Rozdział 29 - Bitwa o Miecz Yana

Przez parę bardzo długich sekund Pierre i Richard mierzyli się wzajemnie wzrokiem, aż wreszcie ten drugi uśmiechnął się szeroko.

— Co za wspaniała niespodzianka! — zawołał, chociaż jego głos wcale nie wyrażał szczerej radości. — Miałem tylko przejąć Miecz Yana, a nadarza mi się okazja, by pozbyć się ciebie raz na zawsze!

— Tu nie dostaniesz tego, czego szukasz — odpowiedział mu Pierre. Nawet jego samego zaskoczyła pewność w jego głosie. — Jesteś sam, a nas jest wielu. Odejdź.

— Kto powiedział, że jestem sam? — Richard cały czas się uśmiechał. — Ja jestem tylko komitetem powitalnym. Chłopcy, możecie się już pokazać!

Na ten sygnał zza pobliskich domów wychynęło paru ludzi ubranych w charakterystyczne peleryny Odnowicieli. Strażnicy, zorientowawszy się, co im grozi, próbowali rzucić się do ucieczki, ale Odnowiciele byli szybsi; wkrótce ich otoczyli. Pierre zrozumiał dwie rzeczy. Po pierwsze będą musieli walczyć. A po drugie, Odnowicieli było więcej, a chroniąc miecz i pana Flamanta, Strażnicy mieli ograniczone pole manewru. To stawiało ich w niekorzystnej sytuacji.

Pierre zrobił krok do tyłu i usłyszał słowa Albertiny:

— Przede wszystkim musimy stąd wydostać miecz i pana Flamanta. Musimy uciec, a niekoniecznie pokonać Odnowicieli.

Pierre wiedział jednak, że walki nie uniknie. Nie w momencie, gdy wśród Odnowicieli był Richard. Wiedząc, co zaraz nastąpi, postanowił uprzedzić wszystko, co jego przyrodni brat mógł zrobić i zaatakował pierwszy.

Richard najwyraźniej nie spodziewał się tak szybkiego ataku, bo ledwo uniknął ciosu. Szybko jednak zorientował się w sytuacji i nie pozostał Pierre'owi dłużny. Sam się zamierzył, lecz Pierre'owi udało się zablokować jego pięść.

Kolejne ciosy wymieniali coraz szybciej, tak że Pierre był przekonany, że zwyczajnemu człowiekowi byłoby trudno dotrzymać im kroku. Stopniowo zatracał się, wpadał w trans, tak samo jak to miało miejsce w wiosce Priski. Nie myślał nad tym, co robi, a dał się ponieść sercu.

Mimo że nie przegrywał, wiedział również, że nie ma nad Richardem żadnej przewagi. Znaleźli się w sytuacji patowej. Wygra ten, który dłużej utrzyma się na nogach. Wiedząc, że Richard ma zdecydowanie więcej doświadczenia, obstawiał, że to jemu przypadnie zwycięstwo. Chyba że w grę wejdzie jakiś inny czynnik... Pierre natychmiast pomyślał o mieczu, który zabrał Odnowicielowi przy belgijskiej granicy, ale ten obecnie spoczywał w plecaku, który miał na ramionach. Nie było opcji, żeby udało mu się sięgnąć po broń, nie przypłacając tego ruchu życiem. Że też nie miał już Miraculum Pająka! Mógłby się teleportować za plecy Richarda i go powalić...

Nie, miracula to już przeszłość — napomniał się. — Musisz polegać na sobie.

Walczył więc dalej, nadal gorączkowo myśląc, co mógłby zrobić. Trik z powaleniem tarczą nie zadziałał, bo Richard był na to doskonale przygotowany. Technika walki jego wroga była również dopracowana do perfekcji.

Nagle przypomniał sobie swoją wczorajszą rozmowę z Tigili. Mówiła mu, że powinien się strzec Richarda, ale jednocześnie wierzyła również w możliwości jego samego... Mówiła coś o przyjaciołach... Czyżby chodziło jej o to, że powinien walczyć z nimi bardziej ramię w ramię? Być może to była jego szansa?

