Rozdział 6 - Nieoczekiwane spotkanie
Za każdym razem, jak przechodził ulicami Marsylii, Samuel Voler zachwycał się nimi od nowa.
Zanim się obejrzał, minął już ponad miesiąc, odkąd wyjechał. Przez cały ten czas jednak nie miał czasu na nudę — praca go pochłaniała, chociaż był na stanowisku wykładowcy w Marsylii tylko na zastępstwo. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że za niedługo może się to już skończyć — pani Truffaut czuła się już o wiele lepiej niż tuż przed wypadkiem i zapowiadało się, że już wkrótce w pełni powróci do zdrowia.
W takich momentach jak ten zawsze miewał wątpliwości. Czy na pewno był sens tkwić tutaj, a nie być w Paryżu, wraz z Lucienem i Aurélie? W końcu w Marsylii nic nie miał — był tu sam, nikt z jego rodziny nigdy nie spędził w Marsylii żadnego czasu poza wakacjami. Nawet Edmée, która nie umiała usiedzieć długo w jednym miejscu, została na północy. A wcale nie miał gwarancji, że uda mu się znaleźć to, co chciał. Zawiodło go tu tylko niejasne wrażenie, zaledwie jedna sekunda w telewizji. Jeśli się mylił, cała jego nadzieja była na marne.
Ale jeśli jednak miał rację...
Odgoniwszy natrętne myśli, ruszył dalej. Dzięki uprzejmości przyjaciela z dawnych lat mógł się tymczasowo zatrzymać w jego mieszkaniu, zanim podejmie decyzję, co dalej. Konieczność jej podjęcia jednak zbliżała się nieuchronnie... Nadal nie wiedział, co dokładnie zrobi, ale choć nie chciał się do tego przyznawać nawet sam przed sobą, zaczynał powoli tracić wiarę w to, że cokolwiek się uda. A jeśli się nie uda, nie było sensu tu zostawać. Może jeszcze zostać do chwili, gdy pani Truffaut będzie już zdolna prowadzić zajęcia, a potem wróci do Paryża, nie mówiąc nikomu nic o nadziei, która go zwiodła... Tak, to dobry pomysł. Nikt się o niczym nie dowie...
Miał już skręcić w kolejną ulicę, gdy nagle z ziemi, wprost przed nim, dosłownie wyrosło długie i szerokie pnącze.
— Co to jest?! — zawołał Samuel, instynktownie się cofając.
Rozejrzał się wokół, ale nie zauważył nic podejrzanego. Pnącze opadło na ziemię i jakby zaczęło wnikać w chodniku, ale nagle mężczyźnie mignęło przed oczami drugie, bardzo podobne, ale nie przytwierdzone do niczego. Jego źródło musiało się znajdować gdzieś za rogiem, po prawej, czyli dokładnie tam, gdzie Samuel zamierzał się udać.
Zaczął się gorączkowo zastanawiać, czy powinien iść dalej, czy może jednak nie zawrócić i nie spróbować udać się do mieszkania inną drogą. Co prawda nie znał miasta na tyle, by mieć stuprocentową pewność, że takową drogę znajdzie, ale miał nadzieję, że uprzejmość ludzi mu pomoże. A po tym, co widział w Paryżu, czuł, że nie warto sprawdzać dziwne rzeczy, jeśli nie chce się znaleźć w środku niebezpieczeństwa.
Zdecydował się więc zawrócić. Odwrócił się, po czym przeszedł parę kroków. Wtem kolejna roślina znalazła się przed nim i nagle poczuł potężne pchnięcie do tyłu. Odruchowo chwycił w ręce torbę przewieszoną przez ramię i zanim się zorientował, przeleciał z dobre dziesięć metrów i wylądował plecami na bruku. Z ulgą stwierdził, że jego głowie nic się nie stało, po czym podparł się rękami i przeszedł do pozycji siedzącej.
