Rozdział 23 - Sojusz
Mężczyzna zakończył pracę, którą wyznaczył sobie na dziś. Przeciągnął się w krześle, po czym skrupulatnie pozbierał wszystkie rzeczy i odłożył je tam, gdzie ich miejsce. Zawsze cenił porządek, dzięki niemu zawsze znajdował wszystko, czego potrzebował.
Rzucił okiem na duży obraz w złoconej ramie. Wymalowana na nim złotowłosa kobieta wpatrywała się w niego dobrotliwymi, zielonymi oczami.
Już niedługo, ukochana — pomyślał. — Już wkrótce znowu się zobaczymy.
Opuścił gabinet i już wkrótce znalazł się w ogrodzie, aby odpocząć chwilę i poukładać myśli. Nikt mu w tym nie przeszkadzał, co go bardzo cieszyło. Syn pilnie trenował grę na fortepianie, pilnowany przez ochroniarza, a asystentka była pochłonięta pracą u siebie.
Po zaczerpnięciu nieco świeżego powietrza wrócił do środka. Było nieco chłodno, a tak zajęty człowiek jak on nie mógł ryzykować złapania przeziębienia, nawet pomimo swojej dobrej odporności. A poza tym nie miał czasu, aby tak długo nic nie robić. Powrócił do gabinetu i tym razem całą uwagę poświęcił obrazowi. Tak jak zawsze to robił, nacisnął przyciski, starannie ukryte w malowidle, a te aktywowały ukrytą platformę, która teraz zawiozła go dokładnie tam, gdzie chciał. Do siedziby jego alter-ego, Władcy Ciem, z której siał postrach wśród paryżan.
Gdyby nie bezmyślny upór Biedronki i Czarnego Kota, którzy za nic nie chcieli oddać mu swoich miraculów, wcale nie musiałby tego robić. Gdyby tylko wiedzieli, dlaczego... Wtedy z pewnością nie mieliby takich oporów. Jedynym, czego pragnął, była przecież miłość! Prawdziwa miłość, która zdarza się raz na całe życie. Miłość, którą dawno temu utracił. Miłość, którą może odzyskać, kiedy wreszcie uda mu się pokonać wrogów. Dziś zamierzał podjąć kolejną próbę. Nie podda się, nigdy! A jego działania w końcu przyniosą upragniony skutek.
Nooroo, który wszędzie indziej musiał się chować, teraz ujawnił się. Spojrzał ze strachem na swego pana. Mężczyzna spodziewał się, że kwami będzie chciało jak zwykle zaprotestować, powiedzieć, by nie czynił więcej zła. Ale on nie zamierzał mu pozwolić dojść do głosu. Otworzył usta, by wypowiedzieć formułkę przemiany.
Lecz nie zrobił tego. Coś, jakby przeczucie, kazało mu się zatrzymać. Po chwili zrozumiał, że nie było to przeczucie, a coś, co niemal nieświadomie zarejestrował kątem oka. Ruch.
Czujność Władcy Ciem wzrosła kilkukrotnie. Ruch? To przecież niemożliwe. Istnienie tego miejsca było ścisłą tajemnicą, znaną tylko nielicznym. Powierzył ten sekret jedynie swojej asystentce, a wyraźnie zakazał jej tu przychodzić pod jego nieobecność. Nie, ona nie mogłaby złamać tego zakazu. To kto to był? Czyżby syn albo ochroniarz odkryli to miejsce? A jeśli tak, to po co tu przyszli?
— Pokaż się! — zawołał władczym tonem, którego tak często używał.
Postać usłyszała to i najwyraźniej zdecydowała się posłuchać, bo ponownie się poruszyła. Wyszła z cienia kopuły w tę niewielką część pomieszczenia, gdzie padało światło słońca. Władca Ciem oniemiał. Intruz z pewnością nie należał do mieszkańców tego domu, nie przypominał nawet nikogo, kogo by kiedykolwiek znał. Miał na sobie burą szatę, zakrywającą niemal całą jego postać; dostrzec dało się jedynie jego twarz.
Władca Ciem ocenił, że przybysz wyglądał na kogoś mniej-więcej w jego wieku, być może odrobinę młodszego. Miał brązowe włosy, opadające gdzieniegdzie na twarz, a także krótką kozią bródkę w tym samym kolorze. Ale ten ktoś z pewnością nie był zwykłym człowiekiem. Pomarańczowe oczy mężczyzny patrzyły na Władcę Ciem tak, że ten nagle poczuł się jak zwierzyna łowna. Intruz był drapieżnikiem, polującym na swoją ofiarę.