Starając się nie wypaść z rytmu, odwrócił się tak, żeby zobaczyć, jak szło jego towarzyszom. Większość z nich mierzyło się z kilkoma przeciwnikami naraz. Aktywnie nie walczyli jedynie pan Flamant, rozglądający się z lekkim niedowierzaniem po walczących i Albertina, osłaniająca go magicznymi tarczami trochę podobnymi do tych Pierre'a, tylko że białymi.

Dosłownie parę sekund po tym jeden z Odnowicieli zamachnął się swoim mieczem. Trafił w tarczę Albertiny tak, że ta zniknęła, ale ostrze pomknęło dalej. Ku uldze Pierre'a nie trafiło w nią samą, bo jedynie się lekko zatoczyła do tyłu. Dostrzegł jednak, że miecz przeciął pasek przytrzymujący pojemnik blokujący magię, który z głośnym trzaskiem upadł na ziemię. Siła uderzenia sprawiła, że się otworzył, ukazując wszystkim nie za długi obosieczny miecz w kolorze brązu. Miecz Yana, bezcenny artefakt boga ognia.

To wystarczyło, by wytrącić Pierre'a z równowagi. Richard bez wahania to wykorzystał i podciął mu nogi. Pierre runął jak długi i ledwo zdążył wyciągnąć przed siebie ręce, by nieco zamortyzować upadek. Nie pomogło mu to za dużo, a na dodatek poczuł okropne pieczenie na dłoniach. Zignorował je jednak i podźwignął się na nogi. Rzucił się w stronę miecza, ale ktoś już zdążył go uprzedzić. Jeden z Odnowicieli zgarnął miecz, którego ostrze zapłonęło nagle żywym ogniem.

Wszyscy w pobliżu instynktownie się odsunęli i dobrze zrobili, bo ten zamachnął się mieczem. Łuk ognia utrzymał się na ziemi i skutecznie oddzielił od siebie dwie grupy walczących. Pierre domyślił się, że to musiał być magiczny ogień — był pewien, że zwyczajne płomienie nie utrzymałyby się tak na asfalcie. Chociaż odskoczył w porę, jego gorąco i tak go zaskoczyło, więc osłonił się tarczą. Rozejrzał się wokół i zorientował się, że po tej stronie poza nim samym stało tylko paru Odnowicieli, w tym Richard, a także pan Flamant. Reszta Strażników i wrogów znalazła się po drugiej stronie ognia.

Pierre wiedział, że Richard nie pozwoli mu tak łatwo się przedostać na drugą stronę ognistej ściany, zrozumiał też, że teraz Odnowiciele mają łatwy dostęp do bezbronnego potomka Yana. Albertina powiedziała, że ochrona miecza i pana Flamanta jest priorytetem. Więc na tym musiał się skupić. Los staruszka był w jego rękach. Musiał go uratować.

Nagle zrozumiał, jakie jest jego jedyne wyjście z tej sytuacji. Przez cały czas wzbraniał się przed tym rozwiązaniem, ale nie widział już żadnej innej opcji. Żadnego sposobu na przedarcie się przez Odnowicieli.

Spojrzał na błyskotkę owiniętą wokół nadgarstka.

— Przepraszam, Aurélie — powiedział cicho, po czym już głośniej krzyknął: — Flyy, bzycz nad uchem!

Otoczył go błysk światła, tak znajomy, chociaż tym razem nie było ono brązowe, a czerwone. Już po chwili miał na sobie czarny strój ze srebrnymi akcentami, w których odbijał się szalejący wokół ogień. Nie miał jednak czasu na przyglądanie się nowemu kostiumowi, bo musiał działać. Odgradzając się tarczą od ścigających go Odnowicieli, dobiegł do potomka Yana.

— Proszę się mocno mnie trzymać! — zawołał do niego, obejmując go ramionami w torsie. — Uciekniemy stąd.