To, co wtedy ujrzał, sprawiło, że szczęka opadła mu z wrażenia. Przed nim znajdowały się trzy postacie, obserwujące siebie nawzajem. Dwie z nich wyglądały na dorosłe — ubrane w takie same skórzane kurtki, z powiewającymi włosami, wpatrywały się w trzecią postać. Ta wyglądała nieco dziwacznie – intensywnie niebieskie, roztrzepane włosy kontrastowały ze śniadą skórą i źle dobranymi pomarańczowymi ubraniami. Wokół niej kłębiło się parę grubych pnączy, które po chwili postać ruchem rąk posłała w kierunku dziewcząt. Jedna z nich na to wykonała gest wyglądający, jakby się chciała zasłonić. Po sekundzie Samuel zorientował się, że wcale się nie zasłaniała — to był bardziej skomplikowany ruch, a gdy go skończyła, z nagła zerwał się wiatr, który odpędził rośliny. Zanim pnącza dotarły do okolicznych budynków, niebieskowłosa osoba zatrzymała je.
Samuel patrzył na to osłupiały, zastanawiając się, co tu się dzieje. Natychmiast przyszło mu do głowy, że Władca Ciem dotarł do Marsylii, a jedna z walczących osób to ofiara akumy, ale szybko odrzucił tę myśl. To nie pasowało, w końcu czego Władca Ciem miał tu szukać? Biedronka i Czarny Kot byli w Paryżu, a to ich miraculów pragnął. A poza tym walczące postacie były trzy, a jeśli pracowały dla Władcy Ciem, to czemu miałyby chcieć się pokonać? Nie, oni musieli być kimś innym, prawdopodobnie niezwiązanym z walkami w Paryżu.
Samuel wcale nie chciał tam dłużej być, ale nie umiał się przemóc, by wstać i uciec. Zamiast tego z otwartymi ustami wpatrywał się w walczących. Gdy w pewnym momencie niebieskowłosa postać znalazła się bliżej niego, dostrzegł, że był to chłopiec, bardzo młody chłopiec, który nie mógł być starszy od Aurélie. Wzniósł on przed sobą roślinną ścianę, która zablokowała powietrzny atak. Ledwo zdołał uskoczyć przed kolejnym, wysłanym przez drugą dziewczynę.
Wiatr docierał i tutaj, co Samuel czuł, gdy muskał mu skórę i powiewał włosami. Nie zdawał się jednak jakkolwiek niebezpieczny, a przynajmniej nie przed tym, jak gwałtowny podmuch pomknął prosto w jego stronę. Wiedział, że nie da rady się przed nim cofnąć, więc tylko zacisnął powieki, szykując się na spotkanie z nieuniknionym. To jednak nie nastąpiło. Otworzywszy ostrożnie jedno oko, dostrzegł, że przed nim wyrosły kolejne rośliny, chowające się już powoli w ziemi.
— Niech pan uważa! — zawołał chłopiec. Uwadze Samuela nie uszło, że jego głos był dosyć wysoki, jakby ten nie przeszedł jeszcze mutacji. — Tu nie jest bezpiecznie!
Mężczyzna wiedział, że tamten miał rację. Podniósł się powoli, mając nadzieję, że nogi nie odmówią mu posłuszeństwa. Na szczęście stanął na nich dosyć pewnie. Cofnął się powoli, mając nadzieję, że nie sprowokuje powietrznych dziewcząt do ataku. W końcu chłopiec raczej nie chciał zrobić mu krzywdy, skoro go obronił, prawda? Schował się za okolicznymi kamienicami, ale nieco wbrew sobie nie zebrał się do ucieczki stamtąd. Nie miał pojęcia co, ale coś trzymało go w pobliżu pola walki. Wiedział doskonale, że nie da rady nic zrobić, ale i tak tam stał. Może powinien wezwać policję?
