Rozdział 22 - Błędy z przeszłości
Zdecydowanie nie mogli wybrać gorszego miejsca na nocleg.
Chociaż Pierre zasnął stosunkowo szybko, to niestety równie szybko się obudził. Sprawcą tego przebudzenia było nieustanne dudnienie dobiegające z góry. Początkowo, tylko na pół przytomny, nie zorientował się, co to było, ale po chwili zrozumiał. Ktoś najzwyczajniej w świecie zorganizował sobie przyjęcie w czasie ciszy nocnej! Czy w tym miejscu nie obowiązywały zupełnie żadne zasady?
Przewracał się z boku na bok, nie umiejąc ponownie zasnąć, aż w końcu, w wyniku desperacji, obrócił się na brzuch, a poduszkę położył na głowie. To w końcu mu pomogło, chociaż był raczej zdania, że nie przez wytłumienie dźwięków, a ograniczenie dostępu do tlenu.
Wreszcie, kiedy już dłużej tak nie mógł, wyłonił się z pościeli i dostrzegł, że przez brudne okno do środka pokoju wpadają promienie słońca. Czyli był już ranek... Pierre zerknął na posłanie Coline. Kobieta leżała na plecach i najwyraźniej jej dźwięki nocnej imprezy wcale nie przeszkadzały. Chłopak, nie chcąc jej budzić, postanowił najpierw załatwić własną toaletę. Starając się, aby drzwi nie skrzypiały za bardzo, udał się do łazienki. Ta niestety była wspólna dla całego piętra, ale jak się okazało, nikt obecnie w niej nie przebywał. Pozostali pewnie teraz odsypiali noc... Ale nie powinien narzekać, prawda?
Po toalecie obejmującej szybki prysznic, ogarnięcie zamieszania na głowie i przebranie się do czystych ubrań wrócił do pokoju. Gdy tylko to zrobił, Coline akurat podniosła się ze swojego materaca.
— Przepraszam — wymamrotał Pierre. — Pewnie cię obudziłem...
Coline jakby dopiero teraz go zauważyła. Sięgnęła do ucha, po czym wyjęła z niego... woskową zatyczkę.
— Mówiłeś coś?
Ach, to wiele tłumaczyło... Dzięki zatyczkom Coline pewnie w ogóle nie zdawała sobie sprawy, że nie wszyscy przestrzegali ciszy nocnej.
— Nie, nic — odpowiedział szybko i ponownie przysiadł na materacu.
— Wyglądasz okropnie — stwierdziła nagle Coline bez ogródek. — Może chciałbyś dłużej pospać?
— Spanie tutaj to ostatnia rzecz, której bym chciał. Wynośmy się stąd jak najszybciej.
Coline nie protestowała. Sama się również ogarnęła, chociaż w jej przypadku dochodziło jeszcze pełne umalowanie się i wystylizowanie włosów. Pierre nie do końca rozumiał, dlaczego kobiety tak wiele czasu poświęcały na makijaż, skoro bez niego też potrafiły być zjawiskowe. Uznał jednak, że nie będzie głośno nic mówił, aby przypadkiem nie urazić pani Voler. Ona jednak dostrzegła jego spojrzenie.
— Przepraszam, że się tak wlokę, ale po prostu już tak się przyzwyczaiłam — powiedziała. — Lepiej się wtedy czuję.
Pierre nie kontynuował tego tematu, jedynie pokiwał głową na znak, że zrozumiał. Kiedy w końcu jego towarzyszka była gotowa, pozbierali rzeczy i starannie zamknąwszy drzwi pokoju, udali się na dół.
— Nie wiem, czy nie będziemy jeszcze zostawali na noc w Ostendzie, ale błagam, bylebyśmy nie zatrzymywali się tu więcej — poprosił Pierre. — Wolę już spać pod namiotem.
— Bywały gorsze miejsca — odparła Coline. — Ale zgoda, niech będzie.
