Rozdział 19 - Skąpiec
Wiatr dął uparcie przez cały dzień, dlatego Bruno cieszył się, że póki co mógł schronić się w cukierni. Starał się nie myśleć o momencie, kiedy w końcu będzie musiał wrócić do domu i przedzierać się przez szalejący żywioł. Pomagała mu w tym cała zgraja klientów, których trzeba było obsłużyć.
— Że też Dorine tak nagle wzięła urlop! — jęknęła w pewnym momencie pani Sucreceur, stojąca nieopodal. — Bez niej to jak bez ręki!
— To tylko na tydzień — zauważył Bruno.
Wcale nie miał jednak pewności, czy to potrwa tylko tydzień. Wrócił myślami do zeszłej soboty, co zresztą czynił niemal bez przerwy, w nadziei, że to, co się wydarzyło, okaże się bardziej zrozumiałe. Niestety nie było. Miraculum Zebry, które teraz spoczywało na jego szyi, dało się najbardziej zrozumieć, ale całą resztę? Tych półbogów, Odnowicieli i całą resztę? Nie, tego nie dało się nijak pojąć. Może jednak lepiej, że przydzielono go do walki u boku Biedronki i Czarnego Kota? Chociaż co z tego, skoro jak na razie żaden złoczyńca się nie pojawił... Pozostało mu jedynie czekać na okazję, a w międzyczasie obsługiwać klientów cukierni rodziców.
Jeden z owych klientów właśnie wszedł do środka, co obwieścił dzwoneczek nad drzwiami. Bruno uniósł głowę, by ujrzeć niską postać, ubraną w zieloną kurtkę z kapturem podszytym beżowym futerkiem. Wydała mu się znajoma, a gdy znalazła się bliżej, zrozumiał, dlaczego.
To była Brigitte Monteil, jedna z osób zamieszanych w całą tę pogmatwaną sytuację.
— Dzień dobry — przywitała ją pani Sucreceur. — Co podać?
— To jest tiramisu? — Brigitte wskazała jedno z ciast za gablotką.
Pani Sucreceur potwierdziła.
— To w takim razie wezmę kawałek. I może jeszcze coś do picia...
Po chwili Brigitte, już z kawałkiem ciasta i kubkiem herbaty usadowiła się w pobliżu lady. Powoli zabrała się do ciasta, co najwyraźniej sprawiało jej niemałą przyjemność, ponieważ uśmiech nie schodził jej z twarzy.
— Kocham wasze słodycze! — powiedziała w pewnym momencie. — I jak dobrze jest tu przychodzić jako klientka...
Bruno, przypomniawszy sobie jej nieudaną pracę, zgadzał się z nią całkowicie. Lepiej, by pozostała klientką. Usłyszał, że matka dziękuje jej za komplement. On tymczasem zastanawiał się, co zrobić; kusiło go, by zagaić rozmowę, lecz nie chciał, by pani Sucreceur coś z niej usłyszała. Nie powinien jej we wszystko wtajemniczać. Po chwili Brigitte rozwiązała ten problem za niego.
— Nawiasem mówiąc, aż dziwne, że ostatnio nie było żadnych złoczyńców Władcy Ciem — mruknęła.
— Bardzo dobrze, że nie było! — odparła pani Sucreceur. — Nie muszą się nam te bandziory ciągle plątać po mieście!
Bruno postanowił jej nie przypominać, że oboje byli kiedyś takimi bandziorami. Sam jednak nie wiedział, co powinien sądzić o tym braku ataków: cieszyć się, czy też nie. Z jednej strony, dzięki temu nie musiał się przemieniać i zapewne zbłaźnić przed Biedronką i Czarnym Kotem, ale z drugiej ta bezczynność sprawiała, że nie posuwał się ani trochę naprzód w swojej sprawie.
— Mam nadzieję, że Władca Ciem nie szykuje czegoś większego — odezwał się w końcu.
Wtem drzwi lokalu otworzyły się gwałtownie i stanął w nich jakiś człowiek.
— Oddajcie mi wszystkie swoje kosztowności! — zawołał.
Pani Sucreceur zareagowała natychmiast: chwyciła z lady duży nóż i ruszyła w stronę przybysza.
— Proszę odejść! — krzyknęła.