Tylko co policja mogła zrobić z ludźmi posiadającymi nadnaturalne zdolności? Przecież wiedział, jak to wyglądało w Paryżu — gdy Władca Ciem atakował, policja stała bezsilna. Tylko Biedronka i Czarny Kot byli w stanie cokolwiek zrobić. Tutaj prawdopodobnie było podobnie, tylko ktoś mający podobne zdolności do tamtych byłby w stanie ich rozdzielić. Chyba że po prostu powinien dać chłopcu walczyć, w nadziei, że ten wygra...
Gdy tylko to pomyślał, wiatr go dosięgnął i przycisnął do ściany. Chłopiec osunął się po niej, czyżby był nieprzytomny? Nie... Zanim spadł na ziemię, przywołał następne pnącze, na którym stanął pewnie. Kazał mu ruszyć się do przodu. Przywołał znowu pnącza i tym razem jedna z jego przeciwniczek nie zdążyła zareagować wystarczająco szybko. Roślina oplotła ją całą, w szczególności ręce, tak, że nie mogła się w ogóle poruszyć.
— Puść ją! — zawołała druga z furią, ciskając wietrznymi kulami.
Chłopak zręcznie ich uniknął. Posłał roślinny atak w jej stronę, lecz nie udało mu się opleść dziewczyny, która odskoczyła do tyłu, z pewnością przy pomocy podmuchu. Samuel zastanawiał się, które z nich ostatecznie wygra i przyłapał się na tym, że był tego serio ciekawy. Nie wiedział tylko, co będzie po walce — czy ktokolwiek będzie się kwapił, by naprawić zniszczenia, których już narobili? I w ogóle jaki był ich cel, chcieli się pozabijać nawzajem czy jak? A może planowali przejąć władzę, najpierw w Marsylii, a potem w całej Francji? Czyli może jednak ta policja to nie był taki najgorszy pomysł?
Zanim jednak zdążył w ogóle wyciągnąć telefon, jego oczom ukazała się kolejna postać. Ta zupełnie różniła się od pozostałych: miała na sobie niebieski strój, udekorowany zwiewnymi kawałkami materiału, a blond włosy powiewały za nią, gdy biegła tuż obok niego. Nie zdołał się jej dokładniej przyjrzeć, ale dostrzegł, że jej twarz zakrywa maska. Zupełnie jak Biedronce i Czarnemu Kotu — przeszło mu przez myśl. Czyżby ta kobieta również miała miraculum?
Nie wiedzieć czemu, coś w jej ruchach wydało mu się dziwnie znajome. Uznał jednak, że musi mu się tylko zdawać, także pokręcił głową, by się skupić, a potem ponownie wpatrzył w pole walki. Kobieta w niebieskim stroju dobiegła do chłopca i coś do niego zawołała, a ten jej odpowiedział. Samuel nie rozróżnił poszczególnych słów, ale wywnioskował, że się ze sobą sprzymierzyli, bo oboje zwrócili się w stronę powietrznej dziewczyny. Chłopiec nadal próbował złapać ją w rośliny, a kobieta podeszła do niej bliżej, wymachując czymś długim i wąskim, co Samuelowi skojarzyło się nieco z jojo Biedronki, choć to na pewno nie było ono.
Nie dając się złapać, w końcu chłopiec i blondynka uwięzili również i drugą agresorkę. Niebieskowłosy nie wypuszczał obu dziewczyn z roślinnych pułapek, a superbohaterka zbliżyła się do niego. Samuel, wiedziony impulsem, przybliżył się do nich. Znalazł się wystarczająco blisko, by usłyszeć, co mówią.
— Wezwałam policję, za niedługo powinni się tu zjawić — mówiła kobieta.
Samuel zmarszczył brwi. Skądś znał ten głos...
— Co policja powie, jak zobaczy to zamieszanie? — zapytał na to chłopiec. — Uwierzą, że to sprawka magii?
— Nie mają innego wyjścia, a nie mamy czasu, by cokolwiek tuszować.
— Jeszcze jest ten pan. — Chłopiec wskazał na obserwującego ich wciąż Samuela. — On wszystko widział...
