Rozdział 9 - Ostatnia prośba
Kiedy Pierre otworzył oczy, ukazała mu się ciemność.
Przez chwilę nie bardzo wiedział, gdzie jest i co tu robi, ale w końcu sobie przypomniał, że przecież wrócił do domu państwa Monteil. Odwrócił głowę w stronę budzika stojącego na szafce nocnej. Wskazywał godzinę na kilka minut przed szóstą, co go wcale nie zdziwiło. W końcu do pracy w dojo wstawał o podobnej godzinie, więc musiał się już do tego dosyć przyzwyczaić. Poza tym wiedział, że i tak nie będzie spał długo — choć spędził w tym domu lata, to jednak wrócił tu po długim czasie. Tak długim, że nawet spanie w prawdziwym łóżku, choć przyjemne, wydało mu się dziwne.
Choć było tak wcześnie, niespecjalnie chciało mu się spać, więc się podniósł i wyszedł z pokoju. Idąc do łazienki, a później do kuchni, starał się zachować ciszę, aby nie obudzić Brigitte, choć podejrzewał, że i ona wcale nie będzie spać specjalnie długo. Miał jednak nadzieję, że w końcu uda się jej odpocząć. Zasługiwała na to.
Niemal bezwiednie przyrządził śniadanie z rzeczy, które wzięli razem z Brigitte z domu mistrza Fu, po czym niespecjalnie skupiał się na jedzeniu. Bardziej zajęty był rozmyślaniem o tym, co im się przydarzyło. To wszystko wydawało się tak odległe... Wcale nie chciało mu się wierzyć, że rodzice Brigitte byli kolejnymi, którzy zniknęli. W tych wszystkich zniknięciach Pierre'a najbardziej niepokoiło to, że Odnowiciele stali się tak silni, że teraz pozwalali sobie na wszystko i sukcesywnie rozbijali całą ich drużynę. Najpierw Aurélie, teraz Aaron i Estelle... Kto będzie następny? Biedronka, Czarny Kot, Coline? A może on sam? Albo...
Nie, nie pozwolę im dorwać Brigitte – obiecał sobie.
Kiedy z jego talerza zniknęło już wszystko i posprzątał po sobie, narzucił na ramiona sweter, założył buty i wyszedł w chłód poranka. Wzdrygnął się lekko i pomyślał, że może warto byłoby wrócić po kurtkę. Po chwili jednak zrezygnował z tego pomysłu, założywszy, że wkrótce będzie mu wystarczająco ciepło. Skierował się ku tylnej części ogrodu, która była wystarczająco duża do jego celów, a do tego przy płocie rosły gęsto drzewa, co zmniejszało ryzyko tego, że ktokolwiek go zobaczy. Idealnie.
Zaczął od krótkiej rozgrzewki, przez co jego myśli powędrowały do paryskiego dojo. Pamiętał, że gdy właściciel po raz pierwszy zgodził się na treningowy sparing, nakazał mu najpierw się rozgrzać.
— Rozgrzać? — powtórzył Pierre zaskoczony.
— Nie zaniedbuj rozgrzewek, bo inaczej może ci się coś stać — napomniał go mężczyzna.
Pierre uśmiechnął się na to w duchu. Gdyby złoczyńcy dawali mu czas na rozgrzewkę, byłoby wspaniale... Zwykle jednak nie byli tak łaskawi.
Teraz natomiast miał okazję, więc postanowił ją wykorzystać. Poświęcił kilka minut na rozgrzewkę, po czym zabrał się do ćwiczenia ruchów właściwych. Chociaż nie spędził wcale tak dużo czasu na treningach z właścicielem dojo, to zaczynał już czuć, że coś dają — miał wrażenie, że jego ruchy już nie są tak bezładne jak wcześniej. Był zadowolony ze swoich ciosów, które zadał marcowemu powietrzu, a także z uników przed trafieniami przez nieistniejącego wroga. To jednak było za mało. Nie mógł liczyć na pokonanie Odnowicieli samą siłą fizyczną.