Pan Flamant nie protestował i chwycił go kurczowo.

— Latanie!

Po tym okrzyku Pierre wzbił się w powietrze. Modląc się, żeby nie okazało się, że któryś z Odnowicieli potrafi latać, zwiększył jeszcze nieco wysokość, po czym poleciał w stronę, w której było więcej zabudowań, wyglądającą na centrum. Miał nadzieję, że jeśli zostawi Flamanta w jakimś bardziej zaludnionym miejscu, Odnowiciele nie odważą się go tknąć.

— Dokąd lecimy? — zainteresował się nagle Flamant.

— Jeszcze nie wiem, ale prawdopodobnie do centrum — odpowiedział mu Pierre.

— A nie lepiej udać się od razu do siedziby Zakonu? — zapytał.

To w zasadzie niegłupia myśl — uznał początkowo Pierre. Zaraz zorientował się jednak, że nie może tego zrobić.

— Siedziba jest za daleko, nie wiem, czy dam radę utrzymać moc — powiedział. — Poza tym nie mogę zostawić pozostałych.

— Bitwa wygląda na przegraną — stwierdził ponuro Flamant. — Ten miecz ma straszliwą moc, a poza tym widziałem oczy tego, który go pochwycił. To dziecko Yana, jego miecz będzie chętnie słuchał...

— Nie możemy się poddać tak szybko. Zostawię pana w bezpiecznym miejscu, a potem wrócę i zobaczę, co da się zrobić.

Wtem dostrzegł, że musiał zboczyć z drogi. Wcale nie skierował się do centrum Evere, a bliżej obrzeży. Miał jednak coś w rodzaju szczęścia: nie tak daleko dostrzegł znak informujący o granicy z Brukselą. Postanowił tam polecieć. Może zostawiając Flamanta w stolicy, też da radę zapewnić mu bezpieczeństwo?

Po chwili znaleźli się już nad zabudowaniami obrzeży Brukseli. Wypatrzył w okolicy grupkę ludzi, którzy wydawali się bardzo zainteresowani najbliższym budynkiem. Zwrócili jego uwagę, a po chwili wiedział już, dlaczego. Bo poznał jednego z nich. Wysokiego mężczyzny w dredach nie mógł z nikim pomylić. Grenade.

— Będziemy lądować — ostrzegł Flamanta.

Poleciał w stronę tej grupki i wkrótce wylądował. Wypuścił potomka Yana z objęć, po czym podeszli do Strażników. Wkrótce Grenade, stojący najbliżej, dostrzegł ich.

— Kim jesteście? — zdziwił się. — Posiadacz miraculum?

— To ja, Pierre — wyjaśnił Pierre. Wiedział, że czary miraculów potrafią zmylić niejednego. — A to jest pan Flamant, którego Odnowiciele pragną dorwać. Jesteśmy tak jakby w kryzysowej sytuacji i nie mogę sam doprowadzić go do siedziby Zakonu. Moglibyście to dla mnie zrobić?

Grenade zmarszczył brwi.

— Chyba niespecjalnie rozumiem, co tu się dzieje — stwierdził. — Kim jest ten człowiek i dlaczego chce się dostać do siedziby Zakonu?

— Kiedyś zalazłem im za skórę — odezwał się pan Flamant. — A teraz jeszcze chcą mnie okraść, bandyci jedni!

— To długa historia — dodał Pierre. — Nie mam czasu, by tłumaczyć, po prostu zrób to dla Zakonu, proszę!

Grenade zrozumiał najwyraźniej, że protesty nic mu nie dadzą, dlatego wzruszył ramionami.

— Dobra, niech będzie — zgodził się.

— Wielkie dzięki! — zawołał Pierre, ucieszony pomyślnym przebiegiem tej części misji.