Kobieta odwróciła się we wskazanym kierunku i gdy tylko ujrzała twarz Samuela, zamarła. Ale nie tylko ona. Mężczyzna mógł teraz w końcu przyjrzeć się jej dokładniej. Kostium, który miała na sobie, był bardzo zwiewny i przywodził na myśl strój jakiejś tancerki czy kogoś w tym rodzaju. Luźne, półprzezroczyste paski, połyskiwały nieco w słońcu. Samuel przeniósł wzrok na twarz przybyszki. Maska wyglądała bardzo podobnie do stroju. Falowane blond włosy okalały jasną twarz, w której najbardziej wyróżniały się ciemnobrązowe oczy. Lecz najdziwniejszy był fakt, że on doskonale znał te oczy. Nie mógł ich nie poznać, w końcu tyle razy je widział, nawet jeśli nie na jawie, to w marzeniach, zastanawiając się, czy będzie mu jeszcze dane ujrzeć je naprawdę.
— Coline...
Gdy tylko to usłyszała, kobieta odwróciła się nerwowo w stronę niebieskowłosego chłopca, najwyraźniej zastanawiając się, czy usłyszał to, co powiedział Samuel. Mężczyzna nie wiedział, czy cokolwiek odczytała z twarzy tamtego.
— Zaraz się nim zajmę — rzuciła przez ramię. — Za niedługo wrócę.
Powiedziawszy to, pokazała Samuelowi gestem, aby poszedł za nią. Unikając dziur w ziemi zrobionych przez rośliny, przeszli do małego zaułka. Superbohaterka po chwili wahania spojrzała na niego. Ze zdumieniem uświadomił sobie, że miała w oczach łzy.
— Samuel... — odezwała się w końcu cichym głosem. — Nie sądziłam, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę.
— Ale widzisz — odpowiedział nieco głupio. Nagle poczuł się, jakby wrócił na uczelnię, do tych czasów, kiedy po raz pierwszy próbował nieudolnie do niej zagaić.
Tyle razy wyobrażał sobie tę chwilę, gdy znowu się spotkają — w jego wizjach zawsze pełni radości rzucali się sobie w ramiona, by już nigdy się nie rozdzielić. Rzeczywistość okazała się jednak zgoła inna: Coline wpatrywała się w niego ze zdumieniem pomieszanym ze smutkiem, a on, nie mniej zdziwiony, nie umiał zrobić nic sensownego, jedynie stał i również na nią patrzył. Niewypowiedziane słowa zawisły pomiędzy nimi, a żadne z nich nie umiało przerwać tej niezręcznej ciszy.
— Wyobrażałem sobie to nieco inaczej... — powiedział Samuel w końcu. — Nie sądziłem, że spotkam cię w takich okolicznościach.
Nie miał pojęcia, o co powinien zapytać najpierw: o to, skąd wzięła ten strój, dlaczego była w Marsylii, czy o to, kim byli tamci ludzie i czemu pomogła roślinnemu chłopcu? Miał nadzieję, że ona to zrozumie.
— Nawet nie wiem, co powiedzieć — przyznała Coline. — Jak mnie w ogóle rozpoznałeś?
Samuel odważył się położyć dłoń na jej ramieniu. Poza maską i obcisłym strojem Coline wyglądała praktycznie tak, jak ją zapamiętał.
— Myślisz, że mógłbym cię nie rozpoznać? Żadna kobieta na świecie nie mogłaby być taka piękna jak ty.
Coline uciekła wzrokiem gdzieś w bok, ale na jej usta wpłynął lekki uśmiech.
— Nadal jesteś takim romantykiem jak kiedyś... — Nagle westchnęła smutno. — Ale nie powinno cię tu być. Co tu robisz? Nie powinieneś być w Paryżu?
Wiedział doskonale, że w końcu to pytanie padnie. I musiał udzielić odpowiedzi, tylko że była tak nieprawdopodobna, że nie był pewien, czy Coline w ogóle mu uwierzy.