Skupił się na walce i przypomniał sobie ostatni raz, gdy zdołał użyć mocy — tę noc, kiedy zmierzył się po raz drugi z Richardem. Wtedy nie myślał o tym, by jej używać, chciał tylko odeprzeć wroga. Chciał ochronić siebie i przyjaciół...
Ujrzał przed sobą fioletowy błysk i uśmiechnął się zadowolony.
— O to chodziło — powiedział na głos.
Nareszcie poczuł, że rozumie, na czym to polega. Kiedy traktował tę moc jako coś obcego, nigdy go nie słuchała. Ale teraz, gdy w końcu poczuł, że jest ona jego częścią... Przedłużeniem jego ciała, czymś tak naturalnym jak oddychanie...
Wyobraził sobie przeciwnika, którego musi pokonać. I zaatakował.
Poczuł się szybszy i silniejszy niż kiedykolwiek. Nawet mając Miraculum Pająka, nie czuł się tak dobrze. Nie, tamta moc była obca, pożyczona. A teraz był sobą, to było jego przeznaczenie! Wyimaginowany przeciwnik natarł na niego... Szybki unik, obrót i znowu był gotowy do ataku. Uderzył pięścią, przeciwnik jej uniknął i sam zaatakował.
Pierre przypomniał sobie magiczne smugi Richarda... To był taki atak. A on wtedy się obronił... Uniósł ręce i skrzyżował je przed sobą, aż wyrosła przed nim na pół przezroczysta bariera. Tym razem zyskał okazję, by się jej przyjrzeć. Rozpościerała się przed nim i była jasnofioletowa, niemal biała. Z tego co pamiętał, bariera ta wcześniej zatrzymała kilka ataków Richarda, po czym się rozpadła. Nie mógł jej więc uznać za długą ochronę, czuł mimo to, że powinien ją jak najlepiej opanować. Może dałby radę osłonić nie tylko siebie...
— Widzę, że nie marnujesz czasu — usłyszał za sobą głos.
Zaskoczony, nie utrzymał bariery, która zamigotała i znikła. Odwrócił się szybko, gotowy do ataku, ale przy domu nie stał żaden nieprzyjaciel chcący go zniszczyć, nie był to też nikt, kto przypadkowo tu zajrzał. To była Brigitte.
— Nie zauważyłem cię — powiedział, rozluźniając się nieco. — Obserwowałaś mnie przez cały czas?
— Dopiero co się obudziłam, ale zobaczyłam cię przez okno — wyjaśniła Brigitte. — I chciałam popatrzeć. Ta tarcza to było coś!
— Tak, udało mi się ją wywołać podczas walki z Richardem i sprawdzałem, czy teraz też mi się uda... Idzie mi coraz lepiej. I wiesz co? — Uznał, że teraz już może bezpiecznie powiedzieć to, co chodziło mu po głowie. — Teraz naprawdę możemy mieć szansę z Odnowicielami! Jak opanuję moce, a Zakon nam pomoże...
— Mam taką nadzieję. — Brigitte znowu wbiła wzrok w swoje stopy. Ostatnio często się jej to zdarzało.
Pierre wyczuł jej przygnębienie. Choć wszyscy z nich mieli się źle, ostatnie wydarzenia najgorzej wpływały właśnie na nią. Najpierw ten obóz, potem porwanie Aurélie, a teraz jeszcze zniknęli jej rodzice... Wiedział, że się obwiniała, nie tylko o to, że to przez nią się to stało, ale też o to, że nie mogła z tym nic zrobić.
— To nie jest twoja wina — przypomniał jej. — Nie mogłaś nic poradzić na to, że Odnowiciele tyle razy okazywali się draniami.
Dziewczyna skinęła głową.
— Jak znajdziemy rodziców, to Odnowiciele zapłacą za to, co zrobili — powiedziała stanowczym tonem.
— I to jest Brigitte, którą znam.
Teraz, gdy już przestał się ruszać, Pierre znowu poczuł zimno. Wzdrygnął się i objął ramiona dłońmi.
— Chodźmy do środka — zachęciła go Brigitte. — Możemy się zabrać za przeszukanie domu.
Pierre skinął głową w wyrazie zgody, po czym wszedł za nią do cieplejszego wnętrza.
