Rozdział 8 - Szczęście w nieszczęściu
Już od tygodnia Brigitte przygotowywała się psychicznie na powrót rodziców, ale w sobotę, kiedy mieli w końcu przybyć, stwierdziła, że nie czuje się ani trochę bardziej gotowa na spotkanie z nimi niż wcześniej.
Żałowała, że najpierw nie pojawi się Coline, pomimo tego, iż w teorii była bliżej, ale z jakichś bliżej niewyjaśnionych przyczyn nie mogła się zjawić przed poniedziałkiem, co wyjaśniła w liście do mistrza Fu. Brigitte uważała za nieco dziwne to, że z nią Fu kontaktował się listownie, dopóki nie dowiedziała się, że jej kwami było pod pewnym względem niezwykłe — nie potrafiło mówić, a do tego w przedziwny sposób Wayzz nie potrafił się z nim połączyć. Listy były jednak lepsze od telefonów, bo przez nie ktoś o złych intencjach mógłby z łatwością ich namierzyć. Nie, Brigitte wolałaby sobie nie wyobrażać, co by było, gdyby Odnowiciele ją znaleźli. Już i tak za dużo złego spotkało ją z ich strony.
— Głowa do góry — odezwał się Pierre u jej boku. — Nie będzie tak źle.
Brigitte nie spojrzała na niego; wzrok wbijała w swoje wysokie buty na koturnie. Westchnęła. Jej zmartwienie wyczuwali wszyscy, którzy spędzili z nią więcej czasu, ale właściwie nigdy nie ujęła go w słowa. Sama też nie miała pewności, co martwi ją najbardziej.
— Jak matka dowie się o wszystkim, to się wścieknie — powiedziała w końcu. — A nie dam rady się wyłgać.
— Skąd ta pewność?
— A czemu miałaby być zadowolona? — odpowiedziała pytaniem Brigitte. — Wiesz, że w tych kwestiach zawsze była przewrażliwiona. Zaraz będzie, że co ja sobie myślałam i w ogóle... W sumie to nie myślałam — stwierdziła po chwili namysłu. — No tak.
— Przecież jesteś dorosła — przypomniał jej Pierre. — Nawet jeśli twoim rodzicom nie będzie się to podobać, nie mogą ci nic zrobić.
— Ale co, jeśli będą mieli rację? — martwiła się nadal Brigitte.
Pierre położył dłoń na jej ramieniu. W końcu na niego spojrzała: spokój na jego twarzy sprawił, że odrobinę się odprężyła.
— Zamartwianiem się na zapas nic nie załatwisz, tylko zepsujesz sobie to spotkanie — stwierdził. — Jestem z tobą, nic się nie stanie — dodał jeszcze uspokajającym tonem.
Brigitte uśmiechnęła się lekko. W tym samym momencie rozległ się donośny głos ze znajdujących się wszędzie głośników. Większości komunikatów na dworcu nawet nie słuchała, ale teraz wychwyciła w nich nazwę „Hawr", więc stwierdziła, że musi on dotyczyć właściwego pociągu.
— Zaraz będą — odezwał się Pierre, co potwierdziło jej podejrzenia.
Oczywiście państwo Monteil mogliby przylecieć z Australii do Paryża samolotem, lecz Estelle panicznie bała się wysokości i aby oszczędzić jej strachu, woleli wybrać dłuższą, acz wygodniejszą drogę. Brigitte rzadko przyznawała się do tego, że sama również odczuwała lekko niepokój, gdy znalazła się bardzo wysoko, lecz wtedy tylko zaciskała zęby i to wytrzymywała. Nie mogła sobie pozwolić na słabość.
Po jeszcze paru chwilach oczekiwania na peron w końcu wtoczył się pociąg. Nie robił jakiegoś specjalnego wrażenia, ot, zwyczajny elektryczny pociąg, ani nowy, ani stary. Brigitte bardziej przejmowała się, że w nim, jeśli wszystko się powiodło, znajdowali się jej rodzice. Już nie odwlecze tego spotkania...
