Prolog
2 lata wcześniej
Ferro szedł do sali na zajecia szybciej niż zwykle. Dawno nie czuł takiego stresu oraz nerwów jak właśnie tego dnia. Liczył, że ją zobaczy, a pogłoski z dziekanatu okażą się nieprawdą.
Jednak kiedy wszyscy zasiedli do stolików i zaczął opatrywać wzrokiem wszystkich w sali... Nie dojrzał twarzy, którą tak bardzo chciał zobaczyć.
Alice naprawdę rzuciła studia.
***
Alice wysiadła z busa i od razu opatrzyła wzrokiem nowe miejsce, w którym chciała zacząć nowe życie. Wiedziała, że nie będzie jej łatwo, ale mimo to nie mogła dłużej mieszkać w mieście, gdzie wszystko tak źle jej się kojarzyło.
Miała nadzieję, że w nowym miejscu spotka ją jedynie szczęście, a może nawet los się do niej uśmiechnie, jednak na samym początku już pojawił się problem ze znalezieniem mieszkania. Pomimo pierwotnych planów rozniesienia CV do różnych miejsc, prawie cały dzień straciła na szukaniu miejsca, gdzie mogłaby chociaż spędzić tę noc.
To był jednak dopiero poczatek jej problemów.
***
Ferro usiadł na kanapie i zaczął wpatrywać się w wyłączony telewizor. Czuł... coś czego w ogóle nie potrafił nazwać. Był to smutek, ból połączony z gniewem na samego siebie. Kiedy poczuł jak coś rosło w jego piersi, sięgnął do siatki i wydobył piwo. Nigdy nie miał w zwyczaju pić takiego pospolitego alkoholu, ale teraz to się nie liczyło. Otworzył je, po czym skosztował go z grymasem na twarzy.
Było ochydne.
Z tym większym zapałem napił się więcej i więcej, myśląc wciąż o Alice.
Jak bumerang wracały do niego miłe chwile z nią. To jaką czuł radość, gdy się tuliła, jak cudownie było patrzeć na jej uśmiech... Nagle jednak przypomniał sobie słowa jej koleżanki, których miał nie usłyszeć, ale usłyszał.
Zrozumiał, że miała rację. Był bezdusznym potworem, nie potrafiącym kochać i kogo nikt nigdy nie pokocha. Winił się za to, że dopuścił do seksu z Alice, a potem do związku. Gdyby się opamiętał w porę; wytrwał w postanowieniu, aby trzymać się od niej z daleka... nie cierpiałby tak bardzo. Byłoby jak dawniej. Doskwierałaby mu samotność, czułby się źle, ale przynajmniej nie miałby świadomości, że kogoś skrzywdził, że tym razem to on był winny rozpadowi związku. A to wszystko przez niewyparzonego fiuta i strach, że Alice dostrzeże jaki był beznadziejny oraz odejdzie do innego. Wtedy nie myślał, że w ten sposób jedynie przyspieszy to czego się bał.
Kiedy skończył jedno piwo z nieznikającym grymasem na twarzy, otworzył kolejne. Nie miał na nie ochoty, ale zmusił się. Nawet nie zorientował się, gdy po policzkach znów zaczęły spływać mu łzy.
Spojrzał na etykietę butelki, a następnie cisnął nią w ścianę. Trunek rozlał się, zabryzgując pół salonu, czemu zawturował dźwięk roztrzaskującego się szkła.
Podniósł się, po czym pewnym krokiem ruszył do swojej biblioteki. Wydobył Romea i Julię, opatrzył książkę, którą tak niegdyś cenił i zaczął z niej wydzierać kartki.
- Nie ma miłości, Will - powiedział z goryczą w głosie.
Dźwięk rwanego papieru, przeszywał ściany, a kartki sypały się na podłogę.
- Nie ma miłości, Will - powtórzył głośniej aż rzucił zniszczonym dziełem o szafkę.
Książka odbiła się od regału i otworzyła na ostatnich stronach, mówiących o samobójstwie Romea.
William wpatrzył się w zapisaną stronę, a następnie upadł na kolana.
- Nie ma miłości dla ciebie, Will.
***
- Tysiąc osiemset to najwięcej ile mogę dać. Nie masz, prawie żadnego doświadczenia, a pewnie zanim się wyuczysz to minie kilka miesięcy. Jeszcze chcesz mieć różne godziny pracy ze względu na studia. Nawet wspominałaś o niepełnym etacie to wtedy dziewięćset. Przykro mi, ale to najwięcej ile mogę zaproponować.
Alice posmutniała, opuszczając wzrok z twarzy pulchnego bruneta, który przeprowadzał z nią rozmowę.
- To małe miasteczko. W sezonie letnim jeszcze jakoś tu się żyje, ale zima, wiosna i jesień... Bywa różnie.
- Rozumiem. Bardzo dziękuję. Jeśli pan pozwoli to odezwę się jeszcze.
- Oczywiście. Rozumiem to. Praca jakby co będzie na ciebie czekała - oznajmił z życzliwym uśmiechem, po czym odprowadził ją do wyjścia.
***
- Nie znajdziesz kochanieńka nic innego. - Zapewniła wychydzona, siwowłosa kobieta. Jej głowa trzęsła się, a dłonie były tak pomarszczone, że wyglądała jakby spędziły dzień w wodzie. - To stare miasteczko, klimatyczne, wielu ucieka tu z dużego miasta tutaj, a pokój duży... Tysiąc plus opłaty to niewygórowana cena.
Alice zmartwiła się. Była już w kilku innych miejscach i cena nie za bardzo różniła się od tej podanej przez staruszkę. Nie miała pojęcia, czy sobie poradzi. Wszystko było tak cholernie drogie...
Ale czy miała inny wybór? Musiała się w końcu na coś zdecydować, a staruszka zgodziła się na nie płacenie zaliczki, więc... to była dobra oferta.
Wiedzała, że będzie jej ciężko, ale nie spodziewała się, że aż tak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top