— To długa historia... Nie bardzo nadaje się do opowiadania w zaułkach... Ale jeszcze lepsze pytanie to to, co ty tu robisz? Bawisz się w superbohaterkę?
— Nie powinieneś o tym wiedzieć — oświadczyła kobieta. — W ogóle nie powinieneś był nic zobaczyć. Zapomnij o tym.
— Nie ma mowy! — zawołał. — Jak mam zapomnieć o tym, że w środku miasta ludzie zrobili rozróbę i że brałaś w tym udział?
— Udawaj, że to się nie wydarzyło. Tak naprawdę będzie dla ciebie lepiej. Im mniej wiesz, tym bezpieczniejszy jesteś.
— O czym ty mówisz? Jak to bezpieczniejszy?
— Naprawdę nie mogę ci nic więcej powiedzieć! I muszę już iść...
Odwróciła się i zaczęła iść w stronę wyjścia z uliczki. Samuel stał oniemiały, ale w końcu wykonał ruch w jej stronę i chwycił ją za rękę.
— Nie możesz odejść! — zawołał. — Proszę... Nie zostawiaj mnie kolejny raz!
— Ale muszę! — Głos Coline również przeszedł w krzyk. — Nie mam innego wyjścia!
— Zawsze jest inne wyjście! Możesz mi zaufać, przysięgam, że nic nikomu nie powiem! Ale muszę przy tobie być!
Coline w końcu odwróciła głowę i na niego spojrzała.
— Teraz naprawdę muszę iść. Ale spotkajmy się w hotelu Gorgone, o siódmej.
Samuela nieco zdziwiło, że nagle zmieniła decyzję, ale jednocześnie go to ucieszyło. Skinął głową na znak, że się zgadza.
— Przed innymi udawaj, że nigdy cię tu nie było i mnie nie widziałeś — rzuciła jeszcze.
Następnie wyswobodziła rękę z jego uścisku i odeszła. Samuel obserwował ją przez chwilę, po czym uznał, że teraz już nic mu po staniu tutaj. Teraz i tak się już niczego nie dowie. Przyjrzał się jeszcze torbie i gdy upewnił się, że nic jej nie jest, odszedł w kierunku, z którego przyszedł.
***
Czas dzielący go od wyjścia do hotelu Gorgone Samuel spędził w mieszkaniu samotnie. Przyjaciel, u którego się zatrzymał, akurat popołudniami pracował jako barman, co sprawiało, że raczej rzadko się widywali, głównie późnym wieczorem i wcześnie rano. Samuel na ogół nie narzekał na bycie samemu, w końcu umiał sobie poradzić, ale jednak musiał przyznać, że tym razem powoli zaczynał mieć dość. Kiedy ostatnio mógł z kimś naprawdę spędzić czas, szczerze porozmawiać? Sięgając pamięcią w przeszłość, stwierdzał, że nawet nie umie sobie przypomnieć takiej sytuacji. Nawet jeszcze przed wyjazdem do Marsylii nie było dużo takich. Gdy jeszcze był w Paryżu, wolał nieudolnie przekonać dzieci do swoich racji... Chociaż jakby się zastanowić, podawanie fałszywych powodów nie było dobrym sposobem.
Nie miał jednak najmniejszej ochoty dzielić się z Lucienem i Aurélie swoimi przypuszczeniami dotyczącymi Coline. Nie zanim faktycznie cokolwiek znalazł... Był pewien, że gdyby im powiedział, dlaczego naprawdę chce udać się do Marsylii, żadne z nich by mu nie uwierzyło. Oboje sądzili, że Coline przepadła. Zresztą on kiedyś też tak uważał. Wtedy uznał, że lepiej wymówić się lękiem przed Władcą Ciem... Zwłaszcza że tak właściwie ta wymówka nie była do końca kłamstwem. Samuelowi wcale nie podobało się to, co dzieje się w Paryżu i nie chciał, by Lucien i Aurélie tam zostali, w każdym momencie narażając się na niebezpieczeństwo ze strony superzłoczyńców. Ale cóż, nie udało mu się ich przekonać, a siłą ich tu zabierać nie zamierzał.