— Wszystko będzie w porządku — mamrotała do siebie. — Nic się nie stanie, nic się nie stanie...
Z pociągu wysypał się tłum podróżnych. Brigitte i Pierre cofnęli się nieco, by dać im przejść, a poza tym przeciskanie się pomiędzy ludźmi nie miało sensu, bo w ten sposób nie odnajdą właściwych osób. Po paru minutach zrobiło się nieco luźniej. Zaczęli się rozglądać wokół siebie, w nadziei, że w końcu ich zauważą. Ale nikogo nie dostrzegli.
— Co jest? — spytała na głos Brigitte. — Powinni już być.
— Może zmieszali się z tłumem — zasugerował Pierre. — Niespecjalnie będą się wyróżniać, więc to możliwe...
Postanowili więc zaczekać jeszcze trochę. Po dwudziestu minutach pociąg z Hawru odjechał w tylko sobie znanym kierunku, a Aarona i Estelle nadal nigdzie nie było. Brigitte wyciągnęła głowę, ale w jej przypadku nie za dużo to dało. Natomiast Pierre, który zrobił to samo, po chwili odezwał się dosyć cicho:
— Dziwne...
— Nie ma ich?
— Nigdzie ich nie widzę...
Brigitte próbowała ignorować narastający w niej niepokój, ale nie bardzo się jej to udawało. Jeszcze raz gorączkowo rozejrzała się po zatłoczonym dworcu, by upewnić się, że na pewno nic nie przeoczyła.
— Nie rozumiem, czemu ich nie ma? — powiedziała zdziwiona. A gdy tylko to powiedziała, na myśl przyszło jej coś strasznego. — A co jeśli... — Nie, to niemożliwe, nie mogło się stać! — A co jeśli ich też dopadli Odnowiciele?
Spojrzała na Pierre'a, który wyglądał, jakby nad czymś myślał, zapewne rozważał jej słowa.
— Nie wyciągajmy zbyt pochopnie wniosków — stwierdził. — Może się spóźnili na pociąg?
— Ale żeby nie zostawili nam żadnej wiadomości?
— Musimy się z nimi skontaktować — powiedział w końcu Pierre. — Ja tu jeszcze zostanę, na wypadek, jakby przyszli, a ty się ukryj i sprawdź to.
Brigitte kiwnęła głową. Przepchnęła się przez tłum, oddychając szybko. Nakazała sobie spokój, w końcu za chwilę wszystkiego się dowie... I z pewnością okaże się, że po prostu spóźnili się na pociąg, na pewno o coś takiego chodzi...
Wślizgnęła się do toalety i zajęła jedyną wolną kabinę. Tam pozwoliła Umii się pokazać.
— Połącz mnie z Wayzzem — szepnęła.
Kwami nie traciło energii na to, by jej chociażby odpowiedzieć, zamiast tego zabłysnęło delikatnie i usiadło na dłoni Brigitte. Dziewczyna natychmiast dojrzała wnętrze mieszkania mistrza Fu, a po chwili usłyszała w głowie głos Kwami Żółwia:
— Brigitte?
— Tak, to ja — potwierdziła. — Możesz się połączyć z Hreynii?
Wayzz zgodził się, a wtedy Brigitte przestała widzieć świat jego oczami. Przygotowała się mentalnie do tego, że kontakt Wayzza z Kwami Żurawia może trochę zająć, dlatego nie spodziewała się, że już po chwili Umii ponownie się zaświeci.
— Jakoś szybko — skomentowała to, połączywszy się ponownie z Wayzzem.
— Nie umiem się z nią połączyć — poinformowało Kwami Żółwia.
— Co to znaczy, że nie umiesz? — zapytała ostrym tonem Brigitte.
— Nie ma jej! — W tonie Wayzza pobrzmiewało zaskoczenie, jakby i on nie dowierzał własnym słowom. — To tak, jakby zupełnie się rozpłynęła.
— Jak to się rozpłynęła?
