3
Zapanowała niezręczna cisza, której żadne z nich nie chciało przerywać. Alice zaczynała żałować, że zgodziła się na to spotkanie.
Po pierwsze, jej przerwa nie trwała godziny, a tyle zapewnie potrwa przygotowanie zamówionych dań. Po drugie, dziwnie było siedzieć naprzeciwko swojego byłego. W dodatku, z którym rozstało się w tak burzliwych okolicznościach.
- Gdzie pracujesz? - odezwał się nagle, wpatrując się w serwetkę na stole.
- W restauracji - odpowiedziała od niechcenia.
- Rozumiem. - Przytaknął. - Zrezygnowałaś z edukacji dla latania przy garach - powiedział z nutką złości, na co Alice zacisnęła dłonie w pięści.
Zdenerwowała się również.
- Wiem, że pogardzasz wszystkimi bez profesury, ale musiałam mieć z czego żyć! - odparła dość ostro.
Ferro westchnął ciężko, po czym spojrzał na nią z dziwnym spokojem.
- Przepraszam. Nie to chciałem wyrazić. Jest mi żal, że marnujesz swój potencjał.
- Tylko tego? - Nie powstrzymała się od docinek.
Will przełknął ciężko ślinę, a następnie opuścił wzrok.
- Jest wiele rzeczy, których żałuję... - zaczął, ale przerwał, gdyż zjawiła się kelnerka z sztućcami oraz wodą.
A kiedy tylko odeszła, Alice odpowiedziała:
- Szkoda, że oprócz żalu nic z tego nie wynika.
- To, że tak uważasz nie oznacza, że tak jest - mruknął, po czym chwycił szklankę w drżącą dłoń i napił się trochę.
- Tak? Może zaraz powiesz mi, że sama jestem sobie winna, tak? A ty ten skrzywdzony i zraniony?! - Podniosła głos, a Ferro spojrzał na nią ze strachem. - To przez ciebie musiałam zrezygnować ze studiów! Przez ciebie musiałam wyjechać i przez ciebie zrezygnować z marzeń! - powiedziała z wyrzutem, a w jej oczach zaczęły kręcić się łzy.
Miała do niego tak wiele żalu... tak wiele chciała mu powiedzieć... wykrzyczeć mu wszystko w twarz... jednak wtedy była za bardzo załamana i liczyło się tylko, aby zapomnieć.
Ferro poczerwieniał na twarzy i nerwowo rozejrzał się po restauracji, ale na szczęście nikt za bardzo nie zwrócił na nich uwagi. Dopiero wtedy Alice zrozumiała, że nie powinna unosić się w miejscu publicznym. Nie chciała zrobić z siebie jakiejś histeryczki.
- Nie uznaję się za ofiarę i wcale nie mam zamiaru się usprawiedliwiać - powiedział, grzebiąc w kieszeni marynarki, z której wydobył chusteczki i podał dziewczynie.
Przyjęła je dość niechętnie, otarła twarz, po czym spojrzała na Willa. Wyglądał jakby był czymś przybity. Jakby naprawdę doskwierał mu smutek.
- A ty? Dalej uczysz? - zapytała, żeby przerwać niezręczną ciszę.
- Tak. - Przytaknął, a następnie znów zapanowała cisza.
- Dalej jesteś najgorszą kosą? - Zmusiła się do śmiechu, bo liczyła, że poprawi mu to humor.
Niegdyś oblewanie studentów wydawało się jej jego jedyną radością.
Kącik ust Ferro uniósł się, a następnie odpowiedział.
- Nadal.
- Rebeca zdała?
- Kto? - Zdziwił się.
- To głupie pytanie. - Zaśmiała się. - W ciągu tych dwóch lat miałeś kontakt pewnie z kilkaset studentów na głowie. Skąd miałbyś pamiętać pojedynczego studenta...
- Ciebie pamiętam. - Spojrzał na nią znacząco.
Choć Alice miała ochotę kąśliwie to skomentować, jedynie uśmiechnęła się krzywo.
- I nigdy nie zapomniałem - dodał.
- Nie zaczynaj i nie kłam! - Szybko zgasiła jego zapędy.
Wtedy też zjawiła się kelnerka, podając oba dania. Alice poczuła ścisk w żołądku na widok pięknie podanego mięsa, a zapach podrażniał apetyt. Była strasznie głodna.
- Jedz. Liczę, że będzie ci smakowało - oznajmił, sięgając po widelec.
Spodziewał się nieco innego wyglądu tej całej sytuacji. Może miał nadzieję, że okaże się, że Alice cały czas za nim tęskniła. Może liczył, że nie dowie się jak bardzo go nienawidziła.
Dziewczyna niepewnie chwyciła sztućce, postanawiając zabrać się za posiłek. Jej kubki smakowe szalały od cudownego smaku ciepłego posiłku. Tak dawno nie jadła normalnego obiadu, że pochłaniała kolejne kęsy z dużym zapałem.
