29
Will nawet nie zorientował się, kiedy do mieszkania zdołała dotrzeć policja, bo skupił się na uspokojeniu Alice i nie wypuścił jej z ramion do ich przyjazdu.
Początkowo wszyscy mieli jechać na komendę, ale stan Marka oraz Will wymagał konsultacji z lekarzem.
W szpitalu okazało się, że Ferro miał silnie stłuczony bark, poranione dłonie z powodu okładania Marka oraz kilka siniaków.
Po wizycie u lekarza, pojechał na komendę zeznawać, ale myślami wciąż był z Alice, z którą był zmuszony się rozdzielić.
Teraz cieszył się, że coś go tknęło, aby za nimi pójść.
- Dziękujemy. To tyle - powiedział policjant, po czym mógł wreszcie wyjść z posterunku policji.
Zamierzał od razu pojechać do mieszkania, bo tam właśnie spodziewał się Alice. Jednak kiedy dotarł do wyjścia, z ławki podniosła się drobna blondynka, na co od razu podszedł do niej, a ona wtuliła się mocno.
- Chodź. Idziemy do domu - oznajmił, a następnie pocałował ją w czubek głowy i splatając ich palce ruszył w kierunku domu.
***
Kiedy William zaparkował pod blokiem, spojrzał na Alice, która drzemała na fotelu obok. Nic dziwnego, że była zmęczona. Wiele się działo i po pracy nie zawiele przespała u Marka, więc nie zamierzał jej budzić.
Poza tym... wyglądała niezwykle uroczo z lekko rozchylonymi usteczkami, gdy spała.
Ferro wysiadł, obszedł samochód, otworzy drzwi i wziął Alice na ręce. Ten gest kosztował go wiele bólu, ale jedynie zacisnął zęby oraz starał się to zignorować.
Nie mógł uwierzyć, że prawie znów stała jej się krzywda. Pocałował lekko skroń dziewczyny, przy czym zamknął oczy. Czuł niewysłowioną ulgę z powodu tego, że to był już koniec tej głupiej ucieczki.
Zamknął drzwi, ruszając w kierunku odpowiedniej klatki, gdy Alice otworzyła oczy.
- Nie powinieneś... Jesteś poobijany - wymamrotała oraz spróbowała stanąć na własnych nogach.
- Powinienem. - Przycisnął ją do siebie. - Powinienem już nigdy nie wypuścić cię z ramion - mruknął na co Alice poczuła ciepło na twarzy, a bicie jej serca przyspieszyło.
Oparła głowę na jego ramieniu i poczuła łzy szczęścia, napływające do oczu.
Prawda była taka, że wcale nie chciała wracać do Marka. Przeczuwała, że Will będzie w pobliżu i że jeśli nie uwierzy smsom to jak zobaczy na własne oczy ją z Markiem, to się pojawi... Nie spodziewała się jednak, że Mark posunie się do czegoś takiego.
- Już prawie jestesmy - oznajmił, a Alice czuła coraz bardziej jak ręce Willa drżały z wysiłku.
- Puść, Tatusiu. Wejdę sama - powiedziała, bo nie chciała, żeby cierpiał dla kilku kroków, które może pokonać sama. - Will. Puść! - powtórzyła bardziej stanowczo, starając się go odepchnąć.
Wtem momentalnie Ferro postawił ją i odsunął od siebie.
- Przepraszam... ja tylko...
- Wszystko w porządku! - Podeszła do niego natychmiast, po czym uczepiła się jego ręki. - Teraz możemy iść dalej! - stwierdziła, na co Will trochę się uspokoił.
Gdy wreszcie dotarli do mieszkania, Alice nieprzytomnie przebrała się w piżamę, a następnie rzuciła się na łóżko, tuląc się do Williama.
***
Ranek przywitał Alice silnymi opadami śniegu. Z nieba sypał się biały puch, który przypruszał wszystko mroźną czapą.
Potrzebowała kilku chwil, aby przypomnieć sobie gdzie była oraz co stało się w nocy, a sytuację pogorszyło to, że Willa nie było w łóżku.
- Tatusiu? - Wytężyła słuch, żeby sprawdzić, czy się nie zbliżał, ale w mieszkaniu było zaskakująco cicho.
,,Nie... to nie mogło się znów stać?!" - pomyślała, po czym podniosła się ze łzami w oczach.
- Tatusiu!? - zawołała, biegnąc do drzwi, żeby poszukać go w mieszkaniu, a gdy tylko je otworzyła, wpadła na Williama.
- Co się stało, skarbie? - zapytał zaniepokojony, biorąc ją od razu na ręce.
Dziewczynka wtuliła się w niego mocno i schowała głowę w jego ramię. Starała się uspokoić oddech oraz przestać szlochać, ale nie było to wcale takie łatwe, gdy przez moment wierzyła, że znów zniknął.
- Już się bałam... bałam... że... cię... nie ma... - wyszlochała, na co Will usiadł na jej łóżku oraz zaczął ją lulać.
- Ciii. Ciii. - Pogłaskał ją po włoskach, a gdy dostrzegł, że dostała gęsiej skórki, sięgnął po koc i otulił ją nim szczelnie. - Nie płacz. Jestem. I już nigdy nie odejdę. Chyba, że powiesz mi wprost, że mam wynosić się z twojego życia, okej?
- Yhym - mruknęła, wciąż pochlipując.
- Już dobrze, Alisiu. Może Tatuś zrobi ci jakieś śniadanko, co? A potem sobie coś pooglądamy? Może Tatuś pomasuje plecki, jeśli chcesz? - Zaproponował, żeby poprawić jej humor.
Nie miał pojęcia co mu strzeliło do głowy, żeby skrzywdzić siebie i ją, tym głupim odejściem. Zwłaszcza, że była całym jego światem.
- Chcę - powiedziała cichutko.
- W lodówce nie ma zbyt dużo produktów, ale mogę zrobić naleśniki, jeśli chcesz.
- Chcę.
- To puść Tatusia i nałóż jakieś ubranko, a ja pójdę szykować wszystko.
- Nie puszczaj mnie! - powiedziała, uczepiając się go mocno.
- Chcesz iść ze mną?
- Tak.
- Dobrze. Tylko może nałożymy skarpetki, co? Stópki strasznie ci zmarzną. - Spróbował znów ją odsunąć, ale nie było na to żadnych szans. - No dobrze mała, klejąca klusko. Jak skończymy robić naleśniki to cię zawiniemy w kocyk i zagrzejemy zmarznięte stópki - stwierdził, podnosząc się razem z Alice i ruszył do kuchni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top