— Witam, panie Agreste — odezwał się tamten zaskakująco miękkim głosem. Mimo to włosy na karku Władcy Ciem zjeżyły się. — Nareszcie się spotykamy.
— K-kim jesteś? — wyjąkał Gabriel. Poczuł, że popełnił błąd. Przybysz z pewnością wyczuł jego słabość. A to on powinien dominować. — Jak dostałeś się do tego miejsca?
— Potrafię wytropić każdego, kogo zechcę — odpowiedział intruz. — I pan, panie Agreste, nie jest wyjątkiem. Jestem Łowcą, który zawsze zdobywa swoją zwierzynę.
Gabriel uznał to za rodzaj przedstawienia się. Był pewien, że miano Łowcy było tylko pseudonimem, ale lepsze to niż uważanie go cały czas za bezimiennego przybysza. Policzył w myślach do trzech, aby się nieco uspokoić.
— Nie wiem, jak się przedarłeś do mojego domu — powiedział, teraz już się nie zająknąwszy — ale nie życzę sobie tutaj twojej obecności. Odejdź.
— Wcale nie zamierzam — odparł Łowca łagodnie. — Zanim pańska asystentka się ocknie i przypomni sobie nieznajomego, który ją zaatakował, po czym ruszy ostrzec szefa, minie trochę czasu. Czasu, który chciałbym przeznaczyć na rozmowę z panem.
— Nie mam nic do powiedzenia — oświadczył Gabriel. — A jeśli nie odejdziesz, to systemy bezpieczeństwa to dla mnie załatwią.
— Ależ wręcz przeciwnie — zaprzeczył Łowca. — Pan ma wszystko, co nas interesuje.
Gabriel zwrócił uwagę na użycie przez Łowcę liczby mnogiej. Czyli ten drań miał sojuszników... Ale czego od niego chcieli?
— Pański sekret nie jest dla nas tajemnicą. Wiemy, że chce pan zdobyć miracula Biedronki i Czarnego Kota.
Jak się dowiedział? — przemknęło przez myśl Gabrielowi. — Przecież dobrze się chroniłem...
— I co z tego? — zapytał, decydując się nie udawać Greka. — Jakie to ma znaczenie?
— Ogromne. Bo widzi pan, nasze cele są zbieżne. Nam również zależy na zdobyciu miraculów Biedronki i Czarnego Kota.
Zrobił pauzę, jakby chciał dać Gabrielowi czas na przemyślenie tego, co właśnie usłyszał. Ten jednak nie był pewien, czy jest mu ten czas potrzebny, bo zupełnie nie rozumiał, do czego tamten pije. Oczywiście, pomyślał, że ta wizyta jest swego rodzaju wypowiedzeniem wojny, ale postanowił nie wyciągać zbyt pochopnie wniosków.
— Widzę, że wreszcie przykułem pańską uwagę. Oczywiście moglibyśmy próbować zdobyć miracula osobno, lecz wtedy moglibyśmy sobie... jakby to ująć... pokrzyżować wzajemnie szyki. Zatem z pewnością zgodzi się ze mną pan, że lepiej byłoby współpracować, prawda?
— To przecież absurd! — zaprotestował Gabriel. — Niby dlaczego mam z wami współpracować? Zresztą, nawet nie powiedziałeś, kim niby jesteście!
— Wystarczy panu wiedzieć, że nasza grupa byłaby w stanie zniszczyć pana w mgnieniu oka. A jednak tego nie zrobiliśmy. Wie pan czemu? Bo uważamy, że może być pan cennym sojusznikiem. — Łowca zawiesił wzrok na posiadaczu Miraculum Motyla.
Gabriel zawahał się. Jeśli ci ludzie byli naprawdę tak potężni, jak twierdził Łowca, może faktycznie warto byłoby zgodzić się na jego warunki? Być może, dzięki ich pomocy, zdołałby w końcu zdobyć upragnione miracula? Wtedy nareszcie spotkałby się ponownie z Emilie...
Musiał tylko jeszcze dowiedzieć się jednej rzeczy.
— A co z miraculami? — zapytał. — Gdy je zdobędziemy... Jak ich użyjemy?
