Rozdział 21 - Kierunek: Ostenda
— Dobrze usłyszałam? — zapytała Icy ostrym tonem, którego akurat po niej Pierre się nie spodziewał. — Chcesz zrezygnować z drogi do Brukseli i zamiast tego wybrać się do Ostendy? To nonsens!
Pierre odetchnął. Siedzieli w pociągu, który w końcu przyjechał i co prawda jechali w stronę Brukseli właśnie, ale tocząca się właśnie rozmowa mogła zmienić te plany. Pierre osobiście bardzo na to liczył.
— Zanim uciekliśmy od Odnowicieli, Prisca coś mi powiedziała... Powiedziała, że każde dziecko Tigili odnajdzie pomoc przy swoich korzeniach. I jest pewna, że chodziło w tym o mnie... Mam przeczucie, że powinniśmy udać się do Ostendy.
— Dobra, dobra, rozumiem, zebrało ci się na sentymenty i chcesz odwiedzić miejsce, gdzie mieszkałeś za dzieciaka, ale nie uważasz, że to trochę nie po drodze?
— Właśnie nie! Pomyślcie, to w Ostendzie Odnowiciele zwerbowali mojego ojca. To tam poznał Tigili... I to tam... — Ostatniego zdania nie dokończył, ale był pewien, że pozostali domyślili się, o co mu chodziło. — Poprzedni posiadacz Miraculum Pająka tam był, więc może samo miraculum też tam powróciło?
Starał się sprawiać wrażenie, jakby to było wszystko, co chciał powiedzieć. Chociaż była jeszcze jedna rzecz... Ale nie, pozostali na razie nie muszą o tym wiedzieć. Gdyby się dowiedzieli, jego pozostałe argumenty mogłyby do nich wcale nie trafić, a bardzo zależało mu na tym, by ich przekonać. Zwłaszcza że to, co myślał, mogło okazać się zupełnie błędne... Nie, z tym powinien zaczekać.
— Chwileczkę — wtrącił się Dove. — Czy w Brukseli nie mieli czekać na nas jacyś agenci Zakonu? Tak ktoś coś mówił...
— Tak, mówili, dlatego czasem wydaje mi się trochę bez sensu, że to nas tu wysłano, skoro w Brukseli też są agenci — dodał Grenade.
Icy przewróciła oczami.
— Mogą nam trochę pomóc, ale cała sprawa jest przecież domeną francuskiego oddziału — przypomniała. — Oni mają własne zmartwienia...
Podczas całej tej rozmowy Coline ani razu nie zabrała głosu. Niespokojnie spoglądała to przez okno, to na swoich towarzyszy i wydawała się jakby nieco nieobecna. Tym razem jednak wydawało się, że przestanie milczeć. I mieli rację.
— Wszyscy macie słuszne argumenty i aż nie wiem, co powinniśmy zrobić — odezwała się, a spojrzenia wszystkich zwróciły się na nią. — Ale czasu nie ma za dużo, żeby debatować... Może powinniśmy się rozdzielić i sprawdzić oba miejsca?
— Rozdzielić? — powtórzył Dove. — Nie pamiętasz, jak skończyło się to poprzednim razem? Odnowiciele prawie was zabili! A teraz co, chcesz znowu zaryzykować?
— Dlaczego nie? — odparła Coline. — Ostatecznie nie zginęliśmy, a jednak coś znaleźliśmy.
— Staruszkę, która i tak była przeznaczona na śmierć, nawet bez waszej obecności — parsknął tamten. — I która zaczęła wam mącić w głowie jakimiś tajemniczymi frazesami.
— Te tajemnicze frazesy, o których mówisz, to słowa mojej matki, tak się składa — rzucił Pierre, coraz bardziej zirytowany. — A o ile zdążyłem się zorientować, bogów się nie ignoruje ot tak. Jeśli nie chcecie sprawdzić, o co w tym chodzi, to w takim razie wybiorę się tam sam!
— Hola, hola! — Icy podniosła rękę. — Wiem, że się denerwujesz, ale nie możesz ot tak odejść! Zakon uzna cię za dezertera, a tego chyba nie chcesz, co? A do Brukseli musimy się udać, bo tego Zakon sobie właśnie życzy.
