Rozdział 15 - Złodziej

Następnego dnia Bruno miał już w głowie plan, ale w zrealizowaniu go z rana przeszkodziła mu szkoła. Oczywiście ten dzień musiał być akurat tym, gdzie jego losem było siedzieć bite dwie godziny i słuchać głupot o wymysłach artystów, którzy pomarli już wieki temu. A nie mógł odpłynąć. Miał już za dużo wpadek, a ostatnia była przecież w piątek.

Kiedy przeżył już tę mękę, a nawet udało mu się raz odpowiedzieć poprawnie na pytanie pana Lemaire, poszedł na następne lekcje, które były zdecydowanie lepsze od pierwszych. Ale oczywiście ostatnia była matematyka, gdzie choć wytężał umysł, jak umiał, nie za dużo zrozumiał. Nauczyciel najwyraźniej to zauważył, bo kiedy zabrzmiał dzwonek, a klasa opustoszała, zawołał:

— Bruno! Chodź tu na momencik!

Bruno, pełen złych przeczuć, podszedł do biurka matematyka. Ten stał przy nim nim, ale to, czy stał, czy siedział, nie robiło zbyt wielkiej różnicy, tak niziutki był. W połączeniu z wielkim brzuchem, połyskującą łysiną i miłym uśmiechem sprawiał wrażenie dziadka, który tylko czeka na to, by rozpieszczać swoje wnuki.

— Chciał pan coś ode mnie? — zapytał. Poczuł, że ręce mu się pocą.

— Tak, bo widzisz, obserwuję cię i widzę, że niestety nie robisz niemal żadnych postępów — odpowiedział nauczyciel. — Martwi mnie to trochę, bo widzę, że przychodzisz do szkoły i robisz wszystko, ale to nadal nie wystarcza. Coś się dzieje?

Oczywiście, że się dzieje! — pomyślał Bruno. — Dowiaduję się ostatnio tyle dziwnych rzeczy, że po prostu nie mogę się skupić na szkole!

Wiedział jednak, że nie może tego powiedzieć.

— Nie... To znaczy, mam trochę zajęć, ale do przeżycia...

— Jesteś pewien, że nie potrzebujesz pomocy?

To pytanie go przeraziło. Czy to była propozycja korepetycji? Wszystko, tylko nie to!

— Nie, nie trzeba — powiedział szybko. — Poradzę sobie.

— Ale pamiętaj, że zawsze możesz poprosić o pomoc!

— Zapamiętam!

Po tych słowach Bruno szybko opuścił salę i czym prędzej wybiegł ze szkoły, w obawie, że jeszcze ktoś go zatrzyma. Złapał autobus i ruszył do domu, choć miał poczucie, że wszystkie pojazdy na ulicy się jakoś wloką. A może to on się zbyt spieszył? Ale przecież musiał, musiał się jak najszybciej dowiedzieć wszystkiego, musiał jak najszybciej zacząć działać.

Kiedy autobus zatrzymał się na właściwym przystanku, Bruno ledwo się powstrzymał przed przepchaniem przez innych wychodzących ludzi, a gdy jego noga w końcu stanęła na chodniku, pobiegł w kierunku właściwej kamienicy. Przemknęło mu przez myśl, że może jednak taki bieg nie da mu za dużo, bo po kilku minutach się zadyszał i musiał dalej już iść normalnie. Ostatecznie udało mu się uspokoić oddech, a wtedy znalazł się przy drzwiach do klatki schodowej. Czując jak serce bije mu mocno w piersi, z ekscytacji, a może strachu, wspiął się na drugie piętro i stanął przed drzwiami mieszkania Wanga Fu. Zapukał.

— Proszę! — odpowiedział mu głos Fu.

Bruno otworzył drzwi i wszedł do środka. Nie bywał tu często, lecz zawsze fascynował go chiński wystrój mieszkania starszego sąsiada. W porę jednak przypomniał sobie, że nie przyszedł tu gapić się na cudzy salon.

— Dzień dobry — przywitał się.