— Och, to bardzo proste. — Łowca uśmiechnął się kącikiem ust. — Gdy zdobędziemy miracula, pan będzie mógł ich użyć, panie Agreste, aby zdobyć to, czego pragnie. A kiedy już pan będzie to miał, my weźmiemy miracula, by spełnić nasze życzenie. Czy to panu odpowiada?
Gabriel w locie podjął decyzję.
— Tak.
— Doskonale! W takim razie omówmy warunki.
***
Bruno już wiele razy zastanawiał się, jak to się stało, że jego życie tak bardzo skupiło się na cukierni rodziców. Może to dlatego, że odkąd był mały, to czuł pociąg do cukiernictwa i praca tutaj stanowiła spełnienie jego marzeń. Albo dlatego, że udawało mu się czasem załapać na część towarów. Albo dlatego, że jego życie społeczne praktycznie nie istniało, odkąd nie chciał umówić się z popularną dziewczyną, która, wściekła z tego powodu, kompletnie zniszczyła jego szkolną reputację. Powodów mogło być wiele.
Nie żeby mu to przeszkadzało. Akurat miał krótką przerwę, więc w najlepsze zajadał się ptysiami. Wiedział jednak, że nie potrwa to długo i za chwilę znowu ruszy do pracy. Najzabawniejszy był fakt, że chociaż najbardziej lubił słodkości przyrządzać, to częściej je sprzedawał, co w zasadzie też mu nie przeszkadzało. Chociaż niektórzy klienci potrafili być problematyczni, to jednak większość z nich okazywała się zupełnie w porządku. Niektórych już nawet mógł nazwać znajomymi.
Kiedy tylko wrócił do głównej części budynku, drzwi, jakby na zawołanie, otworzyły się, by wpuścić do środka takich znajomych. Gdyby Bruno ich nie znał, zapewne wziąłby wchodzące postacie za siostry, bo obie miały płomiennorude włosy. Wiedział jednak, że nie są spokrewnione, lecz sądząc po ich pozycji, musiały być bardzo blisko. Wyższa z nich z wyraźnym zadowoleniem na twarzy wtuliła się w ramię niższej, a na twarzy tej drugiej błąkał się lekki uśmiech.
— Hej, Sende! — przywitał się Bruno. — I Roxy.
— Kopę lat! — zawołała Sende, na chwilę puściwszy ramię Roxy, aby usadowić się na stołku. Druga z dziewczyn usiadła obok niej. — Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w końcu mam czas, by na spokojnie posiedzieć sobie w najlepszej cukierni w Paryżu!
— Pochlebiasz nam. — Bruno odwzajemnił uśmiech. — Co podać?
Sende i Roxy wybrały takie samo ciasto marchewkowe, a Bruno szybko im nałożył. Sende położyła na ladzie kilka monet.
— Ta szkoła to jakaś masakra! — odezwała się ponownie Sende, jakby nie przerwała wcześniejszej wypowiedzi. — Ciągle tylko kucie, kucie i kucie... Nauczyciele się na nas uwzięli! A to tylko dlatego, że pod koniec roku jest jakiś głupi egzamin. Przez to prawie na nic nie mam czasu!
— Trochę chyba przeginasz — wtrąciła się Roxy. — Jakoś masz czas, żeby pod byle jakim pretekstem do mnie przychodzić.
Po tonie Roxy Bruno zorientował się, że wcale nie przeszkadzają jej tak częste wizyty Sende. Mógł się założyć, że wręcz ich oczekuje.
— To akurat jest konieczność — uznała Sende. — Nie mogłabym przecież tego olać! Ale i tak, poza tym niespecjalnie mam czas... A do tego jeszcze cały czas zastanawiam się, co się stało z Aurélie. Powinna być przecież tu z nami, też się uczyć na egzaminy, może mi trochę pomóc...
Bruno spodziewał się, że prędzej czy później Sende wspomni o Aurélie. Że też nie mógł jej nic powiedzieć, ujawnić tego, co wiedział. Nie żeby miało to jakkolwiek ją uspokoić, ale coś by wyjaśniło. Ale nie, nie może wciągać nikogo więcej w to wszystko.
— Też za nią tęsknię — westchnął. — Mam nadzieję, że się odnajdzie cała i zdrowa.