— A czy wy nie możecie się spotkać z Zakonem sami? — spytała Coline.
— Wy? Czyli?
— Wybiorę się z Pierre'em do Ostendy — oświadczyła Coline. — Tymczasem ty, Dove i Grenade możecie spotkać się z członkami Zakonu w Brukseli. Wtedy będą to dwie w miarę równe grupy, a nie samotne odejście, tak? A może i wy, i my natkniemy się na jakieś tropy, dzięki czemu szybciej coś znajdziemy.
— Jesteś pewna, że to dobry pomysł? — zapytała Icy, już odrobinę łagodniejszym tonem. — Dove ma trochę racji, jak będziecie sami, trudniej będzie się wam obronić przed ewentualnym atakiem.
— Nie mamy dużo czasu — przypomniała im Coline. — Im dłużej będziemy zwlekać, tym mniejsza jest szansa, że ocalimy Aurélie!
Icy wyraźnie zaskoczyły te słowa. Ku zdumieniu Pierre'a, spuściła głowę i westchnęła.
— Wybacz... — powiedziała cicho. — Czasem zapominam, że ciebie ta sprawa dotyczy najbardziej, w końcu to ty jesteś jej matką. — Przerwała, prawdopodobnie po to, by przemyśleć kolejne słowa. Odetchnęła jeszcze raz. — Zgoda. Wybierzecie się do Ostendy, a ja, Dove i Grenade spotkamy się z agentami Zakonu w Brukseli.
***
Zmiana planów poszła im zaskakująco gładko. Udało im się odnaleźć stację, na której mogliby się przesiąść do pociągu zmierzającego w stronę Ostendy, a pociąg ten dodatkowo nadjechał wcale nie tak późno.
— Może dojedziemy tam jeszcze przed wieczorem — zastanawiał się Pierre.
— Według rozkładu będziemy jechać może ze trzy godziny, więc prawie na pewno — potwierdziła Coline. — A teraz warto by sobie jakoś zagospodarować ten czas... Jak dobrze, że wzięłam ze sobą coś na taką okazję!
Zanurkowała do torebki, którą nosiła przy boku i wyciągnęła z niej nieco pomiętą gazetkę oraz kłębek jasnoniebieskiej nitki. Nie, było tam coś jeszcze... mały, połyskujący, srebrny haczyk. Coline zbadała uważnie obecnie otwartą stronę gazetki, po czym jakby nigdy nic zabrała się do szydełkowania. Pierre obserwował jej ruchy z niejakim zaciekawieniem.
— Nie wiedziałem, że pociągają cię robótki ręczne — zagadnął ją.
— Trzy, cztery... — mruknęła, po czym spojrzała w jego stronę. — Ach, tak... Właściwie to zaczęłam stosunkowo niedawno, trochę mi się nudziło w tej Marsylii i musiałam się czymś zająć. — Uśmiechnęła się lekko. — A poza tym pamiętam, że moja babcia...
Urwała. Pierre poczekał chwilę, ale zrozumiał, że Coline nie powie nic więcej. Postanowił nie naciskać, w końcu dla niego rodzina też była lekko wrażliwym tematem.
— Rozumiem — odpowiedział tylko. — W każdym razie, miłej robótki.
Coline mu podziękowała, a on sam zapatrzył się w okno. Żałował teraz, że sam nie ma zajęcia, bo myśli zaczęły mu się na nowo kotłować w głowie. Najbardziej marzył teraz o rozmowie z Brigitte, ale nie miał za bardzo ku temu narzędzi. Że też jak ostatni idioci musieli zrezygnować z dobrodziejstw telefonii! Gdy wróci, zdecydowanie musi powiedzieć mistrzowi Fu, że jego metody ochrony drużyny przed złem są już antyczne i nieskuteczne. Odnowiciele i tak ich znajdowali, i to bez telefonów, więc co za różnica? Ale może jednak powinien zaryzykować kontakt poprzez Flyy? Może nikt nie zauważy dziwnej istotki fruwającej po przedziale? Nie, to zbyt ryzykowne... Gdy dotrą na miejsce, wtedy znajdzie jakieś ustronne miejsce i na spokojnie z nią porozmawia. A tymczasem powinien skupić się na misji.