— Nieczęsto cię u siebie widzę, Brunonie — zauważył Fu z uśmiechem. — Miło mi, że zaszczyciłeś mnie wizytą. Proszę, usiądź, ja przyniosę herbaty.

Jak mu powiedziano, tak zrobił. Usadowił się przy okrągłym stoliku, a tymczasem staruszek przyniósł nie tylko herbatę, ale też kruche ciasteczka. Bruno natychmiast wziął jedno i zamoczył w herbacie. Jedząc rozmokłe ciasteczko, zastanawiał się, jak zacząć rozmowę i nie zdradzić od razu, po co przyszedł.

— Wyglądasz, jakby coś cię dręczyło — zauważył Fu po chwili milczenia.

Bruno miał ochotę zaprzeczyć, ale coś go powstrzymało. Zamiast tego zdecydował się na szczerość.

— Tak... — odpowiedział. — Ciągle myślę o Aurélie... Jakoś nie dociera do mnie, że jej nie ma. Cały czas próbuję wmawiać sobie, że to nieprawda, że jak się obudzę, to okaże się, że to był tylko zły sen, ale zaraz potem patrzę przez okno i widzę te durne plakaty Delamode'a... I czuję się bezsilny! Nie ma nic, co mogę zrobić, żeby dowiedzieć się, co się z nią stało!

— Rozumiem, że musi być to dla ciebie ciężkie — powiedział staruszek ze współczuciem. — Niestety możemy jedynie dać działać służbom i mieć nadzieję, że ją odnajdą.

Kłamca — pomyślał Bruno. — Wiesz więcej niż wszyscy paryscy policjanci razem wzięci.

Ale gdyby to powiedział, wydałoby się nie dość, że domyślił się prawdy o Musze, ale też to, że podsłuchał jego wczorajszą rozmowę z Coline. A czuł, że to mogłoby skończyć się tragicznie. Miał poczucie, że w jej czasie zostały poruszone rzeczy nie tylko te, których on nie powinien był usłyszeć, ale też nikt inny. Na przykład to o pochodzeniu Aurélie... O co mogło chodzić? Kim niby była? Przez cały dzień nie wymyślił nic, co mogłoby wyjaśnić te słowa. Wiedział jednak, że teraz na pewno niczego się nie dowie.

— Zaczynam tracić nadzieję — przyznał w końcu głośno. — Jeszcze nic nie mają, a im dłużej to trwa, to mniejsze szanse, że ją odnajdą. Boję się, że po Aurélie zostanie tylko wspomnienie...

— Zawsze trzeba mieć nadzieję — napomniał go Fu. — Jeśli nadzieja umrze, to co nam pozostanie?

— Bardzo mądre frazesy, proszę pana, ale one nic nie dadzą...

Bruno uniósł filiżankę z herbatą do góry, ale ręka mu zadrżała tak mocno, że przynajmniej połowa napoju rozlała się po stoliku. Odsunął się instynktownie, by się nie poparzyć.

— Przepraszam! — zawołał. — Nie chciałem...

— Nic nie szkodzi! — zapewnił go Fu. — Zaraz przyniosę szmatę.

I zostawił Brunona samego, po czym udał się zapewne do kuchni po coś do starcia herbaty. Chłopak wykorzystał chwilę, by popatrzeć na chiński wystrój domu, aż w końcu jego wzrok padł na okoliczną szafę. Znajdowały się tam głównie książki, ale poza nimi była jeszcze jedna rzecz, niepasująca zbytnio do wystroju. Był to dosyć szeroki choker w czarno-białe pasy. Bruno nie umiał wytłumaczyć, dlaczego, ale ten jakoś nadzwyczajnie przyciągał jego wzrok. Jakby chciał, żeby chłopak go wziął...

Nie myśląc wiele, sięgnął do szafki i chwycił choker. Wepchnął go do kieszeni; udało mu się zrobić to w ostatniej chwili, bo właśnie wtedy nadszedł Fu ze szmatą i wytarł stolik. Kiedy odniósł materiał do kuchni i powrócił, Bruno czuł się zobowiązany jeszcze raz go przeprosić.

— Ależ to naprawdę nic takiego! — zapewnił go Fu. — Każdemu się zdarza.

