Rozdział 31 - Miłość i nienawiść
Bruno nieco zestresowany przeszedł korytarzami siedziby Zakonu Strażników, aż wreszcie doszedł do pomieszczenia, które Dorine nazwała Salą Przysiąg. Rozejrzał się nieco niepewnie po praktycznie pustym pomieszczeniu, zastanawiając się, jak to wszystko będzie wyglądać. Brigitte, która wraz z Pierre'em została na zewnątrz, twierdziła, że przysięga nie jest niczym strasznym, ale doradziła mu, żeby nie próbował wdawać się w dyskusje z przywódcami Zakonu. Ale nawet gdyby mu tego nie powiedziała, to i tak by tego nie zrobił. Zakon go onieśmielał.
Po chwili oczekiwania drugimi drzwiami weszli przywódcy Zakonu. Liderka, kobieta wyglądająca na dumną i wyniosłą, o czarnych włosach przetykanych siwizną, spojrzała na przybyłych — Dorine ukłoniła się lekko, więc Bruno, naśladując ją, zrobił to samo.
— Witaj, Brunonie Sucreceur — odezwała się liderka. — Niedawno za przyzwoleniem Wanga Fu wszedłeś w posiadanie Miraculum Zebry, a twoim zadaniem była pomoc Biedronce i Czarnemu Kotu w pokonaniu Władcy Ciem. Jego jednak już nie ma, ale i tak zdecydowałeś się pomóc Zakonowi w walce z Odnowicielami.
Bruno skinął głową. Dokładnie tak było.
— W takim razie czeka cię oficjalne zaprzysiężenie. Po nim staniesz się oficjalnie członkiem Zakonu Strażników i otrzymasz wszelkie prawa i obowiązki Strażnika.
— Jestem gotów — odpowiedział.
— W takim razie uklęknij na podwyższeniu.
Bruno uczynił to, co mu polecono — uklęknął na jedno kolano, opierając je na podwyższeniu. Liderka przybliżyła się do niego. Zaczęła recytować słowa przysięgi, a Bruno powtarzał za nią. Gdy skończyła, w jej rękach pojawił się miecz. Jego pierwsza myśl, że to wygląda jak pasowanie na rycerza, sprawdziła się, gdyż kobieta dotknęła ostrzem jego ramion.
— Możesz powstać.
Bruno podniósł się. Mężczyzna towarzyszący liderce przywołał go gestem i wręczył mu zawieszony na łańcuszku kryształ, wyjaśniając przy tym, że służy on jako uniwersalny klucz, lokalizator i środek kontaktu Strażników. Bruno zawiesił go sobie na szyi i dotknął kamienia. Zrozumiał, że teraz wreszcie został w pełni wtajemniczony w sprawy Zakonu. Teraz będzie mógł na poważnie zająć się sprawą Aurélie!
Oczywiście wiedział, że będzie potrzebować jeszcze trochę czasu. Przed wakacjami nie było mowy o ruszeniu się z Paryża, a poza tym nie był jeszcze gotów na poważniejsze misje. Wiedział, że zdecydowanie musi się podszkolić. Na szczęście nie był sam.
— Icy, ze względu na twoją znajomość z Brunonem tobie powierzamy wprowadzenie go we wszystko — powiedziała jeszcze liderka. — A teraz możecie odejść.
I to właśnie zrobili, skierowali się w stronę drzwi, którymi przyszli i znaleźli się na korytarzu.
— Dlaczego właściwie wszyscy nazywają cię Icy? — zapytał, bo od paru dni bardzo go nurtowało.
— Gdy dołączyłam do Zakonu, człowiek, który mnie do niego przyprowadził tak mnie przezwał. — Dorine uśmiechnęła się lekko, jakby wspominała tamtą chwilę. — I jakoś tak się utarło... Zresztą, nie tylko ja jedna mam pseudonim, na przykład Surya też. Nikt nie wie, jak się naprawdę nazywa, a on sam unika tego tematu, więc wielu Strażników uznało, że ma jakieś żenujące imię, którego woli nie wyjawiać. Obecnie najpopularniejsza jest teoria, że ma na imię Brian.