— Szczerze mówiąc, cieszę się, że udało nam się rozdzielić — odezwała się Coline po dłuższym milczeniu. — Ci ludzie z Zakonu strasznie mi działają na nerwy, zwłaszcza ci dwaj goście!
— To dlatego się za mną wstawiłaś? — zapytał Pierre.
— Nie tylko — przyznała kobieta. — Tak jakoś miałam wrażenie, że wcale nam o wszystkim nie powiedziałeś. I pomyślałam, że jednak przyda ci się towarzystwo... Pewnie tęsknisz za Brigitte, co?
— Tak... Nawet nie masz pojęcia, jak mi jej brakuje...
— Mogę się tylko domyślać, ale sama spędziłam dziesięć lat z dala od rodziny... I nawet nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze zobaczę Aurélie. — Westchnęła. — Ale wiem od mistrza Fu, że ją niedawno poznałeś. Powiedz mi, jaka teraz jest?
Pierre prawdę mówiąc spodziewał się, że rozmowa będzie musiała kiedyś zejść na temat Aurélie. I tak dosyć późno wypłynął, ale jednak. Gdyby tylko to nie jego musiała o nią pytać, a zobaczyć osobiście...
— Jest jedną z najodważniejszych osób, jakie dane mi było poznać — powiedział. — To znaczy... Nie jest nieustraszona, wręcz przeciwnie, nigdy nie kryła, że się boi... Tylko że pomimo tego i tak jest zdolna stanąć do walki. Na pewno byłabyś z niej dumna.
— Zdecydowanie jestem. I zamierzam powiedzieć jej to wprost.
***
Gdy Pierre poczuł, że ktoś delikatnie potrząsa jego ramieniem, zorientował się, że musiał zapaść w drzemkę.
— Chodź, jesteśmy na miejscu — oznajmiła Coline.
Te słowa sprawiły, że chłopak nieco się ożywił. Szybko pozbierał swoje rzeczy i wraz z Coline podążył do wyjścia z pociągu. Wreszcie, znalazłszy się na zewnątrz, opuścili dworzec i ruszyli przed siebie.
— To dokąd teraz chcesz się wybrać? — zapytała kobieta, odwracając się do Pierre'a.
To pytanie zbiło go z tropu. Właściwie jak dotąd myślał tylko o tym, jak dostać się do Ostendy, a nie o tym, co zrobi, jak już się tu znajdzie. Znaczy, miał jeden pomysł, ale to musiało chyba zaczekać. Coline musiała dostrzec jego wahanie.
— Hm, może najpierw znajdziemy jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy przenocować? — zasugerowała. — Ja już powoli padam z nóg!
— Dobry pomysł — przytaknął Pierre. — Przyda nam się chwila odpoczynku. Tylko że nie mam pojęcia, gdzie możemy się wybrać...
Coline rozwiązała ten problem za niego. Podeszła do przypadkowego przechodnia — mężczyzny w średnim wieku, wyglądającym, jakby nigdzie się nie spieszył.
— Przepraszam! — odezwała się. — Gdzie znajdę jakiś tani pensjonat, gdzie mogłabym się zatrzymać na noc?
— Na wybrzeżu jest ich mnóstwo — odpowiedział mężczyzna. — To jeszcze nie jest sezon wakacyjny, więc może znajdzie pani jakieś wolne miejsce.
— Dziękuję bardzo! — Coline skłoniła mu się lekko i wróciła do Pierre'a. — Pensjonat na wybrzeżu brzmi świetnie, nie uważasz?
Chociaż według przechodnia to jeszcze nie był sezon wakacyjny, najwyraźniej wielu ludzi podzielało zdanie Coline, że pensjonat na wybrzeżu jest super, ponieważ już w piątym, który odwiedzili, nie znaleźli żadnych wolnych miejsc. No dobrze, w jednym znaleźli jedno miejsce, ale zgodnie stwierdzili, że nie powinni się rozdzielać. W końcu, kiedy Pierre zaczął się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby rozbić namiot, stanęli przed kolejnym budynkiem.