Ale teraz wszystko mogło się zmienić! To, o czym śnił od lat, w końcu okazało się prawdą! Coline tu była, widział ją na własne oczy, rozmawiał z nią! Co prawda bardzo wielu rzeczy tu nie rozumiał, ale teraz mógł mieć nadzieję, że w końcu cokolwiek się wyjaśni. I że w końcu będą mogli znowu być razem.
Mimo to nieco się obawiał. Nie miał pojęcia, czego dowie się od Coline, równie dobrze mogło się okazać, że nigdy do niego nie wróci. A co jeśli przez te wszystkie lata dawne uczucie wygasło? Jeśli już nie kochała go tak jak on kochał ją? A nawet jeśli, to może coś innego stało na przeszkodzie? W końcu chyba nie bez powodu była superbohaterką... A jeśli komiksy mówiły prawdę, tacy superbohaterowie zawsze byli skazani na samotność, nie mogli się z nikim podzielić swoimi rozterkami, no może z wyjątkiem innych superbohaterów... Samuel jednak ani przez chwilę nie rozważał opcji zostania bohaterem u boku Coline — wiedział, że nigdy by się do tego nie nadawał i tylko by się wygłupił. Ale jednak miał nadzieję, że nie będzie odsunięty na boczny tor. Teraz, gdy już wiedział, że Coline żyje, nie zniósłby tego.
Z postanowieniem, że tym razem nie pozwoli, by odeszła, ubrał się i wyszedł z mieszkania. Jak się dowiedział, hotel Gorgone nie znajdował się daleko, dlatego pozwolił sobie na niespieszną podróż. Ku jego uldze hotel znajdował się w takim miejscu, że nie musiał przechodzić obok niedawnego pola walki. Nie chciał tego widzieć, zwłaszcza że nie mógł mieć pojęcia, czy policji na pewno udało się pojmać wietrzne dziewczęta. Patrząc na ich umiejętności, równie dobrze mogły się jakoś wydostać, a jeśli nadal kręciły się po okolicy, to Samuel nie miał ochoty się z nimi spotkać.
Słońce niedawno zaszło, lecz wszechobecne latarnie skutecznie rozświetlały miasto, które dzięki temu nie pogrążyło się w mroku. Gdy dotarł do hotelu, mimo lekkiego zniekształcenia barw w sztucznym świetle dostrzegł, że wysoki budynek został pomalowany na jakiś zielononiebieski kolor. Przez obecność kolumn i brak zbędnych ozdobników przywodził nieco na myśl grecką świątynię. Jak widać, nazwa tego miejsca zupełnie do niego pasowała.
Już miał się udać do środka, gdy zauważył, że postać, która przed chwilą po prostu stała przed budynkiem, zmierza w jego kierunku. Po chwili Samuel rozpoznał w niej Coline – tym razem nie miała już na sobie obcisłego stroju superbohaterki, tylko zwyczajną kurtkę i dżinsy, a jej twarz nie była przykryta żadną maską. Jak zawsze była dosyć mocno umalowana, lecz Samuelowi to kompletnie nie przeszkadzało — w końcu taką ją właśnie zapamiętał. A zresztą bez makijażu była równie piękna.
— Hej... — przywitał się. Och, dlaczego znowu zachowywał się tak głupio?
— Cześć... — odpowiedziała Coline. Nie zabrzmiało to dosyć entuzjastycznie, a gdy Samuel się jej przyjrzał, zauważył, że nie wygląda najlepiej. Zdawała się czymś poważnie zaskoczona i roztrzęsiona. Przeszło mu przez głowę, że być może jednak nie chciała go widzieć.
— Coś się stało? — zapytał.