— Straszna gapa ze mnie...

Uniósł filiżankę znowu i tym razem upił łyk herbaty bez żadnych przygód. Uznał również, że póki co powinien zostawić temat Aurélie w spokoju, aby się z niczym nie zdradzić. Głupio było mu jednak teraz tak po prostu odejść...

— Widział pan, kto wczoraj wrócił? — powiedział, gdy w końcu wymyślił, o czym mógłby jeszcze porozmawiać.

— Ach, tak. — Fu się uśmiechnął. — Dawno nie widziałem już Coline Voler.

— Był z nią też pan Voler — zauważył Bruno. — Zastanawiam się, jak to się stało, że wrócili razem...

— Och, to dosyć zabawna historia! Widzisz, Coline odwiedziła mnie wczoraj i mi o tym opowiedziała.

— Co się stało? — zapytał chłopak, autentycznie tym zainteresowany.

— Samuel pewnego dnia, oglądając telewizję, zobaczył relację z Marsylii na żywo i ku jego zdumieniu, wśród tłumu dostrzegł właśnie Coline, a przynajmniej tak mu się wydawało. Postanowił więc poszukać jej właśnie tam i co ciekawe, udało mu się to. Teraz znowu są razem i wydaje się, że już się nie rozdzielą.

— Czy takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem tylko w bajkach? — zdziwił się Bruno. Cała ta historia wydawała się okropnie niewiarygodna.

— Być może sami żyjemy w bajce, pomyśl o tym.

Po tej uwadze Fu skupił się na swojej herbacie, a Bruno pomyślał, że może to już pora odejść.

— Dziękuję za rozmowę — wymamrotał. — Ja już pójdę.

— Ależ nie ma za co! Możesz odwiedzać mnie częściej — zapewnił go staruszek.

Bruno skinął głową, po czym szybko opuścił mieszkanie sąsiada. Czym prędzej udał się do siebie, myśląc o dziwnej ozdobie, którą zabrał z szafki. Czy Fu zorientuje się, że ją wziął? A jeśli tak, to jak szybko? Może jednak powinien ją zwrócić, zanim ktokolwiek zauważy, że jej nie ma? Nie... Najpierw musiał się dowiedzieć, co to było i dlaczego przyciągało go z taką mocą.

Upewniwszy się, że jest absolutnie sam w pokoju i że nikt nie zajrzy tam przez przypadek, wyciągnął choker z kieszeni. Nie zdążył się mu jednak przyjrzeć, gdyż ku jego zaskoczeniu ozdoba zapłonęła jaskrawym światłem. Bruno odruchowo zasłonił oczy dłonią, a gdy światło znikło, musiał jeszcze mrugnąć kilka razy, żeby widzieć wszystko normalnie. W końcu skierował ponownie wzrok na choker, który teraz wyglądał inaczej niż wcześniej: stał się jakby cieńszy, a do tego przybrał kremową barwę, praktycznie nie odcinającą się od jego skóry.

— Co tu się... — Urwał, gdyż zauważył, że jego dłoń znajduje się w cieniu, którego wcześniej tam nie było. Uniósł głowę i okazało się, że ten cień powodowało jakieś małe coś, co wyglądało trochę jak... — Konik morski?

— Ja nie jestem żadnym konikiem morskim, idioto! — wrzasnęło to coś.

— Aaa! — zawołał Bruno. — Ty gadasz?! Co... jak... co tu się do jasnej cholery dzieje?

— Oślepłeś z nadmiaru wrażeń, tak przypuszczam — stwierdziło stworzenie. — Nie wiem, jak głupim trzeba być, żeby pomylić zebrę z konikiem morskim?

Chłopak skupił się na wyglądzie dziwnej istotki. Była nieco mniejsza od dłoni i gdyby bardzo zmrużyć oczy, można by faktycznie uznać, że jest zebrą. Biała skóra poznaczona czarnymi paskami, pyszczek przypominający nawet koński, uszy i czarno-biała grzywa wskazywały właśnie na to zwierzę, ale reszta stanowczo się nie zgadzała. Głowa była tak duża w stosunku do ciała, że aż dziwne było, że utrzymywała się na szyi, a rączki i nóżki tego czegoś nijak nie przypominały kopyt.