Podeszła do recepcjonisty, który nie wyglądał ani trochę lepiej niż wczoraj, aby oddać mu klucz. Tymczasem Pierre jak najszybciej opuścił budynek i zaczekał chwilę, aż Coline do niego dołączy.
— Dobra, to co teraz? — zapytała. — Mówiłeś wczoraj, że nie masz za bardzo pomysłów, ale dobrze by było, jeśli byśmy mieli jakiś trop.
— Właściwie dzięki Brigitte mam już jakiś trop. — Pierre uśmiechnął się lekko. — Cmentarz! Problem jest taki, że założę się, że jest tu więcej niż jeden cmentarz, a nie mam pojęcia, gdzie pochowano moją rodzinę.
— Mamy dużo czasu — rzuciła Coline. — Możemy sprawdzić wszystkie.
***
Jak się okazało, cmentarze były trzy. Gdy zaopatrzyli się w mapę w pobliskiej księgarence, ich odnalezienie nie było zbyt trudnym zadaniem. Ale to była najłatwiejsza część. Gorzej było odnaleźć groby. Oczywiście znając ich szczęście, w pierwszych dwóch nic nie znaleźli. Ani stary, ani nowy cmentarz komunalny nie były miejscami, gdzie leżeli Daniel Bastin i jego rodzice.
— Został nam jeden — odezwał się Pierre w drodze. — Sint-Petrus... en-Pauluskerk. Ech, nigdy nie lubiłem niderlandzkiego.
— A przypadkiem nie jest to twój ojczysty język? — zdziwiła się Coline. — A przynajmniej tak zawsze mi się wydawało, że we Flandrii nie mówi się po francusku.
— Niby tak, ale w sumie to nie... Tata mi mówił, dawno temu, że nasza rodzina niewiele pokoleń temu przeniosła się nad morze. Wcześniej żyli na południu, gdzie francuski jest bardziej powszechny, a poza tym, jeśli dobrze pamiętam, to chyba ktoś tam był francuskim imigrantem... Prababcia? Tak mi się zdaje. Dlatego w domu zawsze częściej mówiliśmy po francusku. Dopiero w szkole musiałem się przestawić, chociaż długo tu nie pochodziłem. Gdy stąd wyjechałem, już praktycznie nie miałem styczności z niderlandzkim, francuski jednak bardziej mi leży.
— Gdybym w ogóle nie wiedziała o tym wszystkim, pomyślałabym, że jesteś jednak rodowitym Francuzem — oceniła Coline.
Pierre nie odpowiedział. Nie był pewien, czy to dobrze, czy źle. Z jednej strony od zawsze chciał odciąć się od przeszłości, od dręczącego go koszmaru, a z drugiej i tak, jak widać, nie mógł od niej całkowicie uciec.
Wreszcie, gdy ich podróż się zakończyła, ich oczom ukazał się wysoki budynek neogotyckiego kościoła. Pierre'owi natychmiast przywiódł na myśl katedrę Notre Dame, chociaż ten kościół miał wieże bardziej strzeliste. To zapewne przy nim znajdował się cmentarz... Ruszyli więc w tamtą stronę.
W końcu go znaleźli. Białe nagrobki, ustawione w równych rzędach, były często udekorowane kwiatami i zniczami. Po przejściu kilku rzędów zorientowali się, że groby ułożono w kolejności chronologicznej. W alejce, w której się znaleźli, dominowały groby ludzi zmarłych na początku lat dziewięćdziesiątych. Czyli jeszcze kawałek musieli przejść.
Mieli szczęście, bo akurat wcześniej widzieli groby z końca lat osiemdziesiątych, więc wystarczyło, że dalej pójdą w tym samym kierunku. Wreszcie znaleźli rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty ósmy. Teraz Pierre bardziej skupił się na napisach na nagrobkach.
I wreszcie jego oczom ukazał się podwójny grób. Przystanął, by odczytać napis na nagrobku. Wtedy zrozumiał, że znalazł połowę tego, czego szukał. Pomachał do Coline ręką i ona również przyjrzała się płycie, na której wygrawerowano dwa imiona i kilka dat.