— Brian? — Bruno ledwo powstrzymał się, żeby nie parsknąć śmiechem.
— Jeśli to prawda, to nie dziwię się, że woli pseudonim.
Dotarli do jednego z mniejszych pomieszczeń pełniących funkcję poczekalni. Usadowili się tam Pierre i Brigitte, którzy teraz pisali coś po leżących przed nimi kartkach papieru.
— E siedem! — odezwała się Brigitte.
Pierre spojrzał na swoją kartkę i westchnął.
— Znowu zatopiony. — Skreślił coś na niej. — Czemu zawsze mnie ogrywasz?
— Mam wrodzony talent. — Brigitte wyszczerzyła się.
— Kiedyś się zrewanżuję — obiecał jej Pierre. Wtedy dostrzegł, że Bruno i Dorine już wrócili. — Ale to nie teraz. I jak? — zwrócił się do przybyłych. — Wszystko poszło gładko?
— Jest doskonale! — ucieszył się Bruno. — Teraz jestem już częścią tego superowego stowarzyszenia magicznych tajniaków walczących ze złem, lepiej być nie mogło! A to oznacza, że czas najwyższy zacząć się szkolić! Nauczysz mnie, jak skopać tyłki tym durnym Odnowicielom, a potem odbijemy Aurélie i będziemy żyć długo i szczęśliwie! Nikt nie będzie nas prześladować, a Aurélie zobaczy, jaki jestem super, stwierdzi, że jestem lepszy niż jakiś tam Alexandre i wreszcie się we mnie zakocha... — Wtedy zrozumiał, że wypowiedział na głos to, czego nie powinien. — To znaczy... zapomnijcie o tym ostatnim.
Brigitte przytknęła dłoń do ust, próbując się nie roześmiać. Pierre nie miał takich oporów — wybuchł niepowstrzymanym śmiechem.
— Pomijając fakt, że sam jeszcze muszę się trochę nauczyć, chętnie cię podszkolę — powiedział, kiedy się trochę uspokoił. — I mam nadzieję, że pokonanie Odnowicieli okaże się takie łatwe, jak to przedstawiasz.
— Oczywiście, że będzie, bo jestem super. Nie ma lepszej zebry ode mnie.
— W sumie prawda — zgodziła się Brigitte. — Oglądałam twoje wyczyny w wiadomościach... Ludzie cię kochają, chociaż pojawiłeś się dwa razy i cały czas zastanawiają się, jaki masz pseudonim.
— Prawdę mówiąc, ja też — przyznał Bruno. — Zebruno brzmi głupio, muszę wymyślić coś nowego. Ale nie mam pomysłów... Chyba zostanę po prostu Zebrą...
— A może Zeberką? — rzucił Pierre. — Chociaż to brzmi prawie jak żeberka... Zjadłbym żeberka.
— Ja może nie żeberka, ale też bym wrzucił coś na ząb — stwierdził Bruno.
Po tej uwadze cała czwórka zgodziła się, że to już najwyższy czas, w końcu zbliżała się właśnie pora obiadu. Pierre i Brigitte wstali, zabrali kartki i długopisy, po czym wraz z Brunonem i Dorine opuścili pomieszczenie i skierowali się do wyjścia z siedziby Zakonu.
Podziemne korytarze nie zachęcały do pogaduszek, dlatego dalej szli w milczeniu. Bruno, który znalazł się z samego tyłu, przyglądał się swoim towarzyszom. Minęły trzy dni od klęski Biedronki i Czarnego Kota, gdy Odnowiciele przejęli ich miracula i dwa od powrotu Pierre'a i Dorine z Belgii. Jak się dowiedział, ich misja zakończyła się połowicznym sukcesem — dowiedzieli się, kto ma Miraculum Pająka, ale nie natknęli się na żaden trop Aurélie. Poza tym praktycznie przypadkiem wplątali się w obronę Brukseli przed Odnowicielami i znacząco pomogli tamtejszym Strażnikom pokrzyżować plany wroga. Można było więc powiedzieć, że dopisywało im więcej szczęścia niż paryskim bohaterom. Ale Bruno był pewien, że jeśli wystarczająco mocno się postarają, i do nich uśmiechnie się Fortuna czy jak tam nazywał się prawdziwy bóg szczęścia.