***
Przeszukanie salonu, kuchni i przedpokoju zajęło im kilka godzin, a nie znaleźli nic, co by mogło powiedzieć im cokolwiek o losie Aarona i Estelle lub choćby było jakkolwiek niezwykłe. Ot, zwyczajny podmiejski domek zwyczajnych ludzi. Najciekawszą rzeczą, jaką znaleźli, był stary podręcznik anatomii z wetkniętymi gdzieniegdzie odręcznie napisanymi notatkami, które, jak twierdziła Brigitte, pochodziły z czasów, gdy jej matka była na studiach.
— Pamiętam, jak czytała mi z niego rzeczy, jak byłam mała — powiedziała Pierre'owi. — Gdy miała dla mnie czas... Co wtedy wcale nie tak często się zdarzało.
Nie rozwijała tego tematu, więc Pierre postanowił nie drążyć. Zamiast tego przeszli do schowka. Liczyli na to, że być może tam coś znajdą, w końcu miejsce na rupiecie wydawało się najlepsze, by coś ukryć.
Znaleźli tam to, czego można było się spodziewać, czyli rupiecie. Dojrzeli tam sterty ubrań, zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. Domyślili się, że te drugie musiały pochodzić z czasów, gdy Brigitte była zupełnie malutka. Te dla dorosłych musiały za to należeć do Aarona i Estelle. Brigitte sięgnęła do stosu i rozwinęła jakąś szmatę, która kiedyś musiała być sukienką.
— Po co oni to tu trzymają? — zdziwiła się. — Przecież z tego już nic nie będzie.
— Może zbierają pamiątki — rzucił Pierre.
— Ta, łupy wojenne od razu — odparła Brigitte. — Pewnie moja matka zdarła to z truchła swojego wroga i trzyma, żeby pamiętać o zwycięstwie.
Odłożyła szmatę na bok. Po chwili znowu zanurkowała do sterty ubrań i tym razem wyciągnęła stamtąd kolorowy, paskowany dres.
— Moda lat osiemdziesiątych — stwierdziła. — Nawet rodzice się tak kiczowato ubierali?
Pierre, którego ubrania nie bardzo interesowały, powędrował do półki, gdzie stało kilka zdjęć w ramkach. Na jednym stało dwoje ludzi, którzy zdecydowanie wyglądali na takich, którzy żyli w latach osiemdziesiątych. Chłopak rzucił okiem na dres trzymany przez Brigitte i odezwał się:
— Tak, obawiam się, że ich to nie ominęło.
— Skąd wiesz?
Pierre pokazał jej zdjęcie.
— Nie wierzę...
Młodsi Aaron i Estelle stali ramię w ramię i uśmiechali się do obiektywu. Oboje mieli takie same dresy, a na głowie bandany, różnili się jednak fryzurami. Estelle miała na głowie sztucznie zrobione loki, natomiast włosy Aarona sterczały na wszystkie strony.
— Wyglądają idiotycznie — stwierdziła Brigitte. — Dobrze, że my się tak nie ubieramy.
— Ale jacy są szczęśliwi — zauważył Pierre. — Pewnie nie przejmowali się tym, jak będą wyglądać.
— Tak, to prawda... Jest tam więcej zdjęć?
Pierre spojrzał na półkę i przejechał wzrokiem po fotografiach. Na większości z nich byli Aaron i Estelle, sami albo razem, ale jedno ze zdjęć przedstawiało troje ludzi. Jasnowłosy młodzieniec na środku był Aaronem, a po jego prawej stronie stała Estelle, którą obejmował w pasie. Z drugiej strony natomiast trzymał rękę na ramieniu innego chłopca, nieco wyższego od niego.
Ten chłopiec zupełnie się wyróżniał. Chociaż jego też nie ominęła moda tamtych czasów, jego włosy były ciemne i długie, a sposób ich ułożenia przywiódł Pierre'owi na myśl Jona Bon Joviego. Jego oczy również były ciemne, a w nich, poza radością, czaiło się również coś tajemniczego. Pierre'owi wydawał się jakiś znajomy, ale nie umiał sobie przypomnieć, kto to mógłby być.
