28
Dawniej Will nie przepadał za terapiami grupowymi, ale po ostatniej rozmowie ze swoją terapeutką, podczas, której poruszony został temat Alice, przekonała go, żeby zaczął w nich uczestniczyć oraz starał się mówić o swoich uczuciach.
Nie wiedział jakim sposobem, ale niemal pod koniec spotkania, poczuł się na tyle dobrze, że w końcu powiedział o Alice.
Niemal się popłakał, gdy zaczał mówić jak wspaniałą jest dziewczyną, a tym bardziej bolało go to, że nie było jej przy nim... Na jego własne życzenie.
,, - Rozumiem cię, ale moim zdaniem skoro ona chce z tobą być i ty ją kochasz... to nie wiem, dlaczego mielibyście nie dać sobie jeszcze szansy." - Brzmiały w jego głowie słowa kogoś z grupy.
W zasadzie wszyscy byli tego samego zdania w tej kwestii, a nawet... potwierdzali to, co powiedziała terapeutka.
To była ucieczka. Technika, którą stosował już od dawna jako rozwiązanie każdego swojego problemu. Okropnie ciężko było mu to przepracować.
Ale dzięki temu zyskał odwagę, żeby spróbować jeszcze raz i zerwać z uciekaniem.
Alice była promykiem szczęścia w jego życiu. Był przy niej najszczęśliwszym facetem.
Choć bał się potwornie, że znów ją zrani... musiał spróbować jezcze raz z nią być!
***
W pierwszej chwili planował wejść do restauracji, paść przed nią na kolana i błagać, żeby przyjęła go z powrotem.
Jeśli każda wiadomość była prawdą, to nie zdziwiłby się, gdyby teraz to ona nie miała ochoty go widzieć.
Postanowił zatem, że poczeka aż skończy pracę i dopiero wtedy ją zatrzyma.
Czekał zatem do późnej nocy aż jego malutka Alice skończy pracę oraz będzie wracała do domu.
Siedzenie w samochodzie i patrzenie nieustannie na drzwi wydawało się nudne, ale nie dla Willa, który cały czas myślał o tym co się wydarzy. Zwłaszcza jak zareaguje na niego Alice.
Czy przytuli się? Może zacznie krzyczeć? Odpychać go?
Analizował każdą możliwą sytuację aż w końcu ujrzał kobietę w znajomej kurtce.
Serce zaczęło bić mu szybciej. Odpiął pasy i już miał do niej iść, gdy za dziewczyną pojawił się ten brodacz.
William kompletnie zamarł. Co prawda Alice pisała mu, że znów przyczepił się do niej ten Mark, czy jak mu tam, ale... przecież miała trzymać się od niego z daleka!
Chyba, że... do siebie wrócili...
Para zniknęła z jego oczu, a William wciąż siedział, patrząc w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu byli.
Może... wreszcie zaczęła być szczęśliwa bez niego.
Mimo to wysiadł z samochodu, po czym ruszył w ślad za nimi.
Chciał wiedzieć jeśli byli razem, a jeśli nie, to musiał chociaż spróbować z nią porozmawiać.
Chociaż przeprosić za to wszystko co zrobił. Rozstać się tak jak powinno się to zrobić. W żadnym wypadku nie zasłużyła na takie traktowanie.
Mark i Alice zatrzymali się, więc skrył się za budynkiem, obserwując sytuację. Po wymianie kilku słów, rozstali się, a Will poczuł ulgę. Już miał ruszyć za dziewczyną, ale wtedy spostrzegł, że po odczekaniu momentu szatyn ruszył za nią.
Ferro wydało się to niewyobrażalnie dziwne, więc postanowił sprawdzić, dlaczego mężczyzna ją śledził. Nie wierzył, żeby od tak po prostu się o nią martwił.
Zwłaszcza, że ulicę później, skrył się za budynkiem i patrzył na Alice, która sprawdzała coś w telefonie.
Wtem znikąd pojawiła się jakiś zakapturzona postać. W mgnieniu oka rzucił się na blondynkę, po czym zaczął ciągnąć ją do zaułku.
William drgnął, ale powstrzymał się od reakcji, żeby zobaczyć co się stanie, ponieważ Mark również przyglądał się sytuacji.
Kiedy odniósł wrażenie, że ten kutas nic nie zrobi, miał zamiar wkroczyć do akcji, ale wtedy na pomoc ruszył jej Mark.
W kilka chwil poradził sobie z ogromnym, atakującym ją mężczyzną, po czym złapał za rękę Alice i zaczął gdzieś prowadzić.
Tego wszystkiego było zdecydowanie za wiele. Serce waliło mu z emocji, bo był pewien, że ten skurwiel nadal miał względem niej złe zamiary.
Chciał też dopaść napastnika, ale kiedy dotarł do właściwej uliczki, nie było już po nim śladu. Wyraźnie Mark nie był przesadnie zły o atak na swoją ,,ukochaną".
