12

Alice obudził dźwięk dzwoniącego telefonu. Ledwie przytomna, uchyliła powieki i dopiero po chwili dotrało do niej, że leżała kompletnie wtulona w Willa, który smacznie spał, obejmując ją ręką.

Natychmiast podniosła się wystraszona, po czym chwyciła telefon i udała się do łazienki. Miała kilkanaście nieodebranych połączeń od Marka oraz tuzin wiadomości z zapytaniem, gdzie jest, co robi oraz kiedy zamierza wrócić, albo czy raczy chociaż odpisać.

Dziewczyna potarła twarz, a następnie przemyła ją zimną wodą, aby choć trochę się rozbudzić. Dopiero po tej czynności postanowiła oddzwonić, myśląc nad jakąś wymówką. W końcu miała wolną niedzielę i miała nocować u niego aż do wtorku.

- No nareszcie! - powiedział, gdy tylko odebrał. - Już naprawdę bałem się, że coś się stało! Gdzie jesteś i dlaczego nie powiedziałaś mi, że wychodzisz? - zapytał z wyrzutem.

- Przepraszam. Przypomniałam sobie, że nie wzięłam kilku rzeczy z mieszkania - powiedziała z nadzieją, że Mark uwierzy w jej słowa. - Postanowiłam wpaść na moment i je zabrać.

- Nie mogłaś poczekać aż się obudzę? Poza tym... co takiego zapomniałaś, że musiałaś się wrócić? - zapytał podejrzliwie.

- Kobiece rzeczy. Zaraz będę z powrotem - oznajmiła.

- Okres?

- Tak. Wrócę niedługo. Przepraszam. Liczyłam, że zdążę nim się obudzisz.

- Może ci pomogę?

- Nie trzeba - odparła spanikowana.

Gdyby zobaczył Willa... nie dość, że to byłby koniec to mogło jeszcze dojść do jakiegoś nieszczęścia.

- Daj spokój, Alice. Będę za dziesięć minut - oznajmił nim zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować.

Wyszła zatem z łazienki, aby jak najszybciej obudzić Willa i najgrzeczniej jak potrafiła, wyprosić go z mieszkania.
Na szczęście Will już nie spał.

- Zrobię wszystko za szklankę wody - wymamrotał, masując skronie, gdy tylko spostrzegł Alice.

- Musisz już iść! - powiedziała, wyciągając z szafki butelkę i podała ją mężczyźnie.

- Co się stało? - zapytał, podnosząc się do siadu.

Pospiesznie otworzył butelkę, a następnie zaczął brać łyk za łykiem, jakby nie pił lata.

- Mark zaraz tu będzie - oznajmiła i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju oraz zaczesywać palcami włosy do tyłu.

- I?

- Jesteśmy razem - powiedziała cicho, przy czym zatrzymała się oraz wpatrzyła w twarz Ferro.

Jej wyraz nie zmienił się przesadnie, ale oczy wyraźnie posmutniały.

- Wiesz jak to będzie wyglądało, gdy cię tu zastanie. - Poczuła się w obowiązku, aby się wytłumaczyć.

Co prawda w pamięci wciąż miała bełkotliwe wyznania miłości Ferro... Ale czy on mówił to na poważnie? Był pijany do nieprzytomności, a ona... była w związku z Markiem. Nie chciała mu łamać serca, dla mężczyzny, który już raz ją rozczarował. Tym bardziej, gdy... nie miała pewności, czy się zmienił.

- Rozumiem - pokiwał głową, po czym powoli podniósł się z zamiarem wyjścia. - Dziękuję, Alice. Mam nadzieję, że nie plotłem żadnych... głupot. - Uśmiechnął się krzywo. - Choć sądząc po tym, że się do ciebie dodzwoniłem i... pomogłaś mi...

- Nie ma sprawy. - Przerwała mu z uśmiechem, bo bardzo chciała, żeby zdążył wyjść nim zjawi się Mark.

- Jasne. - Posmutniał. - Już idę - powiedział smętnie, naciągając buty, ale, gdy tylko to zrobił rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.

Spojrzeli na siebie przerażeni, a Alice pobladła oraz zaczęła trząść się ze strachu.

- Do szafy!

- Nie sądzisz, że jeśli będę się chował, a mnie znajdzie to wyjdzie jeszcze gorzej?

- Will? On nie uwierzy! A przecież my nic nie zrobiliśmy!

- Pewnie, że nie. - Podszedł do niej i chwycił ją za ramiona, gdy dzwonek zadzwonił jeszcze raz. - Spokojnie. - Próbował ją uspokoić, ale na niewiele się to zdawało. - Coś wymyślimy. Na pewno nie pozwolę mu cię zranić - zapewnił, a wtedy dzwonek zadzwonił po raz trzeci.

W pomieszczeniu rozległy się kroki właścicielki oraz stukot jej starych pantofli.

- Dzień dobry. Przepraszam, że niepokoję. Jest, Alice?

Dziewczyna rozpoznała głos Marka.

- Powinna być, bo tłukła się w nocy niemiłosiernie - odpowiedziała staruszka, a wtedy do pokoju wtargnął szatyn, który w pierwszej chwili kompletni zamarł z niedowierzania.

- Kurwa! Nie wierzę! - zawołał.

- To nie tak!

- Zdradzasz mnie z nim?

- Nie Mark... ja...

- Zamilcz najlepiej! Mogłem się tego kurwa spodziewać! Nawijałaś o nim dzień i noc! Wzdychałaś jak nastolatka do idola, że też nie przyszło mi do głowy, że cię bzyka na boku! - powiedział zdenerwowany, a w oczach Alice pojawiły się łzy.

Uczepiła się jego ręki, próbując mu wszystko wytłumaczyć, ale przez szloch nie mogła, dopóki nie wtrącił się Will:

- Po pierwsze nie waż się tak o niej mówić. Alice jest porządną kobietą i nic nas nie łączy. Po drugie... wiem jak to wygląda i rozumiem uniesienie, ale jestem tu jedynie dlatego, że ubezpieczyciel twierdzi, że wyłudziłem odszkodowanie, bo sam rzuciłem się pod samochód. Potrzebuję zeznań świadków tamtego zdarzenia, a przyznasz sam, że Alice jest jednym z najważniejszych.

- Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał z wyrzutem, patrząc na nią chmurnymi oczami oraz zmarszczył brwi.

- Wiedziałam, że za nim nie przepadasz. Nie chciałam cię denerwować...

- Teraz nie jestem ani trochę zdenerwowany! - warknął. - Potrzebuję trochę przestrzeni. - Wyrwał rękę.

- Mark?

- Nie odzywaj się do mnie przez pewien czas. Muszę ochłonąć - powiedział, po czym wyszedł z mieszkania, nie dając się zatrzymać.

- Dziękuję... że spróbowałeś - powiedziała do Willa, pocierając oczy, z których wciąż lały się łzy.

- Nie ma sprawy - Uśmiechnął się lekko.

W rzeczywistości czuł, że wrócił do gry, a to dawało mu satysfakcję.

- Lepiej już idź - stwierdziła nagle Alice, a radość natychmiast zniknęła z twarzy Ferro.

- Dzięki za wszystko i wybacz... - powiedział na odchodne, po czym zniknął za drzwiami.

Dziewczyna tymczasem rzuciła się na łóżko i rozpłakała.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top