10

Alice wyszła ze szpitala kilka minut po godzinie dwudziestej pierwszej, gdy Will zasnął. Pomimo tego, że miała jeszcze ponad piętnaście minut, szła szybko, aby na pewno się nie spóźnić. Nie lubiła się spóźniać i z pewnością nauczył jej tego Ferro.

Kiedy dotarła na miejsce Mark już na nią czekał. Drobne śnieżynki sypały się z nieba, tworząc powoli białe pieżynki na jego ciemnym płaszczu oraz czapce. Na jej widok uśmiechnął się pogodnie i zaczął podążać w jej kierunku.

- Hej! - przywitała się, po czym poprawiła szalik oraz z powrotem schowała dłonie do kieszeni.

- Cieszę się, że wreszcie dałaś się namówić. GoldenPumpkin jest otwarte do dwudziestej trzeciej. Może zamówimy sobie po jakiejś gorącej kawie i usiądziemy gdzieś w cieple?

- Jasne. Z chęcią - powiedziała, a następnie ruszyli w kierunku wspomnianego lokalu.

- Jak... on się ma? - zagadał nagle Mark.

Bardziej z grzeczności niż rzeczywistego zaciekawienia stanem Willa.

- Niby dobrze, ale i tak strasznie mnie martwi. Jest blady, w dodatku dziś pękła mu żyła i musieli wkuwać się drugi raz. Teraz ciężko mu ruszać nawet prawą ręką - powiedziała ze smutkiem.

- Jest osłabiony, ale na pewno z tego wyjdzie - zapewnił, a że zdążyli już dotrzeć na miejsce, otworzył jej drzwi i wpuścił ją do środka.

Zajęli miejsce przy oknie, z widokiem na sporą choinkę z masą kolorowych światełek. Alice nie mogła oderwać oczu od pięknego widoku. Zrobiła to dopiero, gdy odezwał się Mark.

- Fajne miejsce. Słynie z bardzo dobrych, smakowych kaw. Zwłaszcza tej o nazwie ,,złota dynia". Jednym ze składników naprawdę jest dynia, a na dokładkę podawana jest w dyniowym kubku ze specjalną złotą posypką.

- Brzmi ciekawie.

- Pójdę zamówić. Skusisz się na ,,złotą dynię"?

- Yhym - mruknęła z uśmiechem, a następnie zabrała się za zdejmowanie wierzchniego odzienia.

- A chcesz coś do tego? Jakieś ciastko?

- Nie, dziękuję. Kawa wystarczy.

- Okej - oznajmił, zdejmując kurtkę, po czym poszedł złożyć zamówienie.

Alice czuła się trochę dziwnie na tej randce. Nie miała do końca pewności dlaczego. Ale martwiła się, że... mogło chodzić o Willa. Przez to co się stało myślała o nim nieustannie. Tak było też teraz. Wyszła od niego z ogromnym żalem, choć Ferro zasnął już dobre półgodziny przed jej wyjściem. W pewnym sensie czuła się... jakby go zdradzała. Coś wewnętrznie przez całą wizytę w szpitalu kazało jej wyznać mu, że umówiła się na randkę... Nie zrobiła tego jednak.

- O czym tak myślisz?

Mark zajął z powrotem miejsce oraz uśmiechnął się.

- To bardzo ładne miejsce. Z świątecznym klimatem. Dawno nigdzie nie byłam i nie miałam okazji na... podziwianie piękna zimy oraz dekoracji świątecznych.

- Cieszę się zatem, że zdołałem cię wyciągnąć z rutyny. - Zaśmiał się. - Zasługujesz na odpoczynek jak mało kto.

- W zasadzie nie miałam okazji cię zapytać... czym się zajmujesz?

- Jestem programistą. To bardzo dobry zawód. Elastyczny pod względem godzin pracy, bo najczęściej rozliczany zadaniowo.

- To pewnie trudna praca...

- Do najłatwiejszych nie należy, wbrew temu co myślą inni. - Znów się zaśmiał. - Ale może nie mówmy o pracy, Alice. - Spoważniał.

- O czym chciałbyś zatem rozmawiać? - zapytała cicho.

- Na przykład o twoim ulubionym filmie. Chcę cię lepiej poznać - oznajmił, więc Alice zaczęła opowiadać.

***
Poprzedni wieczór Alice spędziła bardzo miło. Humor dopisywał jej nawet, gdy szła do szpitala, żeby odwiedzić Willa. Zwykle w tym momencie dopadały ją wszystkie smutki, ale nie tym razem.

Weszła do sali, niemal promieniejąc, a ucieszyła się tym bardziej, gdy zobaczyła Ferro z okularami na nosie, czytającego książkę.

- Cześć! Podoba ci się?

- Czytałem lepsze książki. - Westchnął lustrując ją całą wzrokiem i mimowolnie uśmiechnął się na widok tego jak bardzo była radosna.

Uwielbiał taki widok. W końcu nie często widział, żeby tak się cieszyła na jego widok.

- Wiedziałam, że trzeba było wypożyczyć coś Sheakspeare'a. - Zaśmiała się i usiadła na krześle.

- Sheakspeare'a znam prawie na pamięć.

- Prawie? Wydaje mi się, że jesteś zbyt skromny.

- Znam niektóre fragmenty. Takie naistotniejsze - mruknął, po czym zapanowała cisza aż w końcu znów się odezwał. - ,,Jesteś dla mnie wszystkim. Kiedy pierwszy raz na Ciebie spojrzałem coś mnie tkneło w sercu, zaczeło ono coraz szybciej bić. Nigdy nie zapomnę Twojego niebiańskiego spojrzenia, Twojego uśmiechu jak słońce, Twojego głosu cudnego i Twoich ust czerwonych jak róż tysiące. Kiedy patrze na zachód słońca, przypominasz mi się Ty. Kiedy patrze na zorze, przypominasz mi się Ty. Kiedy patrze na łąki zielone, rozkwitające i życiem tętniące, przypominasz mi się Ty. Kiedy patrze na Ciebie o niczym innym nie myśle jak o Tobie. Jesteś jak anioł, który mnie strzeże za dnia i nocy. Słońce przy Tobie blednie, a róża traci woń. Jesteś dla mnie początkiem i końcem. Nie mogę na Ciebie przestać patrzeć. Z Tobą włśnie chcę być na wieki." (Cytat z Romea i Julii)

- I ty niby nie do końca znasz Sheakspeare'a, a cytujesz mi Romea i Julię bez sekundy zawahania? - zapytała z uśmiechem.

Alice poznała ten cytat i zapewne dlatego, nie uznała, że Ferro wybrał ten fragment celowo. A może było łatwiej uznać, że nie mówił tego do niej... że to nic nie znaczący cytat...

Will zasmucił się trochę i uśmiechnął krzywo, próbując udawać, że to co powiedział nie miało żadnego znaczenia.

Widząc to, uśmiech zaczął znikać z twarzy Alice, ponieważ zrozumiała, że  najwyraźniej Ferro nie miał na celu jedynie pochwalić się wiedzą, którą wiedziała, że miał.

Zapanowała niezręczna atmosfera oraz cisza, którą przerywał jedynie stukot butów pielęgniarki, robiącej obchód.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top