Gérald Bastin
13.05.1949 — 21.07.1998
Louise Bastin
08.08.1951 — 23.11.2004
Przez chwilę wpatrywali się w nagrobek w milczeniu. Pierre zastanawiał się, czy nie powinien jakoś uczcić tego miejsca... Przydałyby się jakieś znicze. Że też nie pomyślał o tym wcześniej! Tak był skupiony na misji, że kompletnie zapomniał o tym małym, acz znaczącym szczególe.
— To wszystko jest takie przykre — westchnęła Coline. — Umarli tak młodo... Właściwie byli niewiele starsi niż ja teraz...
Pierre zapominał czasami, że Coline jest już przecież po czterdziestce. Wcale nie wyglądała na swój wiek, gdyby nie zdawał sobie z tego sprawy, dałby jej maksymalnie trzydzieści. No dobrze, może trzydzieści pięć.
— Tak... — odpowiedział. — Dziadka nawet nie poznałem, zmarł rok przed moimi narodzinami. Babcię ledwo pamiętam...
Nawiedziła go dziwna ochota, by zostać przed tym grobem i nigdy się stąd nie ruszyć. Chociaż wiedział, że powinien pójść dalej, poszukać jeszcze jednego nagrobka, poczuł opór. Czy na pewno chciał odwiedzać grób ojca? Czy był na to gotów? Zaszedł przecież już tak daleko... Skąd to wahanie?
— Wcale nie musisz tego robić — odezwała się cicho Coline. — Jeśli nie jesteś gotów, możemy odpuścić...
— Nie. — Pierre pokręcił głową. — Jestem pewien, że powinienem tu być. Tylko potrzebuję chwili.
Odetchnął głęboko kilka razy, by się uspokoić. Wreszcie zebrał się, by ruszyć dalej. Zdawało mu się, że poszukiwana alejka zamiast przybliżać się, nieustannie się oddala. Ale to wrażenie musiało być mylne — wcale nie tak dużo czasu zajęło mu dotarcie do roku dwa tysiące ósmego. Teraz jeszcze tylko pozostało mu znaleźć właściwy nagrobek.
Przez chwilę wodził wzrokiem po mijanych płytach, aż w pewnym momencie Coline trąciła jego ramię.
— Nie jesteśmy tu sami — powiedziała.
Pierre uniósł głowę i zajrzał w kierunku wskazywanym przez towarzyszkę. Rzeczywiście: niedaleko od miejsca, w którym się znajdowali, stała postać odwrócona do nich tyłem. Wcześniej nie dostrzegli, aby cmentarz odwiedzał ktokolwiek poza nimi, toteż jej obecność zwróciła ich uwagę. Pierre z tej odległości mógł stwierdzić jedynie, że była to kobieta, ubrana w ciemne spodnie i skórzaną kurtkę. Jej niezbyt długie, czarne włosy powiewały lekko na marcowym wietrze.
Niejasna myśl zrodziła się w jego umyśle, ale nic nie powiedział, w obawie, że okaże się, iż nie miał racji. Zamiast tego szedł dalej, bo daty jasno wskazywały, że aby znaleźć miejsce, którego szukał, musiał się jeszcze zbliżyć do kobiety. Po chwili zauważył, że Coline zatrzymała się.
— Nie idziesz? — powiedział do niej.
— Tak sobie pomyślałam, że jak dojdziesz do grobu ojca, może chciałbyś pobyć sam — wyjaśniła. — Ja w tym czasie poszukam jakichś zniczy, oczywiście jeśli nie masz nic przeciwko.
Pierre skinął głową, w zasadzie ucieszony tym rozwiązaniem. Chociaż obecność Coline mu nie przeszkadzała, czuł, że jeśli ten cmentarz zawiera wyjaśnienie słów Priski, powinien znaleźć je sam.