Brigitte spojrzała mu przez ramię.
— To jakiś przyjaciel rodziców — powiedziała — ale nigdy go nie widziałam. Nie opowiadali o nim, chociaż o wszystkich innych mówili...
— Mieli coś do ukrycia? — zapytał Pierre. — Tylko co? Bo on wydaje mi się jakiś znajomy... Gdzie mogłem go wcześniej widzieć?
— Znasz go? Ale skąd... — Przerwała nagle. — Już chyba wiem...
— Co wiesz?
Nie odpowiedziała, tylko wzięła ramkę z półki, po czym wyjęła z niej zdjęcie. Spojrzała na tył i uśmiechnęła się triumfalnie.
— Przeczytaj.
Na odwrocie ktoś nabazgrał słowa „Aaron, Estelle i Daniel". Pierre'owi przeszło przez myśl, że ktoś musiał tak opisywać więcej zdjęć z jakiejś sesji, by nie pomylić ludzi. Dopiero po chwili dotarł do niego sens tej notki.
— Daniel... — powtórzył cicho.
— To musi być... — zaczęła Brigitte, ale Pierre dokończył za nią:
— ...mój tata. Ja...
— No tak, był przecież przyjacielem rodziców, sami to powiedzieli — przypomniała sobie Brigitte. — Wtedy, kiedy, no wiesz...
Pierre skinął głową. Wiedział, o jakim momencie mówiła. Zastanawiało go co innego: skoro rodzice Brigitte przyjaźnili się z jego ojcem, to dlaczego trzymali jego zdjęcie w starej rupieciarni? Pokłócili się z nim? Chcieli, by Pierre o nim zapomniał? A może sami nie umieli znieść patrzenia na tę fotografię, wiedząc, że jednej z osób na nich już nie ma wśród żywych?
Ale skoro po tych wszystkich latach była tu nadal fotografia Daniela Bastina, może było tu coś jeszcze?
Z większym zapałem wziął się do przeszukiwania rupieciarni, lecz choć siedzieli tam z Brigitte aż do wieczora, nie znaleźli tam niczego, co by się wiązało jakkolwiek z losem Aarona i Estelle lub z Danielem.
— Ech, to na nic — westchnął Pierre, siadając na jednym z nielicznych wolnych skrawków podłogi. — Nigdy tu nic nie znajdziemy!
— Na pewno coś się uda znaleźć — zapewniła go Brigitte. — Tylko musimy poszukać głębiej.
— Szukamy cały dzień, a jedyne, co znaleźliśmy, to zdjęcie na wierzchu. Naprawdę myślisz, że w tych śmieciach jest coś wartościowego?
— Nie przekonamy się, póki nie poszukamy. A poza tym jeszcze mamy do przeszukania górę.
— Puste pokoje gościnne, nasze pokoje i sypialnia twoich rodziców. W gościnnych ani w naszych nic nie będzie, co najwyżej w tej ostatniej, chociaż raczej wątpię.
— A może właśnie tam umieścili coś wartościowego? Bo ta rupieciarnia to głównie śmieci, ale u siebie mogli trzymać coś, czego nie uznali za śmiecia.
Pierre uznał to rozumowanie za sensowne, chociaż nie mógł zaprzeczyć, że miał wątpliwości. Może to zdjęcie było jedyną pamiątką po jego ojcu? Może nie obstało się nic innego, a poszukiwania są tylko stratą czasu?
Nie, nie możesz tak myśleć — napomniał się. — Nie można tracić nadziei.
— Może faktycznie masz rację — powiedział już na głos. — Ale teraz zróbmy sobie już przerwę, bo padam z głodu!
***
Tego wieczora Pierre nie umiał zasnąć. Jego myśli ciągle zajmował ojciec — teraz, gdy odnalazł jego stare zdjęcie, do jego głowy zakradały się wszelkie stare wspomnienia, które zachował. Wcale nie było ich dużo, dlatego w rezultacie bez przerwy odtwarzał ciągle te same sceny. A najczęściej miał przed oczami ten dzień, gdy dopadli go Odnowiciele... Choć starał się tego nie rozpamiętywać, okazywało się to silniejsze od niego. A kiedy w końcu jego świadomość odpłynęła, zapadł w niespokojny sen pełen wrzasków i ciał.