Szedł szybko, aby tylko nie zgubić z oczu Alice i czuł coraz większe zdenerwowanie, gdy zorientował się, że Mark zabierał ją do siebie.
Weszli do klatki, ale niestety drzwi zamknęły się nim zdążył wejść do środka. W pierwszej chwili już miał dzwonić i błagać, aby ktoś mu otworzył, ale przecież był środek nocy i żaden listonosz ani kurier nie wchodził w grę jako wymówka do wpuszczenia na klatkę.
Nie miał pojęcia, co powinien był zrobić. Ni włamywać się do środka, ni na siłę domagać się rozmowy z Alice. Poza tym... może już chciała o nim zapomnieć oraz ułożyć sobie życie z Markiem.
Zrezygnowany zawrócił, tracąc nadzieję na to, że mężczyzna pozwoli drugi raz, aby wyrwała się z jego rąk. Poza tym, może się zmienił, a nawet jeśli nie, to Alice nie będzie przecież na tyle nierozsądna, żeby uprawiać z nim teraz seks.
Poczuł rosnącą gulę w gardle na samą myśl o tym, że mogłoby się tak stać.
Jego maleńka kluska... w ramionach... innego...
Zatrzymał się, wyciągając telefon i postanowił podjąć ryzyko. Powtarzał sobie, że w końcu nie miał nic do stracenia. Jeśli każe mu spierdalać to przynajmniej będzie miał świadomość, że raz nie zachował się jak tchórz.
Już miał wcisnąć zieloną słuchawkę, gdy minęła go postać z czarnym kapturem założonym na głowę.
Will bez chwili zastanowienia ruszył za napastnikiem, zamierzając ukarać go za próbę skrzywdzenia jego aniołka, ale jakież było zdziwienie Ferro, gdy mężczyzna zaczął dzwonić do klatki, gdzie weszła Alice z Markiem.
- Otwórz stary! - powiedział, po czym wszedł do środka.
Will podbiegł do drzwi i w ostatniej chwili złapał je nim się zatrzasnęły, a następnie ruszył za mężczyzną, który wszedł do mieszkania Marka.
Ferro zamknął oczy, a wszystko zaczynało nabierać sensu.
Kilka dni po jego odejściu, Alice zaczęła wysyłać mu wiadomości podobne do dzienników. Za każdym razem wspominała Marka i tego, że się bała. Ale ostatnie wiadomości świadczyły, że powolnie zbliżali się znów do siebie... Tylko, że dla Marka to musiało być za wolno, więc... postanowił to przyspieszyć.
Poczuł wibrację, więc natychmiast wygrzebał telefon i przeczytał wiadomość.
Od Alice ❤:
Tatusiu! Boję się strasznie! Mark chce mi zrobić krzywdę!
Drżącymi rękami zaczął szukać numeru do Alice i zaczął wbiegać na górę, żeby jak najszybciej dostać się do mieszkania.
Zignorował nawet napastnika, który zchodził z powrotem na dół, bo choć cholernie miał ochotę mu przywalić to teraz liczyło się dla niego jedynie to, aby zabrać swoją kruszynkę od Marka.
- Jest środek nocy. Alice śpi. - Usłyszał w słuchawcę.
- Will...! - Usłyszał ciche piśnięcie.
- Zostaw ją skurwielu!
- Odpierdol się od niej i nie sprawiaj już nigdy więcej, żeby tak potwornie cierpiała - przerwał mu Mark, nim Ferro zdołał dokończyć odgrażanie się, a następnie rozległo się dudnienie zakończonego połączenia.
Kiedy dotarł pod drzwi od razu zaczął dzwonić i dobijać się do środka. Miał wrażenie jakby wstąpiły w niego nowe siły. Bez chwili zastanowienia zaczął uderzać barkiem w drzwi, nie zważając na hałas ani tym bardziej ból.
Tu chodziło o jego małą, niewinną Alice. W końcu zdesperowany sięgnął po ogromną gaśnicę, aby nią posłużyć się niczym taranem.
Drzwi zaczęły się odginać i skrzypieć, więc mężczyzna nie przestawał w nie uderzać aż w końcu zawiasy puściły.
Wtargnął do środka, po czym bez chwili zastanowienia udał się do pomieszczenia, skąd dochodził płacz, stłumione krzyki oraz jakieś obrzydliwstwa z ust Marka.
Wszedł do środka i na kilka sekund zamarł, gdy spostrzegł Alice pod mężczyzną, który próbował dobrać się do niej.
Bez chwili zwłoki rzucił się na niego i zaczął okładać na oślep z powodu furii. Nie miał pojęcia skąd odnalazł w sobie tyle sił, ale bił tak mocno, że Mark nie potrafił za bardzo skontrować ataku, a nawet jeśli to Will potrzebował chwili, aby otrzeźwieć, a następnie kontynuował.
- Proszę. Przyślijcie pomoc... on próbował... próbował... - Will jak przez mgłę słyszał, drżący głos Alice.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top