— Jeśli ty jesteś zebrą, to ja jestem Świętym Mikołajem — oświadczył Bruno.

— I będziesz się teraz czepiać szczegółów? — westchnęło stworzenie. — No dobra, nie jestem tak do końca zebrą, właściwie to jestem Kwami Zebry. A ty w ogóle kim jesteś?

— Zaraz, zaraz, czym jesteś? Kami?

— K-w-a-m-i — przeliterowało stworzenie. — Kwami. Nazywam się Ahiiya. I zapytam ponownie, ty jak?

— Bruno — skapitulował chłopak. — Ale to chyba nieważne. Czym ty w ogóle jesteś i skąd się pojawiłeś?

— Ech, naprawdę muszę to tłumaczyć zawsze, jak ktoś mnie spotyka? — Ahiiya przewrócił oczami. — Dobra, masz wersję skróconą: ten choker, który trzymasz, to Miraculum Zebry, magiczna błyskotka, dzięki której możesz się przemienić, bla bla bla, a ja jestem Kwami Zebry, które zapewnia tej błyskotce magiczne moce. Kumasz?

— Chyba tak... To coś jak Biedronka i Czarny Kot?

— Kto? — zdziwił się Ahiiya.

— Nieważne. W każdym razie, dajesz magiczne moce, tak... Tylko po co mi one?

— A bo ja wiem? — Kwami Zebry wzruszyło ramionami. — To ty wziąłeś miraculum, chyba powinieneś wiedzieć, co z nim chcesz zrobić...

— Chyba tak, to brzmi rozsądnie...

Powiedziawszy to, Bruno zorientował się, że w głowie już zaczyna mu kiełkować pomysł. Skoro to było miraculum, dające magiczne moce, takie jak mieli Biedronka, Czarny Kot i Mucha, to czy to nie znaczyło, że właśnie otrzymał szansę na znalezienie Aurélie?

— Dobra, wchodzę w to — powiedział w końcu. Obejrzał choker, ale ten nie wydawał się w żaden sposób niezwykły. — A jak się mam przemienić? Na tym... miraculum nawet nie ma przycisku „włącz"!

— To jest magiczna błyskotka, ty tępaku — skomentował Ahiiya. — Naprawdę myślisz, że będzie się ją aktywować jakimś przyciskiem? Nie, trzeba wypowiedzieć specjalną formułkę.

— Czyli obsługa głosowa — stwierdził Bruno. — Mam nadzieję, że nie taka badziewna, jak w moim telefonie.

— Ha, ha, skończ z tym, bo nie jesteś ani trochę śmieszny.

— Tak? To samo można powiedzieć o tobie! — obruszył się chłopak. — Myślisz, że dodanie na końcu zdania obrazy czyni je śmiesznym?

— Nic takiego nie mówiłem! A zresztą, chcesz wiedzieć, jak się przemienić, czy nie?

— Oczywiście, że chcę! Muszę to zrobić!

— Musisz... Nic nie musisz, wszystko tylko chcesz!

— Co...

— Nieważne. Może już przejdźmy do przemiany... A, i jeszcze jedno, bo zapomniałem powiedzieć. Każde miraculum daje unikalną moc, a moją mocą jest Równowaga.

— Czyli że jak będę szedł po równoważni, to nigdy nie spadnę?

Kwami posłało Brunonowi miażdżące spojrzenie, a ten uznał, że może lepiej powinien zamilknąć.

— Dzięki mocy Równowagi możesz wyrównać siły swoje i dowolnej drugiej osoby. Czyli jak trafisz kogoś słabszego od siebie, to przekażesz mu część swojej siły, a jeśli trafisz kogoś silniejszego, to przejmiesz część jego mocy. Tylko uwaga, tak jak w przypadku innych miraculów połączenie może trwać co najwyżej pięć minut, a po drugich pięciu minutach wracasz do swojej normalnej postaci. Dlatego nie baw się z tą mocą jak idiota i użyj jej dopiero, jeśli będzie ci niezbędna, rozumiesz?