Ferro patrzył na to zarówno z radością jak i zaniepokojeniem. Widział jak bardzo była głodna, co bardzo go martwiło, a zarazem cieszył się, że postanowił zabrać ją na obiad.
- Gdzie mieszkasz? - zapytał nagle, biorąc łyk wody, a Alice spojrzała na niego pytająco.
- Nie rozumiem, dlaczego chcesz to wiedzieć - odparła.
- Z ciekawości. - Wzruszył ramionami.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Will uśmiechnął się znów krzywo.
- Zmieniłaś się.
- Będziesz prawił mi morały?
- Nie. - Odwrócił wzrok. - Wolę dużo bardziej, gdy jesteś grzeczna i nie pyskujesz. Tak powinny zachowywać się dziewczynki.
Alice zdenerwowała się znów. Zacisnęła dłonie w pięści.
- Nie obchodzi mnie co wolisz bardziej. To też jest twoja zasługa i nawet, gdy byłam miła i tak ci nic nie pasowało! - warknęła ostro, po czym podniosła się.
- Nie rób scen. - Wstał również.
- Żałuję, że tu z tobą przyszłam - powiedziała, wygrzebując z portfela ostatni banknot, za który miała kupić środki czystości, a następnie wyszła z restauracji.
***
Alice miała potworny humor po tym jak wróciła do restauracji. Nie mogła uwierzyć, że los znów pchnął na jej ścieżkę Ferro. Myślała, że to był rozdział definitywnie zamknięty, ale najwyraźniej bardzo się myliła.
W dodatku wciąż denerwowała się na siebie, że uniosła się honorem i zapłaciła za drogi obiad, którego nie zjadła w całości.
Był już wieczór, gdy Alice myślała, że nic niespotykanego już się nie stanie, ale wtedy do restauracji wszedł Mark. Mężczyzna zwykle nie był nachalny, ale kilka razy obiecywał, że poczeka do momentu aż ta skończy pracę, żeby odprowadzić ją bezpiecznie do domu.
- Dzień dobry, co podać? - zapytała, próbując zmusić się do uśmiechu.
- Zależy jak długo planujesz tu jeszcze siedzieć. - Jego kąciki ust uniosły się wysoko.
- Do 21 - odparła.
- W takim razie zjem coś z miłą chęcią i poczekam aż skończysz pracować.
- Jak pan chce. - Wzruszyła ramionami.
- Jaki ja pan? - Zaśmiał się. - Mów mi po prostu Mark.
- Skrzydełka?
- Może nuggetsy?
- Oczywiście.
Już miała odejść, ale wtedy otworzyły się drzwi, a w nich stanął William.
Rozejrzał się po całym lokalu z kwaśną miną, ale szybko przestał skanować obskurną restaurację, zatrzymując spojrzenie na dziewczynie, którą chciał zobaczyć.
Alice natychmiast odwróciła się i uciekła na zaplecze oraz próbowała udawać, że zrobiła to jedynie dlatego, że musiała zgłosić zamówienie kucharzowi.
- Alice! Klient czeka! - warknął szef.
Dziewczyna westchnęła ciężko, ale wzięła się w garść i ruszyła do stolika, gdzie usiadł Ferro.
- Co podać? - zapytała, patrząc w notatnik, aby tylko nie nawiązać z nim kontaktu wzrokowego.
- Okropne miejsce. Nie powinnaś tu pracować.
- Niestety nie mamy tego w karcie - powiedziała i już miała odejść, ale Ferro chwycił jej rękę.
- Przepraszam. Szanuję twoje decyzje. Daj mi cokolwiek z karty. Kawę, herbatę, czy coś...
- Proszę puścić, Panią! - Przy stoliku znalazł się nagle Mark.
Ferro od razu speszył się, więc puścił nadgarstek Alice.
- Wszystko gra? Wyprosić go? - zapytał dziewczyny, wskazując głową na Willa, który poczerwieniał na twarzy.
- Nie. Wszystko w porządku - powiedziała, robiąc kilka kroków w tył, po czym odwróciła się, aby zrobić zamówioną kawę Williamowi.
Tego właśnie się obawiała... że mężczyzna nie da jej spokoju, że znów spróbuje rządzić jej życiem, robić jakieś awantury oraz próbować zmusić ją, aby wróciła.
Ferro tymczasem, wciąż patrzył z gniewem na brodacza, który ośmielił się wtrącić w sprawy Alice i jego. Martwił się o nią. Wróciły wszystkie wyrzuty sumienia, ponieważ zobaczył, że wcale sobie nie radziła. Poza tym nie potrafił sobie darować tego, że przez niego rzuciła studia. Marnowała tak ogromny potencjał!!!
Poza tym chciał jej oddać pieniądze za obiad. W końcu dla niej pewnie liczył się każdy grosz.