Odmachał im jeszcze na pożegnanie, po czym odbiegł kawałek, by znowu wzbić się w powietrze. Ku swojemu zadowoleniu udało mu się to bez problemu, chociaż był przekonany, że minęło już pięć minut. Czyli udało mu się utrzymać przemianę. Lecąc nad zabudowaniami Evere, zauważył również, że w przeciwieństwie do tego, jak używał kiedyś Miraculum Pająka, teraz głowa w ogóle go nie bolała. No tak, ból głowy był przecież sprawką Huunty, a Flyy, w przeciwieństwie do niego, rzeczywiście chciała Pierre'owi pomóc. Zastanawiał się więc, czy po przemianie zwrotnej będzie czuć się lepiej niż zwykle. O ile w ogóle uda mu się odmienić...

Nagle przypomniał sobie ten ostatni raz, kiedy używał miraculum, walkę z Rousseau w Paryżu. Wtedy też miał do czynienia z ogniem. I przeholował z używaniem teleportacji... Miał nadzieję, że teraz nie będzie mieć takich problemów z przemianą.

Tak czy siak, póki co nie zamierzał tego sprawdzać. Uznał, że przemieniony ma więcej szans w walce — dzięki Miraculum Muchy miał większą swobodę ruchów, a poza tym dało mu ono wreszcie jakąś porządną broń. Zdjął bowiem z pasa gumę i wyjął kolec, który na nią nałożył. Odgoniwszy szybko wspomnienie tego, jak pokazał tę sztuczkę Aurélie, doleciał wreszcie na miejsce.

Sytuacja nie wyglądała zbyt kolorowo. Chociaż Strażnicy póki co nie pozwalali Odnowicielom uciec z Mieczem Yana, ani trochę nie zbliżyli się do tego, by go odzyskać. Pierre dostrzegł kilku Odnowicieli, którzy stali w zwartym szeregu i atakowali Strażników. Wylądował za nimi i zamachnął się bronią. Atak wywarł pożądany efekt: udało mu się uderzyć kilku w plecy, a jeden z nich się przewrócił. Pozostali nie stracili równowagi, ale zdekoncentrowali się. Odwrócili się, by zobaczyć, co się stało i zrobili to, na co Pierre miał nadzieję: skupili na nim całą swoją uwagę.

Całkiem nieźle radził sobie, trzymając ich na dystans. Walcząc naprędce przygotowaną bronią z gumy i kolca pomyślał, że musi w przyszłości na spokojnie zgłębić tajniki wszystkich broni, bo choć intuicja podpowiadała mu, co powinien robić, czuł, że jeśli świadomie się wszystkiego nauczy, może mu to pomóc. Zwłaszcza że wkrótce szczęście przestało mu dopisywać.

Dwóch Odnowicieli zbliżyło się do niego. Udało mu się odepchnąć ich tarczą, ale kolejni już nadchodzili. Pierre bez ustanku obracał się, by blokować ich tarczami. Szybko zorientował się jednak, że w ten sposób nie da rady się obronić, wrogów było po prostu za dużo. Pozostało mu jedno, co mógł zrobić. Użyć ponownie Latania, żeby im uciec i ponownie przemyśleć strategię.

Instynktownie, jakby chcąc się jeszcze raz odgrodzić barierą, rozłożył ręce na boki. Pamiętając, że ostatnim razem wystarczyło pomyśleć formułkę Teleportacji, doszedł do wniosku, że z mocą Miraculum Muchy musi się dać zrobić tak samo. Może dzięki temu zyska dodatkowy ułamek sekundy przewagi, gdy przeciwnicy nie będą wiedzieli, co zamierzał zrobić? Wypowiedział w myślach formułkę Latania.

I wtedy stało się coś bardzo dziwnego.

Zanim w ogóle zdążył wzbić się do lotu, dostrzegł, że jego przeciwnicy zamarli. Po sekundzie zrozumiał, czemu. Jakaś niewidzialna siła odepchnęła ich od Pierre'a i uniosła metr czy dwa w górę. Odnowiciele zaczęli się szamotać i krzyczeć, ale to w niczym im nie pomogło, bo nadal lewitowali. Co im się stało?