Pomachała nożem ostrzegawczo, jednak po chwili stało się coś dziwnego: sztuciec wyrwał się jej z dłoni i znalazł się w ręce tamtego. Bruno przyglądał się mu z niedowierzaniem: był to wysoki chłopak o złotych włosach i masce wysadzanej kryształami. Do tego zestawienia zupełnie nie pasował szary strój wyglądający, jakby został ukradziony żebrakowi z ulicy. Chłopak przyjrzał się nożowi, po czym odrzucił go na bok.
— To tylko śmieć — warknął, po czym dodał głośniej: — Jam jest Skąpiec! Oddajcie wszystkie wartościowe rzeczy po dobroci, bo inaczej odbiorę je siłą i pożałujecie!
Bruno nie potrzebował bycia okradzionym, by żałować — wystarczyło wspomnieć złoczyńców Władcy Ciem, by po chwili jeden z nich zaczął ich niepokoić. Mógł ukrócić tę konwersację w zarodku...
Na innych klientach słowa Skąpca zrobiły większe wrażenie: większość z nich zaczęła krzyczeć i się niespokojnie poruszać. Było jasne, że wkrótce wybuchnie prawdziwa panika.
— Trzeba się ewakuować! — zawołała Brigitte, a Bruno zorientował się, że to do niego mówiła.
— Racja — odpowiedział. — Wszyscy za mną! — zawołał głośniej, a klienci oderwali wzrok od złoczyńcy i skupili się na nim.
Ruszył w stronę drzwi znajdujących się za ladą, po czym tą samą drogą podążyli pozostali. Tylko pani Sucreceur nie ruszała się z miejsca i wyglądała, jakby szykowała się do walki ze Skąpcem.
— Mamo, ty też — polecił jej.
— Nie będzie mi żaden zbój okradał nikogo w mojej cukierni! — odpowiedziała na to kobieta.
Bruno nie wiedział, czy jest sens przekonywać ją słowami, dlatego poczekał, aż Brigitte zamknie pochód klientów uciekających do pomieszczeń służbowych, po czym podbiegł do matki i pociągnął ją za rękę. Oparła się, a on mocniej naprężył mięśnie.
— Chodź, nie mamy z nim szans! — zawołał. — Zaczekajmy na bohaterów!
Wydawało się, że udało mu się przekonać panią Sucreceur do zmiany zdania, ale nadal nie szła. Gdy Bruno na nią spojrzał, dostrzegł, że wpatruje się ona w tę rękę, której nie trzymał. I po chwili zrozumiał, dlaczego...
W stronę złoczyńcy frunęła właśnie złota obrączka.
— Nie! — krzyknęła z furią i próbowała ruszyć w stronę Skąpca.
— Nie... możesz! — wystękał z trudem Bruno, ledwo umiejąc ją utrzymać. — Uciekajmy!
Wreszcie poczuł, że opór matki słabnie. Wykorzystał tę okazję, by pociągnąć ją za sobą i uciec przed Skąpcem. Raptownie zatrzasnął za sobą drzwi i wymacał zamek. Najszybciej jak mógł, zamknął je wiszącym nieopodal kluczem.
— Co to za zbiegowisko? — odezwał się ktoś w głębi pomieszczenia. Gdy przeszedł kilka kroków tak, że dało się go dostrzec, okazało się, że był to pan Sucreceur.
Pani Sucreceur wyjaśniła mu szybko sytuację. Ten słuchał uważnie żony, aż w końcu, gdy zakończyła opowieść, ponownie zabrał głos.
— Złoczyńca wie, że tu jesteście, więc najlepiej będzie, jeśli postaracie się uciec. Z tyłu są drugie drzwi, więc nimi możecie się wydostać. Rozumiecie?
Klienci potwierdzili, czy to pomrukami, czy skinięciami głowy, więc pan Sucreceur przejął dowodzenie i ruszył pierwszy do drzwi. Bruno zrozumiał wnet, że jego rolą będzie zamknięcie grupy, tak, by mieć pewność, że nikt nie pozostał w środku. A potem pozostanie mu tylko znaleźć miejsce na tyle ustronne, aby zająć się Skąpcem...
— Że też nie mogę się przemienić i skopać tyłka temu złotemu dziadowi — westchnął cicho ktoś za Brunonem. Chłopak obrócił się, by dojrzeć Brigitte. Gdy ta tylko zorientowała się, że zwrócił na nią uwagę, odezwała się równie cicho, ale tym razem wprost do niego: — Skoro wszyscy wychodzą, możesz tu niepostrzeżenie zostać i się przemienić.
— Rodzice chyba zauważą, że mnie nie ma... — odpowiedział jej Bruno powątpiewającym tonem.