Gdy ujrzał ciało Brigitte, nie wytrzymał.
— To nie może być prawda! — zawołał, otwierając oczy i siadając gwałtownie na łóżku.
Rozejrzał się wokół i stwierdził, że to musiał być tylko sen. Odetchnął z ulgą, a jego wzrok powędrował ku zegarowi budzika. Był jeszcze środek nocy, toteż zdecydował się spróbować jeszcze na jakiś czas zasnąć. Modlił się w duchu, by podświadomość nie podsuwała mu już tych wszystkich strasznych obrazów.
Najwyraźniej został wysłuchany, bo kiedy obudził się drugi raz, już rano, nic nie pamiętał. Tym razem nie było już tak wcześnie jak wczoraj. Ubierając się, pomyślał, że w normalnych warunkach szykowałby się teraz do pracy w dojo, oboje z Brigitte postanowili jednak wziąć zwolnienia na czas przeszukiwania domu. Nie chcieli ryzykować, że opieszałością przypieczętują los rodziców Brigitte, a utrata pracy w porównaniu z tym była niczym.
Po śniadaniu Pierre i Brigitte przeszukali do końca rupieciarnię, lecz jak przewidzieli, nic więcej w niej nie znaleźli, w każdym razie nic nie związanego ze sprawą, bo Brigitte wypatrzyła wśród ubrań całkiem gustowny luźny top i spodnie, które całkiem nieźle do nich pasowały, a co nawet bardziej zaskakujące, leżały na Brigitte tak dobrze, jakby to specjalnie dla niej je uszyto. Pierre natomiast zabrał stamtąd zdjęcie znalezione wczoraj — dzięki niemu poczuł się jakoś bliżej ojca.
Kiedy zabrali się za poszukiwania na górze, postanowili się podzielić: Brigitte udała się do pokoju dla gości, a Pierre postanowił w tym czasie przejrzeć sypialnię Aarona i Estelle. Gdy otworzył drzwi, przemknęło mu przez myśl, czy grzebanie w ich rzeczach nie będzie zbyt dużym naruszeniem ich prywatności, szybko jednak ją odgonił. W końcu chodziło o ich życie, prawda? Nikt nie będzie mu wypominał, że przez przypadek zobaczył kilka osobistych rzeczy, jeśli dzięki temu uda mu się ich uratować...
Wpierw przejrzał stojące tam szafki, w których najprędzej spodziewał się czegokolwiek niezwykłego. Choć robił to jak najdokładniej, nie natrafił choćby na ślad czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc. W żadnym z innych zakamarków też nic nie dojrzał.
Powoli zaczynał tracić nadzieję. Teraz już chyba naprawdę zajrzał wszędzie, a nic nie znalazł! A jeśli naprawdę się wygłupili, szukając tu czegoś, podczas gdy powinni pobiec za Odnowicielami i to z nich wydusić odpowiednie informacje? Ale przecież każde starcie z nimi kończyło się jakąś porażką...
— No to zostało grzebanie w rupieciach — powiedział sobie Pierre, otwierając ostatnie miejsce, którego nie przeszukał, czyli szafę.
Na pierwszy rzut oka jej wnętrze wyglądało jak cała reszta tego, co przeglądał — czyli tylko normalne rzeczy normalnych ludzi, które nie zaprowadzą go donikąd. Zabrał się za przeszukanie: w kieszeniach kurtek i innych ubrań nic nie znalazł i zdawało się, że nic wiszącego nie jest wyjątkowego. Schylił się więc, by sprawdzić na dole. Tam za to dominowały buty na wszelkie możliwe okazje.
Ale nie tylko buty tam były. W głębokim rogu szafy upchnięta była paczka owinięta byle jak w brązowy papier. Pierre sięgnął po nią i przesuwając ją ku sobie, poczuł, że trochę waży. Wyciągnąwszy pakunek na słońce, zauważył, że papier był w kilku miejscach naddarty, tak jakby kiedyś ktoś rozpakował paczkę, po czym schował ją ponownie. Zaintrygowało go to. Miał przeczucie, że tym razem w końcu natrafił na coś ważnego.