Bruno kiwnął głową, by potwierdzić, że w istocie rozumie.

— Dobra, to teraz pora w końcu na hasło przemiany. Jeśli będziesz chciał się przemienić, wypowiedz te słowa: „Ahiiya, hetta wio!".

Usłyszawszy to, Bruno nie umiał powstrzymać chichotu.

— Hetta wio? Jesteś konikiem z gospodarstwa?

— Kiedyś cię zabiję, przysięgam — obiecało kwami.

— Nie zabijesz, bo teraz w końcu się przemienię! — Założył choker na szyję. — Ahiiya, hetta wio!

Kwami Zebry zniknęło, wciągnięte przez choker, a Brunona spowiło światło. Przesunęło się ono stopniowo w dół, a kiedy znikło, chłopak zorientował się, że coś zmieniło się w jego wyglądzie. Teraz miał na sobie biały strój w czarne paski, a po chwili rzuciło mu się w oczy jeszcze kilka rzeczy. Na dłoniach miał rękawiczki, z czego prawa była biała, a lewa czarna. Buty również różniły się kolorystycznie, tylko że to lewy but był biały, a prawy czarny. Wokół jego pasa było owinięte jakieś biało-czarne coś, co przypominało pasek. Ciekaw, jak wygląda jego głowa, otworzył szafę, wewnątrz której znajdowało się lustro.

— Aaa! — krzyknął, jak tylko zobaczył swoje odbicie. — To naprawdę ja?

Nie mógł uwierzyć w to, co widział. Maski, oczywiście białej w czarne paski, się spodziewał, uszy zebry też był w stanie przeżyć. Ale nigdy w życiu nie przewidziałby, że włosy też staną się biało-czarne! No co to miało być? Odruchowo przejechał po nich dłonią.

— Moje piękne włosy... Dlaczego?

I przez chwilę tak stał, zastanawiając się, czy to nadal jawa, czy może jakiś zły sen. Zmierzwił włosy kilka razy, nawet uszczypnął się w ramię, a ból upewnił go, że to nadal rzeczywistość. Czyli to wszystko działo się naprawdę. Miał Miraculum Zebry, a to, poza nieśmiesznym kwami i okropnymi włosami, dawało mu w końcu możliwość, by na poważnie zająć się poszukiwaniami Aurélie.

Wtedy zorientował się, że właściwie nie ma pojęcia, od czego zacząć. Co wiedział? Tylko to, że Aurélie wpadła w kłopoty, a w całą sprawę byli zamieszani jej matka, Wang Fu, a poza tym jeszcze jakiś Zakon Strażników i ktoś jeszcze... Ach tak, jacyś Odnowiciele. Ale nie, Fu wspomniał jeszcze o kimś... Pierre i Brigitte...

Zaraz, czy to mogli być ci nieudacznicy, których Aurélie przyprowadziła do cukierni? Nie, to musieli być oni. Te imiona to nie mógł być zbieg okoliczności, nie teraz, gdy wszystko układało się w całość. Więc może powinien zapytać tych dwoje... Tylko skąd miał w ogóle wiedzieć, gdzie byli? Jedyna osoba, która mogła go do nich zaprowadzić, to Aurélie, a przecież gdyby mogła, to by ich nawet nie musiał szukać.

Ech, do kitu to wszystko! Nie miał jednak żadnego tropu! Czyli będzie musiał dalej siedzieć i nic nie robić... Ale na pewno nie będzie siedział tak w tym superbohaterskim stroju. Nie, musiał się odmienić, bo co by powiedzieli na to ludzie w szkole? Stałby się od razu pośmiewiskiem wszystkich! Tylko jak miał to zrobić? Ahiiya nie udzielił mu tej informacji.

Usiadł na łóżku i przez dobre pięć minut zastanawiał się, co zrobić. Nie mógł przecież użyć mocy, bo nie miał jej na kim wykorzystać, więc przemiana zwrotna po jej użyciu odpadała. W końcu pomyślał, że może po prostu zdejmie choker, bo jak nie będzie go miał, to nie będzie mógł być przemieniony, prawda?