— Nie umiem nigdzie wyczuć jej obecności — odpowiedział Wayzz. Najwyraźniej zdając sobie sprawę z tego, że Brigitte nie bardzo cokolwiek z tego zrozumiała, dodał: — Normalnie mogę się połączyć z każdym kwami, które znam. No dobrze, z prawie każdym, Kwami Meduzy w dziwny sposób jest na to odporne, ale i tak wyczuwam jego obecność. Podobnie wyczuwam, jeśli kwami przebywa obecnie we wnętrzu miraculum. Ale Hreynii nie umiem nigdzie wyczuć, to tak jakby nigdy nie istniała.
— A Congaau?
— Z nim też próbowałem się połączyć i to samo. Oboje zniknęli.
— To niemożliwe — wymamrotała Brigitte, bardziej do siebie niż do Wayzza. — Jesteś pewien?
— Mogę jeszcze spróbować, ale obawiam się, że nic nie wskóram.
Tymi słowami zakończył. Brigitte przez chwilę stała w kabinie, zanim się otrząsnęła. Starała się nie myśleć o tym, co mogło się przydarzyć jej rodzicom i zamiast tego zastanawiała się, co powinna zrobić. Doszła do wniosku, że stanie na dworcu nic im nie da i teraz przede wszystkim muszą wrócić do mistrza Fu i powiedzieć mu o tym, czego się dowiedzieli. Była pewna, że Wayzz już mu przekazał nowiny, ale sama też chciała z mistrzem porozmawiać, bo miała nadzieję, że ten udzieli im jakichś wskazówek.
Gdy znalazła Pierre'a, powtórzyła mu to, co powiedział jej Wayzz.
— Rozpłynęli się?
Brigitte skinęła głową.
— Nie rozumiem, co mogło się stać, ale teraz chyba nic nie wymyślimy. Wracajmy do mistrza Fu.
Ruszyli więc w stronę metra. Nie rozmawiali dużo po drodze, w obawie, że ktoś niepowołany mógłby usłyszeć za dużo, a do tego w pociągu panował taki ścisk i hałas, że nie usłyszeliby się nawet, gdyby krzyczeli. Kiedy podróż się skończyła, Brigitte, która nagle poczuła nudności, odetchnęła z ulgą. Następnym razem muszą poprosić Icy o podwózkę... Icy jednak, poza tym, że w dzień po wizycie Zakonu poinformowała ich o tym, że tamci jeszcze nie podjęli decyzji, chcąc się lepiej rozeznać, już się do nich nie odezwała. Z tego co wiedzieli, była zbyt zajęta pracą dla Zakonu, by znaleźć dla nich czas.
Gdy dotarli do mieszkania mistrza Fu, przysiedli przy stoliku, a ten, jakby spodziewając się, że akurat przyjdą, podał im gorącą herbatę. Brigitte nie miała zbytnio ochoty poparzyć sobie języka, a do tego zbyt była zaaferowana zniknięciem swoich rodziców, by umieć zaczekać z tą sprawą. Opowiedziała więc wszystko szybko, a Fu słuchał jej w milczeniu.
— To bardzo dziwne. — Potarł podbródek zamyślony. — Aaron i Estelle nie przyjechali pociągiem, a ich kwami się rozpłynęły.
— Co mogło się z nimi stać? — zapytała Brigitte.
— Prawdopodobnie natknęli się na jakieś niebezpieczeństwo — odpowiedział mistrz. — I albo utracili kwami, albo podzielili ich los.
— Ale jak to podzielili ich los? Chyba się nie rozpłynęli jak one?
— Nie mam pojęcia, po raz pierwszy słyszę o tym, żeby kwami się rozpłynęło...
— Zaraz — odezwał się nagle milczący dotąd Pierre. — Shouyi mówiła kiedyś coś o kwami... Jak to szło, że pochodzą od cząstek tego bóstwa natury, Ziran?
Brigitte przypomniała sobie opowieść bogini o kwami i skinęła głową, by potwierdzić jego słowa.
— I mówiła, że czasem Ziran wchłaniała kwami, co zwiększało jej moc?