— Pomyślą, że zgubiłeś się w tłumie, względnie spanikowałeś i uciekłeś. — Brigitte machnęła ręką. — W tej kwestii ludzie bywają serio naiwni.
— Na serio?
Brigitte kiwnęła głową i uśmiechnęła się lekko.
— Uwierz, że mam w tej kwestii trochę doświadczenia. — Nagle uniosła rękę, po czym, ku zupełnemu zaskoczeniu Brunona, poklepała go po ramieniu. — Powodzenia!
To powiedziawszy, dołączyła do ogonka wychodzącej grupy. Bruno przez chwilę ją obserwował, po czym przypomniał sobie, co właściwie miał zrobić. Dostrzegł, że matka znajdowała się przy końcu grupy, ale nie kompletnie z tyłu, co mu dosyć sprzyjało. Pilnując, aby nikt nie dostrzegł, że się odłączył, ukrył się za pobliskim rogiem i odczekał jeszcze chwilę, aż wszyscy wyjdą. Rozejrzał się jeszcze kilka razy, tak dla pewności, a kiedy był już absolutnie przekonany o tym, że nikt go nie podejrzy, odetchnął kilka razy.
— Ahiiya? — rzucił w przestrzeń.
Kwami wyłoniło się z kieszeni bluzy.
— Och, proszę, w końcu zamierzasz się przemienić? — odezwało się, a na jego twarzyczce zakwitł złośliwy uśmiech. — Jestem ciekaw, jak tym razem się zbłaźnisz.
Bruno postanowił nie odpowiadać na zaczepki stworzonka i pozwolił sobie jedynie na przewrócenie oczami.
— Ahiiya, hetta wio!
W czasie przemiany Bruno instynktownie zacisnął powieki, a po chwili, gdy uznał, że musiała się już skończyć, ostrożnie je otworzył. Spojrzał na swoje dłonie w różnokolorowych rękawiczkach i na całą resztę siebie, by upewnić się, że wszystko jest w porządku. A potem...
Bruno bardzo chciałby powiedzieć, że wyważył kopniakiem drzwi prowadzące do głównej części cukierni, stanął do bohaterskiego pojedynku ze Skąpcem i powstrzymał go przed sianiem terroru. Prawda wyglądała jednak nieco inaczej: gdy tylko podszedł do tych drzwi, uniósł nogę, by bohatersko je wyważyć, lecz nagle poczuł się bardzo głupio w tej pozycji.
Co ja właściwie robię? — pomyślał. — Nie, to bez sensu...
W końcu zdecydował się na otworzenie drzwi w sposób zupełnie zwyczajny. Gdy tylko to zrobił, w cukierni czekało go kolejne rozczarowanie: Skąpca tam nie było.
— Jak to? — powiedział głośno.
Postanowił rozejrzeć się po pomieszczeniu, by poszukać jakichś śladów. Niedługo zajęło mu natknięcie się na najbardziej oczywisty z nich: otwartą kasę, zupełnie opróżnioną z zawartości.
A to cham — pomyślał Bruno.
Rozglądał się jeszcze przez chwilę, ale ostatecznie nie znalazł nic więcej, więc uznał, że nic tu po nim. Wyszedł z cukierni i przebiegł jeszcze kilkanaście metrów, gdy zorientował się, że właściwie nie bardzo ma pojęcie, co mógłby zrobić. Dokąd mógł się udać Skąpiec i jak on, Bruno, miał go wyśledzić? Co w tej sytuacji zrobiliby Biedronka i Czarny Kot?
Wtedy jego spojrzenie padło na okoliczne dachy. No przecież! Ileż razy widział w telewizji bohaterów mknących właśnie po nich! Z nich zdecydowanie będzie miał lepszy widok. Niedługo jednak nacieszył się tym spostrzeżeniem, bo zorientował się, że nie da rady się ot tak dostać na dach. Ale Biedronka miała przecież to swoje śmieszne jo-jo, a Czarny Kot posługiwał się kijem... Może i on dostał jakąś broń?
Spojrzał po sobie i nie dostrzegł nic, co by choćby trochę przypominało broń. Ale ten pasek, który miał na sobie, wyglądał jakoś dziwnie... Zaciekawiony, pomacał go i dostrzegł, że się nieco poruszył. Kilka poruszeń później zorientował się, że znajdowało się tam coś, co przypominało rękojeść miecza i było owinięte przez jeden z białych pasków. Nie myśląc za wiele, spróbował go odwinąć, co mu się dosyć szybko udało. Gdy to zrobił, cała dziwna konstrukcja chciała spaść, lecz Bruno powstrzymał ją szybkim chwyceniem rękojeści.