Teraz bowiem zaczynał mniej-więcej rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi. Odwiedził pewnego dnia mistrza Fu, by ten, wspomagany przez Brigitte, wyjaśnił mu kwestie dotyczące bogów. Tak więc wiedział już, że nie dość, że moce jego własnego miraculum pochodziły od bogów, to po świecie chodziło sporo potomków owych bogów, mających moce na własność. To wyjaśniało zagadkę mocy Dorine: sama była w połowie boginią. Tak samo było w przypadku Pierre'a. Bruno nadal nie dowierzał do końca, że ci dwoje mogą nie być w pełni ludźmi i że płynie w nich boska krew.
— Też czasem wydaje mi się to abstrakcją — przyznała wtedy Brigitte. — Ale nawet jeśli z urodzenia są tylko w połowie ludźmi, to mają naprawdę szlachetne serca i zrobią wszystko, by ochronić ludzkość.
Doświadczali też zupełnie ludzkich uczuć, co Bruno doskonale widział. Śmiali się razem z nim, kochali tak samo jak ludzie... Nie mógł nie dostrzec splecionych dłoni Pierre'a i Brigitte i spojrzeń, które wymieniali. I wtedy do jego myśli znowu zakradło się uczucie żalu.
Chociaż był w dwóch krótkich związkach, żadnej z tych dziewczyn nigdy szczerze nie kochał. Dużo czasu zajęło mu zrozumienie, że uczuciem, które bezskutecznie próbował wykrzesać w stosunku do nich, darzy nikogo innego, jak tylko Aurélie. Aurélie, która zawsze była obok niego, aż do czasu, gdy Odnowiciele wszystko to zniszczyli. Zacisnął dłoń w pięść. Pokona Odnowicieli, choćby to miało być ostatnie, co zrobi. Uwolni Aurélie.
***
Marinette przeglądała podręcznik do historii, próbując się nauczyć na sprawdzian, ale wiedza zupełnie nie chciała jej wchodzić do głowy.
— Tikki, nigdy się tego nie nauczę... — jęknęła.
A potem sobie przypomniała, że nie ma do kogo mówić. Tikki przecież zniknęła z jej życia. Odnowiciele zabrali Miraculum Biedronki. A ona nie mogła pomóc swojemu małemu kwami. Ciągle zastanawiała się, co jej zrobią...
Przez to rozmyślała bez przerwy nad tym, czy na pewno podjęła dobrą decyzję. Może mogła jeszcze zmienić zdanie? Zdecydować inaczej? Ale czy powinna? Czy jednak to, co zrobiła, nie było lepsze? Ech, czemu to wszystko w ogóle się musiało wydarzyć?
Nagle klapa w podłodze jej pokoju zaskrzypiała, przerywając jej rozmyślania. Marinette odwróciła się, by zobaczyć, kto przyszedł ją odwiedzić. Ku jej zaskoczeniu nie okazali się to ani jej rodzice, ani Alya, a Adrien.
— Cześć, Marinette — przywitał się. — Mogę wejść?
— Jasne, proszę — odpowiedziała.
Adrien przyjął zaproszenie i wszedł do środka, po czym zamknął za sobą klapę. Zauważywszy drugie krzesło, niezajęte przez Marinette, przysunął je sobie tak, by znaleźć się obok niej, po czym usiadł.
— Dobrze się czujesz? — zapytał.
— Tak, jasne... — wymamrotała Marinette. — Świetnie.
— Nie musisz kłamać — powiedział Adrien. — Jeśli jest ci źle, po prostu to powiedz.