Już sama jego zewnętrzna część pozostawiała wiele do życzenia. Ze ścian gdzieniegdzie odpadał tynk, a gdzie pozostał, tam był niesamowicie brudny. Szyld głoszący, iż jest to zajazd Pod Halibutem, przekrzywił się nieco.
— Jesteś pewna, że to dobry pomysł tam wchodzić? — zapytał Pierre niepewnie. — Ten budynek wygląda, jakby mógł się zawalić przy każdej okazji...
— Czy ja wiem? — rzuciła Coline w odpowiedzi. — Może i jest trochę... zaniedbany, ale w środku może być przecież lepiej!
W środku wcale nie było lepiej. Chociaż tam przynajmniej ściany nie były zniszczone, to w powietrzu unosił się gryzący zapach papierosowego dymu, a nieogolony recepcjonista wyglądał, jakby mydło widział co najwyżej w zeszłym roku. Pierre zmarszczył nos. Chyba jednak pod namiotem byłoby lepiej. Ale Coline była najwyraźniej innego zdania. Zanim Pierre się spostrzegł, już stała przy recepcji i uzgadniała warunki ich zamieszkania.
— Rozumiem... Czyli pobyt można przedłużyć w dowolnym momencie? Doskonale! Dziękuję!
Wyraźnie ucieszona, wzięła od recepcjonisty coś, co Pierre podejrzewał o bycie kluczem do pokoju. Machnęła na chłopaka ręką, a ten poszedł za nią po rozklekotanych schodach. Na drugim piętrze Coline skierowała się do korytarzu, po czym zatrzymała się przy starych, ciężkich drzwiach. Włożyła klucz do dziurki, a gdy zamek ustąpił, pchnęła drzwi. Otworzyły się z niemiłosiernym wręcz skrzypieniem.
Wnętrze można by uznać za pokój mieszkalny chyba tylko, jeśli przeszłoby generalny remont. W miejscach, w których ściany nie były obdrapane, znajdowały się albo kolorowe plamy, których pochodzenia Pierre wolał nie dociekać, albo jakieś bazgroły. Przyjrzał się jednemu z nich i po pobieżnych oględzinach stwierdził, iż jest to uwielbiana przez młodzież część męskiego ciała opatrzona wulgarnym podpisem.
— Zastanawiam się, jak w ogóle ta placówka zdobyła pozwolenie na funkcjonowanie — powiedział głośno.
— Oj tam, przynajmniej jest na czym spać! — odparła Coline.
Chłopak przerzucił swoje spojrzenie na leżące na podłodze dwa materace. Ku jego lekkiemu zdziwieniu były one czyste, tak samo jak położona na nich pościel. Czyli chociaż o jedną rzecz tu dbali...
Stwierdziwszy, że chyba już nie ma innego wyjścia, podszedł do materaca i usiadł na nim, odrzuciwszy wcześniej plecak. Wtedy zwrócił uwagę na stojącą przy drzwiach wejściowych szafę ze zwisającymi smętnie drzwiami.
— Byle nie będę musieć korzystać z tej szafy, to jakoś przeżyję tę ruderę — westchnął.
— Przynajmniej jesteśmy w środku — zauważyła Coline. — Jest mniejsza szansa, że Odnowiciele pokuszą się o zaatakowanie nas w budynku.
— Myślisz, że odkryją nas tutaj, w Ostendzie?
— Patrząc na to, co przytrafiło się twojemu ojcu, jestem pewna, że mają tu swoich szpiegów — stwierdziła kobieta. — Wierzę, że masz dobry powód tu przybywać pomimo tak wielkiego ryzyka...