I wtedy zorientował się, że to zdecydowanie nie był pas. Ale co to było, sam nie wiedział. Rękojeść wyglądała, jakby pochodziła z jakiegoś miecza, ale wyrastało z niej kilka długich, giętkich pasów. Bicz? Ale nie... to jakoś nie wyglądało na bicz.
Zrozumiawszy, że nie da rady rozwiązać teraz zagadki broni, postanowił sprawdzić, czy może nie pomoże mu ona dostać się na dach. Przypomniał sobie to, co widział w wiadomościach i filmach o Spider-Manie, po czym zamachnął się i wyrzucił broń przed siebie. Kiedy jej końcówki wydłużyły się tak, jak nie potrafiłby żaden niemagiczny przedmiot i zaczepiły się o pobliską rynnę, uśmiechnął się triumfalnie. Tak jest!
Wtem poczuł nieprzyjemne szarpnięcie i już po chwili leciał w powietrzu. Uśmiech zastąpił głośny okrzyk „AAA!", a on sam kurczowo trzymał się rękojeści broni, by nie spaść i się nie zabić. W końcu wylądował na dachu, choć raczej niezbyt elegancko: rozpłaszczony na brzuchu, nadal ściskając rękojeść broni w wyciągniętych przed siebie dłoniach.
— Ciebie też mam nauczyć lądować? — usłyszał nagle nad sobą głos.
Bruno odchylił głowę do góry, by zobaczyć jego właściciela. Był nim chłopak o roztrzepanych blond włosach i czarnym, obcisłym stroju. Natychmiast go rozpoznał: przecież jego wizerunek był widoczny niemal wszędzie, tak samo jak ten Biedronki.
— Czarny Kot — powiedział. — Miło cię poznać.
Czarny Kot wyciągnął rękę, a Bruno ją chwycił i pozwolił bohaterowi, aby ten pomógł mu wstać.
— Nie spodziewałem się, że zobaczę jeszcze jakiegoś bohatera poza Biedronką — odezwał się Czarny Kot, gdy tylko Bruno otrzepał strój. — Kim jesteś?
— E...
Co powinien powiedzieć? Przedstawić się jako Bruno? Ale nie, przecież bohaterowie muszą mieć jakieś bohaterskie ksywki? Chociaż w sumie mistrz Fu i parę innych osób wiedziało... Tylko że pewnie wkrótce cały Paryż się o nim dowie, a nie chciałby, żeby wydało się to, kto ukrywał się pod maską. Czyli że był po prostu Zebrą? Nie... Zebra brzmi lamersko, a do tego dziewczęco! To jak miał się nazwać?
I wtedy go olśniło.
— Zebruno! — wypalił.
Czarny Kot uniósł brew, a przynajmniej tak się Brunonowi wydawało, bo zobaczył jedynie ruch maski.
— Rozumiem... — odpowiedział ostrożnie. — A jesteś tu, bo...
— Chcę pomóc pokonać Władcę Ciem — odpowiedział Bruno zgodnie z tym, co polecił mu mistrz Fu. Ustalili, że powinien się raczej przedstawić jako bohater-przybłęda niż ktoś, kto działa na polecenie Fu, aby nie dawać jakiemuś tam Zakonowi podejrzeń. Chłopak nie bardzo wiedział, o co chodziło, ale uznał, że lepiej będzie stosować się do tych poleceń, aby nie pożegnać się z możliwością udziału w poszukiwaniach Aurélie. — Mam już dość tego, że terroryzuje miasto i postanowiłem wziąć sprawę w swoje ręce!
— Czyli jesteśmy teraz partnerami? — Kot uśmiechnął się. — Super! Teraz pozostaje nam znaleźć Skąpca... Biedronka szuka gdzie indziej, a jak któreś z nas go znajdzie, to wspólnie go pokonamy!
— Myślałem, że jesteście z Biedronką nierozłączni.
— Em, jakby to wyjaśnić... — Czarny Kot położył jedną z rąk na karku. — Ostatnio trochę lepiej idzie nam osobno...
Czyli to jednak prawda, że się już gorzej dogadują — uznał Bruno. A już na głos powiedział:
— Widziałem Skąpca, jak wchodził do cukierni Sucreceurów, ale później straciłem go z oczu. Nie wiesz, dokąd mógł pójść?
