1


Alice siedziała na sali ćwiczeniowej nad trudnym sprawdzianem. Nie potrafiła odpowiedzieć na żadne pytanie, więc pełna strachu spoglądała to na kolegę z lewej, to na koleżankę z prawej z nadzieją, że udzielą jej pomocy. Niestety nikt nie był do tego chętny, zwłaszcza, gdy całe pomieszczenie co chwilę skanowało czujne oko Ferro. Kiedy zorientował się, że Alice nie przestrzegała zasad bez pośpiechu podniósł się i ruszył w jej kierunku. Dziewczyna spięła się, czując jak jej ręce zaczęły jeszcze bardziej pocić się ze strachu, gdy profesor zbliżał się coraz bardziej aż w końcu dotarł pod jej stolik.

- Panno Green! - Rozległ się jego surowy głos. - Proste zasady. Zero ściągania. To panią przerasta? - zapytał.

Alice nie potrafiła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Patrzyła ze strachem na wykładowcę, spodziewając się kary, której nie chciała. Zgodnie z przypuszczeniami, profesor chwycił jej rękę, pchnął brzuchem na stoli i nim zdążyła w jakiś sposób zareagować, podwinął jej spódnicę oraz zsunął majtki, po czym przystąpił do kary.


Każdy klaps pozostawiał na pośladkach czerwony ślad, a także ból. Dodatkowo potworne uczucie potęgował fakt, że wszyscy zebrani w sali przyglądali się temu i zaczynali śmiać.
Po policzkach Alice zaczęły spływać łzy. Upokorzenie sięgało zenitu, a mimo to, profesor nie miał zamiaru kończyć. Chciała zacząć krzyczeć, ale głos więzł jej w gardle, więc spróbowała osłonić pośladki przed uderzeniami dłonią. Niestety mężczyzna z łatwością, chwycił je, wygiął do tyłu i kontynuował.

- Niegrzeczne dziewczynki zasługują na klapsa!

Alice obudziła się kompletnie przerażona, zlana potem, a po jej policzkach naprawdę spływały łzy. Sen był tak realistyczny, że naprawdę uwierzyła w to, iż stało się tak naprawdę.
Przekręciła się na brzuch i wtuliła głowę w poduszkę wybuchając płaczem. To przypomniało jej dzieciństwo...


Będąc małym brzdącem uwielbiała bawić się na łące. Zrywała kwiatuszki i zanosiła je mamie, dla której miały one wartość większą niż najpiękniejsze róże. Przynajmniej tak udawała... Pewnego razu, gdy bawiła się beztrosko, weszła w wysoką trawę i przestraszyła się bardzo widząc ogromnego pająka, który wspinał się po jej kostce w górę. Zapiszczała, wołając: ,,Tatusiu ratuj!" I nie musiała długo czekać na przybycie wołanego.
Zamiast jednak ratunku, dostała dwa, szybkie i bolesne klapsy oraz krzyki.

Będąc z Ferro wydawało jej się, że życie zmieni się na lepsze, ale pomyliła się. Spodziewała się ratunku, a on dodał jej jedynie bólu. Przestawała wierzyć w to, że ktokolwiek, kiedykolwiek ją pokocha, bo gdy nawet dostała pieska, który cieszył się jedynie na jej widok i był jej jedynym przyjacielem... zginął tragicznie pod kołami samochodu, znów ją osamatniając.

Zrozumiała, że może było pisane, aby Alice Green na zawsze została sama. Bez męża, czy chociażby chłopaka...
W taki sposób... wydawało się, że nigdy więcej nie zazna cierpienia od bliskiej osoby.

*** Dwa lata później...

Alice wstała jak zwykle o 5 rano, aby przed 6 zameldować się w restauracji. Była już przyzwyczajona do rannego wstawania, a na dokładkę polubiła swoją pracę.
Ubrała się szybko w jeansy oraz bordową bluzę, niedbale związała włosy w kitkę i wyszła z mieszkania najciszej jak potrafiła, aby nie obudzić pani Doris.

Przez ostatnie miesiące znów ledwie wiązała koniec z końcem, ponieważ musiała kupić sobie trochę ubrań na zimę. Porzadną ciepłą kurtkę, czapkę, kozaki, a na domiar złego w mieszkaniu zepsuła się pralka, przez co Doris wymusiła na Alice dorzucenie się do kupna nowej. Dlatego całym sercem miała nadzieję, że nie zdenerwuje niczym szefa i ten nie obetnie jej z pensji, albo nie zrezygnuje z przyznania premii świątecznej. Potrzebowała pieniędzy. I to bardzo.

Przez ten czas, gdy zamieszkała w nowym miejscu, zdołała pożegnać się z marzeniami. Już w pierwszym miesiącu musiała zrezygnować z nowych studiów, ponieważ nawet jeśli jej szef specjalnie dopasowywał grafik do jej planu... wykańczały ją dojazdy, które potrafiły zająć półtorej godziny, gdyż kierowcy, jeździli jak chcieli, mimo dokładnego rozkładu.
Miała wybór. Studia i życie na ulicy lub praca i... jakoś wiązanie koniec z końcem. Padło na to drugie.
Z początku bardzo to przeżywała. Była rozczarowana życiem, miała nawet poważne chwile słabości. Teraz tylko płakała czasem, gdy zarozumiałe matki, posługiwały się nią jako przykładem nieudacznika, mówiąc:

- Spójrz synku. Jak nie dostaniesz się na studia to skończysz jak ta pani. Jako nic nieznaczący nikt.

Zdarzało się tak. I choć targały nią emocje, nic nie mogła odpowiedzieć.
Życie wydawało jej się bardzo niesprawiedliwe. Nie sądziła, żeby czymś sobie zasłużyła na tyle przykrości.

 
Ale taki był świat. Okrutny i bezlitosny dla tych najdelikatniejszych.

W pracy dawała z siebie wszystko, uśmiechała się nawet, gdy czuła, że na nogach tworzyły się nowe otarcia oraz odciski, a żołądek burczał coraz głośniej, domagając się posiłku. Z nadzieją, iż klient doceni usługę i zostawi napiwek, ale działo się tak bardzo rzadko.

- Z każdym dniem wyglądasz piękniej. - Usłyszała znajomy głos.

Odwróciła się w stronę mężczyzny, który nie pierwszy raz silił się na jakieś podrywy, ale Alice nigdy nie traktowała tego poważnie. Spojrzała z uśmiechem na szatyna, z bujną brodą o pięknych oczach. Był całkiem przystojny, ale dziewczynie nie w głowie były związki.

- Co podać?

- Piwo i ostre skrzydełka - powiedział, więc Alice zabrała się za nalanie piwa.

- O której kończysz? - Nie poddawał się.

- Myślę, że pan o tej porze śpi - odparła, na co mężczyzna zaśmiał się, nie zrażając się ciągłymi odmowami blondynki.

- Mogłabyś się zdziwić kiedy chodzę spać. Mogę poczekać.

- Może innym razem. Po pracy będę zmęczona - powiedziała, żeby tylko dał jej spokój.

- Jestem otwarty! Kiedy masz czas? - Napił się piwa, nie spuszczając oczu z Alice.

- Dam ci znać, jak dostanę grafik na weekend - oznajmiła z uśmiechem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top