Szybko sprawdził, że ta teoria była słuszna. Gdy odpiął ozdobę, otoczyło go to samo światło co wcześniej i stwierdził, że powrócił do swojej cywilnej postaci. Kolejnym dowodem na to był unoszący się przed nim Ahiiya. Kwami spojrzało to na niego, to na choker, po czym wybuchło głośnym śmiechem.

— Ahaha, nie wierzę! — zawołało. — Ściągnąłeś miraculum, żeby się odmienić? I tak będziesz robić przy każdej walce?

— Nie powiedziałeś mi, jak mam się odmienić! — powiedział Bruno obronnym tonem. — Musiałem coś zrobić!

— Ech, no dobra, punkt dla ciebie — skapitulował Ahiiya. — Żeby się odmienić, musisz powiedzieć hasło przemiany zwrotnej, czyli „Ahiiya, zatrzymaj się". Tylko zapamiętaj to, bo nie będę tego więcej powtarzać!

— Jasne, jasne. — Bruno uniósł dłoń w uspokajającym geście. — Wszystko zapamiętam.

Położył się na łóżku, opierając głowę na dłoniach splecionych z tyłu. Wiedział, że w ten sposób nic nie wymyśli, ale cała ta rozmowa z kwami dosyć go zmęczyła. Potrzebował odpoczynku.

***

Przez kolejne kilka dni na Brunona nie przychodziło żadne olśnienie. Nadal przeglądał artykuły w Internecie, które mogłyby dać mu jakieś poszlaki, chociaż jak dotąd sprawiły jedynie, że zadawał sobie pytanie, czemu ludzkość jest taka głupia, poza tym za każdym razem, gdy szedł klatką schodową, nasłuchiwał głosów z mieszkania Wanga Fu, lecz nie udało mu się już nic więcej podsłuchać.

W sobotni wieczór, gdy już skończył pomagać w cukierni i uporał się z górą zadania domowego z matematyki (nie żeby specjalnie chciał je robić, ale perspektywa nawarstwienia się zadań z paru tygodni przerażała go jeszcze bardziej), przejrzał jeszcze raz w myślach wszystko to, co wiedział i jak zwykle nie odnalazł nic nowego. Doszedł do wniosku, że nadeszła pora na samodzielne poszukiwanie śladów.

— Co powiesz na małą przemianę? — odezwał się.

— Teraz, w tej ciemnicy? Musi być strasznie zimno! — stwierdził Ahiiya, który wychynął z jego kieszeni.

— Daj spokój, przecież wtedy jesteś w środku miraculum! Jak może ci być zimno?

— Miraculum jest wystawione na ten mróz, wiesz? A poza tym mógłbyś spróbować być takim kwami i musieć się spłaszczać w tej durnej błyskotce!

— Dobra, nie narzekaj już tyle — uciszył go Bruno. — Ahiiya, hetta wio!

Gdy się przemienił, pomyślał, że może powinien był najpierw wyjść na dwór. A po chwili jego wzrok padł na okno w pokoju... Uśmiechnął się, wiedząc, co teraz powinien zrobić. Otworzył je, ale po tym się zawahał. Czy to na pewno bezpieczne tak wyskakiwać przez okno? Bohaterowie w filmach i komiksach często tak robili, ale czy on był w stanie powtórzyć ich wyczyny? A poza tym, czy jak zostawi okno otwarte na oścież, to czy nie będzie to dziwne? Ale znowu jeśli się odmieni, to Ahiiya na pewno go zwymyśla...

A więc niech będzie okno — uznał ostatecznie.

Ostrożnie stanął na parapecie. Pod sobą, parę pięter niżej, ujrzał chodnik. Nagle uderzyło go, jak wysoko to było. Powtarzając sobie, że przecież jest bohaterem i nic mu się nie stanie, zamknął oczy i skoczył. Nie umiał długo wytrzymać, nie patrząc, co się dzieje, więc ostatecznie uchylił powieki i patrzył na zbliżającą się ku niemu ziemię...

Przekonany, że nie przeżyje tego skoku albo przynajmniej sobie coś połamie, wylądował. I to na dwóch nogach! Do tego nic go nie bolało, więc chyba nic sobie nie zrobił. Ale super!