— Tak... Ale do czego ty... — Wtedy zrozumiała. — Ach... Mówisz, że Kwami Żurawia i Niedźwiedzia zostały wchłonięte przez Ziran?
— To jedyne co mi przychodzi do głowy — odpowiedział Pierre. — Bo kwami nie mogły się rozpłynąć w powietrzu.
— Ale to nadal nie tłumaczy, co się stało z moimi rodzicami — zauważyła ponuro Brigitte. — Jeśli Odnowiciele ich schwytali...
— To odnajdziemy i ich, i Aurélie — wpadł jej w słowo Pierre.
— Na razie jesteśmy tak blisko znalezienia Aurélie jak zostania prezydentem — parsknęła Brigitte. Nagle poczuła, że dłużej tego wszystkiego nie wytrzyma. — Nie posunęliśmy się ani trochę w poszukiwaniach, ciągle tylko tu siedzimy!
— Przecież wiesz, że musimy poczekać na decyzję...
— Nie obchodzi mnie decyzja tego głupiego Zakonu! — Teraz dziewczyna już krzyczała. — Gdyby zależało im na tym, żeby nam pomóc, już dawno by się ruszyli! Ale nie, oni wolą tygodniami obradować i nie obchodzi ich, że komuś jeszcze może stać się krzywda! I proszę, teraz rodziców też nie ma! — Głos jej zadrżał, ale dalej wylewała z siebie żal. — Teraz być może i oni, i Aurélie są torturowani albo już w ogóle nie ma kogo ratować! A poza tym na nas Odnowiciele też dybią! Co jeśli dorwą ciebie albo dziecko? — W tym momencie zorientowała się, że czuje pieczenie pod powiekami. Mrugnęła kilka razy, pragnąc je odegnać, lecz to nie pomogło. — A to wszystko moja wina! Byłam tak cholernie uparta i nie dałam sobie przemówić do rozsądku! Mogłam nie wyjeżdżać na ten przeklęty obóz, to przeze mnie zabrali Aurélie i dobrze o tym wiecie! A do tego, gdybym nie chciała tak uparcie szukać miraculów w tej Skandynawii, nie znaleźlibyśmy Shouyi i Odnowiciele nigdy by na nas nie wpadli!
W tym momencie łzy pociekły jej po policzkach. Brigitte ukryła twarz w dłoniach i już nawet nie próbowała powstrzymać głośnego szlochu. Miała poczucie, że wszystko układało się tak źle, że gorzej już nie mogło i pragnęła tylko, by to wszystko się skończyło.
Nagle poczuła delikatny dotyk na ramieniu. Zaskoczona odjęła ręce od twarzy i dostrzegła rozmazany obraz Pierre'a. Nie panując nad sobą, rzuciła się mu w ramiona i znowu załkała.
— Codziennie boję się, że w końcu nas dopadną! Czemu ściągnęłam na nas to wszystko?
— To nie ty ściągnęłaś na nas niebezpieczeństwo — odezwał się Pierre.
— Jakoś nie umiem w to uwierzyć... — Brigitte pociągnęła nosem.
— Odnowiciele i tak by nas znaleźli. Wiedzieli o moim istnieniu, a poza tym Coline też się na nich natknęła. Nawet gdybyś nie trafiła na obóz, i tak stanęlibyśmy z nimi oko w oko.
— Ale gdyby nie ja, nigdy nie porwano by Aurélie!
— To wcale nie takie pewne. Aurélie groziło niebezpieczeństwo, odkąd Rousseau zniknął — przypomniał chłopak. — A zresztą, wszyscy wiedzieliśmy, jakie ryzyko podejmujemy, używając miraculów. Ale tylko w ten sposób możemy powstrzymać zło.
Brigitte otarła oczy dłonią. To, co mówił Pierre, miało sens, chociaż nadal czuła się bardzo źle z tym, co się wydarzyło.
— Co, jeśli nam się nie uda? — powiedziała już ciszej, starając się nie stracić znowu nad sobą panowania. — Jeśli Odnowiciele jednak nas pokonają?