Pierre, próbując to zrozumieć, uniósł nieco ręce. Odnowiciele poszybowali wyżej. Następnie opuścił je trochę, a wrogowie, jakby na zawołanie, znaleźli się niżej. Wtedy jakaś jego część pojęła, co się stało. W jakiś nie do końca wyjaśniony sposób to on ich kontrolował! Nie miał pojęcia, skąd zyskał taką moc, ale postanowił to wykorzystać. Uniósł Odnowicieli nieco do góry, a potem wyobraził sobie ich spadających. Nowa moc posłuchała go i wypuściła wrogów ze swoich objęć. Z krzykiem upadli na ziemię; tylko dwóm z nich udało się utrzymać na nogach, reszta się przewróciła.

Pierre, nie marnując czasu, sam wzbił się w powietrze i uciekł od nich. Teraz zdecydował się bardziej rozeznać w sytuacji. Odnowiciele, których powalił, powoli zbierali się z ziemi, ale to nie oni go interesowali. Wypatrzył w tłumie Richarda mierzącego się z Albertiną i potomkiem Shuihai, po czym powiódł wzrokiem dalej, aż do źródła ognia. Chłopak trzymający Miecz Yana odgradzał się od Strażników coraz to nowszymi łukami ognia i zdawał się bardzo lubić swoją nową broń. Pierre'owi nie zajęło długo zrozumienie, dlaczego. Pan Flamant miał bowiem rację — był to syn Yana. I to akurat ten, którego Pierre doskonale znał. Antoine Rousseau.

Skoro Odnowiciele zdecydowali się wysłać na tę misję Rousseau, musiało to znaczyć jedno: w tym krótkim czasie pobytu wśród Odnowicieli bardzo rozwinął swoje moce. Pierre nie wierzył bowiem, że wysłaliby tu byle kogo. Chodziło przecież o bezcenny artefakt! W związku z tym zrozumiał również jeszcze jedną rzecz: musiał szczególnie uważać, jeśli nie chciał stać się wędzonką z półboga.

Ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, Rousseau go dostrzegł.

— Och, proszę, kogo ja widzę! — zawołał. — Pan Robak! Już dawno się nie widzieliśmy! Co, znudziło ci się bycie pajączkiem i teraz wolisz bzyczeć?

Pierre zignorował tę uwagę i uniknął płomienia posłanego w jego stronę. Zastanawiał się gorączkowo, co zrobić. Jedno było pewne: musiał pozbawić Rousseau tego miecza, inaczej nie mieli żadnych szans.

Wpadł na pewien pomysł. Skierował dłonie w stronę Rousseau i spróbował zrobić z mieczem to samo, co z tamtymi Odnowicielami. Może uda mu się wyrwać go z dłoni wroga? Miecz jednak ani drgnął. Czyżby on zrobił coś źle? A może to miecz był odporny na sztuczki tego typu?

Jak nie magią, to zrobię to tradycyjnie — uznał Pierre.

Przygotował gumę i rzucił ją w stronę Rousseau. Ten w pierwszej chwili nie zorientował się, co Pierre zamierza zrobić i już po chwili Miecz Yana był owinięty gumą. Wkrótce jednak zreflektował się, bo zanim Pierre zdążył pociągnąć, ten ruszył mieczem od swojej strony. Pierre próbował utrzymać się, ale pociągnięcie Rousseau, prawdopodobnie wspomagane mocą artefaktu, okazało się silniejsze. Aby uniknąć wyrwania ramienia ze stawu, Pierre puścił broń i patrzył, jak znika w ogniu. Oczywiście nie została zniszczona, ale był przekonany, że nie odzyska jej przed ponowną przemianą. A na detransformację nie mógł sobie teraz pozwolić.

Trzeba było wymyślić inny plan i to szybko.

Musiał jakoś oddzielić Rousseau od Miecza Yana, to pewne. Na miecz telekineza nie działała, a Pierre był pewien, że jeśli użyje jej na samym Rousseau, ten i tak nie wypuści broni z rąk. Nie... Musi go jakoś zdezorientować!