— A może to bohaterowie powinni jej poszukać? — rzuciła nagle Sende. — Wiecie, Biedronka i Czarny Kot walczą ze złoczyńcami, ale jak ich nie ma, to może mogliby pomóc szukać zaginionych? Wiecie, wtedy ktoś na pewno by się łatwiej odnalazł. W ogóle jak mowa o bohaterach, to widziałeś tego nowego, Zebrę? Wygląda fajowo! Szkoda, że Muchy ostatnio nie ma, bo by teraz był kwartet, a to mi się kojarzy z tymi wszystkimi komiksami o bohaterach. Gdzie jeden zaczyna samotnie, ale wkrótce tworzy się pełna drużyna, która ma moc pokonania zła! Władca Ciem nie miałby z nimi najmniejszych szans, wiecie?
Bruno już zdążył zapomnieć, że gdy Sende się rozgada, jej potok słów jest nie do zatrzymania. Kilkakrotnie próbował się wtrącić, ale za żadnym razem mu się nie udało. Aczkolwiek musiał przyznać, że poczuł się mile połechtany, gdy wspomniała o Zebrze. Nie sądził bowiem, że ktokolwiek może uznać jego superbohaterską formę za taką, która wygląda fajnie. Prawdopodobnie wizerunek poprawiło mu to, że telewizja nie dowiedziała się o tym żenującym pseudonimie, który tak bezmyślnie powiedział Czarnemu Kotu. Zdecydowanie musi wymyślić coś lepszego. Zebruno przecież nie nadaje się do niczego! Tak jak Biedronka zauważyła, wszyscy szybko zorientują się, jakie jest jego imię. Równie dobrze mógłby w ogóle nie nadawać sobie pseudonimów i po prostu powiedzieć, że jest Brunonem.
— Jeśli bohaterowie są w naszym wieku, nie będą mieli czasu na szukanie zaginionych — zauważyła Roxy. — Chociaż ja tam niespecjalnie się przejmuję tymi egzaminami, tak szczerze. Zajrzę do notatek tydzień przed i zdam, jak zawsze. A na ile zdam, to już inna sprawa. — Wzruszyła ramionami.
— Też bym chciała mieć takie podejście — jęknęła Sende. — Ale nie, rodzice chcą, żebym się dostała do jakiegoś dobrego liceum. Bardzo na mnie liczą. Nie chciałabym ich zawieść...
— Według mojej matki tak czy siak jestem porażką, więc to bez różnicy, czy się postaram, czy nie — mruknęła Roxy. — A i tak nie wiążę ze szkołą przyszłości, więc bez sensu się wysilać.
Sende objęła ją ramieniem, a Bruno milczał. Nie chciał się wtrącać w życie młodej Moon, zwłaszcza że zorientował się, iż uwaga ta była raczej przeznaczona dla uszu Sende niż jego. Wtedy pogawędka się urwała. Dziewczyny jadły dalej swoje ciasta w milczeniu, a Bruno, obsłużywszy kilku klientów, którzy akurat przyszli, wyciągnął telefon, by przejrzeć najświeższe wiadomości. Wiedział, że było to nieprzepisowe, ale w tej chwili nieszczególnie go to interesowało.
Po steku politycznego bełkotu, obejmującego strajki w połowie możliwych zawodów organizowane przez ludzi niezadowolonych z działań rządu, kilku doniesieniach o wspaniałych zwycięstwach lokalnej drużyny siatkówki i reklamie nowego, super-ekologicznego nawozu do warzyw, idealnego do wiosennej hodowli przeszedł do informacji kulturalnych. Media, zainteresowane szczególnie najnowszą twórczością Jaggeda Stone'a, prześcigały się w śledzeniu jego postępów w tworzeniu albumu. Jeden z artykułów chwalił się tym, że artysta osobiście udostępnił im kilka linijek jeden z piosenek, które planował na nim umieścić. Bruno, niemal tak pilnie jak oni śledzący wszystkie poczynania rockmana, kliknął artykuł, by dowiedzieć się, że niedostępne są jeszcze nagrania, ale znane jest już kilka słów. Przeczytawszy je, uśmiechnął się. Był pewien, że to będzie genialny album.
Poniżej znajdowało się kilka recenzji ostatnich filmów, po których nagłówkach Bruno zorientował się, że zdaniem ich autorów paryskie kina nie mają ostatnio do zaoferowania nic specjalnego. Kolejny artykuł, sądząc po nagłówku, nie był jednak recenzją.
„Czyżby właśnie ujawniła się nowa wschodząca gwiazda?"