— Wtedy — powiedział z naciskiem Pierre — będziemy mieli świadomość, że próbowaliśmy. Lepiej próbować walczyć ze złem i nie podołać niż pozwolić mu się bezkarnie panoszyć. A ja zrobię wszystko, by was chronić.
Brigitte odsunęła się i spojrzała mu w oczy.
— Chyba masz rację — zgodziła się w końcu. — Teraz już nie możemy się poddać.
Pierre skinął głową i uśmiechnął się lekko.
— Ale to i tak nie zmienia faktu, że nie mamy pojęcia, odkąd zacząć poszukiwania rodziców — ciągnęła. — A Zakon chyba nam jeszcze nie pomoże.
— Według Icy poważne narady zajmują im co najwyżej tydzień, więc może już za niedługo się czegoś dowiemy.
— Nie chcę czekać — przyznała Brigitte. — Chciałabym działać. No i — postanowiła na głos powiedzieć to, o czym już od dawna myślała — liczyłam na to, że będę mogła choć na chwilę wrócić do domu.
Po przyjeździe Aarona i Estelle faktycznie planowali pozostać na chwilę w domu rodzinnym państwa Monteil, chociażby po to, żeby dać w końcu chwilę wytchnienia mistrzowi Fu. Poza tym Brigitte zdążyła się już stęsknić za spokojem, który odczuwała tylko tam. Teraz jednak nie wiedziała, czy jest sens tam wracać.
— Uważam, że i tak możecie tam na chwilę pojechać — wtrącił się mistrz Fu. — Potrzebujecie spokoju, zwłaszcza ty, Brigitte. A poza tym moglibyście się tam nieco rozejrzeć. Być może Aaron i Estelle zostawili w domu jakieś wskazówki, które pozwolą ich odnaleźć.
— Uważa mistrz, że mogli być wcześniej w coś zamieszani? — zapytał Pierre.
— Niekoniecznie, ale nie zaszkodzi się rozejrzeć — uznał staruszek. — W tym czasie możemy się porozumiewać dzięki kwami, a jeśli coś odkryjecie, będziemy mogli pomyśleć, co dalej.
Brigitte pomyślała, że to w zasadzie dobry pomysł. I tak nie mieli lepszych, ale czuła się lepiej z myślą, że będzie chociaż próbowała coś zrobić, zamiast siedzieć bezczynnie. A dom Monteilów był lepszym miejscem do prowadzenia poszukiwań niż jakiekolwiek inne, bo był na tyle blisko siedziby Zakonu, że jeśli coś by się wydarzyło, mogliby dotrzeć do niej w zadowalającym tempie. Brigitte miała jednak nadzieję, że nic się nie stanie i na spokojnie przeszukają jej rodzinny dom.
— Brzmi dobrze — zgodził się Pierre, a widząc spojrzenie Brigitte, zrozumiał, że ta podziela jego zdanie. — Kiedy jedziemy?
— Jak najszybciej — uznała Brigitte. — Możemy choćby zaraz.
— W poniedziałek wraca Coline — przypomniał im Fu. — Jeśli chcielibyście się z nią przywitać, możecie...
— Nie — odpowiedziała twardo Brigitte. — Nie możemy czekać, musimy znaleźć moich rodziców! Coline powinna to zrozumieć.
Fu tylko skinął głową.
***
W czasie drogi Brigitte, pogrążona w myślach, nie odzywała się dużo. Zamiast tego wyobrażała sobie całe mnóstwo scenariuszy na temat tego, co mogło się przydarzyć jej rodzicom. Najbardziej obawiała się tego, że być może w jakiś niezwykły sposób trafili do domu, a tam ich przeciwnik się z nimi rozprawił i zastaną cały budynek rozwalony, a rodziców martwych...
Nie — powtarzała sobie. — To nie miałoby sensu.
Inne wizje jednak nie były bardziej zachęcające. Wyobraziła sobie, że znajduje jakieś poufne dokumenty, a chwilę później złoczyńca ją więzi, grożąc śmiercią, jeśli mu ich nie odda... To było bardziej prawdopodobne, lecz miała nadzieję, że nie okaże się prawdą.
