawdę do niego wraca, że... Ferro się ucieszy, a on zareagował zupełnie inaczej.

***
Do momentu aż doszła do mieszkania, wciąż łudziła się, że właśnie tam go zastanie.

Choć to była głupia nadzieja, naprawdę nie potrafiła zrozumieć tego co robił.

Przecież tak o nią walczył, zależało mu, nawet wyznał jej miłość i teraz odrzucał ją...? Gdy ona wcale go nie nienawidziła?! Gdy jedyne czego pragnęła to jego powrót?

Weszła do środka i nie zdejmując butów od razu rzuciła się na kanapę, czując w oczach łzy.

- Dobrze. Nie chcesz to nie - powiedziała, po czym wybuchła szlochem w poduszkę.

Dlaczego musiał odejść, kiedy tak bardzo go pokochała?

***
- Wszystko gra? - zapytał wyraźnie zaniepokojony Mark, gdy Alice podała mu jego zamówienie.

- Tak. - Skłamała.

W rzeczywistości z każdym dniem było jedynie gorzej. Zaczynała doszukiwać się winy w sobie, a wspomnienie jego uśmiechu, tego jak seksownie wyglądał, gdy wchodził do jej sypialni, wstrząsając butelką... Miała ochotę wciąż płakać.

Czuła się jakby straciła znaczną cząstkę siebie. Jakby fragment odpowiedzialny za szczęście, został brutalnie wyrwany, a ta rana wciąż krwawiła, powoli ją zabijając.
Takie życie stało się udręką, pielęgnującą strach przed odrzuceniem oraz samotnością.

- Znam cię za dobrze, mała. - Zatrzymał ją.

- To tylko zmęczenie. - Skłamała znów głosem pełnym obojętności.

- Coś musiało się stać. Nie tak u ciebie wygląda zmęczenie - stwierdził. - Nie masz wtedy takiego pustego wzroku. - Odgarnął jej luźne kosmyki za ucho, a potem przyciągnął do siebie i przytulił.

Alice poczuła coś dziwnego, przez co ujawnił się tłumiony płacz.

Przez ten czas wmawiała sobie, że nie zasługiwała na to, aby ktoś ją przytulił lub pocałował. W końcu musiał być jakiś powód odrzucenia przez Willa.

A teraz, gdy dostała odrobinę czułości i troski, nie miała pojęcia jak sobie z tym poradzić.

- Ciii. Spokojnie. Wypłacz się - mruknął, po czym zaczął ją delikatnie gładkać po włosach, dzięki czemu Alice czuła się coraz lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top