Odrobinę bardziej pewny siebie pobiegł w bliżej nieokreślonym kierunku. Chyba po drodze minął cukiernię rodziców... Biegł, ciesząc się chwilą, biegł, nie zważając na nic, biegł, zapomniawszy, po co właściwie się przemienił... Teraz liczył się tylko ten moment wariackiej radości, przekonania, że może wszystko...

Wkrótce znalazł się w jakimś zaułku, takim, który w dzień się zwyczajnie pomija, lecz który w nocy ma jakąś przyciągającą moc, wołającą do siebie zgubionych. Nie było stamtąd wyjścia innego niż to, którym przybył. Odwrócił się, by wyruszyć w drogę powrotną, lecz przejście zagrodziła zakapturzona postać.

— Ani kroku dalej! — powiedziała.

W jej głosie było coś, co Brunonowi kazało posłuchać. Nie zamierzał jednak dać się temu komuś, więc ustawił się w pozycji bojowej, a przynajmniej takiej, która wydawała mu się bojowa.

— Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? — zapytał wojowniczym tonem.

— Jestem strażniczką magicznego prawa — oświadczyła postać. — Oddaj mi miraculum.

— A po co ci ono? Nic złego przecież nie robię!

— Lepiej będzie, jeśli mi je oddasz — zapewniła kobieta. — Nie chcesz mieć we mnie wroga.

Podeszła bliżej. Bruno odruchowo skurczył się w sobie, lecz się nie cofnął. Postać zbliżała się tak, że w końcu, pomimo tego, iż światło latarni z głównej ulicy niemal tu nie docierało, on w końcu mógł przyjrzeć się jej twarzy. Uwagę przede wszystkim zwracał fakt, iż była to twarz bardzo szczupła, ale jasnoniebieskie, wręcz nienaturalne oczy, też przykuwały wzrok. Nie to jednak najbardziej zaskoczyło Brunona, ale fakt, że gdzieś już te oczy widział.

— Dorine?! — wykrzyknął. — Co ty wyprawiasz?!

Dorine otworzyła usta ze zdziwienia.

— Skąd wiesz, jak się nazywam? — zapytała. — Czy my się znamy?

Brunona zaskoczyło to pytanie. Czy to nie oczywiste, kim był? Chociaż może to Miraculum Zebry w jakiś sposób ukryło jego tożsamość? Jakby się zastanowić, sam siebie ledwo w lustrze poznał w czasie przemiany...

— Nieee, wcale się nie znamy! — zaprzeczył szybko, ale wiedział, że to na nic. Już się wydał.

— Gadaj prawdę! — zażądała Dorine. — Kim jesteś?

— Po co ci to wiedzieć? A poza tym, może najpierw powiesz mi, kim ty jesteś?

— Już ci mówiłam, jestem strażniczką prawa i nie mogę pozwolić, by samotni posiadacze miraculów włóczyli się samopas i stwarzali zagrożenie!

— Ja, ja stwarzam zagrożenie? Niby jakie? — zdziwił się Bruno. — Ja tylko chcę kogoś odnaleźć! Kogoś, kogo nikt nie kwapi się poszukać! Tylko ja mogę to zrobić!

Pomyślał, że już nie opłaca mu się dłużej stać. Ruszył do biegu; próbował wyminąć Dorine, lecz wtedy wyrosła przed nim lodowa ściana.

— Ty to zrobiłaś?! Ale... jak?

— To nieważne. Nie uciekniesz mi, dopóki nie powiesz mi, o co naprawdę ci chodzi.

— A właśnie, że ucieknę! Już nic mnie nie powstrzyma! Znajdę Aurélie, choćby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobię w życiu!

I wtedy zorientował się, że powiedział zbyt dużo. Teraz Dorine już na pewno domyśli się, kim był! I po zrozumieniu, które pojawiło się w jej oczach, był pewien, że tak właśnie się stało.

— Bruno — powiedziała. — Skąd masz to miraculum?

— Myślisz, że ci powiem? Nie ma mowy!