Bruno, lekko zaintrygowany, zdecydował się wejść w artykuł. Czytając kolejne jego linijki, jego oczy stopniowo się rozszerzały, a gdy doszedł do końca, wykrzyknął:
— No chyba nie!
— Co „nie"? — zapytała Sende, unosząc głowę. — Stało się coś?
— Nie, nic... — odpowiedział Bruno. — Chociaż... Sama przeczytaj.
Wręczył jej telefon, a ona zajrzała do tekstu. By Roxy również usłyszała, zaczęła czytać głośno.
— Kilka miesięcy temu ogłoszono, że debiutancka powieść Melissy Mare, „Dary demona", otrzyma filmową adaptację. Książka ta, opowiadająca o potomkach demonów, została ciepło przyjęta przez czytelników z całego świata, którzy od ogłoszenia o adaptacji spekulowali, kto mógłby zagrać główne role. Dzisiaj już to wiemy — kilka godzin temu producenci podali tę informację do wiadomości publicznej. — Sende przerwała, by nabrać znowu oddechu. — W rolę protagonistki powieści, Mary Slay, wcieli się Rose Anderson. Rose znana jest z kilku epizodycznych ról w serialach takich jak „Doktor Cottage" czy „Wrogowie", a poza tym mogliśmy ją oglądać w „Thursday", produkcji uznawanej przez wielu za wybitnej. Krytycy uważają, że Anderson ma szansę stać się jedną z najpopularniejszych gwiazd Hollywood. — Sende spojrzała na Brunona. — Uwielbiam „Dary demona"! A Rose też jest super! Obejrzałam wszystkie odcinki „Thursday", była genialna! Więc czemu mówisz, że „no nie"? Nie lubisz jej?
— Nie o Rose mi chodzi — odpowiedział Bruno. — Czytaj dalej.
Sende skinęła głową i odchrząknęła.
— Ale być może Rose nie będzie jedyną, która wybije się na roli w „Darach demona". Druga z najważniejszych ról w serii, czyli Jose'a, ukochanego Mary, będzie debiutanckim występem na wielkim ekranie Alexandre'a Delamode'a. — Po minie Sende Bruno poznał, że ta informacja zrobiła na niej podobne wrażenie co na nim. — Delamode, choć stawia dopiero pierwsze kroki w aktorstwie, jest modelem, całkiem znanym we Francji. „Byliśmy zachwyceni młodym Delamode'em" — powiedziała nam reżyserka castingu, Betty Claymore. „Tak wielki talent nie może się zmarnować".
Gdyby powiedzieć, że Sende wyglądała na rozczarowaną, to tak, jak gdyby nic nie powiedzieć. Właściwie wyglądała, jakby raz na zawsze odwołano nie tylko to Boże Narodzenie, ale i wszystkie następne.
— „No nie" to dobry komentarz — odezwała się bezbarwnym tonem. — Boże, jak oni mogli to zrobić! — krzyknęła nagle. — Moją ukochaną książkę tak zmasakrować! Jak oni tak mogli? Są okrutni! Teraz to tego filmu na pewno nie obejrzę!
W pewnym momencie przypomniała sobie, żeby oddać Brunonowi komórkę. Gdy tylko to zrobiła, objęła głowę dłońmi.
— Ze wszystkich możliwych rzeczy... Czemu akurat „Dary demona" i mój Jose biedny? Co on im zrobił, że akurat Delamode'a chcą wziąć?
— To nie koniec świata — próbowała pocieszyć ją Roxy. — Książkowy Jose będzie taki sam jak dawniej.
— Ale i tak... Wszędzie się pojawią jego filmowe obrazy, wszędzie będę musiała go oglądać! Nic nie będzie takie jak dawniej! — zawodziła dalej Sende.
Chociaż już dawno skończyła jeść, i tak jeszcze chwilę siedziała na krześle, przede wszystkim po to, żeby zaczekać na Roxy, której zostało jeszcze kilka kęsów ciasta, ale do tego po to, żeby jeszcze ponarzekać. Bruno nawet nie wiedział, co odpowiedzieć, ale mimo wszystko się z nią zgadzał. Wcale jakoś nie fascynowała go wieść o nowej aktorskiej karierze Delamode'a. Chociaż był jeden dobry aspekt...
— Nie wiem, czy doczytałaś, ale dalej w artykule napisali, że zdjęcia będą kręcone między innymi w Stanach — powiedział. — To oznacza, że na chwilę pozbędziemy się Alexandre z Paryża.