— Ano mam — odpowiedział jej Pierre. — I chyba przyszła pora na to, żeby co nieco wyjaśnić. Może to wyda ci się głupie i bez sensu... Czasem też się zastanawiam, czy może jednak nie wyobrażam sobie za dużo, ale coś mi mówi, że to jest ten trop, którego potrzebujemy. W każdym razie, mówiłem, że Prisca mówiła, że Tigili powiedziała jej, że każde jej dziecko znajdzie pomoc przy swoich korzeniach, prawda? I jak tak o tym myślę, to czym mogła być ta pomoc? Tigili może i jest w stanie ujrzeć skrawek przyszłości, ale przecież nie jest boginią przepowiedni. Nie mogłaby dokładnie przewidzieć, co mi pomoże. Dlatego myślę, że jej intencją było przekazanie mi, że... — Zawahał się. — Myślę, że chciała w ten sposób powiedzieć, że to ona będzie tą pomocą.
— Czyli że myślisz, że ją tu gdzieś spotkasz? — zrozumiała Coline.
Pierre pokiwał głową.
— Tylko że chyba nie będziesz przeszukiwać całej Ostendy? — dopytywała się. — Chociaż nie jest największym miastem, to jednak chyba nie mamy tyle czasu, by przeczesywać każdy zakątek. Nawet jeśli Tigili tu naprawdę jest, to myślisz, że dasz radę ją znaleźć?
— Nie mam pojęcia — westchnął Pierre. — Nie mam póki co żadnych pomysłów, a już padam z nóg...
— W takim razie jutro się tym zajmiemy — uznała Coline. — Dzisiaj już rzeczywiście powinniśmy odpocząć.
W tym momencie Pierre błogosławił przygotowany wcześniej prowiant. Nie widziało mu się sprawdzać, czy zajazd Pod Halibutem oferuje jedzenie, które naprawdę nadawałoby się do spożycia. A tak przynajmniej mógł go wyciągnąć, zjeść spokojnie i nie obawiać się, że dostanie zatrucia pokarmowego. To z kolei przypomniało mu o pewnej podróży, w czasie której po zjedzeniu nieświeżych ostryg przez kilka dni nie umiał się ruszyć z łóżka. Brigitte siedziała przy nim wtedy praktycznie dzień i noc... To wspomnienie sprawiło, że znowu zapragnął porozmawiać z Brigitte. I teraz w końcu będzie mógł to zrobić! Rzucił wzrokiem na Miraculum Muchy, które trzymał na nadgarstku.
— Flyy, chyba już w końcu możesz się pokazać — powiedział.
Flyy jak na zawołanie wyleciała z jego plecaka.
— No nareszcie! — zawołała, zawisając przed jego twarzą. — Myślałam, że się uduszę w tej ciasnocie!
— Kwami to magiczne istoty — przypomniał jej Pierre. — Nie wydaje mi się, że mogłybyście się udusić.
— Jesteś taki sam jak Aurélie! — Flyy przewróciła oczami. — Ona też ma potrzeby kwami w poważaniu! Raz, gdy akurat chciałam się wyspać, to mnie brutalnie obudzono i zupełnie nie pomyślała o tym, że mogę mieć takie potrzeby! — W tym momencie kwami demonstracyjne się odwróciło od Pierre'a, by ukazać moc swojego focha.
Ten postanowił jej dać chwilę, aby się przestała obrażać, chociaż wiedział, że i tak robi to bardziej na pokaz. Zdawał sobie sprawę, że w rzeczywistości nie przeszkadzałoby jej być budzoną przez Aurélie. Miał nadzieję, że ich misja faktycznie umożliwi im ponowne spotkanie.
Wreszcie Flyy ponownie zwróciła na Pierre'a swoje czerwone oczy. Uznał, że to będzie dobry moment, by poprosić ją o przysługę.
— Flyy, mogłabyś połączyć się z Wayzzem?
— Najpierw mnie przeproś! — zażądała. — I zacznij bardziej humanitarnie traktować kwami!
— No dobrze — westchnął Pierre. — Przepraszam, że uznałem, że będąc magicznym stworzeniem przenikającym przez materiały, nie możesz się udusić.
— Od razu lepiej! — ucieszyło się kwami, najwyraźniej nie dosłyszawszy sarkazmu w jego głosie. — W takim razie połączenie do Paryża, raz!