Obserwując dalej sytuację, zauważył, że Albertinie i potomkowi Shuihai udało się przedostać poza skupisko walczących. Teraz Richard atakował ich ze środka, a za jego plecami powstała spora przerwa... A na prostej linii znajdował się Rousseau.

Pierre wpadł na wariacki pomysł. Przez chwilę latał wte i wewte, udając, że Rousseau go zupełnie nie obchodzi, aż ten wreszcie się Pierre'em znudził i skupił swoją uwagę na znajdującym się nieopodal Manuelu. Doskonale! Gdy ten punkt planu się powiódł, Pierre wylądował na ziemi za Richardem. Zamierzył się na niego i dokładnie tak, jak tego oczekiwał, przyrodni brat, wyczuwszy to, odwrócił się do niego.

— Myślałeś, że uda ci się wziąć mnie z zaskoczenia, co? — Richard uśmiechnął się drwiąco. — Nie ze mną te numery, braciszku!

I rzucił się do ataku. Pierre odsunął się i skupił całą swoją wolę na Richardzie, modląc się z całego serca, by moc telekinezy zadziałała. I udało się! Richard przyspieszył, wbrew swojej woli, a gdy Pierre uwolnił go, już nie mógł się zatrzymać. Wpadł na Rousseau i przewrócili się obaj. Miecz Yana wypadł z rąk chłopaka.

— Co ty robisz, kretynie?! — wydarł się na niego Rousseau.

— To nie moja wina! — żachnął się Richard.

Powoli podniósł się z ziemi, a Rousseau pozwolił sobie na przeciągły jęk. Pierre miał wielką ochotę podbiec do nich, ale uznał, że lepiej będzie, jeśli zostanie tutaj. Zresztą, Manuel na szczęście zrozumiał, co Pierre chciał zrobić. Wykorzystał moment nieuwagi Rousseau, wymyślającego Richardowi i natychmiast, zanim którykolwiek z Odnowicieli zdążył coś zrobić, podniósł Miecz Yana z ziemi. Odsunął się na bezpieczną odległość, po czym wyciągnął miecz przed siebie.

— Przegraliście — oznajmił. — Teraz miecz jest nasz.

— Nie! — krzyknął Rousseau i gdy wreszcie wstał, rzucił się w stronę Manuela. — Miecz Yana należy do nas!

Manuel zablokował go ogniem. Rousseau mimo woli się odsunął — chociaż też mógł kontrolować ogień, Pierre podejrzewał, że moc miecza mogła być zbyt potężna i dla niego, zwłaszcza w momencie, gdy już nim nie władał.

Manuel ruszył teraz w stronę pozostałych Odnowicieli, walczących ze Strażnikami. Przy pomocy miecza otoczył uciekających w popłochu Odnowicieli pierścieniem ognia, uwalniając od nich swoich towarzyszy. Ci natychmiast wykorzystali okazję, by otoczyć pozostałych po drugiej stronie Rousseau i Richarda.

— Poddajcie się — nakazała im Albertina.

— Nigdy! — wrzasnął Richard.

Próbował się wyswobodzić, ale Pierre zareagował błyskawicznie i wyciągając ręce, unieruchomił go. Richard spojrzał na niego z nienawiścią.

— Zapłacicie mi za to!

— Ale nie dzisiaj — powiedziała spokojnie Albertina. — Dzisiaj to ty jesteś na przegranej pozycji.

— Czyżby?

I chociaż nie mógł się przybliżyć ani oddalić od Strażników, wykonał kilka ruchów, które Pierre natychmiast poznał. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, Odnowiciele zniknęli.

— Znowu uciekli! — zawołał Pierre. — Co za dranie!

— Ale tym razem już nic nie zdobyli — zauważyła Albertina. — Miecz Yana jest u nas.

— A co z panem Flamantem? — zapytał Manuel, który dopiero co wygasił wszystkie źródła ognia. — Gdzie jest?