— Pojedzie sobie i już kompletnie zapomni o tym, że jego dziewczyna zniknęła z powierzchni ziemi i być może już nie ma jej wśród nas! Bardzo fajnie — burknęła Sende.
Po chwili Roxy w końcu uporała się z ciastkiem. Wstała z krzesła i dała Sende do zrozumienia, by ta zrobiła to samo.
— Jak tylko nauka mnie nie przygniecie, to jeszcze wpadnę! — zawołała Sende na pożegnanie i pomachała Brunonowi.
Po czym wraz z Roxy opuściły cukiernię. Brunonowi, szczerze mówiąc, nieco ulżyło. Lubił przyjaciółki Aurélie, ale nie mógł zaprzeczyć, że obecność Sende była nieco przytłaczająca. Poza tym akurat przypomniał sobie, że powinien jeszcze skończyć wypracowanie na historię (zabawne, że przez tydzień w ogóle o nim nie pamiętał), co oznaczało, że powinien powoli wracać do domu. Na szczęście plusem tego, że dorabiał akurat u rodziców, było to, że mógł wyjść w zasadzie, kiedy chciał, toteż obsłużył jeszcze jednego klienta, po czym poszedł na zaplecze wyjaśnić matce, dokąd idzie. Po tym udał się do domu. Wcale nie chciało mu się robić rzeczy do szkoły, ale czy miał inne wyjście? Chciał przecież w końcu ukończyć szkołę, żeby mieć od niej wolne do końca życia. Jak dobrze, że nie planował studiów! Kompletnie nie umiał sobie wyobrazić siebie na nich.
Kiedy dotarł do pokoju, Ahiiya wychynął z kieszeni jego bluzy.
— Nienawidzę się tak chować — powiedział. — Musisz tak dużo przebywać w miejscach publicznych?
— Tak się składa, że to się nazywa życie — odparował Bruno. — Nie mogę siedzieć cały dzień w domu, choć czasem bym chciał. Na przykład, kiedy na jutro mam wypracowanie, którego absolutnie nie chce mi się pisać.
Zrezygnowany, wyciągnął podręcznik i kawałek papieru. Jeszcze raz skalkulował potencjalne skutki nieoddania wypracowania i niestety zrozumiał, że jeśli jej nie odda, może to przekreślić jego plany jak najszybszego uwolnienia się od szkoły.
Bez przekonania zaczął bazgrać po papierze. Liczył na to, że wena na napisanie pracy przyjdzie do niego sama, ale ona uparcie nie chciała tego zrobić.
Ech, dobra, spiszę z Internetu — skapitulował wreszcie.
Włączył komputer. Machinie zajęło chwilę doprowadzenie się do stanu używalności, a gdy już zaczęła reagować na ruchy myszki, Bruno uruchomił przeglądarkę. Już miał wpisać temat wypracowania, gdy jego myśli znowu uciekły gdzieś indziej. Postanowił obejrzeć wiadomości, co by jeszcze przez chwilę odwlec konieczność pisania. Wyszukał stronę TVi i uruchomił transmisję.
— ...nasza reporterka, Clara Contard, jest już na miejscu — mówiła Nadja Chamack. — Tak samo jak Biedronka i Czarny Kot.
Bruno zwrócił uwagę na program.
— Walczą z kolejnym złoczyńcą Władcy Ciem, który, jak się dowiedzieliśmy, nazywa się Ninja. Zostańcie z nami, żeby śledzić całą tę sytuację na bieżąco!
Ta wiadomość wywołała w Brunonie mieszane uczucia. Z jednej strony wypracowanie było naprawdę pilne i zdecydowanie musiał je napisać. Nie powinien się rozpraszać i po prostu wziąć do roboty. Ale z drugiej usilnie szukał pretekstu, by tego nie robić i oto natrafiła się idealna okazja. Czy mógłby ją zmarnować?
Posłuchał jeszcze chwilę, by dowiedzieć się, że złoczyńca znajduje się obecnie na Trocadéro. Uśmiechnął się sam do siebie.
— No, Ahiiya, chyba mamy kolejną misję!
~~~~
Ten rozdział tak mi się podoba, że aż przeczytałam go cały jeszcze dziś przed publikacją :> I od tego momentu zaczynają się naprawdę, napraaawdę ciekawe wydarzenia. Stay tuned!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top