Im bliżej docelowego grobu się znajdował, tym mocniej serce mu biło. Teraz coraz bardziej przypominał sobie, że rzeczywiście kiedyś tu był. Jedenaście lat temu, na skromnej ceremonii pogrzebowej... To musiało być tutaj.
Niemal nie zauważył, że znalazł się bardzo blisko kobiety, którą ujrzał wcześniej. Dostrzegł, że cały czas wpatrywała się w jedną z płyt. Również skierował na nią wzrok i chociaż podświadomie się tego spodziewał, i tak ledwo powstrzymał okrzyk. Na płycie wyryto jedno imię. Imię, które tak dobrze znał...
Daniel Bastin
16.08.1971 — 01.07.2008
Czyli to tutaj... To tutaj pochowano szczątki Daniela Bastina, zamordowanego przez Odnowicieli. I to właśnie ten nagrobek był przedmiotem zainteresowania postaci. Pierre był niemal pewien, że wie, kim ona jest.
Niepewnie, z ociąganiem, spojrzał na kobietę i akurat wtedy ona odwzajemniła to spojrzenie. Teraz już nie mógł mieć żadnych wątpliwości. Jej oczy były dokładnie takie same, jak te, które widział, gdy patrzył na siebie w lustrze. Otworzył lekko usta. Nie miał pojęcia, co teraz powinien zrobić. Odezwać się? Ale co miał powiedzieć? Że zawsze chciał ją zobaczyć? Że nadal nie pojmuje do końca natury, którą po niej odziedziczył? Że właściwie to wolałby nigdy nie narodzić się z jej łona, bo póki co tylko ściągał na wszystkich nieszczęścia?
Przez głowę przeszło mu, czy lepiej nie byłoby po prostu odejść i udawać, że to spotkanie nigdy nie miało miejsca, gdy Tigili wreszcie odezwała się.
— Nawet nie wiesz, jak długo czekałam na ten moment.
Jej głos okazał się niższy, niż Pierre się tego spodziewał.
— Na wspólną wizytę na cmentarzu? — wypalił w odpowiedzi, a gdy tylko skończył, poczuł, że palnął gafę. — To znaczy... chodzi ci o nasze spotkanie? — poprawił się szybko.
— Czekałam na okazję, by cię przeprosić.
— Przeprosić? — zdziwił się. — Za co?
Oczywiście natychmiast pomyślał chociażby o fakcie, że zostawiła go samego z ojcem te wiele lat temu. Czyżby za to chciała przeprosić? Tylko że to nie do końca miało sens, bo gdy zrozumiał naturę bogów, a do tego przeczytał wspomnienia ojca, zorientował się, że nie miała innego wyjścia. Chociaż ona mogła nie wiedzieć, że wiedział...
— Myślałam, że to, co robię, jest słuszne — ciągnęła bogini. — Ale nie miałam racji.
— Wiem, dlaczego odeszłaś — odpowiedział jej Pierre. — Wiem, że nie było innego wyjścia. Nie musisz mnie za to przepraszać.
Mimo to w jego tonie brzmiała gorycz, której nie udało mu się powstrzymać. Ale czy był sens dawać upust uczuciom? Nie... Lepiej było odpuścić.
— Za odejście też chcę przeprosić. Ale jest coś jeszcze.
— Coś jeszcze? — zapytał, nagle zbity z tropu. Niby o co innego mogłoby chodzić? — Co takiego?
— Zataiłam przed tobą prawdę, którą powinieneś był poznać dużo wcześniej. — Tigili westchnęła. — Myślałam, że dzięki temu będziesz bezpieczny, z dala od wszelkich zagrożeń, ale się pomyliłam. Miałam nadzieję, że będziesz mógł wieść spokojne życie... Ale tylko pozbawiłam cię możliwości obrony. Sprawiłam ci same problemy.
— Nie rozumiem... — Pierre zmarszczył brwi. — Jaką prawdę?