— Chodź ze mną do pokoju — powiedziała, nie udzieliwszy odpowiedzi.
Machnęła ręką, a Samuel udał się za nią. Wnętrze hotelu było równie minimalistyczne co zewnętrzna część, ale wcale nie wydawało się przez to gorsze — w przestronnym pomieszczeniu, na grubym puchatym dywanie w kolorze butelkowej zieleni, znajdowały się gdzieniegdzie kanapy o tej samej barwie i stoliczki przykryte prostymi obrusami. Po lewej stronie od wejścia znajdowała się recepcja, ale wraz z Coline udali się na prawo, do wind. W ciszy, przerywanej jedynie przez sączącą się z głośniczków spokojną muzykę, wjechali na któreś piętro, Samuel nawet nie zauważył które, po czym udali się na korytarz utrzymany w podobnym stylu co hol. Coline podeszła do drzwi znajdujących się na końcu korytarza i otworzyła je kluczem, który trzymała w kieszeni. Weszła do środka, a Samuel za nią.
W pokoju panowały cieplejsze kolory — ściany pomalowano na pastelowy odcień pomarańczy, natomiast dywanik miał odrobinę intensywniejszy kolor, podobnie jak narzuta na brązowej kanapie. To właśnie ku niej poprowadziła go Coline. Usiadła na niej, po czym zaprosiła go, aby uczynił to samo.
— O co tu chodzi? — zapytał Samuel prosto z mostu. Uznał, że nie ma co dłużej owijać w bawełnę.
Coline westchnęła.
— Nie powinnam ci tego wszystkiego mówić, ale sytuacja się trochę zmieniła. Już wiesz, że mam miraculum... Wiesz, czym są miracula, prawda?
— Tak... To ta magiczna biżuteria, którą mają Biedronka i Czarny Kot. Władca Ciem chce im je odebrać.
— Jak sam widziałeś, nie tylko oni je posiadają. Ja również posiadam miraculum. — Uniosła lekko rękę, na której nosiła kilka bransoletek. — To ta niebieska. Miraculum Meduzy.
— Ale skąd je masz? I po co ci ono? Co tu robisz, w Marsylii?
— Znalazłam je, bardzo dawno temu — odpowiedziała Coline. — Jeszcze zanim się poznaliśmy.
— I nic mi nie powiedziałaś? Przecież nikomu bym nie wydał!
— To nie tak, że ci nie ufam, ale im mniej osób wie, tym lepiej. — Przerwała na chwilę, by nabrać głębszy wdech. — Przez to, że znalazłam to miraculum, zaczęłam współpracować z pewną osobą. Na jej zlecenie szukam zagubionych miraculów po całym świecie. A żeby to robić, musiałam odejść... Nie mogłam was w to wciągać.
Samuel przez lata wściekał się, że odeszła i zawsze myślał, że gdy się spotkają, wygarnie jej wszystko. Teraz jednak nagle cała złość uleciała — po prostu nie potrafił być na nią zły.
— Czyli przez tyle lat szukałaś miraculów?
Coline kiwnęła głową.
— Nawet nie masz pojęcia, jak ważne to jest. Nie możemy pozwolić, by dostały się w niepowołane ręce.
— A dla kogo pracujesz?
Na to pytanie kobieta lekko się uśmiechnęła.
— Kojarzysz tego miłego staruszka, Wanga Fu?
— To on?! — wykrzyknął Samuel, zaskoczony tą nową informacją.
— Tak, spotkałam go, jeszcze zanim ty i ja się pobraliśmy... A gdy okazało się, że w kamienicy, w której mieszkał, jedna z osób sprzedawała mieszkanie, nie mogłam nie wykorzystać tej okazji.
— Czyli to przez niego chciałaś zamieszkać akurat tam? — Samuel nie krył zdziwienia.
— Zabawnie się złożyło, prawda?
Samuel obserwował Coline, zastanawiając się, ile jeszcze rzeczy przed nim taiła, ile rzeczy w życiu zrobiła ze względu na misję...