— Jest źle — przyznała wreszcie. — Okropnie! Nadal nie mogę sobie wybaczyć, że zawaliłam!
— Odnowiciele po prostu nas przechytrzyli. — Adrien położył dłoń na ramieniu Marinette. Dziewczyna poczuła, że się rumieni. — To nie twoja wina...
— Ech... Poza tym jeszcze chodzi o to, co było potem... Pewnie masz mnie teraz za totalną egoistkę. Mam poczucie, że źle zrobiłam! Chyba jednak wrócę do Zakonu, powiem im, że chcę walczyć i spróbuję odzyskać Tikki.
— Nie zmuszaj się — powiedział stanowczo Adrien. — Miałaś pełne prawo zrezygnować z walki. Naszym zadaniem było pokonanie Władcy Ciem, a jego już nie ma.
— Wiem, ale mam wrażenie, że wszyscy oczekują, że będę to kontynuować! Byłam Biedronką, ludzie pokładali we mnie nadzieje, a teraz? Jak tchórz postanowiłam odejść, zrezygnować! Nie potrafiłam zdecydować się, żeby zostać! — Poczuła, że zaczyna tracić nad sobą kontrolę. Odetchnęła w próbie uspokojenia się. — Chciałabym mieć twoją odwagę! Ty, pomimo porażki, zdecydowałeś się dalej walczyć. Jesteś dużo lepszy ode mnie...
— Wcale nie — zaprzeczył Adrien. — Nie wiem, czy to jakaś odwaga czy szlachetność sprawiła, że zdecydowałem się zostać... Raczej poczucie winy. Gdybym podjął bardziej zdecydowane działania, gdybym walczył, powstrzymałbym ojca i nie zrobiłby tego, co zrobił. Nie chcę po prostu, żeby więcej ludzi podzieliło jego los.
— To wszystko moja wina — upierała się Marinette. — Zamiast zająć się tym, czym powinnam, wolałam się bez przerwy z tobą wykłócać, bo uważałam się wtedy za lepszą! I to zupełnie bezpodstawnie — prychnęła. — Jestem najgorszą bohaterką, jaką świat kiedykolwiek widział.
— Nieprawda. — Adrien nie zamierzał się poddać. — Wielokrotnie uratowałaś Paryż, dzięki tobie całe miasto mogło spać bezpiecznie, wiedząc, że mogą na ciebie liczyć. A czasem po prostu trzeba wiedzieć, kiedy trzeba odpuścić.
— Chyba jednak nie teraz...
— Bohater, którego zmusza się do walki, nie jest dobrym bohaterem — oświadczył Adrien. — Jeśli nie czujesz tego naprawdę w sobie, to naprawdę, nie ma sensu się zamęczać. Moim zdaniem zrobiłaś wystarczająco dużo, Marinette.
Dźwięk własnego imienia nieco ją otrzeźwił. To, co mówił Adrien, brzmiało rozsądnie i w zasadzie zgadzało się z tym, co czuła w środku. Gdy parę dni temu postanowiła odejść z Zakonu Strażników, kierowała się przede wszystkim tymi względami. Wcale nie czuła się gotowa na nieustającą walkę z Odnowicielami, których moc stanowczo ją przerastała. Chciała odzyskać własne życie, przeżyć je spokojnie z rodziną i przyjaciółmi i nie wystawiać się każdego dnia na ryzyko śmierci.
— Pamiętaj, nikt wcale nie oczekuje po tobie nadludzkich czynów — powiedział jeszcze, jakby czytał jej w myślach. — To ty myślisz, że powinnaś się narażać, że wszyscy wokół tylko czekają, by ocenić cię bezlitośnie, jeśli chcesz po prostu być człowiekiem.
— Najbardziej szkoda mi Tikki — westchnęła Marinette. — Nie zasłużyła na to, żeby trafić w ręce Odnowicieli.
— Tikki jest dzielna, poradzi sobie — zapewnił ją Adrien. — I ty też. Nawet nie podejmując walki, jesteś moją bohaterką, wiesz?