Kiedy spostrzegł jak idzie w jego kierunku, ledwie utrzymując w rękach filiżankę przez drżenie rąk, poczuł się potwornie. Nie sądził, że ich rozstanie tak wiele zmieniło również u niej, ale z każdą chwilą coraz bardziej chciał znów z nią porozmawiać, tym razem naprawdę w cztery oczy.
- Alice? - odezwał się, kiedy postawiła filiżankę na jego stoliku.
Jej policzki zarumieniły się jeszcze bardziej, a niepokój wrócił na twarz.
- Porozmawiaj ze mną w cztery oczy. Chcę tylko tego. Potem znów zniknę z twojego życia - poprosił, ale Alice pokręciła głową.
- Nie, Will. To nie jest dobry pomysł. Nie chcę już bardziej cierpieć, więc po prostu odejdź i pozwól mi żyć dalej tak jakby ciebie nie było - powiedziała i nie chcąc się wdawać w dyskusję natychmiast odeszła od niego.
***
- Nie poddałeś się? - Zaśmiała się, rozglądając się po restauracji, a ostatecznie zatrzymując spojrzenie na Marku.
Ferro już dawno nie było. Zostawił jej za to sowity napiwek, który zdążyła zabrać przed szefem.
- Nie. Nie pozwolę ci wracać samej, zwłaszcza, że przystawiał się do ciebie jakiś dziwny koleś - stwierdził, patrząc uważnie na reakcję Alice.
- Nie zwracaj na niego uwagi. Poszedł sobie.
- Na to wygląda, ale co jeśli czeka gdzieś na zewnątrz. Lepiej, żeby ktoś dopilnował, żebyś wróciła bezpiecznie do domu.
- Dziękuję. Jest pan bardzo miły.
- Mówiłem już, żebyś skończyła z tym panem. Mark. Mów mi po imieniu.
- Dziękuję, Mark.
- Nie ma sprawy - powiedział ze skromnym uśmiechem, po czym razem ruszyli do wyjścia. - Wyglądało jakbyście się znali. - Zaczął niepewnie.
- Stare dzieje. Warte jedynie zapomnienia.
- Jeśli coś ci zrobił...
- To nic takiego. - Ledwie zdobyła się na kłamstwo.
- Nie wyglądało, jakby to było nic takiego.
- Nie rozmawiajmy o tym - powiedziała z nadzieją, że to zakończy temat.
- Nie obraź się, ale uważam, że nie nadajesz się do takiej roboty.
- W sensie?
- Moim zdaniem jesteś za delikatna, a jak czasem widzę cię z czterema talerzami na raz to mam wrażenie, że w każdej chwili mogą złamać ci się ręce.
- Radzę sobie i wcale nie jest aż tak ciężko. Zwłaszcza w sezonie zimowym, gdy turystów tu prawie nie ma, a lokalni mieszkańcy wpadają dość sporadycznie.
- Nie zatrzymuj się, ale chyba ktoś idzie za nami. - Zciszył głos.
- Co? - Zdziwiła się i już miała odwrócić, gdy Mark chwycił jej dłoń oraz powstrzymał przed tym.
- Nie zatrzymuj się. Zatoczymy koło, jeśli pójdzie za nami to znaczy, że nas śledzi - powiedział, ciągnąc ją w boczną uliczkę.
Z każdym krokiem światło latarni znikało za ich plecami, a Alice czuła jak bicie jej serca przyspiesza z każdą sekundą.
- Idzie za nami - powiedział nagle, przyspieszając jeszcze bardziej i pociągnął Alice w kolejną uliczkę.
Zaczęła niepokoić się coraz bardziej, bo nie miała pojęcia co się działo, a czuła się coraz bardziej zagrożona.
- Nie odpuszcza, sukinsyn - wysyczał pod nosem. - Idź przed siebie. Sprawdzę to - powiedział, po czym bez ani słowa więcej odwrócił się w kierunku napastnika.
W pierwszym momencie Alice planowała iść dalej przed siebie, ale zwyciężyła ciekawość. Odwróciła się, a wtedy dojrzała jak Mark uderza z prawego sierpowego jakiegoś mężczyznę. Kompletnie zszokowana stała przez chwilę w miejscu, patrząc jak mężczyźni zaczęli okładać się i tarzać po ziemi.
Alice w końcu otrząsnęła się i postanowiła zainterweniować zwłaszcza, że śledzący o szczuplejszej sylwetce, wyglądał jakby oberwał tak mocno, że nie mógł się podnieść.
- I odczep się od Alice! - usłyszała syk Marka, po czym spojrzała na siniaka oraz krew wyciekającą z wargi oraz nosa bruneta, do którego mówił.
- Will? - zapytała kompletnie zaskoczona, ledwie rozpoznając poobijanego Ferro w smudze światła latarni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top