Nie myśląc o niczym, zerwał papier i odłożył go na bok. Jego oczom ukazała się zawartość paczki: nieco jakichś książek oraz odpieczętowana koperta. Pierre wziął kopertę do ręki i włożywszy rękę do środka, przekonał się, że w środku znajduje się jakiś papier. Wyciągnął go, rozwinął i przekonał się, że w istocie był to jakiś list. Zaczął czytać.
Ostenda, 28 listopada 2004
Drogi Aaronie!
Jeśli to czytasz, to prawdopodobnie odszedłem z tego świata wcześniej, niż bym chciał. Niedawno zmarła moja matka i przez to obawiam się, że wkrótce również na mnie przyjdzie czas. Postanowiłem poczynić więc odpowiednie przygotowania, aby tego dnia wszystko było już gotowe.
Gdy mnie zabraknie, nie chciałbym, aby Pierre został sam na świecie. Ufam, że wtedy wyświadczysz mi tę ostatnią przysługę i zajmiesz się nim tak, aby nic mu nie brakowało. A kiedy trochę podrośnie, musisz powiedzieć mu to wszystko, czego się ode mnie dowiedziałeś. Pierre musi się wszystkiego dowiedzieć. To kwestia życia i śmierci.
Zostawiam również moje zapiski, prowadzone przez wiele lat. Gdy wyjaśnisz wszystko Pierre'owi, przekaż mu je — powinien je przeczytać. Są tam rzeczy ważne, które powinien poznać. Chciałbym móc sam mu je przekazać, wątpię jednak, że będzie mi to dane. Liczę na to, że mi pomożesz.
Szczerze Ci oddany,
Daniel Bastin
Pierre przeczytał list jeszcze raz, by upewnić się, że na pewno dobrze wszystko zrozumiał. Tysiąc myśli naraz kotłowało mu się w głowie i nie wiedział, której z nich uczepić się najpierw.
Najbardziej chyba zdumiało go to, co ojciec napisał na początku listu. Spodziewał się swojej śmierci... Ale dlaczego? Co takiego się stało, że mógł przypuszczać, że umrze? I to na cztery lata, zanim to się stało? A do tego ufał Aaronowi na tyle, by mu coś powiedzieć... Co powiedzieć? Coś o Pierze... Coś tak ważnego, że Daniel nie mógł zabrać tego do grobu... I jeszcze te dzienniki... Może z nich dowie się czegoś więcej?
Pierre spojrzał jeszcze raz na książki spoczywające w pakunku i pomyślał, że to one musiały być dziennikami jego ojca. Teraz zauważył, że na okładkach nie było żadnych tytułów, więc to na pewno były te dzienniki. Były jednak rozmiarów przeciętnych książek — ojciec z pewnością nie próżnował, gdy je zapisywał. Ciekawe, co tam się znajdowało...
Wziął pierwszą książkę z góry, o ciemnoniebieskiej okładce, i otworzył na pierwszej stronie.
— Własność Daniela Bastina — przeczytał.
Otworzył na pierwszej stronie i ukazał mu się wpis datowany na rok dwa tysiące czwarty, niedługo przed spisaniem listu do Aarona. Przekartkował nieco i zobaczył, że są tam także nowsze wpisy. Doszedł do wniosku, że to nie mógł być pierwszy dziennik. Przejrzał więc wszystkie inne i okazało się w końcu, że pierwszym był ten na samym dole, o okładce w kolorze olchy. Pierwszy wpis był datowany na kwiecień, rok tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty szósty.
Pierre zaczął czytać.
~~~~
Ten rozdział jest początkiem chyba mojego ulubionego wątku w tym opowiadaniu :D W kolejnych trzech rozdziałach poznacie historię, którą Daniel Bastin opisał w swoich dziennikach i mam nadzieję, że polubicie go wtedy tak samo jak ja uvu PS wiem, że ilustracja mi nie wyszła, ale już kij z tym XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top