— To właśnie dziwne, bo ja też widziałem, że tam wchodził, ale już stamtąd nie wyszedł — odpowiedział Kot. — Rozpłynął się w powietrzu?
— Chyba musimy go poszukać o własnych siłach.
To powiedziawszy, ruszył do biegu po dachu, a Czarny Kot pomknął za nim. Gdy doszedł do brzegu, zawahał się nieco, a wtem koci bohater, wyprzedziwszy go, po prostu skoczył na następny. Czyli to nie może być takie trudne... Bruno skoczył. I oczywiście wszystko musiało się zepsuć.
Kiedy jego prawa noga wylądowała na dachu, pomyślał, że wszystko będzie dobrze, ale wtedy oczywiście nie trafił lewą.
— Jezus Maria! — wykrzyknął mimo woli.
Zaczął zataczać rękami kółka, by utrzymać równowagę, ale wiedział, że raczej na niezbyt wiele się to zda. Wewnętrznie szykował się już na upadek, gdy wtedy Czarny Kot pochwycił jego rękę i z całej siły pociągnął, tak że Bruno wylądował już w całości na dachu.
— Dzięki — wysapał i po raz kolejny podźwignął się na równe nogi. — Co ja bym bez ciebie zrobił!
— Najlepiej skacz z rozbiegu, wtedy będziesz mieć większą siłę wybicia — poradził mu Czarny Kot. — Ale spoko, za niedługo się nauczysz, co i jak.
Bruno, nadal nieco zażenowany swoim żałosnym początkiem superbohaterskiej kariery, skinął głową i ruszył dalej. Tym razem, mając na uwadze słowa Czarnego Kota o rozbiegu, udało mu się nie zabić podczas kilku kolejnych skoków, aż w końcu zaczął mieć wrażenie, że nawet zaczyna mu to wychodzić. Kiedy już uznał, że nie musi pilnować każdego swojego kroku, zaczął rozglądać się pod sobą, by dojrzeć jakieś oznaki bytności Skąpca.
Wydawało się, że nic nie znajdą, kiedy wreszcie, po jakichś kilku minutach biegu Brunonowi rzuciła się w oczy jakaś kobieta w średnim wieku, klęcząca na chodniku i wyglądająca na bardzo nieszczęśliwą. Wiedziony bardziej instynktem niż jakimiś słusznymi przesłankami, wskazał ją partnerowi.
— Myślisz, że może być ofiarą Skąpca? — zapytał Czarny Kot.
— To nasz jedyny trop, więc warto sprawdzić — uznał Bruno.
Spojrzał na ziemię pod sobą i na myśl o skoku poczuł się lekko przerażony. Przypomniał sobie jednak skok z własnego okna... Wtedy sobie przecież nic nie zrobił! Może to dlatego że nie myślał o tym zbytnio...
No cóż, najwyżej umrę — pomyślał.
— Yolo!
I skoczył.
Ta pewność siebie się całkiem przydała, bo po raz drugi w życiu udało mu się praktycznie perfekcyjnie wylądować. Już szykował się, by odtańczyć na ulicy taniec zwycięstwa świadczący o tym, jaki jest super, gdy przypomniał sobie, po co w ogóle zeskakiwał z dachu. A właściwie to przypomniał mu o tym Czarny Kot, który podszedł do kobiety.
— Co się stało, proszę pani?
— Ten złoczyńca zabrał mi wszystko, co miałam! — zawyła kobieta. Ukryła twarz w dłoniach. — Wszystko... Kartę, drobne... Nawet naszyjnik po babci! — W tym miejscu wypowiedź przerwał urywany szloch. — I za co ja będę żyć?
— Proszę się nie przejmować, złapiemy go i odzyska pani wszystko, co pani odebrał — zapewnił ją Czarny Kot.
— Tak, proszę, pomóżcie mi!
— Czy wie pani, dokąd poszedł? — zapytał Bruno.
Kobieta otarła łzy.
— Udał się tam. — Wskazała drżącą ręką drogę prowadzącą do zaułka. — To znaczy na początku... W pewnym momencie stanął i nagle zniknął!
Bruno i Czarny Kot popatrzyli to na siebie, to na ofiarę Skąpca.
— Jak to zniknął?
— Normalnie, po prostu rozpłynął się w powietrzu! A może ja mam już halucynacje...