I zrobił coś, czego Marinette się zupełnie nie spodziewała. Nachylił się do niej i mocno do siebie przytulił. Dziewczyna poczuła przyjemne ciepło, zarówno w miejscach, gdzie jej ciało stykało się z ciałem Adriena, jak i głębiej, w sercu. Odwzajemniła uścisk. Chciała, by ten moment trwał w nieskończoność, ale to, co najlepsze, zawsze się w końcu kończy. I tak było tym razem. Adrien odsunął się, ale uśmiechał się szeroko. Marinette również się uśmiechnęła.
— Dziękuję — powiedziała. — Za wszystko... Że byłeś przy mnie zawsze, gdy tego potrzebowałam. Nawet gdy zachowywałam się okropnie, ty i tak we mnie nie zwątpiłeś. Nikt inny nigdy nie miał we mnie takiej wiary, nawet ja sama. Gdyby nie ty, już dawno bym się załamała.
— Zawsze będę przy tobie — obiecał Adrien. — Bez względu na to, co się wydarzy. Chcę tego, pragnę bardziej niż czegokolwiek innego.
Marinette znowu się zmieszała. Odwróciła wzrok, ale po chwili ponownie spojrzała na Adriena.
— Naprawdę? — zapytała. — Chcesz przy mnie być?
— Oczywiście. Kocham cię, Marinette.
Jeśli wcześniej się rumieniła, to teraz już płonęła. Nie sądziła, że kiedykolwiek usłyszy te słowa właśnie z ust Adriena. Tego, którego od tak długiego czasu darzyła uczuciem, mając nadzieję, że je odwzajemni, a jednocześnie bojąc się mu wyznać prawdę...
— Ja też — wymamrotała bardzo cicho. — To znaczy, ja też cię... — Jak zwykle się zająknęła. Nie, to ostatni raz. Już nigdy więcej nie będzie się przy nim jąkać! — Też cię kocham — powiedziała już głośniej.
I gdy to powiedziała, nagle poczuła się bardzo lekka. Mogłaby przysiąc, że teraz mogłaby polecieć aż do samego nieba. Ale wcale nie chciała być w niebie. Wolała zostać na ziemi, razem z Adrienem i razem z nim rozkoszować się nowym szczęściem.
***
Mistrz uchylił powieki. Zamrugał kilka razy, chcąc upewnić się, że działają tak, jak powinny. Dostrzegł, że znajdował się w niewielkim pomieszczeniu. Przy ścianie znajdowało się łóżko, a na okolicznej szafce stała szklanka wody.
Mistrz prychnął. Po co mu ona była? W obecnym stanie nie był zdolny się nawadniać. Właściwie do niczego nie był zdolny. Mógł jedynie istnieć, na zawsze męczony okrutnymi wspomnieniami. Och, jaką męką było przypomnienie sobie tych czasów, gdy miał ciało, kiedy mógł jeść, pić, zaznawać wszystkich przyjemności ziemskiego życia! Wszystko to zostało mu brutalnie odebrane, kiedy w jego życiu pojawiła się ona.
To wszystko jej wina! Gdyby nie ona, dalej by żył. Gdyby nie ona, nie spędziłby kilku setek lat w tym okropnym miejscu, zwanym zaświatami! Nawiedził go obraz ponurego wymiaru, w którym miliony, nie, miliardy dusz tak szybko zapominały, kim były za życia... Ale nie on. On nie zapomniał. Jakże mógłby zapomnieć? Był przecież stworzony do wielkich celów, tak wielkich, że nikt z żywych czy umarłych nie mógł ich pojąć swoim marnym umysłem. Był stworzony do objęcia władzy nad całym światem, do zaprowadzenia własnego porządku. Śmierć nie miała prawa mu tego przerwać.