Kiedy stanęli przed domem rodziny Monteil, Brigitte z ulgą zauważyła, że nic nie wyglądało na uszkodzone. Płot zdążył zardzewieć w kilku kolejnych miejscach, lecz dom stał tam, gdzie zawsze, tak samo jak jabłonka, obecnie pozbawiona liści. Pierre i Brigitte przeszli przez furtkę, która zaskrzypiała głośno. Dziewczyna postawiła plecak na ostatnim ze schodków prowadzących do drzwi i wygrzebała z dna klucze. Już od wielu miesięcy ich nie używała, ale zawsze miała je ze sobą, właśnie na te rzadkie powroty. Włożyła klucz do zamka i przekręciła, a drzwi stanęły przed nimi otworem.
We wnętrzu było bardzo duszno, więc gdy tylko zostawili plecaki w przedpokoju i ściągnęli buty i kurtki, powędrowali do wszystkich pomieszczeń, by pootwierać okna. Kiedy już ostatnie zostało otwarte na oścież, Brigitte przeszła do salonu i z poczuciem ulgi usiadła na kanapie, która zapadła się nieco pod jej ciężarem. Dopiero teraz, po wielu miesiącach problemów, tak naprawdę znalazła się w domu, tym, gdzie naprawdę było jej miejsce. Mieszkanie mistrza Fu nie mogło go zastąpić.
Po tym, że kanapa znowu się nieco zapadła, poznała, że Pierre się do niej dosiadł.
— Wiem, że jesteśmy tu po to, żeby poszukać poszlak — odezwała się Brigitte — ale naprawdę się cieszę, że tu jesteśmy.
— To prawda — zgodził się Pierre. — Mieszkanie mistrza jednak jest odrobinę za ciasne dla nas trojga.
— Wreszcie wyśpię się w prawdziwym łóżku!
— No i wreszcie jesteśmy sami. Ale tak naprawdę sami.
To powiedziawszy, przysunął się do Brigitte, a ona spojrzała na niego. Gdy zrozumiała, o co mu chodzi, wnet znalazła się w jego objęciach, a gdy ją pocałował, bezwiednie zamknęła oczy. Nawet się nie obejrzała, a z jej głowy wyparowały już wszelkie zmartwienia. Jedyne, co się liczyło, to ta chwila, ona i Pierre spleceni w jedno.
Po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuła się prawdziwie wolna. W końcu nie musiała ruszać, by zmierzyć się z kolejnym niebezpieczeństwem, w końcu chociaż przez moment nie musiała się martwić, czy przypadkiem zło na nią nie czyha i czy właśnie nie powinna z nim walczyć. Nie obchodziło ją to. I teraz już nawet nie musiała się hamować. Nie istniało niebezpieczeństwo, że ktokolwiek im przerwie, choćby był to mistrz Fu. Nie bardzo chciała się do tego przyznać nawet przed samą sobą, ale teraz nawet cieszyło ją to, że rodziców też nie ma w pobliżu. W końcu nic jej nie powiedzą! Nareszcie pozwoliła odpłynąć wszystkim swoim problemom.
— Kocham cię — powiedział w pewnym momencie Pierre. — Chcę być z tobą na zawsze.
— Nie opuszczę cię — odpowiedziała mu Brigitte. — Daję słowo.
Kolejny pocałunek uniemożliwił jej powiedzenie czegoś więcej. Nie przeszkadzało jej to jednak — rozumieli się przecież i bez słów. Na zawsze.
~~~~
Tugeder forewer end newer tu part, czyli idealny komentarz do końcówki tego rozdziału xD A tak poważnie, to przyznam się Wam, że rodzice Brigitte mieli się pojawić, ale scena z nimi tak mi nie szła, że ich magicznie zniknęłam XDD Ale spokojnie, kiedyś tam się wyjaśni, co się z nimi stało, lel. W każdym razie chętnie wysłucham Waszych teorii.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top