Ale Bruno podejrzewał, że kobieta wcale nie miała halucynacji. Jeśli Skąpiec rzeczywiście mógł się teleportować, wyjaśniało to, dlaczego nikt nie zobaczył jego wyjścia z cukierni Sucreceurów. Tylko w takim razie to jeszcze bardziej utrudniało ich zadanie, bo mógł znaleźć się właściwie wszędzie. A skąd mieli wiedzieć, gdzie tym razem się pojawi?
Czarny Kot jeszcze raz uspokoił ofiarę Skąpca, po czym sięgnął po swój kij i włączył podgląd wiadomości. Bruno zaciekawiony podszedł bliżej, by również widzieć ekran. Występowała tam jak zwykle Nadja Chamack.
— Skąpiec zrobi wszystko, by okraść cały Paryż — mówiła do widzów. — Jak twierdzą naoczni świadkowie, wchodzi do wielu sklepów, by zastraszać właścicieli i zabierać majątki ich i klientów.
— Sklepy... — mruknął Bruno, nieco do siebie, a nieco do Kota. — Okrada sklepy... Czyli musimy sprawdzić wszystkie sklepy w Paryżu, żeby go znaleźć?
— Zabawa w chowanego, gdzie jedna strona może się teleportować, nie jest fair — ocenił Czarny Kot. — Ale chyba nie mamy innego wyjścia.
Wtem wiadomości przerwał sygnał wydobywający się z kija. Po chwili Bruno zrozumiał, że był to telefon. Czarny Kot odebrał, a ich oczom ukazała się Biedronka.
— Znalazłam Skąpca! — oznajmiła. — Jest w sklepie obuwniczym... Bonnes Chaussures!
— Bonnes Chaussures? — powtórzył Czarny Kot. — Gdzie to?
Bruno doskonale wiedział, gdzie to. Być może dlatego że dokładnie taki szyld znajdował się po przeciwnej stronie ulicy.
— To chyba tam. — Wskazał budynek Kotu. — Chodźmy.
— Co to za głos? — zdziwiła się Biedronka. — Rozmawiasz z kimś?
Ach, no tak, chociaż Bruno stał obok Czarnego Kota, musiał znajdować się na tyle daleko, że kamera Kija go nie uchwyciła. Nachylił się, by pomachać Biedronce, ale koci bohater odsunął się lekko, jakby nie chciał mu na to pozwolić i sam odpowiedział:
— Teraz nie ma na to czasu.
Tymi słowami zakończył połączenie, zaraz po czym odłożył Kij na plecy. Ruszył w stronę sklepu obuwniczego, a Bruno pomknął za nim.
— Nie byłoby lepiej, gdyby przedstawić mnie teraz Biedronce, zamiast żebym wpadał w środek walki? — zawołał do towarzysza. — Może mnie wziąć za wroga.
— Może gdyby ona nie ukrywała przede mną wszystkiego, to bym jej powiedział — prychnął Kot w odpowiedzi. — Niech choć raz to ona się zdziwi.
— Okej... Ale nie uważasz, że osobiste spory nie pomogą wam w pokonaniu złoczyńcy?
— Jakie osobiste spory? Ja tylko chcę być uczciwie traktowany.
— Skoro tak mówisz... Chyba nie powinienem się w takim razie wtrącać...
— Tak zdecydowanie będzie najlepiej.
Po tych słowach Czarny Kot uczynił coś, czego Bruno wcześniej zaniechał, a mianowicie wyważył drzwi do sklepu bohaterskim kopniakiem. W jego wykonaniu przynajmniej wyglądało to fajnie...
— Mamy cię! — zawołał triumfalnie.
I rzeczywiście: tym razem Skąpiec rzeczywiście znajdował się w sklepie. Właśnie uniknął trafienia jojem Biedronki, gdy ta ich dostrzegła.
— Wreszcie jesteś, co tak długo? — zawołała do Czarnego Kota. Wtem ujrzała Brunona, który nieśmiało wślizgnął się za nim do środka i oniemiała. — Nie wierzę, kolejny posiadacz miraculum?
~~~~
Oto pierwszy z dwóch rozdziałów o Skąpcu, czyli superbohaterski debiut Brunona! Moim skromnym zdaniem Bruno jest milion razy ciekawszym bohaterem niż Mucha, a nawet niż Basteil xD A na ilustracji sam Skąpiec tak, to jego opsiywałam na konkurs na OC i dotrzymałam obietnicy, że pojawi się w NW B)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top