I oto powrócił! Ludzie, w których powoli zaczął już wątpić, jednak mu pomogli. Wyciągnęli go z tej bezdennej otchłani. Dali mu nową szansę. I nie zamierzał jej zmarnować. Nie tym razem. Już żadne bóstwo nie stanie mu na drodze. Teraz będzie panował. Na zawsze.
Podniósł się z podłogi. Nadal nie był przyzwyczajony do stanu, w którym się znajdował. W zaświatach nie miał żadnej formy, był po prostu duszą, błądzącą bez ustanku. A tutaj? Tutaj ziemski świat przyoblekł go w tę żałosną namiastkę ciała. Zyskał ludzkie kształty, jednak na pierwszy rzut oka dało się zorientować, że nie był człowiekiem. Spoglądając na jego półprzezroczystą formę, bez trudu można było zobaczyć to, co znajdowało się za nim. Na dodatek stracił materialność. Ilekroć próbował czegokolwiek dotknąć, przenikał przez to. Nie należał tak naprawdę do tego świata. Nie był jego częścią. Ale wkrótce zamierzał to zmienić.
W obecnej formie nie musiał chodzić, unosił się bowiem swobodnie. Przeniknął przez drzwi pokoju i poleciał przed siebie, wzdłuż korytarza. Siedziba Odnowicieli była dokładnie taka, jak ją zapamiętał. Nic się nie zmieniło przez te kilkaset lat. Odnowiciele byli wierni dawnym ideałom i tradycjom. Jemu też byli wierni, co właśnie okazali. Zostaną za to sowicie wynagrodzeni. Gdy poprowadzi ich do zwycięstwa, zajmą szczególne miejsca w nowym świecie. Będą podlegali wyłącznie jemu, a cały świat padnie im do stóp.
Myśli o przyszłości, w przeciwieństwie do tych o przeszłości, były przyjemne. Ale pozostawała jeszcze teraźniejszość. Przede wszystkim musiał odzyskać ciało. Oczywiście, mógł przejąć ciało któregoś ze swoich sług. Ale czy którykolwiek z nich miał ciało godne jego mocy? Nie... Żaden z nich nie mógł być jego naczyniem. Musiał stworzyć własne ciało. I tym zajmie się najpierw.
Wiedział, że mogą mu w tym pomóc artefakty pozostawione na Ziemi przez bóstwa żywiołów. Odnowiciele zawiedli, nie udało im się przejąć Miecza Yana. Trafił w ręce Zakonu. Mistrz miał jednak pewność, że wkrótce los się do nich uśmiechnie. Przejmą artefakty. On stworzy dla siebie nowe ciało. A potem zajmą się podbiciem świata.
Przemierzając korytarze, właściwie nie patrzył, dokąd leci. Stąd też zdumiał się nieco, kiedy doszedł do części, która była śnieżnobiała i wyglądała trochę jak szpital. Tej części nie było, kiedy jeszcze żył. Przypomniał sobie jednak, że to tutaj Odnowiciele trzymali teraz więźniów oraz obiekty badawcze. Czyli to tutaj musiała się znajdować ta interesująca dziewczyna, którą od niedawna badali. To, co powiedziała mu Kate Ferrer, niezwykle go zaintrygowało.
Jeszcze nie miał pojęcia, co z tym faktem zrobi, ale miał pewność, że uda mu się to jakoś wykorzystać. Dziewczyna mogła mu znacząco pomóc w dokonaniu zemsty na tej, która pozbawiła go życia. Miał już kilka koncepcji. Być może posłuży jako zakładnik, a jego zabójczyni zgodzi się na wszystko, byleby zostawili dziewczynę w spokoju. A może badając jej moce, odkryje słabość swojego naturalnego wroga...
Zbliżył się do strażników strzegących kolejnego korytarza. Ci, widząc go, natychmiast mu się ukłonili i bez słowa się odsunęli. Otworzyli Mistrzowi drzwi i chociaż było to zbyteczne, ucieszył go szacunek, jakim go darzyli. Wiedzieli, komu powinni być posłuszni.