— Znalazłem członków Zakonu, którzy obiecali się nim zająć — wyjaśnił Pierre. — Jest cały i zdrowy... mam nadzieję.

Wreszcie poczuł, że całe napięcie, które odczuwał od momentu mobilizacji w Zakonie, wreszcie z niego uleciało. Bitwa się skończyła, a oni ją wygrali. Wygrali! Po raz pierwszy zwyciężyli Odnowicieli bez żadnych strat! Uśmiechnął się szeroko.

— Wygraliśmy — powiedział na głos.

— Dzięki tobie — pochwaliła go Albertina. — To ty poprowadziłeś nas do zwycięstwa.

— To nasza wspólna zasługa — uznał na to Pierre. — Sam bym tego nigdy w życiu nie zrobił.

Manuel w tym czasie odnalazł pojemnik blokujący magię, który w czasie bitwy wylądował na chodniku. Włożył do niego miecz, który momentalnie przestał płonąć, po czym zamknął wieko. Jako że pasek był przerwany, nie mógł zarzucić go na plecy jak wcześniej Albertina, więc wziął go pod ramię.

— Wracajmy do siedziby Zakonu — powiedział. — Zanim jeszcze jacyś Odnowiciele postanowią nas zaatakować.

Albertina zgodziła się z nim i wszyscy razem ruszyli w stronę parkingu, gdzie pozostawili samochody. Po drodze Icy zrównała się z Pierre'em. Poza tym, że jej włosy straciły jakikolwiek ład, nic się jej nie stało.

— Nie sądziłam, że użyjesz Miraculum Muchy — odezwała się.

— Ja też nie — przyznał Pierre. — Ale to było jedyne wyjście. Bez niego nie miałbym żadnych szans.

— Nie rozumiem tylko jednego... Co to była za moc? Przecież Miraculum Muchy daje moc Latania, nie Telekinezy.

Pierre pokręcił głową. Sam zupełnie tego nie rozumiał, nie dało się jednak zaprzeczyć, że moc ta okazała się wyjątkowo użyteczna.

Wreszcie dotarli do samochodów. Tak jak wcześniej, Pierre zajął miejsce pasażera obok Albertiny. Uznał również, że to najwyższy moment, by się detransformować, bo teraz w końcu był bezpieczny.

— Flyy, przestań bzyczeć.

W samochodzie zabłysło, a Pierre powrócił do swojej cywilnej postaci. Flyy zawisła przed nim.

— Czuję się jakoś dziwnie — oświadczyła Flyy. — Jakbym stała się silniejsza.

— Naprawdę? — zdziwił się Pierre. — Co się stało?

— Ty mi to powiedz — odparła. — Użyłeś Miraculum Muchy, chociaż miałeś tego nie robić!

— Nie miałem innego wyjścia!

— Masz szczęście, że to byłam ja. Jakby to było inne kwami, to by się nie powstrzymało przed pochłanianiem twojej mocy! A i tak musiałam trochę zaczerpnąć, inaczej nie utrzymałbyś przemiany.

Jej słowa sprawiły, że Pierre uświadomił sobie, że rzeczywiście poczuł się jakiś zmęczony. Choć nie czuł się tak słabo, żeby zemdleć, chciał jednak nieco odpocząć. Uśmiechnął się słabo.

— Dziękuję, Flyy — powiedział. — Dzięki tobie pokonaliśmy Odnowicieli.

Kwami, choć jeszcze próbowało się boczyć, uśmiechnęło się.

— W siedzibie Zakonu dam ci się najeść do syta — oznajmił.

Przymknął oczy i pozwolił sobie odpłynąć na chwilę umysłem od obecnych wydarzeń.

~~~~

I oto właśnie finał dla Pierre'a już mija c: W następnym rozdziale wyjaśnienie tego, co tu się do jasnej Agaty wydarzyło + pewna rzecz, która może podpowiedzieć więcej na temat dalszej fabuły owo A na ilustracji koncepcja Pierre'a z Miraculum Muchy, nie jest ta ilustracja wybitna, ale mogła być gorsza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top