— A jeśli mowa o Wangu Fu, jest coś, co musisz wiedzieć — ciągnęła Coline, a na jej twarz powrócił ten wyraz zaniepokojenia, który widział już wcześniej. — Właśnie dzisiaj przysłał mi list. — Wyciągnęła z kieszeni pomiętą kartkę i podała Samuelowi. — Powinieneś to przeczytać.
Samuel wygładził kartkę i zaczął czytać list pisany drobnym, ładnym pismem.
Droga Coline!
Piszę do Ciebie, ponieważ jest coś, o czym koniecznie musisz wiedzieć. Grupa, na którą się natknęłaś, to z pewnością są Odnowiciele, na których trop wpadli również pozostali. Są jednak bardziej niebezpieczni, niż nam się początkowo wydawało. Atakują nas zajadle, chcąc odebrać nam miracula, które z takim wysiłkiem zbieraliśmy. W niedzielę znowu zaatakowali.
Z tym wiąże się również kolejna rzecz. Jakiś czas temu w Paryżu ataki Władcy Ciem przybrały na sile, zatem zdecydowałem powołać nowego sojusznika Biedronki i Czarnego Kota. Szczęśliwie się złożyło, że znalazłem do tego idealną osobę, która ma serce bohaterki. Powierzyłem więc Aurélie Miraculum Muchy, by broniła miasta wraz z Biedronką i Czarnym Kotem.
— Co?! — wykrzyknął Samuel, nie dowierzając w to, co właśnie przeczytał. — Aurélie jest Muchą?
— To jeszcze nie koniec wieści — oznajmiła Coline. — Czytaj dalej.
Superbohaterom szło dobrze, aż do momentu, gdy ich drogi skrzyżowały się z drogami Odnowicieli. Tak jak wspomniałem, zaatakowali nas również w ostatnią niedzielę. Aurélie także brała udział w bitwie. Niestety polegliśmy. Odnowiciele ją pojmali. Robimy wszystko, co w naszej mocy, by ją odnaleźć, lecz na razie bezskutecznie. W związku z tym proszę, abyś wróciła do Paryża tak szybko, jak się da, abyśmy omówili dalsze działanie.
Liczę na to, że się wkrótce spotkamy,
Wang Fu
Gdy skończył czytać, Samuel wpatrywał się w kartkę jak oniemiały. Nawet nie wiedział, na czym powinien się skupić, to wszystko brzmiało tak źle, że miał ochotę to wyrzucić z pamięci. Ale nie mógł. Powtarzał w głowie ciągle słowa Fu, jakby ktoś mu je wyrył w mózgu dłutem.
Aurélie była Muchą. Odnowiciele ją pojmali. Odnowiciele pojmali Aurélie.
Milion pytań kłębiło mu się w głowie, ale jednocześnie czuł dziwną pustkę. Co powinien zrobić? Czy w ogóle da się cokolwiek zrobić? Według listu ci cali Odnowiciele byli silni, więc czy w ogóle istniał sposób, by uwolnić Aurélie? I w ogóle dlaczego ona sama się w to zaangażowała? Obiecywała mu przecież, że nie będzie szukać zagrożenia... Jak widać, nie zamierzała dotrzymać tej obietnicy.
Uniósł wzrok znad listu na Coline. Wyglądała prawie tak, jak on się czuł, czyli źle. Musiała dostrzec, że się w nią wpatruje, więc również zwróciła na niego wzrok. Ujrzał w jej oczach wyjątkową zaciętość, taką, jakiej jeszcze nigdy nie widział.
— Nie wiem, co Fu sobie myślał, wciągając w to wszystko Aurélie — odezwała się. — Już ja się z nim policzę.
~~~~
W tym rozdziale nareszcie dzieje się jakaś akcja! I wreszcie wyjaśniłam zachowanie Samuela z pierwszej księgi :D Kto się cieszy?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top