— Prawdę o śmierci twojego ojca. — Tigili spojrzała przelotnie na nagrobek Daniela. — Wiem od Shouyi, że już ją poznałeś... Już pamiętasz, że zginął z rąk Odnowicieli i sam ledwo ocalałeś, chociaż jedynym, co cię uchroniło, była utrata kontroli nad mocą.
— Uchroniło — powtórzył Pierre ponuro. — Ale jakim kosztem? Tylko ja jeden przeżyłem, a ojcu tym życia nie przywróciłem.
Jednocześnie w jego głowie pojawiła się inna myśl. Shouyi rozprawiała z jego matką o detalach tego dnia? Czyżby naprawdę uważała za tak fascynujące plotki o krwawych jatkach? A poza tym jeszcze jedna rzecz mu nie pasowała.
— Shouyi, nieobecna wtedy w boskim panteonie, oczywiście nie mogła wiedzieć, że nie jest pierwszym bóstwem, które dowiedziało się o tym, co wydarzyło się w Ostendzie. Z natury wyczuwam konflikty, nawet z dala ode mnie, ale zwykle w nie nie ingeruję. Bogowie, a już zwłaszcza tacy jak ja, nie mogą naruszać porządku świata, bo wtedy nastałby chaos, my jedynie czuwamy nad wszystkim, dlatego nie zareagowałam od razu, jak poczułam. Ale gdy zrozumiałam, gdzie to się wydarzyło i zorientowałam się, że jest tam obecna moja moc, przybyłam tam, by zobaczyć, co się stało.
— Byłaś tam?! — wykrzyknął Pierre. — Ale przecież... nie pamiętam, żeby tak było!
— Przybyłam za późno — odpowiedziała Tigili. — Zobaczyłam tylko mnóstwo ciał... W pierwszym momencie pomyślałam, że też nie żyjesz, ale szybko zorientowałam się, że tylko jesteś nieprzytomny. Częścią moich mocy jest odtwarzanie przebiegu walk, dlatego dowiedziałam się, co dokładnie się stało. Zobaczyłam, jak wyzwoliłeś pełną moc, lecz nie byłeś w stanie nad nią zapanować.
Pierre też to widział, gdy raz po raz to wspomnienie przewijało się w jego koszmarnych snach. Nie był pewien, czy chciał sobie to przypominać akurat teraz. Nie był pewien, czy kiedykolwiek chciał. Nic jednak nie powiedział, bo był ciekaw, co też Tigili mogła zrobić, będąc postawioną przed faktem dokonanym.
— Nadal nie umiem sobie wybaczyć, że moja moc skazała cię na takie cierpienie... Wtedy tym bardziej... Byłam przerażona tym, co zobaczyłam. Byłam pewna, że jeszcze nie jesteś gotów, by zmagać się ze wszelkimi skutkami tej mocy i tamtego dnia... Chciałam ulżyć ci cierpień, dlatego zrobiłam jedyne, co wydawało mi się w tamtej chwili słuszne.
— Co takiego?
— Wymazałam z twojej pamięci wspomnienia tego, co się wydarzyło po śmierci Daniela. Właściwie to bardziej zapieczętowałam... Pamięci nie da się całkowicie wymazać, a już na pewno ja nie byłabym do tego zdolna. Moje zdolności w tej dziedzinie ograniczają się jedynie do wspomnień bitewnych. Miałam nadzieję, że jeśli nie będziesz nic pamiętał, twoje moce ponownie zostaną uśpione i tak właśnie się stało. I za to najbardziej przepraszam. Popełniłam wtedy ogromny błąd.
Pierre potrzebował chwili, by przetrawić to, co właśnie usłyszał. Tigili tam wtedy była... Była przy nim, kiedy był nieprzytomny. I to przez tę wizytę o wszystkim zapomniał. Przez cały czas uważał, że to jego psychika po prostu broniła się przed tymi wspomnieniami, ale jak widać, wcale nie miał racji. Czy to znaczyło, że gdyby nie ona, to cały czas gnębiłyby go te obrazy?