Spróbował ponownie ucieczki. Tym razem nie pojawiła się przed nim żadna ściana, ale nagle poczuł, że nie może się ruszyć. Spojrzał na dół i zorientował się, że od kolan aż po szyję jest skuty lodem.

— Lepiej współpracuj ze mną po dobroci — ostrzegła go Dorine. — Mogę zrobić coś więcej niż cię unieruchomić.

Wtedy Bruno dał za wygraną. Wcale nie chciał się przekonywać, jak zabójczy może okazać się lód Dorine.

— Zabrałem to miraculum...

— Komu zabrałeś?

— Wangowi Fu. Gdy go nie było, zobaczyłem je na wierzchu i wziąłem. — Spuścił głowę. Teraz, jak to mówił, poczuł się strasznie głupio. Czy to nie czyniło z niego zwyczajnego złodzieja?

— W takim razie pójdziemy sobie uciąć pogawędkę z mistrzem Fu — oznajmiła Dorine.

Bruno westchnął pod nosem. Spodziewał się wielu scenariuszy, ale na pewno nie spotkania z Fu, będąc skutą lodem zebrą. Nie miał jednak wyjścia, ruszył za Dorine. Szło mu to opornie, bo mógł poruszać tylko dolną częścią nóg, ale chyba sam się o to prosił... Mógł nie być taki oporny wobec Dorine. Wtedy może potraktowałaby go łagodniej...

— A może jednak rozkujesz mi nogi? — zapytał po, jak mu się zdawało, wieczności, podczas której ani trochę nie zbliżyli się do celu. — Tak to nigdy tam nie dojdziemy...

Dorine pstryknęła palcami, a wtedy część lodu zniknęła, uwalniając Brunonowi uda i biodra. Ręce nadal miał skute.

— Jeśli będziesz próbował jakiś sztuczek, powstrzymam cię w niezbyt przyjemny sposób, pamiętaj o tym.

Bruno skinął głową, choć Dorine tego nie dostrzegła. Dalej szli w milczeniu, chłopak nawet nie myślał o przerwaniu ciszy. Potrzebował jej do przetrawienia tego wszystkiego, co się stało. Tak nagle cały jego świat został przewrócony do góry nogami... Aurélie zniknęła, on stał się kimś w rodzaju superbohatera, a do tego okazało się, że Dorine jest zamieszana w to wszystko i ma magiczne moce! A wcale nie wyglądała na posiadaczkę miraculum... Skąd miała te moce? Wiedział, że prawdopodobnie w najbliższym czasie nie uzyska odpowiedzi na swoje pytania, co go jeszcze bardziej dobijało.

Na takich smętnych rozmyślaniach upłynęła mu reszta drogi, aż w końcu znaleźli się przed drzwiami mieszkania mistrza Fu. Dorine zapukała, a jego głos pozwolił im wejść. Kobieta otworzyła drzwi.

— Och, to ty, Icy — przywitał się Fu. — Nie spodziewałem się ciebie tutaj.

— Icy? — zdziwił się Bruno. — A zresztą, nieważne, to wszystko jest takie pokręcone...

— Tak, to ja, mistrzu — potwierdziła. — Znalazłam złodzieja Miraculum Zebry.

— Złodzieja? — powtórzył Fu. — Co masz na myśli?

Dorine popchnęła Brunona tak, że znalazł się w środku.

— Jego — powiedziała. — Bruno Sucreceur postanowił zabawić się w bohatera.

— Ach, tak... Mogłem się tego spodziewać. — westchnął Fu. — Porozmawiajmy.

~~~~

Ah yes, długo czekałam na ten rozdział. Debiut Zebry! <3 Wierzę, że wielu z Was już domyśliło się, że to Bruno :3 Poza tym dowiedzieliście się, kim jest Icy... Ciekawostka: to jedna z tych nielicznych rzeczy, które wymyśliłam w miarę od początku. Znaczy, Dorine na samiuśkim początku miała być postacią z tła, ale już zaraz potem wymyśliłam, że to ona pomoże naszym bohaterom. Hehehe. Mam nadzieję, że się Wam podobało :>

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top