Flyy przysiadła na dłoni Pierre'a, podobnie jak wtedy, gdy badała jego energię, po czym rozjarzyła się swoim zwyczajnym czerwonym blaskiem. Chłopak ujrzał wtedy oczami Wayzza sklep mistrza Fu.
— Cześć, Wayzz! — przywitał się z nim Pierre. — Mógłbyś mnie przekierować do Umii?
— Nie ma takiej potrzeby — odpowiedział na to Wayzz.
Zanim Pierre zdążył zapytać, dlaczego, ujrzał, że kwami dokądś leci. Jego celem okazała się kuchnia mistrza Fu, gdzie przy stole siedziała...
— Brigitte! — ucieszył się Pierre.
Wayzz przybliżył się do Brigitte, a po szerokim uśmiechu, jaki wykwitł na jej twarzy, Pierre zorientował się, że została przyłączona do rozmowy.
— Nawet nie wiesz, jak cię cieszę, że cię widzę! — zawołała. — Przez cały dzień się tak zamartwiałam, bałam się, że coś ci się stało! Myślałam, że odezwiesz się wcześniej, jak dotrzecie do Brukseli...
— Bo widzisz, wystąpiła mała zmiana planów. Jesteśmy z Coline w Ostendzie.
— W Ostendzie? — zdziwiła się Brigitte. — Ale jak? Dlaczego? Po co?
W tym miejscu Pierre pozwolił sobie opowiedzieć jej wszystko, co wydarzyło się od samego ranka. Zaczął od zepsutego pociągu, który przywiódł ich do pogranicznej wioski i dużego stężenia magii, które zachęciło jego, Icy i Coline do zbadania sytuacji. Opowiedział o zasadzce Rousseau (Brigitte wydała z siebie zduszony okrzyk, słysząc znowu to imię), o pomocy otrzymanej od Priski i historię opowiedzianą im przez staruszkę. Kiedy doszedł do ich ucieczki z wioski, zaciął się.
— Zastanawiam się, co z nią teraz... — powiedział po chwili milczenia. — Może udało się jej jednak przetrwać walkę z Odnowicielami? — zapytał retorycznie, chociaż szczerze w to wątpił. Nie wyobrażał sobie, że wątła staruszka mogłaby uciec tak ogromnej grupie Odnowicieli, nawet jeśli była córką Tigili. — Ech, chyba jednak trzeba było jej pomóc.
— Jakbyście tam zostali, to wy też moglibyście zginąć — przypomniała mu Brigitte. — Jak tak mówisz, to szkoda mi tej staruszki, ale czy było inne wyjście? Martwi nie pokonamy Odnowicieli ani nie pomożemy Aurélie.
— Racja — zgodził się z nią Pierre. — Musimy ich powstrzymać, by nie dochodziło do kolejnych takich mordów — uznał.
Następnie wrócił do swojej opowieści — Brigitte już po chwili wiedziała wszystko o tajemniczej wskazówce Priski i przeczuciu, które kazało Pierre'owi udać się do rodzinnego miasta.
— Tylko nadal nie wiem, gdzie mam szukać... — zwierzył jej się. — Z korzeniami kojarzy mi się dom rodzinny, tylko że twoi rodzice mówili mi, że dawno temu, gdy załatwiali wszystko, co ma związek z moim ojcem, to zrzekli się tego domu. Chcieli mi oszczędzić przypominania sobie o tym wszystkim, czy jakoś tak... Chyba tak faktycznie było lepiej, ale w takim razie wszelkie tropy się zacierają. Nie bardzo mam inne pomysły.
— A myślałam, że pierwsze, co zrobisz, to pójdziesz na cmentarz — zdziwiła się Brigitte. — Wiesz, żeby zobaczyć groby...
No przecież... Groby! Jak on mógł być taki głupi?
— Brigitte, jesteś genialna! — ucieszył się. — Tak, to o to musi chodzić! Dzięki!
— Nie ma za co — odpowiedziała, ale Pierre ujrzał, że jest jednak zadowolona z siebie. — Przynajmniej tak mogę pomóc, nie to co teraz, nudząc się w Paryżu jak mops. Nawet Bruno ma ciekawsze zajęcia...