— To nie był błąd — stwierdził wreszcie. — Wcale nie chcę tego pamiętać, a przez długi czas na szczęście naprawdę tak było. — Wtedy uświadomił sobie jeszcze jedną rzecz. — Gdybym nie znalazł Shouyi, mógłbym nadal tego nie pamiętać. Gdybym tylko wiedział, żeby trzymać się od tego wszystkiego z daleka...
— Właśnie na tym polegał mój błąd — oświadczyła Tigili. — Byłam lekkomyślna. Nie zwróciłam uwagi na to, że moich potomków zawsze ciągnie do walki, bez względu na to, czy świadomie, czy nie. Powinnam była przewidzieć, że tak czy siak odkryjesz kiedyś prawdę! Gdybyś tylko wiedział od samego początku... Gdybyś wiedział, dużo szybciej zrozumiałbyś swoją prawdziwą naturę i nauczył się bronić przed niebezpieczeństwem. A ja zabrałam ci cały ten czas. Za to chcę cię przeprosić.
Pierre nie miał bladego pojęcia, co powinien odpowiedzieć na to wyznanie. Oczywiście, przeszkadzało mu to, że przez te dwa miesiące nie zdążył za bardzo opanować mocy, ale wcale nie był pewien, czy chciałby wcześniej zdawać sobie z niej sprawę. Wtedy wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej...
— Zrobiłaś dobrze — oświadczył wreszcie. — Gdyby nie to, Odnowiciele zapewne nie daliby mi spokoju i bym już pewnie nie żył. — Odwrócił wzrok. Był pewien, że tak by właśnie było. Tigili, chcąc mu tylko nieco ulżyć, może nawet i nieświadomie ocaliła mu życie. — Ja... — Zmusił się, by znowu spojrzeć na boginię. — Dziękuję ci... Dziękuję za wszystko... mamo.
Na dźwięk tego ostatniego słowa na twarzy Tigili odbiło się zaskoczenie. Nie... było tam coś jeszcze. Smutek?
— Nie byłam dla ciebie za dobrą matką — westchnęła. — Dla nikogo nie byłam. Domyślam się, że spotkałeś Priscę... Zawiodłam ją. Zawiodłam i ciebie. I wszystkich...
— Prisca nie miała nigdy do ciebie żalu — powiedział Pierre. — Była wdzięczna, że wskazałaś jej drogę i dałaś nadzieję na spotkanie z Venceslasem.
— Naprawdę?
— Prisca poświęciła się dla nas, dumna, że może umrzeć na własnych warunkach.
Pierre'owi zdawało się, że dojrzał cień uśmiechu w kącikach ust Tigili.
— Szkoda, że nie wszyscy są tak szlachetni jak ona — dodał, przypomniawszy sobie o czymś, a raczej o kimś. — Odnowiciele nie cofną się przed niczym, by nas dopaść. — Zawahał się, nie wiedząc, czy mówić dalej. Nie chciał, by jego dalsze słowa zabrzmiały jak oskarżenie. — Szczególnie zapamiętałem jednego, który usilnie chce mnie zabić. Richarda. — Spojrzał prosto w fioletowe oczy Tigili. — Wiesz, o kim mówię, prawda?
— O synu Jonathana — powiedziała cicho, niemal szeptem. — Niedługo po tym, gdy go poznałam, zorientowałam się, że jest złym człowiekiem, ale zdążył mnie oczarować i narodził się Richard. Gdy ich zostawiłam, nie sądziłam, że jeszcze kiedyś zobaczę Jonathana, ale pomyliłam się. Tamtego dnia... Ledwo go poznałam, zło tak go zmieniło, ale gdy uważnie przyjrzałam się jego ciału... Nie mogła zajść pomyłka. To Jonathan zamordował Daniela.
— Co?! To... Jak to możliwe?
— Dopiero gdy zrozumiałam, że Jonathan był Odnowicielem, całość nabrała dla mnie sensu. Ten człowiek był przesiąknięty złem do szpiku kości, a Richard musiał pójść w jego ślady. Jeśli się dowiedział, jak zginął jego ojciec, musiał zapragnąć zemsty.