I wreszcie znalazł odpowiednią celę. Przeniknął do jej wnętrza i ujrzał ciemne pomieszczenie. Fizycznie nie mógł tam zapalić światła, ale na szczęście pozostały mu jeszcze resztki magicznych mocy. Skupił w dłoniach energię i zmusił przełącznik do przesunięcia się. W środku rozbłysło światło.
Dziewczyna nie spała. Siedziała na łóżku, z głową spuszczoną na dół. Rozczochrane ciemne włosy, sięgające jej łopatek, opadały po obu stronach twarzy. Ale ten stan nie trwał długo. Dostrzegła rozbłysk światła i raptownie uniosła głowę. W jej zupełnie ludzkiej twarzy i zwyczajnych, niebieskich oczach zdawało się nie być ani krztyny niezwykłości. Ale on wiedział, że to nieprawda. Znał prawdę. W pełni zdawał sobie sprawę, kim była. Nawet jeśli ona sama jeszcze tego nie wiedziała.
W jej oczach dojrzał zdziwienie. Zapewne zastanawiała się, kim był. I dobrze, niech przez chwilę pobędzie w niepewności.
— Kim jesteś? — zapytała wreszcie, choć w jej głosie dało się dosłyszeć wahanie.
— Zaledwie cieniem tego, kim byłem kiedyś — odpowiedział. — Ale i tak przewyższam wszelkie śmiertelne istnienia na tym świecie, a wkrótce przewyższę również bogów. Jestem najwyższym mistrzem Odnowicieli i powinnaś być zaszczycona, że składam wizytę właśnie tobie.
— Czego ode mnie chcesz?
— Chciałbym złożyć ci pewną propozycję... Istnieje bowiem na tym świecie pewna, hm, osoba, której trzeba się pozbyć z tego świata. A ty możesz mi w tym pomóc. Jeśli się zgodzisz, podaruję ci wolność.
— O kogo chodzi? — zapytała dziewczyna ostrożnie.
— Z pewnością doskonale ją znasz. Jest w końcu twoją przodkinią.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Najwyraźniej nadal nic nie rozumiała. No cóż... Chyba wreszcie przyszedł czas, żeby powiedzieć to wprost.
— Wspólnie zemścijmy się na Shouyi.
~~~~
A więc nastąpił ten moment, kiedy zakończyłam publikację drugiej księgi! Ta przemowa nie będzie tak łzawa jak w pierwszej (well, na wtt nie wstawiłam tej przemowy, ale na wiki jest XD), bo i nie było gigantycznego porzucenia na długo z wielkim comebackiem, ani nie będzie długiej przerwy przed trzecią księgą. Bo tak, właśnie, kto śledzi wątek na Discordzie, ten wie, że trzecią księgę skończyłam pisać miesiąc temu (jestem szybkością), a do tego zdołałam ją przeczytać. Zatem publikacja zacznie się po prostu od przyszłego tygodnia, od 14 października. Mam nadzieję, że będzie w miarę regularna, ale z powodu studiów, które dopiero co zaczęłam, nie mogę Wam zagwarantować, że zawsze będę mieć czas, więc w razie czego po prostu mnie pingajcie na discu, jakbym zapomniała rozdział wrzucić xD Jeśli chodzi o pisanie, powstaje sobie również powoli kontynuacja 3 księgi, ale również nie mogę zagwarantować, że zostanie ukończona przed końcem publikacji 3 księgi, więc możliwe, że wtedy będzie przerwa w publikacji. Ale jak już będę publikować, to na pewno nie przerwę w środku opka. Jeśli miałabym się załamać, to co najwyżej wrzuciłabym całe naraz, żeby sobie wisiało.
W tym miejscu chciałabym podziękować każdemu, kto przeczytał tę historię <3 Zostawcie koniecznie komentarz i napiszcie, jak wrażenia z drugiej księgi!
A, i gdy zacznę publikować 3 księgę, tu też wrzucę o tym informację, więc jeśli macie drugą księgę w bibliotece, to na pewno nie przegapicie :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top