— Serio? — zainteresował się Pierre.
— Zadebiutował dziś jako superbohater, wiesz? Wraz z Biedronką i Czarnym Kotem pokonał Skąpca. Nawiasem mówiąc, już dawno nie widziałam tak brzydkiego złoczyńcy. Niby bogaty, a jednak obdartus, ble. Co prawda nie śledziłam ich tak aktywnie, ale popatrzyłam na wiadomości. A po całej walce wszyscy troje wybrali się do mistrza Fu, żeby się pokłócić. Wszystko dobrze słyszałam! Biedronka zarzucała Brunonowi, że wziął się nie wiadomo skąd i nawet jeśli im pomógł, to nie można mu ufać, na Czarnego Kota też się darła, że jak on mógł od razu zakumplować się z jakąś podejrzaną zebrą! Czarny Kot za to był wściekły na Biedronkę, że się rządzi, a przecież chociaż dowodzi akcjami, to nie jest liderką drużyny, bo nimi wszystkimi dowodzi Fu, a Fu z kolei jest podwładnym Zakonu. Bruno natomiast denerwował się na nich wszystkich, że się tylko ciągle kłócą zamiast myśleć o ważniejszych celach, czyli o Aurélie, chociaż nawet znalezienie jej nie jest ich zadaniem, a waszym. Fu w końcu zdołał dojść do głosu... Biedronce powiedział, że Bruno jest godny zaufania i że sam za niego poręcza, jej i Kotu przypomniał, że są partnerami i powinni się wzajemnie szanować, chociaż, ku rozczarowaniu Kota powiedział, że Biedronka rzeczywiście jest liderką. A Brunonowi przypomniał, że ich priorytetem jest pokonanie Władcy Ciem. Ciekawi mnie, czy coś z tego w ogóle wyniknie... Jeśli się nie pogodzą, to Władca Ciem ma ich jak na talerzu. Gdybym tylko mogła im pomóc...
— Nie możesz się przemęczać — przypomniał jej Pierre.
— No wiem! — żachnęła się Brigitte. — Ale uznałam, że nie będę się tak nudzić w domu rodziców i zdecydowałam się zostać u Fu. Może chociaż ploteczki jakieś podsłucham. I w sumie... Fu powiedział, że może jednak się na coś przydam! Skoro nie walczę, to nie będzie mnie wysyłać na misje po całym świecie, więc będę cały czas miała blisko do siedziby Zakonu. Zasugerował, że może powinnam się bardziej w ten biznes wkręcić. I wiesz co? Chyba na to pójdę. Ale to jutro, dziś jest już trochę późno.
— Tak, rzeczywiście... Jest późno, a poza tym to był dzień pełen wrażeń, dla nas obojga, jak się okazało.
— Prawda. Ale cieszę się, że przynajmniej na chwilę udało się nam porozmawiać. Ale musisz być zmęczony, pewnie chcesz się położyć. Nie będę ci już przeszkadzać.
Jakby na zawołanie, Pierre poczuł przemożną chęć ziewnięcia. Nie blokował jej i przeciągnął się, ale tylko jedną ręką, by nie zaburzyć równowagi Flyy.
— Oj tak, dobry sen mi się przyda — stwierdził. — Dobranoc.
Brigitte również życzyła mu dobrych snów, po czym Flyy, zrozumiawszy, że to koniec rozmowy, rozłączyła się z Wayzzem. Gdy tylko to nastąpiło, Pierre opadł na materac. Gdzieś w głębi świadomości zorientował się, że nawet nie ściągnął butów i się nie przebrał, ale był zbyt zmęczony, by cokolwiek z tym zrobić. Zanim minęło kolejne pięć minut, już spał.
~~~~
I oto Pierre i Coline znaleźli się w miejscu, w którym teoretycznie nie mieli się znaleźć, ale jestem pewna, że domyśliliście się, że się tam udadzą, gdy tylko w mieszkaniu mistrza Fu padło słowo „Belgia" :> PS lovciam Flyy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top