Teraz i dla Pierre'a to wszystko nabrało sensu. Teraz wszystko było jasne... To dlatego Richard się tak na niego uwziął. Chciał zemsty. Chciał własnoręcznie zabić tego, kto pozbawił jego ojca życia. To wyjaśniało wszystko, ale ani trochę się Pierre'owi nie podobało. Zwłaszcza że to on był temu wszystkiemu winien. Gdyby nie stracił kontroli, Richard nadal miałby ojca i nie szukałby zemsty. Ale wtedy prawdopodobnie Pierre sam zostałby wcielony siłą do szeregów Odnowicieli i służyłby im w imię chaosu.
— Strzeż się Richarda. — Głos Tigili wyrwał go z rozmyślań. — Jeśli jest choćby w połowie tak okrutny jak Jonathan, nie odpuści, dopóki nie dostanie cię w swoje ręce. A przy mocach, którymi dysponuje, musisz być szczególnie ostrożny.
— Jak mam się bronić? Za każdym razem, gdy z nim walczyłem, on mnie przerastał pod każdym względem! Tylko dzięki cudom udawało mi się przeżyć!
— Wierzę w ciebie.
Co wiara mogła pomóc?
— Jesteś moim synem, moc, którą w sobie posiadasz, jest twoim naturalnym dziedzictwem — zapewniła go bogini. — Z pewnością wkrótce w pełni ją opanujesz. A poza tym masz w sobie niezłomność twojego ojca.
Pierre nie był tego wcale taki pewien, ale skoro mówiła to bogini wojny, to chyba coś w tym musiało być.
— Masz też jeszcze coś, czego nie miał Jonathan, a Richard też zapewne nie ma. Przyjaciół, którym możesz zaufać. Pamiętaj, to oni mogą się okazać twoją największą siłą.
Brzmiało to jak klasyczny morał baśni, mimo to Pierre i tak się uśmiechnął. Nagle poczuł się nieco bardziej pewny siebie. Wreszcie udało mu się porozmawiać z matką, której nie mógł wcześniej poznać, i to jeszcze w miejscu tak szczególnym dla nich obojga... Spojrzał ponownie na nagrobek Daniela Bastina. Miał poczucie, że jego duch również znajduje się w tym miejscu, że są razem, całą rodziną... Tak, jak od samego początku powinno być.
— Dam z siebie wszystko — obiecał. — Uratuję tych, na których mi zależy.
Zerknął w stronę Tigili, by zobaczyć jej reakcję, ale to, co ujrzał, sprawiło, że szczęka mu opadła. Nikogo tam nie było... Stał sam przy nagrobku Daniela, a poza tym cmentarz był praktycznie pusty. Rozejrzał się jeszcze dla pewności, ale Tigili nigdzie nie było.
Niemal w tym samym momencie zauważył podążającą w jego stronę Coline. Trzymała w rękach duży, ładny znicz, na którego powierzchni światło słońca załamywało się, tworząc tęczowe refleksy.
— Pozwoliłam sobie zaświecić znicz na grobie twoich dziadków, ale pomyślałam, że ten może zechcesz zapalić sam — odezwała się. Gdy zwróciła uwagę na jego minę i na nieobecność wcześniej widzianej postaci, zmieniła ton. — Wszystko w porządku?
— W jak najlepszym — odpowiedział Pierre, nie bardzo zwracając na nią uwagę. Myślami był gdzieś indziej. — Chętnie zapalę znicz.
~~~~
Dzień dobry, oto koniec krótkiego arcu z Ostendą c: Mam nadzieję, że podobało wam się spotkanie Pierre'a z matką :D PS wiem, że ta ilustracja to derp, ale nie chciało mi się jej poprawiać lol. W ogóle czy uwierzycie, że zostało nam już tylko jakieś 9 rozdziałów? I zdradzę Wam, że od następnego zaczyna się bardzo interesujący content, który bardzo przyjemnie mi się pisało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top